Strona 1 z 1

Beskid Niski na nisko.

: 11 września 2021, 20:15
autor: Pudelek
Beskid Niski, podobnie jak Bieszczady, to żelazny punkt każdego mojego okresu turystycznego. W tym roku w "najdziksze beskidzkie pasmo" ruszyłem w połowie sierpnia. Wczesna pobudka, kilka nerwowych przesiadek, kilkoro natrętnych współpasażerów i wczesnym popołudniem wysiadam w Uściu Gorlickim, kiedyś zwanym Uściem Ruskim (Устя Рускє). Nazwę zmieniono, bo się źle kojarzyła, dobrze, że nie ruszono pierogów.
Obrazek

Zaraz za przystankiem stoi piękna drewniana cerkiew św. Paraskiewy. W przeciwieństwie do większości innych łemkowskich świątyń ponownie jest w rękach grekokatolików.
Obrazek

Niestety, drzwi są zamknięte. Zaglądam zza płot, gdzie wznosi się bezpłciowy współczesny kościół katolicki.
Obrazek

Obok ronda stoi pomnik składający się z kamiennych bloków. Wzniesiono go w 1963 roku i upamiętniał Łemków "poległych w walce z okupantem partyzantów Gwardii Ludowej - Armii Ludowej, ochotników Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego z Łemkowszczyzny 1939-1945". Ponieważ inskrypcja ta nijak się miała do faktów, to IPN postanowił pomnik zburzyć w ramach "dekomunizacji", pisałem już kiedyś o tym. Mieszkańcom udało się go jednak obronić, wymieniono jedynie tablice.
Obrazek

Obecne są interesujące z dwóch powodów: po pierwsze - pojawiła się także wersja rusińska. Po drugie - co nie pasuje w napisie: "Ofiarom niemieckiego, sowieckiego i komunistycznego terroru..."?
Obrazek
Obrazek

Zestawiono ze sobą przymiotniki dotyczące narodowości ("niemieckiego") i systemu politycznego ("komunistycznego"). "Sowiecki" można podciągnąć de facto pod obie kategorie. Będąc konsekwentnym i stosując przymiotniki polityczne, to powinniśmy znaleźć tu napis "ofiarom hitlerowskiego, sowieckiego i komunistycznego terroru", ale przecież prawa strona polityki nieustannie powtarza, że nie było żadnych hitlerowców, tylko konkretny naród. No więc użyjmy przymiotników narodowościowych - "ofiarom niemieckiego, sowieckiego i polskiego terroru". Nieładnie brzmi, prawda? Bo przecież mordowali i wywozili nie mityczni hitlerowcy, tylko Niemcy, potem jednak mordowali i wywozili komuniści, a nie mityczni Polacy. I tak mały krok po małym kroku pod patronatem IPN-u historię pisze się w odpowiedni sposób. Inna sprawa, to akurat działania władz niemieckich były dla Łemków znacznie mniej szkodliwe, niż polskich powojennych...

A wracając do lżejszej tematyki: w sklepie można kupić alkohole, wódkę i piwo. Najwyraźniej wódka i piwo to coś innego niż alkohol ;).
Obrazek

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wstąpić do restauracji, ale ostatecznie zarzucam plecak i ruszam w kierunku południowo-wschodnim. Dzisiaj zaplanowałem sobie dzień... asfaltowy. Odwiedziny Beskidu Niskiego mogą mieć rozmaite formy, przechodziłem go już na tyle dużo, że mogę sobie pozwolić na takie niestandardowe wariactwo :D.
Obrazek

Ropa. Wygląda zupełnie jak rzeka.
Obrazek

Do kolejnej wioski mam ponad trzy kilometry, mógłbym tę odległość przebyć stopem. Macham ręką, lecz nie mam większego parcia, więc chyba kierowcy to czują i zgodnie mnie olewają. Jednego z nich spotykam później, gdy wyciąga coś na poboczu z samochodu: starszy facet zaczyna mnie przepraszać i tłumaczyć się, że on jechał tylko kawałek i musi zanieść zaopatrzenie dla fachmanów remontujących mu dom. Gdyby każdy, co mnie nie zabrał, tak się przede mną kajał, to miałbym urwanie głowy ;).
Obrazek

