Na południe - śladem ciepłych źródeł (2023)

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2227
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Na południe - śladem ciepłych źródeł (2023)

Post autor: buba » 08 grudnia 2023, 14:06

W Serbii zaglądamy na polecany nam kemping. Taki z pawiami! :) Kemping jest, pawie są, no i to na tyle. Całość chyba nie działa, choć nie wygląda też na całkiem opuszczoną. Trawa niedawno była koszona...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stojąca obok knajpa ma kartkę "na sprzedaż".

Obrazek

Obrazek

Na kempingu nie ma nikogo oprócz rozkrzyczanych pawi, które zresztą chyba przychodzą z sąsiedniej posesji. Nie ma żadnych biwakujących czy obsługi. Stoi jednak rower, auto, jakieś stare buty. Ale kible są zamknięte a szafka na colę pusta. Łazimy, stukamy, pokrzykujemy - cisza. Dziwne miejsce. Przychodzi nam na myśl, żeby wbijac i tak - brama jest otwarta... Ale obawiamy się, że potem w nocy ktoś przyjedzie i nas wywali. Albo powie, że cena 100 euro. Lepiej jechać dalej, na nasze sprawdzone miejsce w górach nad Pirotem.

Miejsce znów jest miłe, ale zupełnie inne ze swoimi banalnymi, pogodnymi widoczkami.

Obrazek

Dzisiaj są inne atrakcje np. owce!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pasą się wokół busia całym stadem. Pasterz patrzy na nas wilkiem. Pies pasterski przypomina merdającą ogonem poduszkę. Ten to chyba z każdym wilkiem się zaprzyjaźnia, a wilk zamiast zjeść owcę przynosi mu z lasu sarnę - tak z czystej sympatii. Żona pasterza jest na szczęście bardziej podobna do psa niż do męża i bardzo chce się wdać z nami w pogawędkę. Długo próbujemy - my po polsku, ona po serbsku i mimo pewnych podobieństw nie umożliwia to dogodnej konwersacji. Mimo wszystko udaje się coś dowiedzieć. Para jest z Pirota, są na emeryturze, ale nie wystarcza im na życie więc muszą dorabiać pasterstwem. To oni wynajmują bacówkę powyżej. Mają 2 wnuczki - jedna ma 6 lat i mieszka w Belgradzie, druga ma 8 i mieszka gdzieś tu na wsi. Coś jeszcze było o trzeciej, która "nie ma lat" i tu już nie możemy rozkminić czy się jeszcze nie urodziła, czy umarła, czy gdzieś daleko wyjechała i nie mają z nią kontaktu. Jest coś jeszcze o elektryczności i bacówce. Słupy tędy przechodzą i albo mają z nich prąd albo właśnie jest jakiś problem. Albo mają ale na lewo? Babka też coś wspomina o jakimś temacie, że coś mówili w telewizji i ją to emocjonuje, ale na tym etapie poziom abstrakcji jest już na tyle wysoki, że nie ma szans na porozumienie. Nie wiem więc czy podnieśli podatki czy ufo wylądowało na autostradzie pod Belgradem? Czy może wymyślili nową epidemię jakiegoś australijskiego pleśnienia owiec? Babkę odnośnie nas interesują dwie rzeczy - kabaczek i busio. Kabaczek - ile ma lat, czy chodzi do szkoły i że ma śliczne kucyki. I że ona też tak uczesze swoją wnuczkę. Busio - ile pali, jak jeździ w terenie i ile owiec by weszło do środka. Chcemy kupić ser, ale chyba serów nie robią - tylko mleko oddają do skupu. Wełny też nie strzygą, bo jak owcy zimno to chyba daje mniej mleka (acz tego już nie jestem pewna)

Owce odchodzą. Potem na naszą zatoczkę zajeżdża Ził z drewnem.

Obrazek

Z szoferki wysypuje się chyba 5 kolesi, którzy idą do źródła. Coś do nas mówią, ale nie kumamy kompletnie nic. Mam deja vu z przełęczy Selim w Armenii, gdy własnie taki Ził był początkiem solidnej imprezy z lokalsami, z konną jazdą i prawie pieczeniem cielaka o 2 w nocy. Jakoś tak samo wjechał, tak samo słoneczko zachodziło i oświetlało płowe wzgórza. Tak samo zakazane gęby mieli kolesie wysypujący się masowo z szoferki :) Tu zabrakło jedynie ruin karawanseraju... no i porozumienia z miejscowymi...

