13-20.09.2013. Czarnohora, Ukraina. "Nec Hercules contra plures."

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5029
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

13-20.09.2013. Czarnohora, Ukraina. "Nec Hercules contr

Post autor: Grochu » 22 września 2013, 18:38

I. Dojazd.

Długo wyczekiwałem tego wyjazdu, bo ukraińska część Karpat jest mi zupełnie nieznana, a relacje forumowiczów odwiedzających ten zakątek Karpat od wielu miesięcy mnie nakręcały, by dotknąć je własną stopą.
Ekipa się uzbierała: Atina, eska, Joanka, adamek i ja. W sam raz na jedno auto. Były obawy co do upakowania bagażu i ludzi, ale doświadczenia z Rumunii zaowocowały sprawnym i szybkim załatwieniem problemu :) ; jako miejsce zbiórki obraliśmy Kraków, skąd wyruszyliśmy w piątkowy wieczór. Piątek trzynastego, ale precz z zabobonami ;)

Jak się nie mylę, to wszystkie wyprawy w ukraińskie góry opisywane w relacjach wiodły przez Lwów. Ja sobie wymyśliłem trasę południową: przez N. Sącz, Bardejov, Presov i Michalovce. Tak mi wyszło, że w przypadku pasma Czarnohory to po ukraińskiej stronie jest dużo bliżej z Użgorodu niż ze Lwowa. W Michalovcach wylądowaliśmy bladym świtem, tam na parkingu przy dworcu zostawiliśmy auto i busem ok. 7.30 ruszyliśmy w godzinną podróż do Użgorodu. Na granicy pustki, więc odprawa poszła sprawnie, choć dla rozpieszczonych rozkoszami strefy Schengen i tak wydawało się niezmiernie długo ;)

Bardzo ciekaw byłem tego, jak wyglądają realia podróżowania środkami komunikacji publicznej – i tu spotkało mnie duże pozytywne zaskoczenie. Wbrew obawom co do trudności w przemieszczaniu się – nie było z tym większego problemu. W niecałe pół godziny po przyjeździe do Użgorodu siedzieliśmy już w "marszrutce" do Rachiwa. Wg pierwotnego planu mieliśmy dojechać do Dilowa, skąd żółtym szlakiem przemierzyć graniczne z Rumunią pasmo Gór Marmaroskich do Stoha, a stamtąd żółtym łącznikiem do głównej grani Czarnohory. Jednak tuż przed wyjazdem adamek dogrzebał się do informacji, że na przejście tym granicznym szlakiem jest potrzebna przepustka ukraińskich pograniczników, a na zdobycie jej potrzeba sporo czasu i formalności. Trzeba więc było zmienić plany i odpuścić pierwszą część trasy. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że miejscem startu będzie wioska Ługi ( czyt: "Łuhy" – bo Ukraińcy literę "g" wymawiają jak nasze twarde "h" ), skąd ruszymy prosto na Stoha doliną rzeki Biała Cisa. Do Rachiwa dotarliśmy późnym popołudniem i tam okazało się, że do Ług najbliższy transport będzie nazajutrz. To był jedyny przypadek w całej wyprawie, że zostaliśmy przystopowani z powodów komunikacyjnych. No ale to była sobota późne popołudnie, a Ługi to zadupie totalne, więc nic dziwnego. Po naradzie postanowiliśmy znaleźć miejsce na nocleg i wybraliśmy się z adamkiem na rekonesans okolicy. Dziewczyny zostały pilnować bagaży. Rekonesans wypadł pomyślnie i po kilkunastu minutach znaleźliśmy świetne miejsce na biwak, nie dalej niż 2 km od dworca.
Obrazek