Mijam rozwalające się chałupy, rusińskie krzyże i... Salę Królestwa. Gmina Uście Gorlickie ma największy procent Łemków wśród mieszkańców, ale to i tak maksymalnie kilkanaście procent (według oficjalnych danych spisowych, w rzeczywistości jest ich na pewno więcej).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W Szymbarku zaczynałem wędrówkę trzy lata temu. A tymczasem na horyzoncie zaczyna się chmurzyć.
Obrazek

Prześladuje mnie dziś licho/pech. Jeszcze w Nowym Sączu odpadł mi guzik od spodni! "Nic to" - pomyślałem. - "Mam przecież pasek!". No i na opłotkach Uścia... rozwalił mi się zamek w rozporku :D. Super, łażę z majtami na wierzchu! Może dlatego nikt się nie zatrzymuje? W końcu jednak staje jakiś zabrudzony facet w sportowym wozie. Mam wrażenie, że ciągle się gapi w mój rozporek.
- Do cerkwi? - pyta się z głupim uśmiechem. - Tej najbliższej? Toż to pięćset metrów, za zakrętem!

Co prawda zakręty były trzy, a metrów trochę więcej, ale wreszcie dotarłem do Kwiatonia (Квятонь). Ten posiada aż dwie cerkwie. W czasie schizmy tylawskiej cała miejscowość przeszła na prawosławie, jednak nie mogła korzystać ze swojej dotychczasowej świątyni. Państwo polskie tak inteligentnie związało się konkordatem z Watykanem (historia lubi się powtarzać), że nie było możliwości przekazania greckokatolickich kościołów wiernym po konwersji, nawet jeśli miałyby stać puste. Koniecznością stało się wzniesienie nowego obiektu. W 1933 wybudowano prostą konstrukcję i konsekrowano pod starym wezwaniem świętej Paraskiewy. Po wypędzeniu Łemków zamieniono ją w magazyn i dopiero na tysiąclecie chrztu Rusi (w 1988) została odzyskana i z powrotem odbywają się w niej prawosławne nabożeństwa.
Obrazek

Kawałeczek dalej wznosi się druga cerkiew św. Paraskiewy - z XVIII wieku, jedna z najlepiej zachowanych świątyń łemkowskich, a także jedna z najpiękniejszych. Do tego klasyczny przykład cerkwi typu zachodniołemkowskiego, z trójdzielną bryłą oraz wieżą będącą integralną częścią budynku. W 2013 roku wpisano ją na listę UNESCO.
Obrazek

Cerkiew miała szczęście i nie ucierpiała podczas akcji "Wisła", skradziono jedynie skrzynkę z dokumentami. Jak opowiadał opiekun świątyni - ówczesny katolicki biskup albo miał niedobre przeczucia albo dobre kontakty z władzami i jeszcze przed deportacjami polecił podległym księżom niedopuszczenie do jakichkolwiek zniszczeń i zmian w opuszczanych cerkwiach.
- Dzięki temu w Beskidzie Niskim przetrwały wszystkie cerkwie, za to w Bieszczadach większość zniszczono - tłumaczył pewnej kobiecie. Pięknie brzmi, tyle, że to nieprawda. Fakt, w Niskim cerkwi ocalało zdecydowanie więcej. Czy to rzeczywiście zasługa biskupa i hierarchii kościelnej? A może kwestia przypadku, szczęśliwych zbiegów okoliczności? Beskid Niski nie został aż tak wyludniony jak Bieszczady i cerkwie nie zostały zburzone tam, gdzie utrzymało się osadnictwo i to nie wszędzie. Jeśli jakaś wieś znikała, to znikała z nią również świątynia, czego przykładów jest mnóstwo, również w najbliższej okolicy.
Obrazek

