26.07-01.08.2015r. Alpy - 4 km bliżej nieba (Dzień 1 i 2)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
26.07-01.08.2015r. Alpy - 4 km bliżej nieba (Dzień 1 i 2)
Pomysł oraz kuszenie mnie wyprawą na eksplorację wysokości, gdzie łapka królicza nie stanęła jeszcze była, przypisać należy bezdyskusyjnie Dariuszowi Meiserowi, mojemu "krajanowi" z miasta rodzinnego.
I tak od, chyba września czy października anno domini 2014, co jakiś czas odgrzebywaliśmy temat podczas spotkań w TG przy sushi, łącząc japońską tradycję z polskim piwem i szwajcarskimi planami.
Wstęp może trochę przydługawy, ale cóż, po to się pisze relację, by nie tylko linka do fotek załączyć...
A teraz do sedna.
Spotykamy się w niedzielę 26.07. w Tarnowskich Górach, silną ekipą pod zasłużonym i bezdyskusyjnym kierownictwem Dariusza.
W skład ekipy oprócz wymienionego wyżej Szefa, wchodzą: Wojciech Meiser - syn Dariusza Meisera, oraz moja skromna osoba Królikiem zwana w szerokich kręgach.
Należy w tym miejscu choć chwilkę wspomnieć o wyczerpującym (fizycznie i psychicznie) pakowaniu plecaka, polegającym na tym, by zabrać co niezbędne, przy jednoczesnym reżimie kontroli wagi. Plecaka oczywiście, a nie Królika. Po kilku pakowaniach, wypakowywaniach, selekcji oraz przy pomocy wagi łazienkowej elektronicznej, udało się osiągnąć wagę plecaka nie większą niż 20kg.
Sprawne pakowanie do bagażnika (na szczęście dużego) i ruszamy w drogę ku szczytom.
A4 do granicy Niemiec sprawnie. Przez kraj Ryśka Wagnera sprawnie. Wjazd na krótko do Austrii sprawnie, choć już zaczyna lać deszcz. Postój w McD w Vaduz, stolicy Lichtensztajnu (napisane celowo tak, a nie inaczej, ponieważ taką nazwę przysłał Play smsem z danymi do roamingu) lekko rozczarował Dariusza M. Powód – McD po generalnym remoncie i nie ma już na głównej ścianie wielkiego portretu Pary Książęcej Lichtensteinu, który to portret chciał nam nasz Szef pokazać. No cóż, pewnie Ich Książęce Mości zrezygnowali ze śniadań w McD…
Po posileniu się i po popiciu kawą, droga do Täsch czeka otworem. Jeszcze tylko przejechanie dwóch pięknych przełęczy: Oberalppass 2.046m i Furkapass 2.436m. To że są one piękne to przekonamy się dopiero w drodze powrotnej, gdyż właśnie jedziemy głęboką nocą w strugach lejącego deszczu. I tylko coraz bardziej skręcone serpentyny dowodzą, że to właśnie jakaś przełęcz.
02:30 w nocy z niedzieli na poniedziałek. Uff… po 17 godz. jazdy (z postojami) parkujemy w Matterhorn Terminal Täsch – duuużym parkingu, bo jak wiadomo do Zermatt autem zakaz wjazdu.
I tak minął dzień pierwszy…
Godzina 5-ta, minut 30-ści, kiedy pobudka zagrała…
Szybkie spanie w aucie, szybkie przepakowanie, szybkie przebranie w górskie ciuchy i o 06:15 siedzimy już w pociągu do Zermatt (8,20 CHF).
Na szczęście już nie leje. Zermatt wita nas rześkim porankiem, pustymi (nie licząc Japończyków) uliczkami i widokiem na nasz wtorkowy cel – Breithorn oraz na księciunia - Matterhorn
Nawet autobusiki jeszcze śpią...
Plany mamy ambitne. Chcemy dojść z Zermatt aż do schroniska Rifugio Guido del Cervino na 3.480m. Jakieś, jedyne, 7:30 godz. drogi. Oj… życie, a dokładniej długa jazda, krótkie spanie i ciężar plecaków jednoznacznie weryfikują nasze ambicje.
Pada pierwsza ważna decyzja tej wyprawy (w czasie całej wyprawy będzie takich ważnych decyzji jeszcze kilka, i dobrze): ze względu na ciężar plecaków postanawiamy iść do Furi 1.867m. (pierwsza stacja przesiadkowa kolejki na Klein Matterhorn), a tam się obaczy co i jak…Oto, tam w dali, nasz cel - Furi (toto takie malutkie niebieskawe w środku fotki)
Wg. znaków i mapy do Furi jest 55-58min. Nam zabiera to dodatkowe 30min.
Padnięci na przysłowiowe pyski, siadamy na ławce przy stacji kolejki na Furi.
