Grossvenediger 3674 m npm, 19 lipca 2008, Dyptyk Alpejski I

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Dariusz Meiser
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1944
Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
Kontakt:

Grossvenediger 3674 m npm, 19 lipca 2008, Dyptyk Alpejski I

Post autor: Dariusz Meiser » 18 sierpnia 2008, 9:02

Opowieść tą dedykuję Jackowi jck, którego cenne uwagi i przyjacielskie rady w dużym stopniu przyczyniły się do powodzenia naszej wyprawy i bezpiecznego jej przebiegu.

Skład "ekspedycji": Darek Meiser, Darek W., Maciek S., Artur N. :)
Przystanek początkowy: Gliwice.

Przy okazji wyjazdu na konferencję naukową EUROEM '2008 w Lozannie postanowiliśmy zahaczyć o Alpy i spróbować wejść na trzytysięcznik w drodze do Lozanny i czterotysięcznik w drodze powrotnej.
Plan był ambitny, a do powodzenia w jego realizacji podchodziliśmy chłodno, spokojnie i z rezerwą, tym bardziej, że dla każdego z nas była to pierwsza wizyta w Alpach, a żaden z nas nigdy wcześniej nie używał raków, czekana, nie chodził z asekuracją z lotnej. Ba !!! Żaden z nas nie był nigdy nawet na Rysach :)
Dla mnie na przykład najpoważniejszą górską wycieczką było do tej pory zimowe wejście na Babią Górę w Sylwestra 2007 ...