Z powodu wpisania na listę UNESCO cerkiew stała się bardzo popularna, tak, że nieustanne prace konserwatorskie przesunięto na jesień, kiedy ruch turystyczny maleje. W dni powszednie pojawia się tutaj po sto pięćdziesiąt osób, w weekendy raz albo dwa więcej. Dzięki temu jednak jest otwarta, w przeciwieństwie do większości sąsiednich. Wnętrza odnawiane od wielu lat zachwycają swoim pięknem, człowiek ma wrażenie, że polichromie namalowano przed chwilą.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Polichromia nie jest aż tak stara, gdyż powstała w 1904 roku. Stylowo nawiązuje raczej do malarstwa zachodniego niż wschodniego, co może być efektem tendencji latynizacyjnych wśród unitów w Galicji. Chór nie jest już używany, ponoć zbyt często dzieci zostawiały na nim swoje dzieła :D.
Obrazek
Obrazek

Korzystam z popularności świątyni i zaczepiam przybywających turystów, pytając, czy nie posiadają czasem agrafki. Mały, prosty przedmiot, a taki może okazać się przydatny! Mimo, że w plecaku niosę różne cuda, to tej akurat nie mam, podobnie jak rowerzysta i podróżnicy samochodowi. Od jednej babki dostaję... spinkę do włosów. Fajna, ale nie do rozporka :P.
Obrazek
Obrazek

Para turystów proponuje, że może mnie podwieźć do Wołowca, gdzie ponoć także jest dzisiaj otwarta cerkiew, lecz to nie współgra z moimi planami, zresztą dalszą część drogi planuję pokonać pieszo. Najpierw zaglądam na pobliski cmentarz - też wpisany na listę zabytków. Nekropolia jest wymieszana - lewa strona to prawdopodobnie rzymscy katolicy, na prawej dominują łamane krzyże prawosławnych i unitów. Sama cerkiew należy dziś do kościoła łacińskiego, lecz podobno korzystają z niej i grekokatolicy.
Obrazek
Obrazek

Drepczę przed siebie, mijam kapliczki, figurki i kolejne krzyże. Dookoła chmurzy się coraz bardziej, ale chyba nie będzie padać. Wkrótce odbijam z głównej drogi, przekraczam drewniany most i jestem w Skwirtnem (Шквіртне, przez kilka lat Skwierzyn).
Obrazek

W okresie międzywojennym mieszkało tu prawie pół tysiąca osób, niemal sami Rusini (Ukraińcy napisaliby, że niemal sami Ukraińcy) plus kilka rodzin cygańskich. W latach 30. większość przeszła na prawosławie; z innych wydarzeń odnotowano także strajk szkolny, kiedy to rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły, gdy pojawił się tam nowy nauczyciel używający wyłącznie języka polskiego.
Dziś tu znacznie mniej ludno, a architektura potrafi przykuć uwagę: od łemkowskich chyż poprzez przyczepę kempingową dla krów, aż po wypasione posesje z przyciętą trawą.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pomniczek - pamiątka 950-lecia chrztu Rusi.
Obrazek

Z boku dochodzi wąska droga prowadząca do Hańczowej. Zjeżdża nią dziewczyna na rowerze i pyta się, którędy do cerkwi.
- Zależy do której - uśmiecham się. - Do jednej w prawo, do drugiej w lewo.

Cerkiew św. Kosmy i Damiana wzniesiono w 1837. To również modelowy przykład typu zachodniego. Gdyby wziąć tylko bryłę budynku i usunąć otoczenie, to ciężko byłoby ją odróżnić od tej z Kwiatonia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Obrazek

Podobno po schizmie tylawskiej prawosławni ze Skwirtnego nie wybudowali swojej świątyni, tylko modlili się wspólnie z unitami w jednej cerkwi. Czyżby jednak można było zorganizować to jakoś po ludzku? A może to tylko pobożne życzenia?
Obrazek

Zostawiam plecak przy płocie i obchodzę budynek dookoła. Widzę dziury w drewnianych ścianach i początkowo pomyślałem, że po prostu cerkiew się sypie. Ale chyba jednak nie - deski zostały wyciągnięte w regularnych odstępach, tak jakby ktoś chciał sprawdzić w jakim stanie są belki umieszczone wewnątrz.
Obrazek