Wieczór jest pogodny, ale od czasu wyjazdu z Grecji ciągle nam zimno. Już się tego lata nie zagrzejemy...

Obrazek

Rano znów się wszędzie wysypuja białe, beczące poduszki :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zazwyczaj omijamy duże miasta, ale tym razem się nie udało. Źle skręciliśmy, potem były jakieś objazdy i wrąbaliśmy się w sam środek Belgradu. Jak zwykle takie okoliczności łączą się z totalnym kociokwikiem. Jak to jest, że w miastach nie tylko jest więcej aut i ludzi, ale oni wszyscy zachowują się jak na jakiś prochach? Wszyscy są bardziej nerwowi i agresywni.

W oczy rzuca się kilka ciekawych budynków. Któryś jest rosochaty, onny ma kształt butelki, a jeszcze kolejny dziurę w środku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozważamy mijane plakaty reklamowe z osobami o totalnie przesterowanych emocjach. "Ta pani wygląda jakby usiadła na jeżowcu" - kwituje kabak. "Chyba się więc jej nie podoba ta nowa sukienka?"

Obrazek

Obrazek

Zwracaja uwagę też dachy mijanych wieżowców. Ciekawe czy w tych rosochatościach na dachu też ktoś mieszka? Bo wyraźnie jakieś pomieszczenia tam są. A te konstrukcje z metalu to już całkiem nie wiem do czego miały służyć - czy to radar czy instalacja artystyczna ;)

Obrazek

Obrazek

Mniej lub bardziej udane próby wydostania się z miasta nas na tyle wymotały, że już nie mamy ochoty za bardzo nic zwiedzać po drodze. Może innym razem. Walimy już prosto na północ. Mija nas sporo wojskowych kolumn.

Obrazek

Na jednej ze stacji benzynowych udaje się namierzyć lody, których już nie jadłam ładnych parę lat. Kiedyś często można je było kupić na wschodzie - potem jakoś zniknęły, już myślałam, że przestali produkować. Charakteryzują się tym, że mają smak zupełnie jak mleko prosto od krowy. Nie wiem co za dziką chemię tam wsypują, że wręcz widzisz tą łakę, koniczynę i liczne krowie placki, a w uszach dudni muczenie. W tym przypadku uśmiechnięta krowa na papierku jest jak najbardziej na miejscu.

Obrazek

Urzekł mnie też bagażnik sąsiada z parkingu. Pasowałby taki na busia! A w razie czego drewno na opał zawsze pod ręką ;)

Obrazek

Banja Pacir to znowu nasza wiata i deszczowy klimat poranka.

Obrazek

Obrazek

Chmury to dzisiaj są mega ciekawe. Ufo chyba uznało, że w takiej ulewie to mało kto w niebo patrzy i nie opłaca się za bardzo maskować ;)

Obrazek

Dziś zwiedzamy też kolejne wiaty - wręcz chatki, które sobie tu pobudowali wędkarze. Całkiem z rozmachem podeszli do tematu!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podziwiamy typowo serbskie litery alfabetu - te z krzyżami, które kojarzą mi się z jakimiś starymi cerkiewnymi księgami.

Obrazek

Obrazek

Kabak dzielnie notuje wszystkie nieznane litery, próbuje się ich uczyć i czytać mijane napisy. Bardzo się jej podobają te litery, które mają inne kształty niż nasze, a niezmiernie wkurzają te, które wyglądają tak samo, a inaczej się je czyta.

W Topoli to już przegięli z ilością nazw dla mniejszosci. Pięć??? Ciekawe czy gdzieś mają więcej?

Obrazek

Przed lokalnym kościołem Jezus nie wisi sam, ale w otoczeniu towarzyszy niedoli. Chyba pierwszy raz widzę takie "zgromadzenie".

Obrazek

Fajny jest też traktor - nauka jazdy! :)

Obrazek

Instruktor chyba jedzie za nim osobówką i przez słuchawki nawija jakieś porady. Acz z tego wynika, że gaz i hamulec są wyłącznie w rękach kursanta...