II. Niedziela.

W niedzielny poranek załadowaliśmy się do busika, który dowiózł nas do celu. W miejscowej knajpce przy kuflu piwa przeanalizowaliśmy po raz kolejny mapę i .... w drogę :hura:
Obrazek
Przed opuszczeniem wioski minęliśmy budkę, w której urzędowali strażnik parku i pogranicznik. Nim ją minęliśmy – nas dogonił samochodem żołnież wojsk ochrony pogranicza. Trza się było wylegitymować, wyjaśnić gdzie się idzie i zapewnić, że nie zmierzamy na szlak graniczny, bo wojak pierwsze o co spytał, to o przepustkę. Ostatnią formalnością było spisanie danych z paszportu przez pracownika parku – i już bez przeszkód mogliśmy przejść za szlaban i ruszyć w dalszą drogę. Droga była brzydka – kupa błota z powodu niedawnych deszczy. No i ciągnęła się niemiłosiernie długo. Po opuszczeniu ostatnich przyczółków cywilizacji zmieniła się w końcu w coś przypominającego górski szlak. Strasznie długa jest ta dolina i większość dnia nam minęła na jej pokonanie, cały czas lekko w górę. W końcu dotarliśmy do jej końca ( czy może raczej: początku ;) ) i zaczęło się konkretne podejście. Ścieżka stała się niewyraźna, kilka razy trzeba było się cofać i szukać właściwego kierunku. Z czasem okazało się, że adamek kupił rewelacyjnie dokładną mapę, która podczas tej wyprawy kilka razy wybawiła nas od nie lada kłopotów. Wielogodzinna wędrówka wzdłuż doliny wymęczyła nas już trochę, a tu teraz podejście wyostrzało się coraz bardziej. Na domiar złego – z nisko wiszących chmur zaczął padać deszcz, przybierając stopniowo na sile. Zrobiło się mokro, zimno i nieprzyjemnie.
Obrazek
Po osiągnięciu pewnej wysokości osiągnęliśmy pułap chmur, więc do tego wszystkiego doszła jeszcze mgła, mocno ograniczająca orientację w terenie. Stało się jasne, że nie dotrzemy do grani przed zmierzchem. Do pierwszej polany dotarliśmy już mocno zmordowani. Droga cały czas wiodła lasem, więc polana byłaby pierwszym punktem widokowym. Byłaby – gdyby nie chmury. Tam popas i uzupełnienie zapasów wody w pobliskim źródle. Źródło wskazywała mapa – i było tam, gdzie miało być. Mapa wskazywała też, że w zespole polanek ma być gdzieś jakaś bacówka czy szałas. Duże nachylenie terenu, gęsty las a na polance nie mniej gęste chaszcze – to wszystko wykluczało możliwość rozbicia namiotu, więc znalezienie tej chatynki było jedyną szansą na uniknięcie nocowania pod chmurką – a w zasadzie: pod grubą warstwą ogromnych chmur wylewających hektolitry wody :( . Wybrałem się więc na rekonesans po okolicy. Szczęście dopisało, bo chmura w tym miejscu się rozeszła na parę chwil, dzięki czemu na skraju trzeciej polanki dostrzegłem drewnianą konstrukcję – także tam, gdzie powinna być wg mapy. W mig pomknąłem w dół niosąc wymęczonej i przemokniętej ekipie radosną nowinę. Wkrótce grzaliśmy się w cieple ogniska.
Obrazek
Obrazek
Główną troską stało się pytanie: kiedy przestanie padać?