Wybór padł na Grossvenediger (3674 m npm), drugi co do wysokości szczyt w austriackich Wysokich Taurach, uważany za jeden z najłatwiejszych 3000, a przy tym masyw przecudnej urody. O Venedigerze marzyłem od dawna (przywołuję na świadka Igora Igi'ego :) ), jeżdżąc palcem po mapie, czytając relacje, oglądając zdjęcia i w gruncie rzeczy nie bardzo wierząc, że kiedykolwiek dane mi będzie stanąć na Jego (Jej ?) wierzchołku.
Tak więc, gdy wreszcie wystarowaliśmy z Gliwic jadąc w stronę czeskiej granicy załadowanym do granic niemożliwości Fordem Fusion Darka W., byliśmy bardzo podekscytowani.
A więc jednak !!!
Jedziemy !!!
Gliwice, Dom Asystenta, piątek 18 lipca, godzina 19:00 - oooodjazd !!!
Podróż upływa w tzw. miłej atmosferze wzajemnego zrozumienia.
Wszak to nie pierwszy nasz wspólny konferencyjny wyjazd, a i znamy się przecież doskonale.
Tym razem jednak w planach jest coś jeszcze :) W Czechach zaliczamy oczywiście obowiązkowe zgubienie drogi a po wjeździe do Austrii występują "przejściowe problemy" z zakupem winietki.
Nic to, Baśka, jak mawiał imć Wołodyjowski, ważne, że nasz cel coraz bliżej.
Emocjonujemy się przejazdem tunelem "Felbertauerntunnel" o długości 5282 m, poprowadzonym na wysokości 1632 m npm.
No i wreszcie o godzinie 7:30 w sobotę, wjeżdżamy do prześlicznego miasteczka Prćgratten am Grossvenediger, gdzie zatrzymujemy się na parkingu przed drogą wiodącą do schroniska Johanisshutte (2121 m npm).
Szybko przepakowujemy sprzęt do plecaków, jemy śniadanie, które "w tak pięknych okolicznościach przyrody" smakuje nam wybornie i rozkoszujemy się alpejskim powietrzem. Któryś z nas rzuca słynne hasło "Alpy !!! Tu się oddycha !!!" co sprawia, że kładziemy się ze śmiechu (wszak oglądaliśmy te same filmy :)).
Przychodzi w końcu czas na naradę bojową. Początkowy plan był taki, że z Prćgratten wchodzimy do schroniska Defreggerhaus (2963 m npm), (zatrzymując się w Johanisshutte tylko na kawę), gdzie nocujemy (nocleg przezornie zarezerwowałem wcześniej), łapiemy aklimatyzację i próbujemy wejść na Venedigera w dniu następnym - w niedzielę, po czym schodzimy i ruszamy do Lozanny, gdzie musimy się zameldować najpóźniej o 10:00 w poniedziałek.
Jednakże prognozy są niekorzystne i w niedzielę "atak szczytowy" może być niemożliwy.
Trzebaby w takim razie spróbować wejścia dzisiaj, a my dopiero na samym dole, po nocnej podróży i bez klimy ...
Decydujemy się dojść jak najszybciej do Defreggerhaus i realnie ocenić nasze szanse i możliwości.
Wiemy wprawdzie o instytucji zwanej Venedigertaxi, wożącej turystów z Prćgratten aż do schroniska Johanishutte, ale nie wiemy gdzie to górskie taxi ma postój.
Z rozterek wybawia nas hamujący z piskiem opon mikrobus z napisem .... Venedigertaxi :)
Kierowca (ogorzały Austriak po pięćdziesiątce) otwiera szybę i pyta, czy wsiadamy.
No ba, pewne, że tak. Spadłeś nam jak z nieba, człowieku :)
Stawka prosta, jasna i czytelna: 10 Euro od osoby :)
Wsiadamy. Mnie (jako jedynemu "szprechającemu" po niemiecku) przypada miejsce z przodu - między mną a kierowcą siedzi młoda, ładna dziewczyna, jak się okaże podczas zejścia, pracująca w Johanisshutte.
Kierowca rusza z buta i z zawrotną, jak na te warunki prędkością pokonuje kolejne serpentyny wąziutkiej, gruntowej górskiej drogi, pędząc na skraju przepaści i ocierając się prawie o ściany licznych skał.
Ja mam śmierć w oczach, gdy facet pędzi wprost na skalną ścianę lub w stronę lufy, skręcając niemalże w ostatniej chwili. Moje przerażenie łagodzi stoicki spokój kierowcy, który wydaje się być tą jazdą nieco znudzony - widać, że jeździ tam od lat.
Po kilku kilometrach przyzwyczajam się i mogę skoncentrować się na przepięknych widokach.
Po drodze kierowca zatrzymuje się, otwiera mi szybę i z dumą pokazuje nam rosnący na pobliskiej skale Edelweiss - klejnot i dumę narodową Autriaków. Kierowca zaskakuje nas jeszcze raz, ostatnie sto metrów pod Johanishutte pokonując na wstecznym biegu, "żeby łatwiej wam się plecaki wyciągało", jak tłumaczy. Miło z jego strony :)