Obrazek

Na węgierskiej granicy stoimy chyba z dwie godziny. Serbowie puszczają szybko - nawet nie sprawdzają czy spomiędzy bagażu nie wystaje jakaś nadprogramowa ręka. Węgrzy zaś się kompletnie nie spieszą, a na godzinę w ogóle zawieszają odprawę. Chyba dlatego, że coś się pali - widać dym. Kilka osób biega z gaśnicami w ręku i coś pokrzykuje, inni stoją i dłubią w zębach. Zapalił się kosz na śmieci. Pewnie ktoś peta wrzucił... Jak to palenie ma zgubne efekty - kolejka utworzyła się po horyzont!


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2227
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Na południe - śladem ciepłych źródeł (2023)

Post autor: buba » 09 grudnia 2023, 21:29

Myślałam, że z Węgier nie będę miała nic do opisania. A tu niespodzianka! Zdawało się, że busio tym razem nie będzie kaprysił, ale jednak postanowił ubarwić nam wędrówkę. Węgierskich mechaników nie mieliśmy póki co jeszcze okazji poznać - byli już w naszej historii mechanicy rumuńscy (busio), serbscy (skodusia), ukraińscy (skodusia), mołdawscy (skodusia), estońscy (busio), łotewscy (misiek), litewscy (misiek), gruzińscy (skodusia). Ale Węgra ani pół!

Od początku wyjazdu (pomni na zeszłoroczne doświadczenia) jesteśmy nieco przewrażliwieni na dziwne dźwięki wydawane przez busia, ze szczególnym uwzględnieniem busiowych kółek. Ciągle nasłuchujemy. Nieraz wydaje się nam, że już już piszczy łożysko jak rok temu - a tu okazuje się, że nie przestaje piszczeć jak busio stoi, a dźwięk ma źródło gdzieś na drzewie i co ciekawe ma skrzydełka i dziubek. Nieraz atak paniki wywołuje jakaś bogu ducha winna cykada lub jakieś inne temu podobne stworzenie, które generuje odgłosy dla nas na tyle nietypowe i niecodzienne, że ucho wyławia je z krajobrazu. Poza tym łożyska busiowe powinny się nie rozpaść - na wszelki wypadek zostały wymienione przed wyjazdem na nowe (wraz z innymi elementami, które działały, ale były podejrzenia, że wymiana przedłuży im okres niezepsucia)

A tu nagle na węgierskich dróżkach lewe kółko zaczyna ewidentnie popiskiwać przy skręcaniu, a niedługo potem co gorsza pocykiwać regularnie i nieprzyjemnie metalicznie. Kiedyś pewnie byśmy to zignorowali (a za czasów skodusi w ogóle nie zarejestrowali). Ale teraz mamy obawy z racji na pakiet z lekka przerażających, zeszłorocznych wspomnień. Szukamy mechanika więc juz - teraz - natychmiast. Sprytnie zabraliśmy zapasowe łożyska, coby nie było problemu gdzie zamówić części. Pada na miasteczko, którego nazwę ciężko wymówić - Mosonmagyaróvár.

W czasie drogi do miasteczka powstają piosenki na znane melodie:
"Jadę, jadę w świat busiami, busie piszczą łożyskami pi pi pi, pipi pi, pi pi pi"
"Koła autobusu piszczą wciąż przeeez caaały dzieeeń!"

Zajeżdżamy pod jeden warsztat, ale od razu kierują nas do drugiego, bo ten to ponoć "klub" - jedynie dla posiadaczy ważnej legitymacji.

Obrazek

Drugi to tylko wulkanizator. Trzeci niby jest machanikiem, ale oświadcza, że nie ma miejsc i najszybciej to za tydzień.

Obrazek

Na szczęście pracuje tu jeden miły chłopak (z ciekawym tatuażem przelewających się przez rękę zegarów), który się przejął naszą sprawą. Obdzwania inne warsztaty w mieście i nigdzie nas nie chcą. Wszędzie mają klientów pod korek i ani pół minuty wolnego czasu. Nie ma wolnych "wind" - specjalistycznych podnośników, nie ma możliwości wyprowadzić innych aut z hali. To, że wiemy co się zepsuło i nawet swoje części mamy - w żadnym stopniu nie pomaga w negocjacjach... Jak to jest, że gdziekolwiek by się człowiek nie ruszył to brakuje mechaników? I jak to jest, że w takiej sytuacji nie podnoszą cen swoich usług albo nie powstają kolejne warsztaty? Wydawałoby się, że prawa rynku powinny tak działać - ale jak widać tym sektorem rządzą zupełnie inne zasady...

