Komentarze do artykułu na stronie: CV turysty górskiego

Dział przeznaczony do komentowania artykułów zamieszczonych na stronie głównej oraz zgłaszania swoich przemyśleń, spostrzeżeń czy uwag.

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
Grzegorz
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1677
Rejestracja: 08 maja 2007, 22:47
Kontakt:

Komentarze do artykułu na stronie: CV turysty górskiego

Post autor: Grzegorz » 18 lipca 2013, 10:01

Na stronie głównej http://gory-szlaki.pl/ Małgosia opisała swoje początki w górach.
W sumie chyba podobnie wszyscy mieliśmy,. U mnie jako, ze wychowałem się w cieniu Babiej Góry dochodziły jeszcze różne legendy z nią związane i długo jako dzieciak sobie nie wyobrażałem by można było tam wejść. To był jednak mój pierwszy szczyt w górach i po pierwszym zdobyciu złapałem bakcyla. Do tej pory byłem tam już 33 razy.
A jak to było u Was?
zdobyć świata szczyt...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 18 lipca 2013, 10:41

U mnie też za dzieciaka. Rodzice nas budzili w środku nocy i pociągiem się jechało. Pierwszy raz, a przynajmniej ten, który pamiętam, to z Rajczy na Lipowską szliśmy, doszliśmy po zmroku, a rano przywitał nas śnieg... Jeszcze ojciec mi naopowiadał o wilkach, to mi się śniły w nocy :twisted: .
Ogrzewanie w pokoju? Ojciec narąbał drzewa i palił w piecu, bodajże kaflowym...
Z 5, 6 la miałem. A potem Bieszczady we wrześniu. Syrenką jechaliśmy, tam na drogach Uazy terenowe i furgony i praktycznie nic poza nimi. I zero ludzi na szlakach...
Zbychu

Post autor: Zbychu » 18 lipca 2013, 10:55

Ale fajna chatka, cała z drewna, malowana i ma termometr! Na dodatek jak góralka jest na przedzie, to będzie pogoda, jak góral, to ma padać.
Chyba odwrotnie to było - wszak wszystko co złego od baby pochodzi ;) :lol: :P
Awatar użytkownika
Tidżej
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2722
Rejestracja: 15 listopada 2011, 8:35

Post autor: Tidżej » 18 lipca 2013, 11:13

Zbychu ja to w ogóle nie rozumiem dlaczego na publicznej stronie opisuje się życie intymne górali... :twisted:
Ale... może to nic dziwnego, bo w ogóle niewiele zrozumiałem z tego artykułu.
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
Pati

Post autor: Pati » 18 lipca 2013, 11:36

Przy mojej pierwszej wizycie w górach, a raczej na pagórach /okolice Rabki na koloniach/ dostałam choroby wysokogórskiej :] Wstawię fotkę jak nie zapomnę, jaki to człowiek był dumny jak wlazł na jakąś górkę w ciemnym lesie i kijem się podpierał ;] I to klasowe łażenie po wzniesieniach, między polami, gdzie krowy się pasły o.O Potem to też abstrakcje były..
Awatar użytkownika
Malgo
Turysta
Turysta
Posty: 1676
Rejestracja: 27 września 2010, 18:04

Post autor: Malgo » 18 lipca 2013, 14:59

Zbychu pisze:Chyba odwrotnie to było - wszak wszystko co złego od baby pochodzi
Mogło tak być, trochę lat minęło, to mogłam pomieszać ;)
tidżej pisze:nie rozumiem dlaczego na publicznej stronie opisuje się życie intymne górali...
Och, nie miałam niczego innego na myśli, niż to, co oznaczają wpisane wyrazy :D
tidżej pisze:niewiele zrozumiałem z tego artykułu.
"prawdziwa wena raz jest, raz jej nie ma" no co nie zawsze mogę napisać coś sensownego, wcale to nie takie proste ;)
Pati pisze:kijem się podpierał
Pamiętam, że z Beskidu Śląskiego wiozłam taki kij, przebył drogę do Warszawy pociągiem i niestety został na stacji, zapomnieliśmy o nim, żal był ogromny.
"(...) Rozmiłowana, roztęskniona,
Schodzi powoli od miesiąca
Zamykać Tatry w swe ramiona (...)"
https://get.google.com/albumarchive/101 ... 1781546915
Awatar użytkownika
Mosorczyk
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 454
Rejestracja: 04 grudnia 2006, 11:45
Kontakt:

Post autor: Mosorczyk » 18 lipca 2013, 16:22

Grzegorz pisze:A jak to było u Was?
Pierwsze góry, pierwsze doświadczenia i spostrzeżenia, pierwsze problemy, zetknięcie z różnymi kulturami, i niezwykłą przyrodą... To było coś niezwykłego... Czy próbowałeś kiedyś sięgnąć głęboko do pamięci i zastanowić się, jak to naprawdę było? Jak to się wszystko zaczęło? Jakie miałeś wtedy myśli? Co było dla ciebie nowe?, Czego się bałeś? Który szlak był dla ciebie tym pierwszym? Jakie miałeś problemy? Kto ciebie namówił do tego? I wreszcie jak góry odmieniły Twoje życie?