Drzwi kościoła są zamknięte. To akurat norma, nie wyjątek. Co prawda w weekend oraz w niektóre inne wybrane dni robocze poszczególne cerkwie się otwierają, lecz nie Skwirtne. Mam jednak szczęście - pojawia się starsza kobieta z rowerem i wiadrem. Obrzuca mnie niechętnym spojrzeniem i otwiera świątynię, chyba chce nabrać wody do podlewania kwiatków. Korzystam z okazji i włażę do środka.
Polichromia przypomina tę z Kwiatonia, lecz jest w znacznie gorszym stanie. Ciekawe, co powoduje, że jeden obiekt kwalifikuje się do prac renowacyjnych, a drugi nie? Z kolei ikonostas jest kombinowany - w dolnym rzędzie stuletnie ikony, w górnym obrazy współczesne.
Obrazek
Obrazek

Z cerkwią sąsiaduje niewielki cmentarz. Prawie wszystkie nagrobki posiadają krzyże wschodnie, nawet te jeszcze niezasiedlone.
Obrazek

Niektóre nazwiska wcale nie brzmią rusińsko. No bo przecież chyba nikt nie wątpi, że Duda to czysto polskie nazwisko?!
Obrazek

Chmury przewiał wiatr, przygrzewa słoneczko, nigdzie mi się nie spieszy, więc wyciągam z plecaka radlera i siadam na ławeczce delektując się chwilą. Jest fajnie.
Obrazek

Po odpoczynku ruszam dalej. Dookoła wyrastają zielone górki. Są też dacze wypoczynkowe.
Obrazek
Obrazek

Droga, mimo, że formalnie nadal asfaltowa, nieco zmienia swój charakter.
Obrazek

Na prawo prawdopodobnie Skałka i Kozie Żebro. Zastanawiałem się, czy nie pójść tamtędy, przez górę, ale uznałem, że ciekawiej będzie doliną, a na jeden szczyt i tak chcę jeszcze dziś wejść.
Obrazek

Murowana kapliczka i zaraz za nią zaczyna się Regietów (Реґєтів, jedna z dziewięciu wsi w Polsce posiadających oficjalną, łemkowską nazwę).
Obrazek
Obrazek

Na szerokiej polanie zrobiło się jeszcze bardziej sielsko.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na Regietów składały się kiedyś dwie wsie: Regietów Niżny i Wyżny. Mieszkało w nich prawie tysiąc osób, po wywózkach na Ukrainę i akcji "Wisła" nie pozostał nikt, miejscowości praktycznie przestały istnieć. W okresie PRL-u Regietów Niżny został z powrotem zasiedlony, w Wyżnym stoją tylko pojedyncze nowe domy. Na Niżny patrzę teraz z poziomu niewielkiego wzniesienia.
Obrazek

Schizma tylawska podzieliła regietowską społeczność, choć na prawosławie przeszła mniejsza część mieszkańców. Wybudowali oni niewielką cerkiew, rozmiarowo bardziej kaplicę, pod wezwaniem św. Mikołaja Cudotwórcy. Po wypędzeniach używano jej jako magazynu nawozów, lecz gdy Łemkowie zaczęli wracać na ojcowiznę, to ponownie zaczęła pełnić swą pierwotną rolę. Obecnie jest już nieczynna, gdyż w 2012 roku stanęła obok nowa, miła dla oka cerkiew prawosławna, także św. Mikołaja Cudotwórcy.
Obrazek
Obrazek

Mam problem z historią miejscowej cerkwi unickiej. Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego z 1888 roku podaje, iż w obu Regietowach istnieją drewniane świątynie, w tym w Wyżnym jest parafia, zatem tamta była większa i ważniejsza. A potem następuje informacyjny rozdźwięk: co prawda internety potwierdzają, iż stała tu cerkiew (św. Mikołaja Cudotwórcy, a więc tego samego patrona co późniejsze prawosławnych), w 1957 roku rozebrano ją i przeniesiono do Żółkiewki. Tam, w zmienionej formie, służy parafii polskokatolickiej do dnia dzisiejszego. To się zgadza, natomiast niektóre źródła (np. Wikipedia) informują, że cerkiew stała w Regietowie Niżnym, a inne, że w Wyżnym. Raczej opcja druga wydaje się tą właściwą (potwierdza to na mapie lokalizacja cerkwiska), a więc w takim razie co się stało z cerkwią grekokatolicką w Regietowie Niżnym? A może to była tylko jakaś kaplica, która zniknęła w mroku dziejów?
Obrazek