Resztkami sił pozuje do fotki...
Pada druga ważna decyzja tej wyprawy: inwestujemy w siebie, czyli w bilet (56 CHF) na kolejkę z Furi do Trockener Steg (druga stacja przesiadkowa na Klein Matterhorn) i po ok.15min – zamiast 4,5godz marszu, jesteśmy już na 2.939m. na Trockener Steg.
Widoki z kolejki nieziemskie na świat...
Breithorn i Klein Matterhorn
Odpoczywamy po trudach jazdy gondolą pijąc gorącą czekoladę (4,5 CHF) w promieniach porannego słońca, pstrykając foty w lewo i w prawo.
Oczywiście nasza górska ambicja tym razem wykazuje czujność i nie pozwala nam dalej jechać kolejką, by dostać się do schroniska.
No kto jak nie my ma zrobić te 541m przewyższenia w 2,5 godziny…
Przecież cel jest tak blisko... (ach, te zoomy)
Plecaki na plecy i w sruuu…w drogę. Z tym „sruuu…” to oczywiście przesada, tak dla ubarwienia relacji.
Szlak z Trockener Steg do Rifugio Guido del Cervino początkowo typowo skalny, rzekłbym tatrzański, choć na większej wysokości. Szczęśliwie nikt z naszej ekipy nie narzeka na samopoczucie związane w tymi tysiącami m npm.
Z Breithornem i Małym Matterhornem w tle...
Po 1,5 godzinie docieramy pod Gandegghütte 3.029m i za znakami na tablicy skręcamy w kierunku Theodulpass na lodowiec Theodulgletscher.
Czas na mały odpoczynek połączony z lekkim posiłkiem i zakładaniem raków…
Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszamy po górę ospale,
Szarpiemy plecaki, dźwigamy z mozołem,
I wlecze się, wlecze noga za nogą,
I wbija się rak w skorupę lodową,
Lecz nie przyspiesza, ni gna coraz prędzej,
Lecz ciężko pod góra podąża, nic więcej…
Ano nic więcej oprócz stromego podejścia narciarskim stokiem, mokrego śniegu pod nogami, prażącego słońca nad nami, zmęczenia i potu, no i pięknych okoliczności przyrody, i oprócz tego… błękitnego nieba, nic nam dzisiaj nie potrzeba.
Po prawie 2 godzinach od Gandegghütte docieramy wreszcie, z wywieszonymi językami, a Królik dodatkowo z twarzą Indianina (nie pytajcie jakiego szczepu, ale chyba "Baaardzo Czerwone Twarze), do upragnionego miejsca wypoczynku, noclegu i schronienia, do Rifugio Guido del Cervina na 3.480m.
Wokół schroniska tłumy. Kolejka gondolowa od włoskiej strony jak zawsze niezawodna… Znajdujemy trzy wolne leżaki i zanim dokonamy meldunku, wylegujemy się odpoczywając po trudach dnia codziennego. Jak to na urlopie.
Meldunek. Lokowanie w pokoju 5-cio osobowym. Dziś full, ale od jutra już będziemy sami w pokoju. Rozpakowanie. Rifugio Guido del Cervina to schronisko typowo górskie. Z klimatem. Choć nastawione bardziej na część restauracyjno-konsumpcyjno-napitkową. Bo noclegów tylko 36 szt. Obsługa miła. Chętna do dyskusji na różne tematy: pogoda, trasy, „dupa Maryny”, etc. No i schronisko jest wyznacznikiem naszych czasów globalnej wioski – brak pryszniców, bieżącej wody prawie, że brak lub jak na lekarstwo, więc nawet myśli o myciu nie chcą przebiegnąć przez głowę, ale SIEĆ WI-FI ogólnodostępna i mocna, że hej.
Kolacja. Omówienie i przygotowanie się na jutrzejszy atak szczytowy i spać.
I tak minął dzień drugi…
CDN…
I tak od, chyba września czy października anno domini 2014, co jakiś czas odgrzebywaliśmy temat podczas spotkań w TG przy sushi, łącząc japońską tradycję z polskim piwem i szwajcarskimi planami.
Wstęp może trochę przydługawy, ale cóż, po to się pisze relację, by nie tylko linka do fotek załączyć...
A teraz do sedna.
Spotykamy się w niedzielę 26.07. w Tarnowskich Górach, silną ekipą pod zasłużonym i bezdyskusyjnym kierownictwem Dariusza.
W skład ekipy oprócz wymienionego wyżej Szefa, wchodzą: Wojciech Meiser - syn Dariusza Meisera, oraz moja skromna osoba Królikiem zwana w szerokich kręgach.