Czy tak naprawdę musiało być? To pytanie zadaję sobie nieraz... Jak to naprawdę było? Jak zacząłem swoją przygodę z górami? Co dało ten pierwszy impuls do rozpoczęcia przygody z górami?

Sięgając do pamięci mojej, zastanawiam się kiedy tak naprawdę ja i góry tworzymy nierozłączną parę... Już od najmłodszych lat zdjęcia, które oglądałem z wycieczek moich rodziców wciągnęły mnie tak bardzo, że postanowiłem... muszę tam być! Pierwsza praca i pierwsze marzenia powoli zaczęły się urealniać...

Na pytanie, kiedy tak naprawdę rozpocząłem przygodę z górami i co dało mi ten pierwszy impuls do rozpoczęcia tej niezwykłej przygody, jaką są z pewnością góry, odpowiedziałem sobie tak... Pewnej nocy marca 2006 miałem sen. Zwykły jak każdy inny. Zapamiętałem tylko ten jeden szczególny moment. Był nim widok z Babiej Góry na Baranią Górę i sam fakt, że podczas jednej wyprawy uda mi się przejść ten odcinek. Nigdy nie byłem wówczas na Babiej Górze, dlatego tym bardziej podobało mi się to, jak moja wyobraźnia podziałała w tym przypadku. Rzeczą oczywistą jest to, że obraz, który tam ujrzałem nie pokrył się z rzeczywistością, ale sam fakt, że uda mi się to, podczas jednej wyprawy już tak...

Po przebudzeniu zadałem sobie pytanie. Dlaczego taki właśnie miałem sen? Marzyłem przecież już od dawna o górach, ale dlaczego akurat w tym momencie przyśniło mi się tej nocy akurat to, co zobaczyłem... Ten sen traktuję jako impuls, który rozpoczął to wszystko...

Miesiąc później nie mając kompletnie żadnej wiedzy na temat gór, map ani jakiegokolwiek sprzętu postanowiłem, że muszę zrealizować to marzenie. Intensywnie przeglądałem przewodniki, strony internetowe oraz zdjęcia... Wtedy odkryłem Główny Szlak Beskidzki, o istnieniu, którego nie byłem świadom... Zawsze marzyłem o wielodniowych wędrówkach w atmosferze wyciszenia, spokoju, kontemplacji, refleksji, nostalgii i zadumy...

W końcu udało się! Wytyczyłem trasę. Był nią odcinek Rabka-Zdrój – Ustroń ze zmianami w Wiśle Czarne. Razem nazbierało się 210km pieszej wędrówki... Wtedy zadałem sobie pytanie: czy jestem gotowy na taką wędrówkę?... Odpowiedziałem sobie wtedy bardzo szybko, że tak... Nie mając jakiegokolwiek sprzętu, spakowałem się i ruszyłem na moją pierwszą przygodę z górami...

Ciągle dręczyły mnie pytania: czy to nie za długi odcinek, jak na pierwszy raz? czy nie będę bał się w nocy samotności? co mam robić, gdy stanę na wielkiej polanie nie mając przed sobą ani jednego znaku? czy to, co zabrałem ze sobą absolutnie mi wystarczy? czy starczy mi sił?... Najbardziej jednak obawiałem się tego trzeciego pytania... Co mam zrobić, gdy stanę w obliczu majestatu gór, sam na sam... Którą drogę wybrać?...

Dnia pierwszego, kiedy rozpoczynałem moją przygodę z górami, zobaczyłem, że spełnia się właśnie moje największe marzenie. Poczułem się wolny - choć na chwilę - nie zwracając uwagi na życie codzienne. Dodatkowo uczucie wolności potęgowała sama myśl, że tyle gór jeszcze przede mną... Na szlaki nie patrzyłem w kategorii kilometrów czy też pory dnia, bo tu – w górach - czas zdawał się płynąć od wschodu do zachodu Słońca. Wędrując, cały czas szedłem z tą myślą... Bałem się jedynie pierwszego kontaktu z nocą w górach. Ta myśl... Co to będzie? Nie dawała mi spokoju. Już wkrótce przyszło mi się zmierzyć z wszystkimi pytaniami, jakie sobie zadałem wówczas przed tą wyprawą...

Kiedy sięgam do pamięci, do dnia pierwszego i do tego, jak góry mnie przywitały, cieszę się bardzo, bo już od pierwszych chwil czułem, że czas rozpoczynać nowy rozdział w życiu... Pierwszy górski krok postawiony w Rabce Zdrój, pierwszy las, pierwsze problemy... To jest coś czego się nie zapomina... Mając na sobie jedynie plecak, brak doświadczenia i wiele pomysłów - ruszyłem. Czterogodzinna wędrówka, górskim lasem, dała mi pierwszą lekcję. Od jego początku padał deszcz, na szlaku ani jednej osoby – tylko ja i góry... Pierwszy smak wolności... Wędrówka na Halę Krupową utkwiła mi szczególnie – był to mój pierwszy szlak. Było już późno, niebo pokryte deszczowymi chmurami, powoli przygotowywało się do zachodu Słońca. Tu po raz pierwszy mogłem poznać odpowiedź na odwieczne pytanie: czy nie będę bał się w nocy samotności? Pomimo, tego, że byłem na hali, na której jest schronisko postanowiłem, że muszę sprawdzić to, śpiąc w namiocie w okolicy schroniska. Noc nie była straszna, ale burza, która zbliżała się tu w środku nocy, napędzała mi różnych myśli do głowy...