Schronisko Johanishutte, położone na wys. 2121 m npm poznaję od razu - tyle razy oglądałem je przecież na zdjęciach. Temperatura: 10 stopni, wilgotność 80%. Fajnie, jak na lipiec :)
Pod schroniskiem ruch jak nad Morskim Okiem. Gawędzimy (ja gawędzę :) ) z niezwykle sympatycznym starszym małżeństwem Austriaków (dobrze po 70-tce). Pokazują nam masyw Grossvenedigera, widoczny teraz w pełnej krasie (ale jak daleko jeszcze !!!) i robią nam zdjęcia.
Czas ruszać w górę.
Idziemy przecudną zieloną doliną, której zieleń z wolna ustępuje miejsca kamieniom i skałom.
Po drodze mijamy krowy, pasące się nieśpiesznie na wysokości Świnicy :)
Czy to z tego mleka robią Milkę ?
Krowa na tle Venedigera wygląda tak absurdalnie, że uwieczniam to na zdjęciu.
Świstaki pogwizdują na nas z bezpiecznej dla nich (dla nas ?) odległości - może się boją, że je "wyryćkamy" ?
W dole widoczna jest dolna stacja kolejki, a w zasadzie towarowego wyciągu, dostarczającego zaopatrzenie do Defreggerhaus'u.
Jesteśmy nastawieni bardzo optymistycznie. Na razie wszystko układa się znakomicie.
Możemy rozkoszować się widzianym po raz pierwszy alpejskim lodowcem i otaczającymi nas z obydwu stron strzelistymi turniami, próbujemy smaku wody z potoku spływającego z moreny lodowca - cudownie orzeźwiająca.
Jest pięknie !!!
Wreszcie pojawia się wysoko w górze, jakby przyklejone do skalistego zbocza, schronisko Defreggerhaus, którego zdjęciami też się zaoglądywałem na śmierć :)
Wspinamy się po kamieniach i docieramy do schroniska. Jest 11:30.
Venediger od pewnego momentu schowany za zboczem sąsiedniej góry.
Sympatyczna obsługa odnajduje moje (swojsko dla nich brzmiące) nazwisko w kajeciku i przydziela nam pokój numer 6. Na moje pytanie o klucze robi "oczynoela". Jakie klucze, mein Kamerad ? Keine schlussel !!! Drzwi przecież nie zamykamy.
Alles klar ... My po raz pierwszy w Alpach ... My beskidzkie buraki ... My nie znajem tutejsze obyczaje ...
Szybko przepakowujemy rzeczy, szykujemy szpej, ubieramy uprzęże i po krótkim odpoczynku - drzemce ruszamy w stronę Venedigera. Dochodzi godzina 14:00.
Po drodze, zaraz za schroniskiem spotykamy trzech Węgrów, którzy już od schroniska idą na lotnej, co trochę utrudnia im poruszanie się w skałach. Gdy GPS pokazuje 3000 m npm cieszymy się jak dzieci i robimy sobie pamiątkowe zdjęcie.
Węgrom próbujemy przetłumaczyć na angielski przysłowie: "Polak, Węgier dwa bratanki ...". Jest kupa śmiechu.
Docieramy do rozwidlenia szlaków Mulwitz Aderl Einstieg tuż przed zejściem na lodowiec. Ubieramy raki i trochę niepewnie robimy kilka kroków na skałach. Cholera - przecież każdy z nas ma je po raz pierwszy na nogach ...
Ustalamy wytyczne: idziemy na sam szczyt lub do godziny 17:00, aby mieć szanse na bezpieczny powrót.
Wiążemy się liną i schodzimy kilkanaście metrów w dół, prosto na lodowiec. Tu wiążemy się liną.
Pogoda jest idealna a ścieżka wydreptana. Lodowiec, a przede wszystkim szczeliny, robią wrażenie.
Patrząc na poruszające się malutkie punkciki na lodowcu myślimy sobie - jednak kawałek drogi przed nami.
Co chwilę mijamy ludzi schodzących już tego dnia ze szczytu, w tym kilka "pociągów": 10 osób na jednej linie z przewodnikiem (lub dwoma).
Pierwszy odcinek lodowca jest łagodny, emocje pojawiają się przy mijaniu kolejnych szczelin i przechodzeniu śnieżnymi mostami nad ich zwężeniami. Szczelin jest sześć lub siedem. Dochodzimy do rozwidlenia ścieżek i wybieramy tą prowadzącą wprost na grań szczytową.
Tu jest już bardziej stromo więc idziemy "systemem himalajskim": czterdzieści kroków i odpoczynek.
Po raz drugi wyprzedzamy znajomych Węgrów, którzy szybciej uporali sie z rakami i liną i wcześniej od nas zeszli na lodowiec.
Leżą na śniegu, odpoczywają i uśmiechają się do nas.
Nareszcie ostatnie podejście, prowadzące już na grań szczytową.