6 warsztatów w miasteczku nas nie chce. Nie ma szans. Nie i koniec. Nie ma szans na żadne negocjacje. Nie i już.

W końcu sympatyczny chłopak (ten z płynącymi zegarami na łapie) dzwoni do jakiegoś wioskowego majstra, który jest ponoć kuzynem wujka kolegi z wojska. Wprawdzie on nie ma warsztatu, na codzień zajmuje się inną branżą, ale coś niecoś na autach się zna, więc można spróbować. Ten się zgadza. Cóż nam pozostaje - czekać. Przyjedzie za kilka godzin jak skończy ogarniać jakieś swoje sprawy.

Zwiedzamy okolice warsztatu. Zakład samochodowy przechodzi w warsztaty naprawy traktorów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cały okoliczny teren zawiera ogromne ilości hal o nieznanym nam przeznaczeniu. W jednym jest np. jakieś archiwum. Długie rzędy regałów ze starymi papierami. Są też wielkie betonowe place, jakieś suwnice, stare latarnie.

Obrazek

Obrazek

Tabliczki klasyczne - o zagrożeniu pożarowym, naprawa pojazdów, warsztat itp.

Obrazek

Obrazek

Co zwraca naszą uwagę - że węgierski to chyba jeden z niewielu języków, gdzie wystepuje zapis "sz" jak po polsku. W innych językach, nawet bardziej podobnych do polskiego, zazwyczaj jest to zapisywane inaczej.

Sporo aut rozsianych po placach wygląda jakby nie doczekało się swojej kolejki do napraw. Cierpliwości im starczyło, ale widać mechanicy naprawdę nie mieli czasu (lub ochoty) ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po krzakach wala się sporo różnych mechanicznych bebechów.

Obrazek

Obrazek

Docieramy też w sektor tysiąca opon. Są wśród nich też takie gigantyczne - chyba od Bielaza! ;)

Obrazek

Obrazek

Idziemy też połazić po miasteczku.

Obrazek

Zawijamy na naddunajską plażę, gdzie mimo upalnego dnia nikt się nie kąpie. Przez zarośla widać wyspy, gdzie stoją jakieś rybackie domki.

Obrazek

Zaglądamy do knajpki z dachem z winorośli.

Obrazek

Obrazek

Pierwszy raz widzę plac zabaw zacieniany w ten sposób.

Obrazek

Obrazek

W końcu, chyba po 5 godzinach, zjawia się nasz wybawca - a raczej jest ich dwóch. Nazwaliśmy ich "piraci". Wyglądają jakby właśnie nawiali z pierdla. Jeden jest mały, sięga mi chyba do ramienia. Ma wielki złoty kolczyk w uchu, na głowie chustkę w kolorowe czachy i tatuaż krzyża na pół nogi. Drugi jest wielki, zwalisty i mocno kuleje. Porusza się jakby miał drewnianą nogę. Sa nierozłączni i zdają się tworzyć jakby jeden organizm. Śmiejemy się, że jeden dobrze tarasuje drogę i leje po mordzie, a drugi ucieka z łupem i znika w mysiej dziurze.

Wspomnę jeszcze, że wszystkie "rozmowy" z rozlicznymi mechanikami, również z miłym kolesiem od pływających zegarów, były prowadzone za pomocą translatora w ich komórkach, no bo z Węgrami znającymi wyłacznie swój język to raczej szans na porozumienie nie ma żadnych. A nie przepraszam! Był jeszcze Wiktor - też z tego zakładu przy traktorach. On dobrze mówił po angielsku. Przedstawił się grzecznie, zapytał co słychać, przejrzał się w szybie busia przyczesując idealnie wypielęgnowaną brodę i powiedział, ze nam nie pomogą ani dziś ani jutro, bo u nich w mieście to do mechanika trzeba na zapisy przynajmniej miesiąc wcześniej. Jego mina sugerowała, że trzeba się też kłaniać w pas i przynosić podarki.

