04/05.06.2011 Ekipa wschodzącego Słońca w Górach Sowich

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

tom-pi4

04/05.06.2011 Ekipa wschodzącego Słońca w Górach Sowich

Post autor: tom-pi4 » 06 czerwca 2011, 16:40

Rodzaj wyjazdu: Totalny, szaleńczy spontan
Uczestnicy: Aguśka, Migotka i ja
Start: 04.06.2011 15:00 Łódź
Koniec: 06.06.2011 01:00 Łódź
Czas operacyjny: 34 godziny
Kilometry w aucie: 1272
Czas spędzony na szlaku: 9h

To co wydarzyło się w ten weekend pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Takie wyjazdy nie zdarzają się zbyt często. Ale zacznijmy od początku.
Sobota rano. Wstaję o 7. Konieczność - trzeba iść do pracy. Na szczęście tylko do 12. Ogarniam swoje sprawy i po 12 wreszcie wracam do domu. Ale jakoś tak nudno, pogoda za oknem piękna, aż żal siedzieć w domu. Hmmm... chwila zastanowienia i... Dzwonię do Migotki. Migotka też w pracy, ech... i to do 20!!! Jednak krótka wymiana zdań i zapada decyzja. Jedziemy w górki! A żeby było śmieszniej pada propozycja okolic Wrocławia. Szybki telefon do Aguśki, czy znajdzie dla nas chwilę, żeby się spotkać. Jak Aga usłyszała, że będziemy we Wrocławiu to pierwsze słowa jakie wypowiedziała brzmiały: "Z Wami nawet o 1 w nocy się spotkam". No i my już wiedzieliśmy co z tymi słowami zrobić. Jak błyskawica przez nasze głowy przeszła myśl...! Jedziemy na wschód Słońca! Na Agę spadło wymyślenie trasy i miejsca gdzie wschód moglibyśmy obejrzeć, a do tego nie mogło ono być zbyt daleko od Wrocławia, co byśmy zdążyli. O 15 wyjeżdżam z Łodzi i jadę po Migotkę do Wawy. O 18:15 melduję się w pracy u Mig. Trochę czasu na odpoczynek w spokojnej atmosferze przy mrożonej kawce :). O 20 startujemy z Wawy. Przed nami 360 km do Wrocławia. Podróż mija jak zawsze w miłej i wesołej atmosferze. Z głośników radia leci nowa płyta Roguckiego, Thirty seconds to Mars no i obowiązkowo Dżem. We Wrocławiu meldujemy się o 1 w nocy. Aga czeka już na nas gotowa, także szybkie uściski na powitanie i pakujemy się do auta. Kierujemy się na Dzierżoniów. Aga na obejrzenie wschodu zaproponowała Kalenicę w Górach Sowich, ponieważ jest tam wieża widokowa, z której spokojnie można obejrzeć całe przedstawienie budzącego się do życia poranka. Dla mnie i Migotki to zupełnie nieznane rejony i to będzie nasz pierwszy pobyt w "Sowach". Droga w nocy pusta, mija nam na pogaduchach, przecież w końcu tak dawno się nie widzieliśmy. Do Kamionek (miejscowość, z której startujemy na szlak) dojeżdżamy około 2:30 w nocy. Zaczynamy poszukiwanie miejsca skąd wyrusza szlak. Po 30 minutach jeżdżenia autem w tą i z powrotem udaje nam się zlokalizować wejście. Parkujemy auto, przepakowujemy plecaki, uzbrajamy się w czołówki i startujemy?... prawie... Aga miała zabrać ze sobą mapę, no ale jak to w życiu bywa... Zapomniała ;) Na szczęście zna ją "na pamięć" <hahaha>. Wiemy jedno, ruszamy niebieskim szlakiem do góry, który ma się później połączyć z czerwonym, który z kolei wyprowadzi nas na szczyt Kalenicy. Ruszamy, na pierwszym drzewie pięknie namalowany niebieski szlak, także jest dobrze! Idziemy cały czas czymś przypominającym drogę - leśny dukt. Dość szybko zaczyna się podejście, dzięki czemu zdobywamy szybko wysokość. Ale im dalej w las tym... szlaku ani widu ani słychu! No ale skoro jest droga, to idziemy dalej. W końcu Aga stwierdza, że zarządcy rezerwatu szkoda było wydawać pieniędzy na farbę i po co miał się trudzić z malowaniem znaków ;) (jak się później okaże...). W lesie ciemno jak w d... u m... . Idziemy przy świetle czołówek, widząc tylko co jakiś czas obserwujące nas niewielkie oczka, które odbijały się w świetle lampek. Pewnie leśne "stworki" były mocno zdziwione odwiedzinami o tej porze. W pewnym momencie droga porośnięta jest krzakami. Patrzymy się na siebie jak osłupiali :/ Chyba nikt wieki tędy nie chodził :/ Krótka namowa i decydujemy, że przedzieramy się przez te chaszcze. Po około 15 minutach od tego miejsca udaje nam się dotrzeć do szlaku. Ucieszeni patrzymy na jego kolor i co? Ten szlak jest czarny :/ Aga stoi jak wryta, my razem z nią. Ciemno dookoła, żywej duszy nie ma (kto normalny łazi po lesie o 3 w nocy?). A Agi automapa w głowie zaczęła szwankować :/ Decydujemy, że idziemy tym szlakiem w lewo. Po około 10 minutach Migotka wypatruje żółty szlak, który ewidentnie wznosi się i trawersuje zbocze Kalenicy. Namawia nas żeby nim pójść więc skręcamy na niego i po około 30 minutach dochodzimy do Zimnej Polany i poszukiwanego przez nas czerwonego szlaku. Na polanie robimy mały odpoczynek, zaczyna się rozwidniać. Ktoś biwakuje w namiocie. Patrzymy na zegarki i co? Do wschodu zostało 20 minut!!! A do przejścia według znaków trasa na 30!!! Zakładamy worki na plecy i prawie biegiem startujemy w kierunku Kalenicy. Po drodze mało nie taranuje mnie wybiegająca z lasu sarna, która przyprawiła mnie prawie o zawał serca. Udaje nam się wyrobić w ostatniej chwili! Gdy wychodzimy na szczyt wieży widokowej Słońce zaczyna się już pokazywać znad trochę zachmurzonego horyzontu.
Obrazek