III. Poniedziałek.

Nie przestało całą noc. Jednak rano deszcz zaczął zanikać. Po śniadaniu i spakowaniu manatków poczekaliśmy jeszcze trochę, aż w końcu przestało siąpić i podjęliśmy dalsze wspinanie pod górę. Teren cały czas był mocno nachylony, dopiero w ostatniej ćwiartce podejścia ścieżka zaczęła trawersować. Parokrotnie też zanikała, więc traciliśmy czas na szukaniu właściwej drogi. Znów mapa okazała się bezcenna. W międzyczasie odkryliśmy największe chyba bogactwo tych lasów: grzyby. Takiej ilości i takich rozmiarów w życiu nigdy nie widziałem.
Obrazek
Długo jeszcze przedzieraliśmy się przez las ledwie widocznymi ścieżynkami, aż w końcu w górze zaczęło prześwitywać między drzewami: znak, że dochodzimy do grzbietu. Doszliśmy :) Stoh majaczył poprzez chmurę nieopodal, ale zrezygnowaliśmy z tej górki: ryzyko nieprzyjemności z pogranicznikami, a widoczność i tak zerowa. Po dokładnym zlokalizowaniu swojego położenia ( co nie było takie oczywiste ) ruszyliśmy już legalnym żółtym szlakiem na północ – odchodząc od rumuńskiej granicy. Sam grzbiet jest niezalesiony – granica lasu kończy się nieco niżej; chmury trochę się podniosły, a nawet chwilami słoneczko przebłyskiwało.
Obrazek
W efekcie – mogliśmy wreszcie zasmakować tych "pięknych okoliczności przyrody" w które nas poniosło :)
Obrazek
Po kilkuset metrach – w miejscu w miarę suchym - zafundowaliśmy sobie popas na drugie śniadanie. Pogoda przestała dokuczać, ale w trakcie marszu granią dopadła nas kolejna przeszkoda: eska nabawiła się kontuzji stopy. Trzeba było kombinować prowizoryczne opatrunki. Dopiero po którymś tam postoju – metodą prób i błędów – wypracowaliśmy sposób, dzięki któremu mogła w miarę swobodnie iść dalej. Bandaż, taśma naprawcza, kawałek karimaty – sam Mc Gywer nie powstydziłby się tej konstrukcji ;)