Na skrzyżowaniu skręcam w prawo (odbijając w lewo doszedłbym do stadniny hodującej konie huculskie), mijam kilka domów, jedną lub dwie łemkowskie chyże...
Obrazek

...i po kwadransie jestem pod położoną w lesie bazą namiotową SKPB Warszawa. Będąc pięć lat temu pierwszy raz w Beskidzie Niskim właśnie tutaj miałem początkowy nocleg, tak będzie i dzisiaj. Trochę zmroził mnie widok parkujących przy drodze samochodów - od pewnego czasu niektóre bazy w Niskim stały się tak popularne, że ciężko znaleźć wolne miejsce! Na szczęście nie dzisiaj - ludzi nie brakuje, lecz są nawet wolne namioty bazowe, więc ładuję się do "jedynki", bo nie chce mi się rozstawiać swojego ;).
Obrazek
Obrazek

Szybko załatwiam sprawy płacowe z bazową (nocleg w swoim namiocie 8 złotych, w bazowym 10 złotych) i, ponieważ jest dopiero osiemnasta, wbiegam na Główny Szlak Beskidzki w kierunku Rotundy. Według znaku powinienem iść na szczyt 45-50 minut, jednak bez ciężkiego plecaka skracam ten czas do nieco ponad 20.
Obrazek

Rotunda słynie ze swojego cmentarza wojennego z numerem 51, jednego z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych w całej Galicji Zachodniej. Autor - genialny słowacki architekt Dušan Jurkovič - obficie czerpał ze sztuki ludowej i w tym przypadku nawiązał do stylistyki łemkowskiej. Na łysym wzniesieniu (las pojawił się dopiero później) zaprojektował pięć wież - jedną wyższą centralną i cztery mniejsze. Nekropolia, na której spoczywa kilkudziesięciu żołnierzy austro-węgierskich i kilkunastu rosyjskich, nie przetrwała próby czasu i zaczęła niszczeć już w okresie międzywojennym. Oddalenie od większych miejscowości, a także niechęć władz państwowych do opiekowania się "obcymi" cmentarzami sprawiła, że drewno pożerała natura. Polska Ludowa kompleks ten kompletnie zignorowała, a ponieważ bardzo długo na Rotundę nie dochodził żaden szlak, więc i turyści tu nie zaglądali.
W 1980 roku cmentarz wpisano na listę zabytków, jako pierwszy z całej serii, ale niewiele to zmieniło. Poszczególne wieże stopniowo się rozpadały i całość przypominała ponurą ruinę. W obecnym stuleciu Rotunda wreszcie doczekała się zainteresowania i kompleksowej odbudowy "od podstaw". Jeszcze w 2016 roku dwie z pięciu wież czekały na rekonstrukcję.
Obrazek

Dziś cieszy oko w całości! Cmentarz naprawdę robi wrażenie, niezależnie od pory dnia i pogody!
Obrazek
Obrazek

Proste drewniane krzyże ustawione na grobach - pośrodku pochowano jedynego oficera, podporucznika Karla Rajnera. Przy mogiłach żołnierzy rosyjskich krzyże mają dodatkową prawosławną belkę, która niekoniecznie oznaczała, iż polegli rzeczywiście byli tego wyznania.
Obrazek
Obrazek

Spędzam na Rotundzie dłuższą chwilę, kontemplując ciszę przerywaną tylko pojedynczymi śpiewami ptaków.
Obrazek

Przerywa ją samotny turysta: przyszedł, kiwnął ręką, zrobił jedno zdjęcie i popędził w dół. Pewno geesbeowiec - oni często nie mają czasu się zatrzymać, zobaczyć, ochłonąć; trzeba lecieć dalej połykać kilometry. Zbieram się powoli i ja. 771 metrów, które liczy Rotunda, okazało się najwyższym odwiedzonym punktem podczas tegorocznej wizyty w Beskidzie Niskim.
Obrazek