Obrazek
Zmęczeni ale szczęśliwi łapiemy za aparaty i rozpoczynamy sesję fotograficzną w roli głównej ze Słońcem. Wschód jest piękny. Powietrze przejrzyste, na niebie sporo klimatycznych niewielkich chmurek oświetlanych czerwonymi, pomarańczowymi i żółtymi promieniami wstającego Słońca. Na wieży spędzamy bardzo dużo czasu (z moich obliczeń wynika, że na pewno ponad godzinę). Tu też decydujemy się na pierwszy tego dnia popas. W ruch idą jogurty, ciepła kawusia (dzięki Aga), słodycze i... . W końcu decydujemy się na zejście z wieży bo zrobiło się bardzo zimno. Schodzimy na Zimną Polanę (nazwa adekwatna do temperatury, która tam panowała) i robimy popas właściwy. Śniadanko w górskiej scenerii leśnej, na drewnianej ławie, to coś co każdy powinien w swoim życiu przeżyć. Humory nam dopisują. W końcu zobaczyliśmy to, na co wszyscy wspólnie czekaliśmy! Wschodzące Słońce! Popas trwa ponad godzinę. W tym czasie rozważamy możliwości w jaki sposób można obudzić ludzi śpiących w namiocie. Oczywiście przy tym śmiejemy się, aż do bólu brzucha. Najedzeni, napici i rozgrzani ;) postanawiamy ruszyć dalej. Pierwotny plan zakładał, że zejdziemy do auta, przejedziemy na Przełęcz Jugowską i z parkingu zaatakujemy Wielką Sowę. Jednak z Zimnej Polany na Wielką Sowę górkami mamy jedynie trochę ponad 2h marszu. A to zdecydowanie przyjemniejsze niż przemieszczanie się autem. Decydujemy się, że idziemy dalej czerwonym szlakiem w kierunku Schroniska Zygmuntówka.
Obrazek
Po około 40 minutach powolnego, leniwego marszu docieramy do schronu. Przed nim witają nas meczeniem trzy kozy, całkiem przyjaźnie nastawione :) (no jedna miała zapędy do ganiania nas rogami, nawet Migotkę próbowała zaatakować :) ale daliśmy sobie z nią radę).
Obrazek