Grań łącząca Maramuresz z masywem Czarnohory to polany na wschodnim zboczu przetykane wchodzącym od zachodniej strony lasem. Na polanach mijaliśmy stada pasących się krów.
Obrazek
( w odróżnieniu od Rumunii – gdzie dominuje hodowla owiec ) i kilka bacówek z charakterystycznymi dłuuuugimi oborami.
Pogoda zaczęła dopisywać, kontuzja eski wydawała się opanowana. Żeby nie było za dobrze – nadszedł czas na nasz BŁĄD. Na pewnym rozdrożu koło bacówki miało zacząć się schodzenie. No i zaczęło się. Tyle, że z czasem wydało się dziwnie długie i intensywne. W głowach zrodziło się podejrzenie, że zbłądziliśmy. Zaczęliśmy odtwarzać w pamięci przebytą drogę, ale nikt nie widział żadnej ścieżki odchodzącej w lewo. Poza tym – wyraźnie na lewo teren opadał, a dalej nie było widać żadnej grani. Uspokojeni schodziliśmy dalej. Po długim czasie w pewnej chwili przez chmury przebiło się słońce i adamek natychmiast zauważył, że idziemy w kierunku południowym, zamiast na północ. Poza tym – wciąż schodzimy i schodzimy. Dopiero wtedy wyjąłem kompas. Rzeczywiście: ewidentnie droga prowadzi w kierunku południowo-wschodnim. Po długiej analizie mapy wyszło, że odeszliśmy na wschód od szlaku. Za błędy trzeba płacic. Pokutą jest odzyskanie utraconej wysokości – ładne kilkaset metrów :zly: Wkurzeni na swą niefrasobliwość ruszyliśmy w drogę powrotną: mozolna wspinaczka pod górę z ciężkimi plecorami – a było już tak fajnie. Dobre trzy godziny "w plecy" :( . Po dojściu na grań zrzuciłem plecak, by na lekko szukać po lewej stronie właściwej ścieżki. Szlakowskaz był tak niejednoznaczny, że nie można było na nim polegać. Żadnej ścieżki w lewo! adamek wyczytał z mapy, że powinna być jakieś 100 m niżej. Ale tam też żadnej nie widziałem. Wkurzony wyjąłem znów kompas, który pokazał zupełnie nieprawdopodobny kierunek. Już zacząłem myśleć, że w międzyczasie nastąpiło przebiegunowanie Ziemi :shock: Nie potrafię wytłumaczyć jak to się stało, ale po wszystkim okazało się, że kompletnie straciliśmy orientację. Właściwa ścieżka prowadziła na PRAWO od głównej drogi. Nie wiem, kiedy sami wpadlibyśmy na to. Na szczęście po paru chwilach konsternacji nadjechała ciężarówka z pasterzami krów, zmierzającymi do swej bacówki. Mocno wypici koledzy uprzejmie pokazali nam właściwą drogę: na PRAWO!. Z początku pomyślałem, że są tak pijani, że nie wiedzą co mówią. Ale stanowczo upierali się przy swoim. Po wyjęciu mapy bezbłędnie pokazywali otaczający nas teren i umiejscawiali go na mapie. To się – kurde – trzymało kupy. Dowiedziawszy się, gdzie zmierzamy – zaproponowali nam podwózkę, gdyż było im po drodze. A mnie i adamkowi po ich wyjaśnieniach przeszło zaćmienie umysłu i odnaleźliśmy orientację. Po zapakowaniu na ciężarówkę ruszylismy w drogę. Okazało się, że taka podróż to niezły rollercoaster :D .
Obrazek
Joanka wymiękła po kilkuset metrach i zrezygnowała z dalszej jazdy. W towarzystwie adamka poszli dalej po śladach opon. Atina i eska zamknęły oczy kładąc się na podładze i tylko co chwila pytały pasterzy, czy zdarza im się czasem wywrotka. Ci ze śmiechem odpowiadali, że nigdy :lol:
Ale jazda była naprawdę ostra: przechyły takie, że trzeba było balastować burty, parokrotne mocne odbicia od pni drzew ( kontrolowane, jak najbardziej :shock: ), solidne "z górki" i "pod górkę". Kolejka górska w lunaparku to pestka :lol: Po kilkunastu minutach tej szalonej jazdy dotarliśmy do ich bacówki. Wskazali nam też źródło wody. Szlak na grani był jakieś 200 metrów dalej. Tam znaleźliśmy w miarę płaski teren, gdzie rozbiliśmy namioty na kolejny nocleg. Ale wcześniej – część ekipy poszła z pustymi butelkami uzupełnić zapas wody, a ja – jak głupi: w las, na grzyby. Nie trzeba było wchodzić w las. W pierwszym szeregu drzew uzbierałem ich tyle w ciągu 10 minut, że zrobiła się pełna menażka potrawki na śniadanie :) . Nastał pogodny zmierzch, rozbłysły gwiazdy, po chwili niebo rozsrebrzył księżyc w II kwadrze. Piękny wieczór, piękna noc :) Poszliśmy spać o nieprzyzwoicie późnej porze ;)
Obrazek
Obrazek

c.d.n.
Ostatnio zmieniony 23 września 2013, 17:33 przez Grochu, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Awatar użytkownika
adamek
Moderator
Moderator
Posty: 2649
Rejestracja: 27 stycznia 2011, 12:24

Post autor: adamek » 22 września 2013, 18:51

Grochu, świetnie to napisałeś :spoko:
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://picasaweb.google.com/adamkostur

Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5029
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

Post autor: Grochu » 22 września 2013, 18:54

Przecie jeszcze nie skończyłem :P :P :P
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Awatar użytkownika
Han-Ka
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1313
Rejestracja: 05 lutego 2011, 21:02

Post autor: Han-Ka » 22 września 2013, 19:27

Grochu pisze:Przecie jeszcze nie skończyłem
No i bardzo dobrze, czekam na dalszy opis wydarzeń.
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5029
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

Post autor: Grochu » 22 września 2013, 19:35

IV Wtorek.