W bazie życie toczy się ustalonym torem, to znaczy wszyscy zaczynają się gromadzić wokół ogniska, które płonie chyba cały dzień. Na ogniu gotuje się woda, na ruszt trafiają różne smakołyki (w tym moja jedna pieczarka; jedna, bo miałem raptem dwie :D), suszą się także czyjeś przemoczone buty.
Obrazek
Obrazek

Sporo tu dzieci, to również od kilku lat modny trend. Same dzieciaki w niczym nie przeszkadzają, lecz niektóre bazy zaczęły się zmieniać w tanie ośrodki wczasowe dla rodzin, które przyjeżdżają samochodami i siedzą tygodniami, tak, że osoby z plecakami mają potem problemy ze znalezieniem miejsca dla siebie. Ponoć Regietów ma jakieś ograniczenia z czasem przebywania na bazie, lecz nie wiem, czy w praktyce jest to stosowane.

Udaje mi się załatwić kwestię rozwalonego zamka, bo siostra bazowej ratuje mnie agrafkami :D. Ale licho/pech nie odpuszcza: ledwo zrobiło się ciemno, a szlag trafił czołówkę, urwał się kabelek! O ile zawsze mam ze sobą dwie latarki, to tym razem wziąłem jedną! Cudnie. Dobrze, że mogę sobie przyświecać aparatem.

Ogarniam swój namiot, myję się w pobliskiej Regietówce. Potem przychodzi czas na integrację - zaskakujące, ale prawie brak na bazie ludzi robiących GSB! Jedynie mój sąsiad (Piotrek z Trójmiasta) idzie czerwonym szlakiem, lecz jak sam przyznał "spontanicznie i nieortodoksyjnie".

Ognisko przyda się nie tylko do przyrządzenia posiłku, ale także do ogrzania, bo temperatura zaczyna spadać. Wkrótce wokół trzaskających płomieni gromadzi się mały tłum, w ruch idzie gitara. Na początek - Kaczmarski!
Obrazek

Baza w Regietowie była kiedyś oficjalnie obiektem bezalkoholowym ("wiadomo, Warszawa" - jak komentują ten fakt znawcy). Nie wiedziałem, czy coś się zmieniło, a nie chciałem wychodzić na głównego pijaka, więc oficjalnie również bawiłem się bezalkoholowo ;). Pierwszy beskidzki wieczór okazał się bardzo przyjemny i zakończył już po północy.
Obrazek

Re: Beskid Niski na nisko.

: 12 września 2021, 19:02
autor: Mosorczyk
Cudny klimat tej wędrówki! Uwielbiam sielskie łąki Beskidu Niskiego, te zapomniane miejsca i przede wszystkim brak komercjalizacji i fakt, że tamtejsi ludzie są... ludzcy... ciekawe było z tą tablicą historyczną i przymiotnikami opisującymi dawne zbrodnie. Co do Rotundy, to masz rację, że to jest specyficzne miejsce. Ja dodatkowo miałem tam historię, gdzie podchodząc pod bardzo stromy stok, szły za mną dwa dziki. Kiedy mnie zobaczyły, rzuciły się do ucieczki stromizną w dół. Tyle że nie wyrobiły i zaczęły spadać jak kamienie w powietrzu odbijając się od stromych zboczy góry. Nawet nie dojrzałem dokąd i gdzie spadły, bo nie było widać. Rotunda i Kozie Żebro to są dwa bardzo specyficzne szczyty, choć niskie to dają popalić jak mało które. Bardzo też lubię w Beskidzie Niskim okolice Tokarnii (tuż przy Bieszczadach) oraz samą granicę Bieszczad i Beskidu Niskiego na czerwonym szlaku. Takich sielskich polan i widoków aż chciałoby się więcej.... Dzięki za piękną relację i przywołanie równie pięknych wspomnień.

Re: Beskid Niski na nisko.