Obrazek
Oczywiście focimy, karmimy i głaszczemy. Przed schronisko wychodzi do nas gospodarz. Zamieniamy kilka zdań, kupujemy w środku mapę i stemplujemy książeczki na pamiątkę. Po kilkunastu minutach spędzonych w Zygmuntówce ruszamy dalej na Wielką Sowę (najwyższy szczyt Gór Sowich).
Obrazek
Od schroniska czerwony szlak prowadzi w dół, po dość szerokiej drodze. Do Przełęczy Jugowskiej docieramy dość szybko. Na przełęczy cisza i spokój, tylko co chwilę przejeżdżają przez nią jakieś dziwne, stare auta rajdowe. No ale tym się nie przejmujemy, no może za wyjątkiem Migotki (a trzeba było!). Monia stwierdziła, że jeśli tu będzie się odbywać jakiś rajd to ona zostaje i nie idzie z nami w górki dalej. My z Agą stwierdziliśmy, że nie ma takiej opcji i po kilku minutach obserwowania szalejących na drodze aut ruszamy dalej w kierunku Sowy. Szlak wiedzie bardzo przyjemnym, niezbyt zarośniętym lasem. Słońce prześwieca przez gałęzie, a cień jest naszym zbawieniem, gdyż mimo dość wczesnej pory (było koło 8) było strasznie gorąco.
Obrazek
Idziemy leniwym krokiem ( w końcu od 7 rano dnia poprzedniego każde z nas jest na nogach, bo tak się szczęśliwie złożyło, że w sobotę wszyscy pracowaliśmy ;) ), dużo rozmawiamy, humory jak zawsze dopisują, nie myślimy o niczym innym, tylko o otaczającym nas świecie pięknych Gór Sowich. Co chwilę zatrzymujemy się na focenie. Gdy mijamy po drodze ładny "kompleks" skałek, dziewczyny nie mogą odmówić sobie wejścia na nie!
Obrazek
Około 8:30 docieramy na Wielką Sowę (1015 m n.p.m.). Jesteśmy tu o tej porze sami wraz z obsługą wieży i baru, którą stanowią dwaj panowie. Na szczycie pali się ognisko, z głośników z baru dolatują dość głośne dźwięki reggae, czujemy się jak na jakichś wakacjach.
Obrazek
Rozkładamy się w słoneczku na przedschroniskowych ławach. Około 9 zaczynają napływać ludzie. Zaczyna się ich robić sporo. Przez bardzo długi czas biesiadujemy, robimy sporo fotek i nieustannie się uśmiechamy. Dzień jest piękny i cieszymy się, że postanowiliśmy ruszyć gdzieś nasze mieszczańskie tyłki, a nie siedzieć w domach. W końcu przyszedł czas na wejście na wieżę widokową. Wchodzimy do środka i od razu wpadamy w pogawędkę z gospodarzem obiektu. Jak się okazuje wbrew pozorom jest on bardzo sympatycznym i miłym człowiekiem. Dostajemy od niego dwa prezenty: wejście na wieżę z rabatem (bo jak sam powiedział na ludziach z plecakami, czyt. prawdziwych turystach, się nie zarabia) i historyczny stempelek do książeczki GOTowskiej, który obowiązywał na Wielkiej Sowie 20 lat temu (widać na nim jeszcze stary pomiar wysokości, który wskazywał 1014 metrów, a nie 1015). Po kilkunastu minutach pogawędki i zostawieniu plecaków na dole, wychodzimy po krętych schodach, takich jak w latarni morskiej na taras widokowy.
Widok zapiera dech w piersiach. W każdą stronę świata widać tylko górki i połacie lasów. Można stąd zobaczyć Śnieżkę, Śnieżnik oraz wiele innych pasm górski w okolicach Wrocławia, Kotliny Kłodzkiej i Kotliny Jeleniogórskiej. Korzystamy z okazji, że jesteśmy sami i jak najszybciej robimy fotki, bo z dołu już słychać zasapane oddechy wychodzących w tu na górę w ciężkich potach "turystów".