Przepuszczamy mieszaną grupę (3 osoby) słoweńską i wdrapujemy się na grań.
Jesteśmy zmęczeni, ale widok krzyża na niedalekim już wierzchołku powoduje, że wstępują w nas nowe siły i entuzjazm.
Grań jest wąska i eksponowana, ale jakoś nie robi to na nas komletnie żadnego wrażenia - większe wrażenie robiła oglądana na zdjęciach :)
Idziemy ostrożnie, wciąż powiązani liną i po kilku minutach stajemy na wierzchołku pod krzyżem.
Udało się !!!
Jesteśmy na Grossvenedigerze !!!
Punktualnie o godzinie 17:00 - plan się powiódł w 100 % !!! Weszliśmy na szczyt po zaledwie 22 godzinach od naszego wyjazdu z Gliwic !!!
Szliśmy przewidywane trzy godziny.
Odpinamy linę i cieszymy się jak dzieci.
Widoki są cudowne. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i pijemy herbatę. Nawet nie jest aż tak zimno.
Robię sobie zdjęcie z kamyczkami, które spod schroniska wniosłem na szczyt i które zabieram z powrotem na pamiątkę :)
Chłoniemy widoki znane nam dotąd tylko z fotografii i opisów. Panorama przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania.
Coś wspaniałego. Wiemy, że do tych chwil będziemy niejeden raz wracać we wspomnieniach.
Gawędzimy chwilkę ze Słoweńcami, pakujemy się, wpinamy linę i ... czas wracać.
Na grani szczytowej zaczyna wiać, ale sprawnie i bezpiecznie schodzimy na lodowiec.
Na ostatnim podejściu na grań spotykamy naszych znajomych Węgrów - znowu leżą na śniegu.
Chwilkę gawędzimy. My już wracamy, a oni jeszcze przed.
Przez chwilę jest trochę nerwowo - wychodzi nasz brak doświadczenia - kolega idący przede mną zbyt mocno napręża linę, ciągnąc mnie do przodu, podczas gdy ja muszę dostosować tempo do kolegi idącego za mną, żeby nie pociągnąć go na twarz.
Kilkukrotne użycie najbardziej popularnego polskiego słowa na "K" rozwiązuje problem :)
Znowu mijamy szczeliny, robimy jeszcze ostatnie zdjęcia i siłą woli schodzimy z lodowca wspinając się na Mulwitz Aderl Einstieg, gdzie ściągamy raki i odpoczywamy. Maciek uskarża się na ból głowy - dzisiaj źle znosił wysokość.
Jesteśmy szczęśliwi i już w zasadzie bezpieczni. Pozostaje tylko kilkaset metrów łatwego zejścia do Defreggerhaus, gdzie czeka na nas zasłużona kolacja i wyczekiwany odpoczynek.
W schronisku jemy spóźnioną kolację i cieszymy się jak dzieci - który to już raz tego dnia.
A więc jednak - zrobiliśmy to. Góra była dla nas łaskawa. Pogoda też.
Przeglądamy zrobione zdjęcia wspominamy naszą pierwszą lodowcową wyprawę.
Wieczorem, leżąc w łóżkach gawędzimy, dzieląc się wrażeniami tego pięknego dnia.
Następnego dnia schodzimy do Johanisshutte, gdzie zatrzymujemy się na krótki odpoczynek i schodzimy piękną doliną na parking w Prćgratten.
Pogoda zgodnie z przewidywaniami psuje się - nad masyw Venedigera nadciagają ciemne chmury, zaczyna wiać.
Ale im niżej, tym lepiej.
Podczas zejścia obowiązkowy buldering na okolicznych skałkach, chociaż sił już coraz mniej ...
Podczas pakowania samochodu ma miejsce najgłupszy wypadek, jaki miałem do tej pory w górach.
Wyciągając rękę z plecaka nagle czuję, jakby ugryzł mnie krokodyl. Palec "fuckowy" prawej ręki ocieka krwią, która w błyskawicznym tempie zalewa mi całą dłoń. Wszyscy jesteśmy w szoku - co to było ?
Próbując zatamować krwotok okazuje się, że mam równiutko i precyzyjnie ścięte ze trzy milimetry opuszka palca - aż do mięsa.
Po założeniu opatrunku ostrożnie przeszukujemy plecak - okazuje się, że zahaczyłem ... o maszynkę do golenia :), która wypadła z opakowania. i leżała luzem w środku plecaka.
Pech ...
Teraz już bez żadnych niespodzianek ruszamy ku nowej przygodzie - przez Liehtenstein do Szwajcarii.
Ale to już zupełnie inna historia ...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Ostatnio zmieniony 09 stycznia 2012, 23:03 przez Dariusz Meiser, łącznie zmieniany 1 raz.
Tolerancja dla niejednoznaczności.
aknoimak