I piękny poranek. Chmury rzadkie i wysoko, słoneczko przyświeca. Po długiej biesiadzie z poprzedniego dnia równie długo gniliśmy w namiotach, by potem bardzo leniwie zebrać się do drogi. W końcu południe nas zastało, nim ruszyliśmy na szlak.
Obrazek
Nadal szliśmy tym grzbietem łącznikowym między Maramureszem a granią główną Czarnohory. Krajobraz cały czas beskidzki: gęsty las przetykany łąkami.
Obrazek
Wkrótce pierwszy raz ujrzeliśmy południowy kraniec grani głównej Czarnohory: szczyt o nazwie Pop Iwan ( na szlakowskazach: Pip Iwan ).
Obrazek
Niewiele brakowało, byśmy znów popełnili błąd. Pasterz przestrzegał nas, byśmy przy szlakowskazie nie szli dalej "krasiwą dorogą", tylko mamy odbić w lewo małą ścieżką. Poszukiwania takowej przy pierwszym napotkanym szlakowskazie spełzły na niczym, poszliśmy więc dalej główną drogą. Na szczęście – żółte znaczki upewniały nas co do trafności wyboru. I tak było aż do Przełęczy Szybeńskiej. tam kolejny szlakowskaz – równie niejednoznaczny, jak wszystkie inne na tym odcinku. Jest ścieżka w bok, ale po kilkunastu metrach zdaje się zanikać. Wybraliśmy więc "krasiwą dorogę" ;) Po kilkudziesięciu metrach podejścia droga zaczęła się jednak wypłaszczać, a nawet przybierać tendencję opadającą. Nauczka z poprzedniego dnia nie poszła na marne: zaświeciła się w głowach "czerwona lampka". Kontrola kierunku, analiza mapy – i wszystko jasne: zeszliśmy ze szlaku. adamek ruszył w lewo na przełaj przez las i po kilkunastu minutach odnalazł szlak. Ufffff.....Pniemy się dalej w górę i w górę. Przed nami szczyt Waskul. Wydaje się, że już go osiągnęliśmy, ale okazuje się na "szczycie", że to tylko grań poprzeczna do naszej, tam szlak skręca na nią ostro w prawo i idzie dalej w górę. W końcu dotarliśmy do górnej granicy lasu, który ustąpił miejsca kosodrzewinie. Po dalszych kilkluset metrach osiągnęliśmy w końcu Waskul, gdzie pora na dłuższy odpoczynek i obiad.
Obrazek
Naszym oczom ukazał się w końcu z całkiem już bliska imponujący Pop Iwan.
Obrazek
Po obiedzie musimy zejść na przełęcz, za którą zaczyna się podejście szczytowe. Tam też zaczyna się grań główna masywu Czarnohory – teren zdecydowanie zmienia charakter: kończą się Beskidy, zaczynają się Tatry Zachodnie.
W trakcie podejścia składałem gratulacje Iwanowi – jest naprawdę niezły. Wejście na szczyt okupiłem sporą ilością potu. Ale warto było! Oj, warto!!!
Moim oczom ukazała się najwspanialsza panorama, jaką w życiu widziałem. Zapomniałem oddychać. Cały Łuk Karpat jak na dłoni: od Gorganów po Fogarasze. Coś niesamowitego! :jupi:
Długie chwile kręciłem się po szczycie "jak gówno w przerębli" chłonąc wszystko dookoła: od wschodu po zachód, od północy po południe. W głowie tylko zachwyt i jedna myśl: "Matko i córko! Jeszcze tyle gór przede mną!!!" :jupi: :jupi: :jupi:
Żadne zdjęcie nie odzwierciedli tego widoku, więc poniżej kilka namiastek:
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Po solidnym odpoczynku i nacieszeniu widokiem zaczęliśmy się zbierać, bo czas był nieubłagany. Nim ruszyliśmy – na szczyt dotarła trójka Białorusinów, więc po wymianie grzeczności strzeliliśmy jeszcze sobie pamiątkową fotkę i ruszyliśmy dalej. Białorusini zostali na szczycie, ale widać było, że mocni są w "te klocki", więc niebawem nas przegonili. Tymczasem pogoda znów zaczęła się zmieniać: rozhulał się zimny wiatr a od zachodu zaczęły nadciągać ciężkie chmury nie wróżące nic dobrego.
Obrazek
Obrazek
Nam została jedna butelka wody, więc koniecznie trzeba było dojść do źródła. To jednak było jeszcze daleko przed nami. Słońce niepokojąco nisko pochyliło się już nad horyzontem.
Za szczytem Balcalul napotkaliśmy rozbity namiot. W nadziei, że jest tam gdzieś źródło zagadnęliśmy ukraińskiego turystę, ale rozwiał nasze nadzieje. Mapa znów była dokładna – i źródło jeszcze daleko przed nami. Ukrainiec dowiedziawszy się, gdzie zamierzamy dojść spojrzał wymownie na zegarek. No ale co robić – bez wody będzie ciężko, trza napierać. Jednak wiatr potężniał z każdą chwilą i zaczęło się robić niemiło. Stało się jasne, że przed zmierzchem do źródła nie dotrzemy. W pewnym momencie natknęliśmy się na małą nieckę osłoniętą nieco z dwóch stron wałem ziemi. Po krótkiej konsultacji zapadła decyzja, że tu założymy obóz. Ja i eska zostaliśmy rozbijać namioty, a pozostała trójka ruszyła na lekko z butelkami w poszukiwaniu źródła. Wkrótce zapadł zmrok, a wiatr potężniał z każdą chwilą. Po założeniu obozowiska wyszedłem na wzniesienie, by czołówką oświetlać naszą bazę ekipie poszukiwaczy wody. Po długim czasie wrócili z pełnymi butelkami. Ufff – można było napić się czegoś gorącego i ugotować zupki. Wicher świrował już na dobre i wkrótce zaczął padać deszcz. Deszcz zamienił się w nawałnicę, bardzo silny już wiatr miotał namiotem, wyrwał odciągi i jedna ściana zaczęła przemakać. Naprawa przyniosła chwilowy efekt, bo znów zerwało. Doliero przywalenie szpilki kamieniem pomogło. Lało i wiało bez ustanku, więc zostało nam spróbować usnąć w tym harmidrze trzepoczących szmat, wyjącego wichru i ulewy z nadzieją, że nazajutrz pogoda się zmieni.