Na szczyt wychodzi dość spora "zgraja" rozkrzyczanych, dyszących i mocno spoconych panów i pań. Dlatego czym prędzej postanawiamy się stąd ewakuować. Po zejściu na dół, zakładamy plecaki, wymieniamy jeszcze uprzejmości z gospodarzem i po 11 ruszamy w dół, ponieważ w planach miał być jeszcze spacer po Wrocławiu. Droga powrotna mija w równie wesołej atmosferze co wcześniej, ale nogi dają się nam już we znaki :/ Im bliżej jesteśmy Przełęczy Jugowskiej tym częściej i głośniej słychać dźwięk rajdówek. Zaczyna nas to niepokoić. Po zejściu na przełęcz okazuje się, że akurat dzisiaj jest tutaj odcinek specjalny jakiegoś rajdu.
I żeby było śmieszniej to odcinek drogi na którym stoi nasze auto, jest tym samym odcinkiem drogi, który jest wyłączony z ruchu. Idziemy do policjantów, którzy zajmują się zabezpieczeniem imprezy. Wymieniamy kilka zdań (nie obrażając policji ale to była dość ciężka konwersacja) i prosimy aby pokazali nam na mapie jaki odcinek jest wyłączony z ruchu. Panowie niestety stwierdzili, że nie znają się na mapie i że do 16 musimy tu siedzieć i nie możemy ruszyć auta. A jest dopiero po 12. Postanawiamy dojść do auta zielonym szlakiem prowadzącym w Przełęczy do Kamionek. Idziemy bardzo wolno, nie spiesząc się, trochę podłamani faktem rajdu i tym, że prawdopodobnie spacer po Wrocławiu nas ominie. Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do miejsca, gdzie w nocy na przełaj właziliśmy do góry. Postanawiamy, że to będzie też najkrótsza droga na dół, do samochodu. Idziemy spokojnie w dół, po około 30 minutach dochodzimy do znajomo wyglądającej polanki skąd do samochodu mamy jakieś 5 minut. Nadal rozglądamy się za szlakiem, który zgubiliśmy w nocy. I okazuje się, że ten szlak istnieje. Fakt skręca w prawo jakieś 2 minuty drogi za miejscem gdzie zostawiliśmy auto. Zaczynamy śmiać się z naszej nocnej nieporadności i z oskarżeń rzucanych na zarządców rezerwatu, że szlaków nawet nie wymalowali ;) Przy aucie spotykamy dwóch dośc sympatycznych grillowiczów, którzy obserwują zmagania kierowców. Dowiadujemy się od nich, że za jakieś 50 minut będzie chwilowa przerwa i może uda nam się odjechać. Także czekamy spokojnie. Dziewczyny siedzą przy pifffku, ja przy przysłowiowym soczku, a obok nas co chwila przejeżdża z ryczącym silnikiem jakieś rajdowe Seicento, albo duży Fiat :) a do tego psuje się pogoda, bo słychać już zbliżającą się burzę. Faktycznie po około godzinie czasu ryk silników milknie i udaje nam się wydostać z rajdowej pułapki. Około 14 wyjeżdżamy w stronę Wrocławia, także spacer murowany! Jedziemy ile fabryka dała, żeby odwiedzić jeszcze staromiejski wrocławski rynek ale za Dzierżoniowem trafiamy na dość poważną przeszkodę. Rozpętała się tu ogromna burza. Pioruny walą dookoła auta, drzewa gną się w pół pod siła wiatru, a z nieba pada deszcz i grad wielkości winogrona, w takiej ilości, że jadąc 20 km/h nie widzimy praktycznie nic. No i w tym momencie wrocławski sen się skończył i musieliśmy się z niego obudzić. W końcu docieramy do Wrocka, odwozimy Agę do domu i bez chwili wytchnienia ruszamy na Mazowsze. Jest już dość późno, także czym prędzej chcemy być już w domach.Podróż powrotna mija już spokojnie (za wyjątkiem kolejnej nawałnicy w okolicach Wielunia). O 22 meldujemy się u Migotki. Zmęczeni ale szczęśliwi z pięknego, jakże spontanicznego wyjazdu. Mnie czeka jeszcze 160 kilometrów powrotu do Łodzi ale czego się nie robi dla gór, a przede wszystkim dla ludzi i przyjaciół, których w nich mamy i z którymi się tam możemy spotkać.
Cała ekipo! Dziękuję Wam za wspaniały jak zawsze z Wami wyjazd i za Wasze ciągle roześmiane pyszczki :) Oby częściej!!!
Przy okazji Migotka mogła połączyć ze sobą dwie pasje, bo łazikowanie po górach z oglądaniem rajdu samochodowego nie trafia się często :)
The End