Należy w tym miejscu choć chwilkę wspomnieć o wyczerpującym (fizycznie i psychicznie) pakowaniu plecaka, polegającym na tym, by zabrać co niezbędne, przy jednoczesnym reżimie kontroli wagi. Plecaka oczywiście, a nie Królika. Po kilku pakowaniach, wypakowywaniach, selekcji oraz przy pomocy wagi łazienkowej elektronicznej, udało się osiągnąć wagę plecaka nie większą niż 20kg.
Sprawne pakowanie do bagażnika (na szczęście dużego) i ruszamy w drogę ku szczytom.
A4 do granicy Niemiec sprawnie. Przez kraj Ryśka Wagnera sprawnie. Wjazd na krótko do Austrii sprawnie, choć już zaczyna lać deszcz. Postój w McD w Vaduz, stolicy Lichtensztajnu (napisane celowo tak, a nie inaczej, ponieważ taką nazwę przysłał Play smsem z danymi do roamingu) lekko rozczarował Dariusza M. Powód – McD po generalnym remoncie i nie ma już na głównej ścianie wielkiego portretu Pary Książęcej Lichtensteinu, który to portret chciał nam nasz Szef pokazać. No cóż, pewnie Ich Książęce Mości zrezygnowali ze śniadań w McD…
Po posileniu się i po popiciu kawą, droga do Täsch czeka otworem. Jeszcze tylko przejechanie dwóch pięknych przełęczy: Oberalppass 2.046m i Furkapass 2.436m. To że są one piękne to przekonamy się dopiero w drodze powrotnej, gdyż właśnie jedziemy głęboką nocą w strugach lejącego deszczu. I tylko coraz bardziej skręcone serpentyny dowodzą, że to właśnie jakaś przełęcz.
02:30 w nocy z niedzieli na poniedziałek. Uff… po 17 godz. jazdy (z postojami) parkujemy w Matterhorn Terminal Täsch – duuużym parkingu, bo jak wiadomo do Zermatt autem zakaz wjazdu.
I tak minął dzień pierwszy…
Godzina 5-ta, minut 30-ści, kiedy pobudka zagrała…
Szybkie spanie w aucie, szybkie przepakowanie, szybkie przebranie w górskie ciuchy i o 06:15 siedzimy już w pociągu do Zermatt (8,20 CHF).
Na szczęście już nie leje. Zermatt wita nas rześkim porankiem, pustymi (nie licząc Japończyków) uliczkami i widokiem na nasz wtorkowy cel – Breithorn oraz na księciunia - Matterhorn
Nawet autobusiki jeszcze śpią...
Plany mamy ambitne. Chcemy dojść z Zermatt aż do schroniska Rifugio Guido del Cervino na 3.480m. Jakieś, jedyne, 7:30 godz. drogi. Oj… życie, a dokładniej długa jazda, krótkie spanie i ciężar plecaków jednoznacznie weryfikują nasze ambicje.
Pada pierwsza ważna decyzja tej wyprawy (w czasie całej wyprawy będzie takich ważnych decyzji jeszcze kilka, i dobrze): ze względu na ciężar plecaków postanawiamy iść do Furi 1.867m. (pierwsza stacja przesiadkowa kolejki na Klein Matterhorn), a tam się obaczy co i jak…Oto, tam w dali, nasz cel - Furi (toto takie malutkie niebieskawe w środku fotki)
Wg. znaków i mapy do Furi jest 55-58min. Nam zabiera to dodatkowe 30min.
Padnięci na przysłowiowe pyski, siadamy na ławce przy stacji kolejki na Furi.
Resztkami sił pozuje do fotki...
Pada druga ważna decyzja tej wyprawy: inwestujemy w siebie, czyli w bilet (56 CHF) na kolejkę z Furi do Trockener Steg (druga stacja przesiadkowa na Klein Matterhorn) i po ok.15min – zamiast 4,5godz marszu, jesteśmy już na 2.939m. na Trockener Steg.
Widoki z kolejki nieziemskie na świat...
Breithorn i Klein Matterhorn
Odpoczywamy po trudach jazdy gondolą pijąc gorącą czekoladę (4,5 CHF) w promieniach porannego słońca, pstrykając foty w lewo i w prawo.
Oczywiście nasza górska ambicja tym razem wykazuje czujność i nie pozwala nam dalej jechać kolejką, by dostać się do schroniska.
No kto jak nie my ma zrobić te 541m przewyższenia w 2,5 godziny…
Przecież cel jest tak blisko... (ach, te zoomy)
Plecaki na plecy i w sruuu…w drogę. Z tym „sruuu…” to oczywiście przesada, tak dla ubarwienia relacji.
Szlak z Trockener Steg do Rifugio Guido del Cervino początkowo typowo skalny, rzekłbym tatrzański, choć na większej wysokości. Szczęśliwie nikt z naszej ekipy nie narzeka na samopoczucie związane w tymi tysiącami m npm.