Tu, po raz pierwszy ujrzałem wielkie polany, a na nich hektary borówek... – było to dla mnie coś niezwykłego – coś, czego nigdy nie widziałem na własne oczy i czas było w to uwierzyć. Podejście w stronę Policy, było usłane borówkami od samych jego stóp, aż po szczyt. Jakie to było uczucie stać po raz pierwszy, w środku tego niespotykanego przeze mnie cudu. Do samego zachodu Słońca stałem w samotności, rozglądając się dookoła. Nie mogłem nacieszyć się tym, co widzę. Polana na Hali Krupowej była czymś niezwykłym... Na północnym – zachodzie widziałem tylko jakąś, niższą górę, a dookoła mnie były tylko piękne, świerkowe lasy i borówki. Ze szczytu podejścia, gdzie kończył się dywan, który tworzyły wszechobecne borówki, miałem okazję zobaczyć jeszcze coś, z czym nie miałem styczności w górach. Było to wielkie skrzyżowanie ścieżek, którego się tak obawiałem. Na środku stał tylko drogowskaz. Był to dla mnie widok niezwykły. Tutaj, z góry, podziwiałem majestat gór i już wiedziałem, że to nie będzie mój ostatni raz... Byłem tak zachwycony tym co widzę, że nie chciałem stamtąd schodzić. W samotności, czekałem, co się wydarzy dalej, gdy zmrok będzie powoli zapadał. Okolica powoli spowijała się w ciemnościach... O tej porze, góry, pokazywały swoją potęgę. Z każdą minutą stawały się coraz większe, bardziej tajemnicze i nieprzewidywalne. Tak wyglądał mój pierwszy dzień w górach. Zetknąłem się z czymś całkowicie dla mnie nowym, czymś niezwykłym i tajemniczym, z czymś o czym tak ciągle marzyłem...

Drugi i trzeci dzień tej wyprawy dał mi kolejne doświadczenie, a raczej pokazał mi coś nowego. Poranek przywitał mnie wtedy pięknymi chmurami warstwowymi, których gromadzenie się na niebie, miałem okazję podziwiać jeszcze przed wschodem Słońca.
Tu spotkałem pierwszych ludzi. Wtedy, przed wschodem Słońca, spotkałem zbieraczy jagód, którzy traktowali góry jako konieczność... Na pytanie gdzie idziesz? Odpowiedziałem, że do Ustronia. Na pytanie: z kim? Odpowiedziałem: samotnie... Wtedy przekonałem się po raz pierwszy, jakie podejście mają ludzie mieszkający w górach – oczywiście nie wszyscy. Pomyślałem, wtedy, że nie potrafią docenić tego, co mają wokół siebie... Przejście przez Policę w lekko zamglonym lesie dodawało mistycyzmu temu miejscu. Nie mogłem nacieszyć się tymi widokami, dlatego szedłem powoli tak, aby trwało to jak najdłużej. Tu przyszło zmierzyć mi się z kolejnym pytaniem. Co zrobię, gdy zgubię szlak? Już na jednym z podejść musiałem schodzić ze szlaku, idąc lasem pełnym borówek, aby ominąć setki powywracanych drzew we mgle. Nie było to tak straszne, jak się tego obawiałem. Co prawda niejednokrotnie traciłem znaki z oczu, ale w lesie czułem się jak gdyby był to mój drugi dom... Drogę odnajdowałem szybko i już wkrótce przyszło mi się zmierzyć z Królową Beskidów – z tą, na której zacząłem i na której skończę to wszystko...