Poniżej linki do reszty zdjęć:
Migotka https://picasaweb.google.com/82niteczka ... XZ1Om-kQE#
Moje https://picasaweb.google.com/tomasz.pie ... a05062011#
Awatar użytkownika
RafalS
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1002
Rejestracja: 01 listopada 2007, 23:53

Post autor: RafalS » 06 czerwca 2011, 17:22

Nocne łazikowanie zawsze ma swój klimat :).A na sarenki trza uważać.
I want to fly so high
I want to reach the sky
I want to little pice of heaven
As soon as possible :)
tom-pi4

Post autor: tom-pi4 » 06 czerwca 2011, 17:24

RafalS pisze:Nocne łazikowanie zawsze ma swój klimat :)
To prawda, zwłaszcza w środku lasu nie mając mapy ;)
RafalS pisze:A na sarenki trza uważać.
hehe, jeszcze nigdy nie miałem zderzenia czołowego z sarną
robson
Turysta
Turysta
Posty: 795
Rejestracja: 12 stycznia 2010, 23:07

Post autor: robson » 06 czerwca 2011, 18:08

cóż mogę powiedzieć te góry mają magiczną moc moim zdaniem .ja też pojechałem spontanicznie w sowie góry tylko że nie miałem tak daleko jak ty ,gratuluje wyboru w tych górach można poznać wiele ciekawych miejsc tak samo jak w innych górach ale tam inaczej to wszystko wyglądało nie potrafię tego wytłumaczyć ale to była jedna z lepszych moich wycieczek może te góry tak mają :) ,a byłem już w wielu polskich pasmach ale tam czułem się niesamowicie ,jak jedzenie na zygmuntówce jedliście coś ? obsługa na wielkiej sowie sympatyczna i słucha ciekawej muzy http://www.youtube.com/watch?v=q-y8XogXc4M ,fajny spontan :spoko: widzę góry sowie obfitują w niecodzienne przygody :)
Awatar użytkownika
aguśka
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 180
Rejestracja: 04 października 2009, 20:08

Post autor: aguśka » 06 czerwca 2011, 21:14

tom-pi4 pisze:To prawda, zwłaszcza w środku lasu nie mając mapy
ojj tam ojj tam dolazłeś na wschód??dolazłeś a mapy już mamy :zoboc: dziękuję Wam misiaki za nocne buszowanie po lesie i za wspólne łazikowanie :uscisk: https://picasaweb.google.com/aguska00/K ... a05062011r#
Ostatnio zmieniony 07 czerwca 2011, 0:09 przez aguśka, łącznie zmieniany 1 raz.
...w zimie jest lato w nocy słońce...
Awatar użytkownika
Rebel
Turysta
Turysta
Posty: 1171
Rejestracja: 03 maja 2008, 5:59