c.d.n.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Post autor: PiotrekP » 22 września 2013, 19:46

Co tu dużo pisać - zajefanie :brawo: , tak :spoko: trzymać.
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
Awatar użytkownika
Wiolcia
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 982
Rejestracja: 18 listopada 2011, 18:33

Post autor: Wiolcia » 22 września 2013, 19:53

Widzę walkę z deszczem i szlakiem. Góry mają swoje kaprysy, ale widok z Popa Iwana wynagrodził zapewne poprzednie niedogodności.
Z jakiej to dobrej mapy korzystaliście?
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
Awatar użytkownika
adamek
Moderator
Moderator
Posty: 2649
Rejestracja: 27 stycznia 2011, 12:24

Post autor: adamek » 22 września 2013, 19:57

Wiolcia pisze:Widzę walkę z deszczem i szlakiem
czekaj na dalszy ciąg :zoboc:

Wiolcia pisze:Z jakiej to dobrej mapy korzystaliście?
z tej http://www.karpaty.travel.pl/mapa_czarnohora.php
oczywiście w papierowej wersji :)
naprawdę rewelacyjna, dokładność co do milimetra :zoboc:
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://picasaweb.google.com/adamkostur

Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
Awatar użytkownika
Wiolcia
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 982
Rejestracja: 18 listopada 2011, 18:33