Pamiętam tamtejszą pogodę. Było wtedy pochmurno, deszczowo i mglisto. Nie wiedziałem co mnie czeka. Ile tak naprawdę znaczy ta liczba 1725 m n.p.m. i co mnie czeka na takiej wysokości... Pierwsze podejście na Królową okazało się niezwykle trudnym przeżyciem. Brakowało sił. Co paręnaście kroków zatrzymywałem się, a wokół mnie tylko las – wszechobecny las... Świerki regla górnego, porośnięte niebiesko-zielonymi porostami świadczyły o wysokiej klasie czystości powietrza. Zadałem sobie kolejne pytanie. Czy dam radę tam wejść? Nie wiedziałem ile przede mną szlaku w lesie, a gdy wyjdę ponad jego górną granicę, czy coś ujrzę, czy będę musiał już wracać? Zmęczony wędrówką, wchodziłem krok po kroku. Ciekawość zobaczenia czegoś nowego i wymagającego większego wysiłku, pchała mnie do przodu. Wtedy nadszedł ten czas... Świerki tworzące tutejszy las zaczynały być coraz niższe, aż ujrzałem... pierwszy krzak kosodrzewiny... Byłem tak zdumiony tym, co zobaczyłem, że mimowolnie wypowiedziałem na głos słowo: kosodrzewina. Nie myślałem, że kiedykolwiek uda mi się ją zobaczyć i dotychczas uważałem ją za roślinę, którą niewielu miało okazję zobaczyć...
Wtedy spełniło się moje kolejne marzenie, w które nie wierzyłem, że kiedykolwiek uda mi się spełnić. Dosłownie parędziesiąt metrów nad moją głową wisiały gęste, deszczowe chmury. Na północy widziałem tylko wycięty pas lasu na Mosornym Groniu, który mnie bardzo urzekł. Przede mną widniała Królowa Beskidów... Pierwsze dwa podejścia niezwykle zielone, usłane ze wszystkich stron kosodrzewiną. A wyżej? Gęste chmury nie pozwalały nic dostrzec. Zastanawiałem się co dalej robić. Iść? Nie iść? Po dłuższej chwili namysłu postanowiłem, że idę. Powoli kierowałem się w zamglone pola kosodrzewiny, które momentami tworzyły przepiękne „wąwozy”. Wtedy miałem okazję zobaczyć ile znaczy wysokość w górach, którą dotychczas poznawałem na lekcjach geografii. Podchodzenie w środku kosodrzewiny we mgle nie dostarczyło mi widoków, dlatego szedłem tylko przed siebie...

Idąc tak od dłuższego czasu zobaczyłem coś niemożliwego dla mnie. Byłem ponad chmurami! Od Kępy (1525 m.n.p.m.) „odbijała się” wielka chmura, za którą wyłonił się widok na Zubrzycę Górną. Pamiętam ten moment, ponieważ wtedy stanąłem jak wryty.

Możliwość bycia ponad chmurami była dla mnie czymś równie niemożliwym, jak ujrzenie kosodrzewiny... Po dłuższej chwili obejrzałem się za siebie, bo czas było iść wyżej. To, co tam zobaczyłem było czymś równie niezwykłym. Teraz bycie ponad chmurami spotęgowało się... Przede mną Małą Babia Góra, duży fragment błękitnego nieba, a pode mną gęste i ciemne chmury, które tworzyły tu wrażenie nieskończonych czeluści. Tam – na dole – wszystko wyglądało jakby się kotłowało w wielkim garncu. Spojrzałem w dół i w stronę Małej Babiej Góry... Chmury, które były na wysokości Małej Babiej Góry opadły w dół doliny – do „kotła” – po czym sunęły w moją stronę z wiatrem. Cały czas obserwowałem ich przemierzanie, aż nagle... rozbiły się o miejsce, w którym stoję... Wszystko nagle znikło. Tylko mgła wokół mnie... Chmury podzieliły się na wiele mniejszych fragmentów „odbijając” się od Kępy w górę, ponad mnie. Byłem w szoku. Od teraz chciałem oglądać ciągle to nowe rzeczy, zjawiska i inne zdarzenia, bo po tych dwóch dniach cały czas coś zaskakiwało mnie.

Z Kępy poszedłem dalej - na szczyt. Kosodrzewina powoli znikała... Głazów przybywało... Stałem i zastanawiałem się, co ujrzę teraz... Co mnie tutaj może jeszcze zaskoczyć... Choć w krótkim czasie nie byłem tego świadomy, to w nieco dłuższej perspektywie, mgły też „zagrały” tu swoje przedstawienie. Idąc coraz wyżej, we mgle, myślałem, że za podejściem, którym idę, jest już szczyt. Kiedy zobaczyłem takie coś pięciokrotnie, byłem zdumiony tym, co tu się może jeszcze wydarzyć...

Na szczycie również zostałem mile zaskoczony. Nie minęło pięć minut, gdy wiatr, który roztrzaskiwał chmury o Kępę, tu na szczycie, przewiał je wszystkie, odsłaniając błękitne niebo, pozwalając mi zobaczyć widoki niezwykłe! Długo obracałem się wokół siebie, aby ogarnąć to wszystko wzrokiem. Jezioro Orawskie, Mała Babia Góra, Mosorny Groń i pas lasu, który mnie tak urzekł stał się teraz taki mały... Chmury odeszły gdzieś na wschód, pozostawiając za sobą piękną, słoneczną pogodę.

Pamiętam, że wówczas patrząc ze szczytu w stronę Małej Babiej Góry oglądałem wielką polanę, na której rosła tylko trawa. Znajdowała się tuż pod kopułą szczytową. Wtedy zadawałem sobie pytania. Co na tej wysokości i w tak trudnych warunkach żyje? Czy to już szczyt możliwości natury? Czy gdyby ta góra była wyższa, czy coś wyżej by na niej było oprócz skał i kamieni? Zaciekawiony tym, co dotychczas zobaczyłem, zacząłem schodzić ze szczytu. Zejście z tej kopuły skalnej było dla mnie bardzo strome, wręcz bałem się go... Trawersujące zejście, stromo opadające w dół było czymś, z czym nie miałem nigdy kontaktu. Właśnie stąd podziwiałem piękno tej wysokogórskiej polany, którą mogła tworzyć już tylko trawa. Wtedy zobaczyłem że się mylę... Pod moimi nogami dostrzegłem pomarańczowe grono, które tworzyło kwiat. Przyjrzałem się mu dokładnie i... doszedłem do wniosku, że pierwszy raz widziałem taką roślinę na oczy. Był nią różeniec górski. Po spotkaniu z tym kwiatem zrozumiałem jak potężna jest natura. Tu liczą się każde warunki do przetrwania – nawet na tej wysokości.