Post autor: Rebel » 06 czerwca 2011, 21:27

Już gdzieś pisałem , że nie często potrafię przeczytać całą relację , Twoją po prostu fajnie się czytało ,a sama decyzja na wypad , i tyle godzin za kółkiem i bez snu , to nie żaden spontan , tylko w dobrym tego słowa znaczeniu istne górskie szaleństwo :) Pozdrawiam Rebel :spoko:
"Niekiedy wilkiem się nazywał , lecz wilkiem nie był, gdy wszyscy raźnie śpiewali - wolał zawyć ... "
Awatar użytkownika
adamek
Moderator
Moderator
Posty: 2649
Rejestracja: 27 stycznia 2011, 12:24

Post autor: adamek » 06 czerwca 2011, 21:58

świetna relacja, gratulacje z fajnego wypadu :spoko:

i teraz pytanko:
mam zamiar wybrać się na kilka dni w Sudety - ogólnie piszę Sudety bo może uda się jakiś maratonik po kilku pasmach
chciałbym "zaliczyć" jeden lub nawet dwa wschody słońca, może i udałby się zachodzik. Doradźcie jakieś szczyty :)
w Sowich to już wiem że Kalenica, a jak jest na Wielkiej Sowie? a inne pasma, gdzie są ładne widoki?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://picasaweb.google.com/adamkostur

Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
tom-pi4

Post autor: tom-pi4 » 06 czerwca 2011, 23:55

robson pisze:cóż mogę powiedzieć te góry mają magiczną moc moim zdaniem
To prawda. O ile są niezbyt wysokie, to mają w sobie tyle uroku i jakąś magię, która niewątpliwie przyciąga
robson pisze:jak jedzenie na zygmuntówce jedliście coś ?
Nie jedliśmy, było dosyć wcześnie a my byliśmy po śniadaniu, także odpuściliśmy posiłek w schronie. Jedyne co tam kupiliśmy to mapy :)
robson pisze:obsługa na wielkiej sowie sympatyczna i słucha ciekawej muzy
Gość jest niesamowity. Nawet głupio mi teraz bo nawet nie wiemy jak ma na imię ale warto z nim porozmawiać, bo ciekawe rzeczy opowiada i ma dobre poczucie humoru. Na pewno miło będę wspominał to miejsce
aguśka pisze:ojj tam ojj tam dolazłeś na wschód??dolazłeś
oj tam, oj tam, w takim towarzystwie to można błądzić i w Puszczy Amazońskiej ;)
Rebel pisze:Twoją po prostu fajnie się czytało
adamek pisze:świetna relacja
Dziękuję ale relacja to tylko produkt doskonałego wypadu, także podziękowania należą się dla całej ekipy :)
Rebel pisze:a sama decyzja na wypad , i tyle godzin za kółkiem i bez snu
Rebel pisze:istne górskie szaleństwo
Też teraz tak o tym myślę ale podejrzewam, że nie ostatnie takie :)
adamek pisze:a jak jest na Wielkiej Sowie?
Na Sowie jest bardzo fajnie ale nie jest to szczyt do obserwowania wschodu czy zachodu słońca. Niestety wieża widokowa czynna jest tylko od 9 do 19 (jeśli dobrze pamiętam), a sam szczyt jest mocno zalesiony i trudno będzie cokolwiek zobaczyć z dołu. Ale Kalenicę polecam z czystym sumieniem. Jak trafisz na pogodę, to nie zapomnisz tych widoków do końca życia :)
Awatar użytkownika
migotka
Turysta
Turysta
Posty: 54
Rejestracja: 22 czerwca 2010, 19:12

Post autor: migotka » 07 czerwca 2011, 10:06

Kod: Zaznacz cały

RafalS powiedział/-a:
Nocne łazikowanie zawsze ma swój klimat :)