Post autor: aknoimak » 18 sierpnia 2008, 9:18

Gratuluje udanej wyprawy. Oj jak ja bym chciał też popatrzeć na takie widoki z góry. Wiedzy ni mom funduszy tyż to moge se pooglądoć przynajmniej.
aknoimak

Post autor: aknoimak » 18 sierpnia 2008, 9:21

Zapomniałem dodać że ten motyw z krową to naprawdę kosmicznie wygląda ta mućka. :)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 9:26

Gratulacje ;)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 10:00

Darku, pięknie! :) Już Ci gratulowałam, ale po przeczytaniu relacji i zobaczeniu zdjęć muszę to powiedzieć raz jeszcze - zazdroszczę takiej udanej wycieczki! W tym roku nam sie nie udało, ale w przyszłym koniecznie musimy wpisać GV na listę miejsc "must do". Piękna góra i to przy takiej dobrej pogodzie...naprawdę, aż żal, że tam nie dotarliśmy. PS: Bardzo ładne zdjęcia, będziesz je miał na jakiejś pikasie czy innym ftp'ie w wiekszym formacie? :)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 11:13

Piekna sprawa... Po raz kolejny na tym forum przekonuje się, że 'impossible is nothing'. Wielkie gratulacje
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 12:14

Darku, cudownie! Gratuluję. :) I normalnie szok, weszliście praktycznie z marszu po zarwanej nocy. Ale rozumiem, albo wóz albo przewóz. Piękne tam jest, normalnie buzia się sama uśmiecha. :)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 12:36

Pięknie i cudownie - te szczeliny to jest odjazd - pogoda - mega zajefajna - Gratuluje :brawo: :brawo: :brawo:
Awatar użytkownika
jck
Turysta
Turysta
Posty: 3181
Rejestracja: 14 listopada 2007, 22:57
Kontakt:

Post autor: jck » 18 sierpnia 2008, 15:23

Gratulować wypada po raz kolejny. Miałem okazję usłyszeć już wiele z tych szczegółów ale miło przeczytać to w całości.
Czekamy na Pt II.

PS. Za ten metalowy kubek i konserwy w puszkach to się należy mały minus. Kręgosłupa Ci nie szkoda? :)
Ostatnio zmieniony 18 sierpnia 2008, 16:54 przez jck, łącznie zmieniany 1 raz.
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Awatar użytkownika
ZJAWA
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 422
Rejestracja: 10 czerwca 2008, 18:53

Post autor: ZJAWA » 18 sierpnia 2008, 16:39

WIELKIE Gratulacje fajna wyprawa i super foty
KOCHAJ ŚNIEG UNIKAJ LAWIN
http://www.firebirds.pl/
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 17:21

Ja również gratuluje !! :), mimo że słuchałem opowieści relacja napisana wyśmienicie :spoko:

jck pisze:PS. Za ten metalowy kubek i konserwy w puszkach to się należy mały minus. Kręgosłupa Ci nie szkoda? :)
Metalowy kubek, konserwy i woda mineralna w butelce ....a nie w worku :P :twisted:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 18:17

Super wyprawa. Gratuluję.
Pati

Post autor: Pati » 18 sierpnia 2008, 18:39

Nareszcie doczekałam się dokładnej relacji :)
Niektóre zdjęcia znakomite (np. to z krówką ;) ),
choć prawdę powiedziawszy większość jest świetna!
Ech... i te góry :> Tylko zazdrościć, wspaniale :)
Gratuluję wyprawy i oby do kolejnej!!!
savrad

Post autor: savrad » 18 sierpnia 2008, 20:46

Rewelacja ! Mam nadzieje że też tam kiedyś trafię :D :jupi: kto wie, kto wie :hura:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 sierpnia 2008, 21:05

Piękna wyprawa i niesamowicie wciągająac relacja . Z zapartym tchem czytałem.
Gratuluje Ci Darek.
ODPOWIEDZ