Docierając do Schroniska na Markowych Szczawinach miałem okazję poczuć po raz pierwszy klimat schroniskowy, wziąć „górski” nocleg i pogawędzić z ludźmi, którzy robią to samo, co ja – kochają góry. Poznało się tu przyjaciół na parę godzin, ale mających te same pasje. W końcu można było wymienić swoje doświadczenia i spostrzeżenia z innymi...
Będąc tam, w schronisku, myślałem o tym, że kiedyś marzyłem o wschodzie Słońca w środku gór. Trzeba było tylko teraz spełnić to marzenie. Wstałem rano, tak szybko, jak było to możliwe i wyszedłem na dwór – przed schronisko. Nikogo tu nie było. Do uszu dochodził tylko śpiew ptaków, i cicho szeleszczące igły świerków poruszane przez wiatr. Słońce właśnie wschodziło, choć nie dane mi było ujrzeć jego blasku o tej porze rozpoczynającego się dnia. Cienkie warstwowe chmury przypominały mi o wschodzie, który oglądałem dzień wcześniej. Byłem sam, dlatego wyruszyłem z powrotem na Przełęcz Brona, skąd podziwiałem ciągnący się kilometrami pas w środku gór i lasów.

Widok na Diablak i majestat gór o wczesnym ranku był dla mnie niezwykły. Ten widok na Królową i myśl, że byłem tam, dziwiła mnie bardzo, bo stąd wyglądała jak nieosiągalna, tajemnicza i skalista góra tak wysoka, że długo przyglądałem się jej. Na Przełęczy Brona również ujrzałem po raz pierwszy Tatry, o których tylko gdzieś tam na lekcjach geografii usłyszałem. Byłem tak samo zdumiony, jak w przypadku, gdy ujrzałem kosodrzewinę po raz pierwszy w życiu. Tutaj tak samo, jak tam, wypowiedziałem mimowolnie słowo: Tatry i poszedłem dalej...

Najbardziej jednak zaskoczyło mnie półtoragodzinne zejście ze szczytu Małej Babiej Góry. Niezwykłe było to, jak w ciągu tego czasu zmieniała się roślinność. Kamienie i rozległe polany powoli zamieniały się w las świerkowy – później liściasty. Wtedy myślałem ile dzięki górom można przyspieszyć czas i zobaczyć, jak się to wszystko zmienia w ciągu tak krótkiego okresu. Miałem okazję zobaczyć coś, co na nizinach trwa kilkaset lat. To było niezwykłe...

Przejście z Małej Babiej Góry do Studenckiej Bazy Namiotowej na Głuchaczkach obfitowało w wiele atrakcji, ale najbardziej urzekła mnie tutejsza kultura. Tą bazę prowadzą ludzie kochający góry całym sercem, bo kiedy zawitałem do nich, przywitali mnie serdecznie. Miałem okazję przeprowadzić dłuższą pogawędkę z nimi, a kiedy ruszałem dalej – otrzymałem połówkę bochenka chleba i pozdrowienia, z którymi było już czas iść dalej... Wtedy zadawałem sobie kolejne pytania. Czy taka kultura panuje wszędzie, czy tylko na tym szlaku czy też w Beskidzie Żywieckim? Czy idąc dalej będę miał tyle samo źródeł wody, co dotychczas?

Niestety, bardzo szybko zweryfikowałem moje pytania dochodząc do Schroniska na Hali Miziowej. Było już późno, więc zaplanowałem, że wezmę tu nocleg. Jednak gdy wchodziłem do środka, usłyszałem "Nie masz co robić, wypier...olić ci?" Jako, że kultura była tu na najwyższym poziomie, nawet nie wszedłem do środka i poszedłem na Polanę Górową zielonym szlakiem do Studenckiej Bazy Namiotowej, gdzie wyspałem się i mogłem zapomnieć o tym incydencie z Hali Miziowej. Dzięki tej bazie namiotowej poznałem „dwa światy”: Halę Miziową – tą z nowoczesnym schroniskiem i kulturą, która ma wiele do życzenia i „Bazę Namiotową na Hali Górowej” – tą odległa o zaledwie 15min drogi – z piękną historią, starą bacówką i klimatem górskim, którego można w wielu obiektach tylko pozazdrościć. Tutaj trzeba było przygotować sobie wszystko samemu, w ciszy, odosobnieniu i w środku pięknego lasu. Tu – w sercu dzikiego lasu – miałem okazję powędrować sam, poza wyznaczonymi szlakami podziwiając nieznane mi okolice i niesamowity widok na Królową Beskidów z innej perspektywy. Miałem okazję tu pozostać dłużej, ponieważ wielogodzinny ulewny deszcz zatrzymał mnie. Poznałem dzięki temu parę osób, które tworzyły tutejszą, jakże miłą atmosferę.