Post autor: Wiolcia » 22 września 2013, 20:04

adamek pisze:
Wiolcia pisze:Z jakiej to dobrej mapy korzystaliście?
z tej http://www.karpaty.travel.pl/mapa_czarnohora.php
oczywiście w papierowej wersji :)
naprawdę rewelacyjna, dokładność co do milimetra :zoboc:
To fajnie słyszeć, że jest niezła, bo kupiłam ją na jakiejś wyprzedaży z rok temu z nadzieją, że kiedyś się przyda.
W takim razie czekam na ciąg dalszy zmagań z aurą.
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
Awatar użytkownika
Rafal
Turysta
Turysta
Posty: 396
Rejestracja: 27 grudnia 2009, 20:16

Post autor: Rafal » 22 września 2013, 20:38

Kurcze, super wyprawa. Jak piszecie o gubieniu szlaku to od razu przypomina mi się nasze chaszczowanie i szukanie drogi w rejonie Ljutniańskiej Holicy obok Pikuja. To jest właśnie ten urok tamtych gór; nie możesz polegać na szlakach. Czekam na dalszą relację; bo chciałbym w tamte rejony wybrać się w przyszłym roku.

Czy oprócz wyżej wymienionej mapy korzystaliście jeszcze z WIG-ówek??
KARPACKIE ŚCIEŻKI - blog - http://karpackiesciezki.blogspot.com
:oki:
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Post autor: Pudelek » 22 września 2013, 22:35

kiedyś się mówiło "im dalej w las, tym więcej butelek", a tutaj "im bliżej w las, tym więcej grzybów"... :D

czytając o zmaganiach z deszczem i wiatrem aż mną trzęsie, parę dni temu też u mnie tak to wyglądało, więc nie zazdroszczę. Brrr!
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Anonymous

Post autor: Anonymous » 22 września 2013, 22:48

Relacja jest super, Wasze przeżycia tam - na miejscu pewnie bezcenne. Czekamy wszyscy na ciąg dalszy...
Awatar użytkownika
Lidka
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 364
Rejestracja: 07 stycznia 2011, 18:05

Post autor: Lidka » 22 września 2013, 23:19

Wyjazd pełen przygód. Pojawiło się jedno pytanie: Adamek, Joanka skąd Wy macie tyle dni urlopowych? :zoboc: Najpierw miesiąc w Norwegii teraz Ukraina, zazdraszczam na całego :)
a góry nade mną jak niebo...
Awatar użytkownika
adamek
Moderator
Moderator
Posty: 2649
Rejestracja: 27 stycznia 2011, 12:24

Post autor: adamek » 22 września 2013, 23:47

Rafal pisze:Czy oprócz wyżej wymienionej mapy korzystaliście jeszcze z WIG-ówek??
Nie było potrzeby. Ta mapa jest bardzo dokładna.
Rafal pisze:To jest właśnie ten urok tamtych gór; nie możesz polegać na szlakach.
W sumie to nasze pogubienie to był przypadek nie związany ze złym oznakowaniem. Po prostu szliśmy drogą i szliśmy i nie zwracaliśmy szczególnej uwagi na boczne drogi. A dodatkowo myśleliśmy że jesteśmy ok. 0,5-1 km bliżej niż w rzeczywistości byliśmy.
Pudelek pisze:czytając o zmaganiach z deszczem i wiatrem aż mną trzęsie
czekaj na dalszy ciąg :zoboc:
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://picasaweb.google.com/adamkostur

Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
Awatar użytkownika
adamek
Moderator
Moderator
Posty: 2649
Rejestracja: 27 stycznia 2011, 12:24

Post autor: adamek » 22 września 2013, 23:50

Lidka pisze:Adamek, ... skąd Wy macie tyle dni urlopowych?
jeszcze nawet trochę zostało :D
jak się oszczędza i urlop bierze się tylko na takie wyprawy to da się
(np. 3 tyg + 1 tydz = 20 dni i jeszcze zostaje :twisted: )
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://picasaweb.google.com/adamkostur

Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
ODPOWIEDZ