Z Breithornem i Małym Matterhornem w tle...
Po 1,5 godzinie docieramy pod Gandegghütte 3.029m i za znakami na tablicy skręcamy w kierunku Theodulpass na lodowiec Theodulgletscher.
Czas na mały odpoczynek połączony z lekkim posiłkiem i zakładaniem raków…
Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszamy po górę ospale,
Szarpiemy plecaki, dźwigamy z mozołem,
I wlecze się, wlecze noga za nogą,
I wbija się rak w skorupę lodową,
Lecz nie przyspiesza, ni gna coraz prędzej,
Lecz ciężko pod góra podąża, nic więcej…
Ano nic więcej oprócz stromego podejścia narciarskim stokiem, mokrego śniegu pod nogami, prażącego słońca nad nami, zmęczenia i potu, no i pięknych okoliczności przyrody, i oprócz tego… błękitnego nieba, nic nam dzisiaj nie potrzeba.
Po prawie 2 godzinach od Gandegghütte docieramy wreszcie, z wywieszonymi językami, a Królik dodatkowo z twarzą Indianina (nie pytajcie jakiego szczepu, ale chyba "Baaardzo Czerwone Twarze), do upragnionego miejsca wypoczynku, noclegu i schronienia, do Rifugio Guido del Cervina na 3.480m.
Wokół schroniska tłumy. Kolejka gondolowa od włoskiej strony jak zawsze niezawodna… Znajdujemy trzy wolne leżaki i zanim dokonamy meldunku, wylegujemy się odpoczywając po trudach dnia codziennego. Jak to na urlopie.
Meldunek. Lokowanie w pokoju 5-cio osobowym. Dziś full, ale od jutra już będziemy sami w pokoju. Rozpakowanie. Rifugio Guido del Cervina to schronisko typowo górskie. Z klimatem. Choć nastawione bardziej na część restauracyjno-konsumpcyjno-napitkową. Bo noclegów tylko 36 szt. Obsługa miła. Chętna do dyskusji na różne tematy: pogoda, trasy, „dupa Maryny”, etc. No i schronisko jest wyznacznikiem naszych czasów globalnej wioski – brak pryszniców, bieżącej wody prawie, że brak lub jak na lekarstwo, więc nawet myśli o myciu nie chcą przebiegnąć przez głowę, ale SIEĆ WI-FI ogólnodostępna i mocna, że hej.
Kolacja. Omówienie i przygotowanie się na jutrzejszy atak szczytowy i spać.
I tak minął dzień drugi…
CDN…
Ostatnio zmieniony 07 sierpnia 2015, 19:12 przez Królik, łącznie zmieniany 6 razy.
Hej Panie Tuwim, pięknie to opisałeś, tą ciężką pracę jaką musimy wykonać coby piękne widoki zobaczyć.Królik pisze:Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszamy po górę ospale,
Szarpiemy plecaki, dźwigamy z mozołem,
I wlecze się, wlecze noga za nogą,
I wbija się rak w skorupę lodową,
Lecz nie przyspiesza, ni gna coraz prędzej,
Lecz ciężko pod góra podąża, nic więcej…
Czekamy na kolejne odcinki.
W Rifugio Guido del Cervina (schronisko prywatne-brak zniżek) nocleg 50 euro, ale ze śniadaniem i 3 daniową kolacją - inaczej nie można. Ale porównując ceny samych posiłków w schronie to się nawet opłaca. Nocleg wychodzi 15-20Euro.gaza pisze:Jak z cenami za nocleg w schroniskach
piwo w schronie 6,50Euro, woda mineralna 1 litr 4Euro, wrzątek 1 litr 2Euro.gaza pisze:podaj lepiej ile piwo
Królik czytasz w moich myślach w niektórych schronach w Austrii płaciłem 4,20 a u nas 8 licząc jeden do jednego połowę taniej o innych rzeczach nie wspomnęKrólik pisze:więc 6,50euro za piwo dla nich to taniej niż dla nas 8zł za piwo w schronie.
"Niekiedy wilkiem się nazywał , lecz wilkiem nie był, gdy wszyscy raźnie śpiewali - wolał zawyć ... "
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
To była wspaniała wyprawa, najlepszy z moich pięciu wyjazdów w Alpy .
Wielkie dzięki, Króliku za wspaniałe towarzystwo.
BTW - tutaj jest film z naszego wejścia:
https://www.facebook.com/ElzabSA/videos ... 499488982/
Wielkie dzięki, Króliku za wspaniałe towarzystwo.
BTW - tutaj jest film z naszego wejścia:
https://www.facebook.com/ElzabSA/videos ... 499488982/
Tolerancja dla niejednoznaczności.