Kiedy pogoda się poprawiła zastanawiałem się czy naprawdę muszę już iść? Było tu tak pięknie... Jednak myśl, że każdego dnia coś zaskakuje mnie pozytywnie i myśl, że zobaczę coś nowego, nastroiła mnie pozytywnie. Wróciłem na Halę Miziową i poszedłem dalej – w stronę Romanki... Zastanawiałem się, co mnie jeszcze może zadziwić na tym szlaku. Przejście zachodnim stokiem Romanki pokazało mi coś nowego... Skalisty, stromy stok, na którym rósł piękny las świerkowy, a będąc w środku niego unosiła się mocna woń żywicy. To przejście utkwiło mi szczególnie w pamięci, ponieważ pomimo tego, że wędrowałem już wieloma lasami, to takiego czegoś nigdy nie doświadczyłem...

Przejście Pasmem Abramów pozwoliło mi zobaczyć granicę Beskidu Żywieckiego i Śląskiego od Żywca, aż po samą Milówkę. Tutaj, z góry, można było zobaczyć cywilizację, która stąd wyglądała kolorowo i mogłoby się wydawać, że tam w dole jest równie kolorowo, co z góry. Dzięki temu pasmu miałem okazję wędrować po rozległych polanach bez ani jednego znaku, przez co moja obawa, o to jak się zachowam w takiej sytuacji - zniknęła. Myślałem, że zobaczyłem i doświadczyłem już wszystkiego i że nic nie jest mnie już w stanie zadziwić... Jednak przejście z Beskidu Żywieckiego w Śląski, było dla mnie czymś zupełnie nowym. Dotychczas spotkani ludzie pozdrawiali mnie serdecznie, a kiedy znalazłem się „po tej drugiej stronie” nagle to wszystko zanikło... Dlaczego? Nie wiem... Wędrując dalej, zauważyłem, że kultura na szlaku w Beskidzie Śląskim jest niższa niż ta, z którą miałem okazję się spotkać dotychczas... Również tutaj widać było, że tutejsza ludność nastawiła się na komercjalizację gór, przez co, okolica stała się dla mnie mniej atrakcyjna, choć same góry – nie.

Jak zmieniły mnie góry?
To pytanie jest ciągle aktualne i będzie tak długo, jak długo będę żył. Mój pierwszy raz w górach pokazał mi coś całkowicie nowego, tajemniczego, niespodziewanego... To o czym marzyłem i wydawało mi się niemożliwe, miałem okazję doświadczyć osobiście. Góry zmuszały mnie do wytrwałości w dążeniu do celu wynagradzając mi każdy włożony w to wysiłek, przepięknymi widokami, krajobrazami i zjawiskami. Góry – ten inny, niezwykły świat – pokazały mi coś jeszcze... Coś czego istnienia nie byłem świadom. Tu zobaczyłem kosodrzewinę, której przecież nigdy nie miałem ujrzeć na własne oczy, tu byłem po raz pierwszy ponad chmurami, tu po raz pierwszy miałem okazję zmierzyć się z moimi lękami... Każde wyjście w góry wzmacniało mnie, pozwalało poprawiać błędy, które poprzednio popełniałem i dodawało mi sił na kolejne dni. Góry dały mi wiele powodów do refleksji, nostalgii, melancholii, zadumy i spokoju oraz możliwość spełniania marzeń. To właśnie tutaj – w górach – poznałem największych przyjaciół, dzielących te same pasje. Góry stały się elementem mojego życia, miejscem, które będzie mnie wzmacniać zarówno fizycznie jak i psychicznie, miejscem, w którym dostrzegać będę zmiany i miejscem, w którym zawsze będę podziwiał upływający tu czas inaczej...

Od tamtego razu minęło już blisko 6 lat. Dla tych, którzy mają już wiele lat biegu życia za sobą to być może krótki okres, ale dla innych, to być może ogromny kawał czasu, który zdawałoby się, nigdy nie upłynie. A jak to jest z nami – ludźmi, których serce jest w jakiejś części tam, na wysokościach? Niejeden z nas mawiał, że życie tam płynie inaczej, że czas mija inaczej, że to, co złe pozostaje tam – w dolinach, czego nie da się dostrzec z góry. Choć minęło już 6 lat, to czuję się jakby minęła dopiero jedna minuta. Czy to źle, czy dobrze? Zależy jak popatrzymy na tę jedną minutę. Mogłoby się wydawać, że jest to czas, który zdawałby się nigdy nie upłynąć, bo czymże jest jedna minuta wobec czterech lat. Jest wręcz przeciwnie. Jedna minuta mija bardzo szybko, dlatego właśnie tak określiłem okres ostatnich 6 lat. Choć pierwsza wyprawa była dla mnie niezwykłym wyzwaniem, z którym długo najpierw mierzyłem się w myślach, a później w terenie, to jednak następne nie były łatwiejsze. Trudno powiedzieć, która wyprawa była najlepsza, bo każda z nich miała coś swojego, nowego i innego, coś co na trwałe zarysowało się w pamięci. Każda z nich dała mi całkiem nowe doświadczenia.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek

Muszę tyle tylko powiedzieć, że teraz jak patrzy się na te pierwsze, proste zdjęcia, to aż łezka kręci się w oku, kiedy przypominam sobie, jak poznawałem pierwsze góry i jak je wówczas przeżywałem. To było coś pięknego! I te tereny, które tak niszczeją! Już nie będą takie same, jak wtedy :(...
Ostatnio zmieniony 18 lipca 2013, 21:28 przez Mosorczyk, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Kovik
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2118
Rejestracja: 18 maja 2010, 22:59
Kontakt:

Post autor: Kovik » 18 lipca 2013, 18:56

moj pierwszy raz to miały być Rysy z kolega plusjeden startujemy z Kuźnic... godz 10.00 - w końcu Radzić już nie raz był w Tatrach :D Gdy po pokonaniu szlaku przez boczań, Koziej Przełęczy, Świstówki jesteśmy nad Mokiem ok godz 17 stwierdzam że na Rysy nie wejdziemy tamtego dnia. Od tej pory to ja zajmuję się planowaniem tras na wyjazdach hehe.

Mosor wybacz nie przeczytałem Twojego komentarza - ciut długi :)
http://gorolotni.blogspot.com

Życie zaczyna się po trzydziestce
Mirek

Post autor: Mirek » 18 lipca 2013, 19:00

mój pierwszy raz? zapadł się we mgle zapomnienia.pierwsze co pamiętam to szare mundurki z Biało-czerwoną chustą i orzełkiem bez korony.w Andrzejówce wtedy Polo-kokta była trendy.o pepsi wtedy można było pomarzyć.A na horyzoncie były kartki na cukier.
:twisted:
Awatar użytkownika
pantadziu
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 915
Rejestracja: 10 kwietnia 2013, 13:51
Kontakt:

Post autor: pantadziu » 19 lipca 2013, 11:54

Mój pierwszy raz??? ... Aaaaaaaaaaaaaaaaa w górach!!!
Nie bardzo pamiętam, miałem wtedy z 5 lat, rodzice zabrali mnie w Tatry i wytargali chyba do połowy Mnicha, na pewno dużo ponad dróżke dookoła Morskiego (wtedy to się chyba jeszcze nazywało Rybie Jezioro). I tak już zostało, mija półwiecze, a ja jeszcze ciągle nie mam dość.
Pamiętam tez kolonie w Jaworzu koło Bielska i poranne biegi na Goruszkę (wtedy wydawało mi się GÓRĘ, a teraz ... ledwo pagórek) potem wycieczki i obozy wędrowne z SKKT, potem harcerskie, potem sam prowadziłem przez ponad 20 lat, i teraz już samotnie..., koleżanka małżonka złapała mnie na Bieszczady - jak zobaczyłem pierwszy raz Tarnicę z Wołosatego to niemal padłem na kolana, a to były lata 70 ubiegłego wieku i jak tam coś jechało to okoliczni piekli ciasto, sklep obwoźny, pociąg z Ustrzyk do Przemyśla tranzytem przez ZSRR, żołnierze bratniej Armii na początku i na końcu każdego wagonu z karabinami i innymi tego typu bawidkami, pozaciągane story w oknach wagonu... ech, łza się w oku kręci, a jak jeszcze sie wspomni bieszczadzka ciuchcię, ale tę starą gdzie się siedziało na platformach z drewnem..., w Beskidach jak się zaszło do górala napić wody to się dostawało ... mleko. W schroniskach wrzątek był ... za DARMO!!! Ale pamiętam raz zatrzymali nas wopiści na trasie z Wlk Raczy do Zwardonia, a ja w dowodzie na zdjęciu byłem bez brody, co się biedna moja przyszła nabłagała i ... nacałowała ... żeby nie golić ... to były czasy
Awatar użytkownika
maga
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 914
Rejestracja: 29 września 2007, 20:20

Post autor: maga » 19 lipca 2013, 14:41

Tak tu pięknie opisujecie, miło, rodzinnie lub przygodowo. A mnie dziadek ciągnął w góry - i ja tego nie lubiłam! Więc mnie przekupywał. A mnie to nie kręciło, żadne widoczki, ani nazwy szczytów w głowie nie zostawały, pełna dezorientacja w terenie...Tragedia! Aż kiedyś coś się stało (stara już byłam) i pstryk - przeskoczyło. Wtedy on był biedny, bo sił miał troszkę mniej.
Teraz to już jest faza chroniczna, nieuleczalna ( trzeba by przeszczep duszy zrobić a tego nigdzie jeszcze nie robią ;)).
z bliska nic nie wygląda tak, jakim się wydawało z daleka
Jędral
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1349
Rejestracja: 25 lutego 2009, 8:29