To prawda, zwłaszcza w środku lasu nie mając mapy 
oj ma swój klimat szczególnie jak Cię śledzą potwory z święcącymi się punkcikami... brrrrr
Przecie Aguśka miała mapę i do tego ani Jedna ani druga nas nie zawiodła :D
te góry mają magiczną moc
zgadzam się z Tobą w 100%...te górki kojarzą mnie się z Izerami :)
dziękuję Wam misiaki za nocne buszowanie po lesie i za wspólne łazikowanie

Misiu obyś częściej takie spontany miały miejsce! :*
istne górskie szaleństwo
to był istny górski hardcor ale jakże Piękny :) człowiek od razu czuje, że żyje :D
To co wydarzyło się w ten weekend pozostanie w mojej pamięci do końca życia
w mojej pamięci tez zostanie... warto jest jechać pół Polski dla takich chwil i takiego towarzystwa :) dziękuję EKIPO :)
tom-pi4

Post autor: tom-pi4 » 07 czerwca 2011, 10:17

migotka pisze:Przecie Aguśka miała mapę i do tego ani Jedna ani druga nas nie zawiodła :D
A to racja. Nie zawiodła nas :) Twoja też całkiem nieźle się później sprawdziła z "trawersem" ;)
migotka pisze:Misiu obyś częściej takie spontany miały miejsce! :*
To co w weekend następny? ;) :lol: :lol: :lol:
Awatar użytkownika
pysiek
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 363
Rejestracja: 07 października 2010, 8:22

Post autor: pysiek » 07 czerwca 2011, 11:27

tom-pi4 pisze:To co wydarzyło się w ten weekend pozostanie w mojej pamięci do końca życia
Tomek widzę,że u Ciebie/u Was wysyp ostatnio "niezapomnianych" wypraw...:)Dobrze,że ta-w odróznieniu od prawie Świnicy -upłynęła pod znakiem samych dobrych wrażeń i miłych wspomnień :) Brawa za spontan,w tym wypadku chcieć to móc :)
"Odwaga to nic innego jak strach,którego sie nie okazuje.."
tom-pi4

Post autor: tom-pi4 » 07 czerwca 2011, 12:45

pysiek pisze:że u Ciebie/u Was wysyp ostatnio "niezapomnianych" wypraw
Sporo tego ostatnio, faktycznie :) No ale góry są zaraźliwe :)
pysiek pisze:Brawa za spontan,w tym wypadku chcieć to móc :)
Dokładnie tak jak napisałaś. Zaczynam wierzyć, że nie ma na świecie rzeczy niemożliwych ;)
Awatar użytkownika
janek.n.p.m
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2035
Rejestracja: 07 października 2007, 12:43

Post autor: janek.n.p.m » 07 czerwca 2011, 13:02

a ja w sobotę miałem na Wielkiej Sowie kiełbasę z ogniska zajadać, no ale jakoś nie doszło do skutku, szkoda że w drodze powrotnej Ślęży nie zdobyliście.
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler
tom-pi4

Post autor: tom-pi4 » 07 czerwca 2011, 13:26

janek.n.p.m pisze:szkoda że w drodze powrotnej Ślęży nie zdobyliście.
No już nie dało rady. Cała nieprzespana noc, 9h na szlaku i perspektywa ponad 400 km do domu nie pozwoliła na to. Poza tym, jak wracaliśmy była okropna burza, a nad Ślężą było tak czarno, że współczuję tym, którzy się znaleźli na szlaku w tym czasie.
Awatar użytkownika
Ptoszek
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1098
Rejestracja: 15 kwietnia 2010, 15:12

Post autor: Ptoszek » 07 czerwca 2011, 14:58

Tomku świetna relacja spontany są najlepsze, Monia na pewno była wniebowzięta rajdami. Tylko pozazdrościć takiej wyprawy i jak że wspaniałego towarzystwa :brawo:
"Cisza, wszędzie cisza. Jeszcze chwilę temu rozmawialiśmy ze sobą, żartowali. A teraz słyszą już tylko głuchy dźwięk kamieniającego śniegu, pod którym leżą. I czekają na pomoc. "
ODPOWIEDZ