Piraci zdają się nie popierać nowoczesnych rozwiązań komunikacji międzyludzkiej. Mały patrzy na kuzyna swojego wujka kumpla z wojska z dezaprobatą, gdy tamten podsuwa mu pod nos telefon, a Duży spluwa kilkakrotnie z odrazą na pobliski krawężnik. Pozostają więc tylko gesty. Mały pisze nam cegłą na betonie, że będą chcieli od nas 100 euro. Duży mówi "kam kam mister" i pokazuje, aby za nimi jechać. Jedziemy gdzieś opłotkami i wądołami na obrzeża miasta. Parkujemy na poboczu drogi.

Obrazek

Obrazek

Mały wynosi narzędzia i rozkłada na chodniku. I jakoś żadnej pieprzonej "windy" nie trzeba. Podnoszą busia na dmuchanej poduszce i zabierają się do pracy.

Obrazek

Ja wiem, że do kuchni się nie zagląda, ale co u licha w czasie wymiany łożyska się tnie kątówką aż iskry lecą??? Co się wali młotem i kopie z całej siły?? Ale robota jest zrobiona w niecałą godzinę. Jeszcze jazda próbna po ulicach miasteczka. Nie zgrzyta, nie piszczy, nie cyka. Więc chyba ok? Ale czemu poprzednie łożysko szlag trafił po 3 tys km? Chyba powinno dłużej wytrzymywać?

No i wieczór się zrobił. Śpimy niedaleko - nad Dunajem koło wsi Lipot. Bardzo przyjemne miejsce, które wyczailismy już rok temu.

Obrazek

Dunaj ma tutaj niesamowity kolor - zielony i taki jakby trochę mleczny, a trochę fosforyzujący.

Obrazek

Obrazek

Zdjęcie z tablicy na brzegu obrazuje jak malowniczo rozgałęziony jest Dunaj w tych okolicach.

Obrazek

Pewnie jeszcze niedawno pływano tu takowymi łodziami po owych, dunajskich rozlewiskach. Teraz trafiły na kwietnik.

Obrazek



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2227
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Na południe - śladem ciepłych źródeł (2023)

Post autor: buba » 17 grudnia 2023, 15:00

Kolejnego dnia dojeżdżamy do Czech. Okolice Brna. Hostenice. Planujemy spać na parkingu za kompleksem sportowym, koło budki z piwem. W nocy powinno być pusto. Bardzo przyjemny bar. Coś jakby kiosk ruchu z dawnych czasów.

Obrazek

Opiekun knajpki pyta nas czy tu nocujemy. Gdy potwierdzamy, prowadzi nas w inne, o niebo fajniejsze miejsce! Gruntowa droga wspina się pod górkę. Stoi tu leśna scena i sporo różnistych budek biesiadnych. Widać miejsce służy na imprezy czy festyny.

Obrazek

Obrazek

W największej z wiat jest niesamowita akustyka, z jakby potrójnie odpowiadającym echem, ale słychać to tylko w jednym rogu. Miejsce bardzo się spodobało kabakowi. Wręcz nie chce stąd wyłazić.

Obrazek

Wieczorem oczywiście ognicho! Nie paliliśmy ich za dużo na tym wyjeździe - w Bułgarii było zazwyczaj za mokro, a w Grecji za sucho ;) A poza tym tu mamy dużą większą potrzebę wieczornego podgrzewania się. Koniec czerwca, a bardzo ciepło to nie jest w tych północnych krajach. I cykady jakoś nagle zniknęły :( Na Węgrzech jeszcze coś gdzieniegdzie grało po krzakach...

Obrazek

Obrazek

Rano ruszamy w teren - w poszukiwaniu jaskiń. Okolica jest tu dosyć wąwoziasta.

Obrazek

Pierwsza na naszej trasie jest jaskinia Netopýrka. Wejście do niej sprawia wrażenie sztucznie zrobionego - takie równo ucięte.

Obrazek

Obrazek

Składa się z kilku korytarzy. Ponoć którymś z nich można dotrzeć do podziemnego strumienia, ale nam sie to nie udało. Pewnie to któryś z tych "czołganych".

W tych łatwo dostępnych częściach jest sporo miłych dla oka nacieków, utrzymanych w kolorach bieli i rudo-brązów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Do jaskini Hynštovej nie wejdziemy, bo jest za bardzo pionowa. Szyb obudowany drewnem wali się w dół jak studnia i mocno wieje chłodem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Jaskinia Pekárna ma wielkie wejście i w sporej jej części można by łazić bez latarki.