Post autor: Jędral » 19 lipca 2013, 15:22

Kovik pisze:moj pierwszy raz to miały być Rysy z kolega plusjeden startujemy z Kuźnic... godz 10.00
:lol: :lol: :lol:
Umarłem ze śmiechu, ale mój kuzynek z kolegą (pieli po 16 lat) zrobili tą trase z Rysami tam i z powrotem w 20 godzin. Potem trzy dni odpoczywali ;)
Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt! - Adam Sikorski
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
MarzenaP
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 81
Rejestracja: 06 kwietnia 2011, 13:34

Post autor: MarzenaP » 15 czerwca 2016, 14:58

Ja zaczęłam od 2-tygodniowego obozu wędrownego miałam 14 lat i nie byłam świadoma na co się zapisałam. Beskid Niski (1984 R)- nocleg codziennie w innym schronisku zazwyczaj szkoła, w której rozłożone były łóżka polowe w klasie. Wszystko w plecakach bo na półkach ocet i smalec - wszystko na kartki. Po pierwszym dniu marszu poszliśmy na poczte i wysyłaliśmy do rodziców rzeczy, które uznaliśmy za zbędne - ja odesłałam pionierki(buty) zostałam na dwa tygodnie w tenisówkach :) W Hucie Polańskiej ktoś nam wyniósł kompot przy drodze i upieczone drożdżówki. W plecakach nosiliśmy dżem, cukier, konserwy, piliśmy wodę ze strumyków. Chyba nie szliśmy szlakami bo przechodziliśmy strumyki, łąki, pamiętam stare krzyże w polach. Przeżyłam i było co wspominać :) Dlatego tak lubie tam wracać - sa miejsca, które nic się nie zmieniły. Małe miasteczka kręte drogi Krzyże gdzieś na polach. Biecz, który ma dla mnie zawsze ten sam urok. Lubie Bieszczady, ale Beskid Niski wydaje mi się dziki i taki melancholijny jakby trochę uśpiony. Z Bieszczadami też mam trochę wspomnień.
Po długiej przerwie znowu wróciłam w góry...............
Człowiek, który ma ser­ce, nicze­go nie może stra­cić, gdziekol­wiek by się znalazł.
Awatar użytkownika
Darek
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1470
Rejestracja: 28 października 2011, 20:47

Post autor: Darek » 12 grudnia 2016, 22:43

Naszła i mnie taka nieodparta chęć, żeby nieco przybliżyć własne początki w górach.
Tak "na poważnie", to po górach zacząłem chodzić niestety bardzo późno, bo w wieku lat 30-tu. Coś mi wtedy powiedziało - wstań z fotela i idź w góry. Wstałem i poszedłem, nie pytając dlaczego, gdzie, z kim ?
Wcześniej jeszcze kupiłem regulamin i książeczkę GOT.
Działo się to dokładnie 1 maja 1993 roku. Wysiadłem z pociągu na stacji Goleszów i czarnym szlakiem przez Tuł, Małą i Wielką Czantorię dotarłem do Ustronia Polany. Mając na nogach adidasy, flanelową koszulę, wełniany sweter i ortalionowy plecak zdobyłem swoje pierwsze punkty do GOT-u. Gdy jechałem pociągiem do domu wiedziałem już, że muszę jak najszybciej wrócić na kolejny szlak. Chodziłem głównie sam, czasem z PTTK-iem, niekiedy jeszcze udawało mi się namówić żonę, później córkę, kumpla najczęściej jednak samotnie pokonywałem kolejne kilometry i wzniesienia zdobywając poszczególne pasma i stopnie GOT w całych polskich górach.
Niejako przy okazji "machnąłem" Koronę GP. W międzyczasie poznałem jeszcze pozytywnie zakręconych GS-ów, z którymi mam nadzieję jeszcze wiele ciekawych miejsc w górach odwiedzę. A może czas w końcu na jakieś wyższe niż te moje 2499 m ? ;)

P.S.
A takie zupełne początki, to wyglądały tak : :lol:
Załączniki
PC120630.JPG
PC120630.JPG (51.55 KiB) Przejrzano 7425 razy
Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
(J. Tuwim)
goska
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 909
Rejestracja: 13 listopada 2011, 21:51

Post autor: goska » 13 grudnia 2016, 18:44

Ja od zawsze oglądałam z ojcem filmy o wyprawach wysokogórskich jak tylko coś leciało i czasem ojciec miał jakieś książki byłam zafascynowana ale to był świat niedostępny. Pierwszy raz w góry poszłam nieświadomie, koledzy zabrali mnie na wagary do Zakopanego nic o górach nie wspominali a tu okazało się , że wychodzimy pod jakąś górę, płuca chciałam wypluć. To był Kasprowy ja miałam 15 lat. Po wejściu na szczyt oniemiałam z zachwytu i tak już zostało. Potem niestety na długo musiałam ten zachwyt tylko w sercu nosić , ale kiedy nadeszły lepsze czasy pasja odżyła ze zdwojoną siłą . Dużo chodziłam sama , czasem z córką aż spotkałam GS-y i mam z kim dzielić tę pasję i za to Wam kochani dziękuję :)
Największa rzecz swego strachu mur obalić...
ODPOWIEDZ