Obrazek

Do zdjęć trzeba jednak trochę podoświetlać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nacieków jest tu raczej mało, ale mają za to bardzo ciekawe dziury w suficie - duże i okrąglaste!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jaskinia jest zamieszkana - przez bardzo dorodne i liczne pająki.

Obrazek

Obrazek

Dla mnie najbardziej przerażające są kokony. Wisi sobie taki balonik i nagle jak podchodzisz zaczyna podskakiwać - jakby coś chciało z niego wyskoczyć! brrrr...

Obrazek

Polowanie na pajęcze cienie. Chyba je to wkurza, że ktoś im świeci w oczy. Ale czego się nie robi dla sztuki! :P

Obrazek

Obrazek

Porosty? Czy ktoś farbka namalował?

Obrazek

Acz chyba największą atrakcją tej jaskini są korzeniowiska przed wejsciem! :)

Obrazek

Obrazek


Jaskinia Drátenická ma mocno idustrialny klimat. W czasie II wojny światowej znajdowała się tutaj niemiecka podziemna fabryka. Po wojnie jaskinie użytkowały czeskie wojska. Wejścia, podłogi są powzmacniane betonem, co miejscu nadaje nieco bunkrowej atmosfery. Obecnie jest pozamykana, acz obiło mi się o uszy, że czasem jakaś dobra dusza otwiera kraty czy pancerne drzwi, więc można mieć szczęście. Widziałam zdjęcia ze środka tych, którym się udało. Podchodzimy więc do jaskini z pewną dozą nadziei.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety mimo pewnych podpowiedzi nie udaje się tego dnia odnaleźć nic otwartego. Wnętrza podpatrujemy jedynie przez otwory w kratach czy drzwiach. A wyglądają rokująco...

Obrazek

Obrazek

Miejsce odrobinę przypomina jaskinię Czavdarską ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... garia.html ) z zeszłorocznego wypadu do Bułgarii.

Pobliska jaskinia Vypustek mało nas interesuje, bo tu się łazi z przewodnikiem. Ale mają sklep z pamiątkami! Kupujemy więc chustki w nietoperze, lody no i stylowe naklejki na busia! :)

Obrazek


Ostatnia jaskinia na naszej trasie to Jáchymka. Są tu ponoć 3 poziomy - i faktycznie jest gdzie połazić! Są i jasne, i ciemne fragmenty. Są wąskie przejścia i szerokie, przestronne komory. Są ciekawe nacieki, w sporej części przywodzące na myśl skrzydła nietoperzy i smoków. Są otwory przypominające paszcze - takie co zjadają nieostrożnych wędrowców. Co chwilę znajdujemy jakiś nowy korytarzyk, gdzie jeszcze można zajrzeć, zjechać na tyłku i ubabrać się w błocie. Z niektórych, zwłaszcza tych idących w dół, ciężko się wykaraskać bo są mokre i śliskie jak diabli. To jest idealna jaskinia dla nas. Praktycznie bez trudności, zgubić też się nie da, ale na tyle przestronna i rozgałęziona, że można się tu trochę poczuć jak prawdziwy łazik jaskiniowy (przy okazji nie ryzykując nic więcej jak brudne portki i walnięcie się w łeb o zbyt nisko wiszący sufit ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na jednej ze ścian wisi dosyć dziwny artefakt - lustro umazane kolorową farbą. Z daleka myślelismy, że to kapliczka.

Obrazek


Na ostatni nocleg tego wyjazdu zatrzymujemy się już przy samej polskiej granicy - nad jednym z ulubionych kamieniołomów koło Żulovej. Kąpieli niestety nie zapodajemy - chłodno, deszczowo...

Obrazek

Dobrze, że półgodzinne okno pogodowe umożliwiło nam upieczenie obiadokolacji - zjadalismy już niestety w busiu, pod stukot tysięcy kropel.

Obrazek

Obrazek

Ale nie możemy narzekać! Trochę się na tym wyjeździe wygrzaliśmy, znaleźliśmy trochę słońca, lata i prawdziwych upałów! :)


KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
ODPOWIEDZ