: 13 września 2021, 11:49
autor: zbig9
Pełna zgoda co do pisania historii przez IPN:

Polak dokonujący mordu to zawsze komunista albo komunista i żyd. Bo jesteśmy Wielkim Bohaterskim Narodem.

Re: Beskid Niski na nisko.

: 18 września 2021, 16:03
autor: Pudelek
Mosorczyk pisze:
12 września 2021, 19:02
Bardzo też lubię w Beskidzie Niskim okolice Tokarnii (tuż przy Bieszczadach) oraz samą granicę Bieszczad i Beskidu Niskiego na czerwonym szlaku.
Tokarnia jest super, tylko niestety byłem tam we mgle i widziałem stosunkowo niewiele ;) A przygoda z dzikami niezła.
Polak dokonujący mordu to zawsze komunista albo komunista i żyd. Bo jesteśmy Wielkim Bohaterskim Narodem.
do tego Wybranym i Przedmurzem. Po tylu wiekach powinno tu wygasnąć, a dalej świetnie się trzyma.

Re: Beskid Niski na nisko.

: 21 września 2021, 19:49
autor: Pudelek
W ramach pobudki na bazie namiotowej w Regietowie usłyszałem aktualną temperaturę:
- Jest dziewięć stopni - męski głos poinformował całą okolicę. Cóż, tegoroczny sierpień często nie rozpieszczał pogodą, choć połowa miesiąca to był jeszcze okres w miarę stabilnej i życzliwej aury. Niekoniecznie jednak ciepłej.

Planowałem wczesne zebranie się, ale ponieważ byłem jednym z ostatnich biesiadników przy ognisku, to godzina pakowana przesunęła się. Ostatecznie zarzuciłem na siebie plecak około dziewiątej trzydzieści, więc tragedii nie ma. Słońce na niebie zaczyna przygrzewać.
Obrazek

Wybieram się dziś do kolejnej bazy namiotowej, ale nie Głównym Szlakiem Beskidzkim, lecz słowacką stroną. Mam zamiar zobaczyć tamtejsze cerkwie w dwóch wioskach nadal zamieszkałych przez Rusinów, a także posiadam głęboką nadzieję, że uda mi się coś zjeść albo napić ;).

Z bazy drepczę w górę, na południe. Zupełnie niepotrzebnie wylano tu asfalt - co prawda wyżej stoi kilka domów, ale skoro chcieli mieszkać w "dziczy", to powinni tłuc się szutrem, a dobra droga tylko zachęca "turystów" samochodowych.
Idzie się przyjemnie - mijam stare krzyże, czasem jakieś bagienko.
Obrazek
Obrazek

Gdzieś obok drogi znajduje się cerkwisko, które - podobnie jak pięć lat temu - przegapiłem. Jest także odbicie na cmentarz wojenny na zboczach Jaworzynki, ale to trochę za daleko na szybki spacer.
Obrazek

Powoli nabieram wysokości, ale w końcu jestem na terenie dawnego Regietowa Wyżnego (Выжній Регетів), zatem nazwa zobowiązuje. W przeszłości był ludniejszy od Niżnego - przed ostatnią wojną mieszkało w nim prawie pół tysiąca ludzi, niemal sami Rusini, grekokatolicy i prawosławni. Cerkwi - jak już pisałem - już tu nie ma, brak też domów dawnych mieszkańców, a jedną z nielicznych pamiątek stanowi cmentarz wraz z czasownią.
Obrazek
Obrazek

Czasownia powstała w XIX wieku - podobno wykorzystano prezbiterium wcześniejszej świątyni (choć w tej kwestii nie ma pewności). Długo służyła jako kaplica cmentarna. Nie wiem czy po schizmie tylawskiej należała nadal do unitów, czy może przejęli ją prawosławni - takich informacji nigdzie nie znalazłem (zakładam pierwszą opcję). Wiadomo natomiast, że po wywózkach Łemków zaczęła niszczeć, a bogobojni polscy górale używali jej jako owczarni. Już w obecnym tysiącleciu rozebrano ją i zrekonstruowano z nowych elementów (na zdjęciach widać, że troszkę się różni od oryginału) i obecnie jest w gestii kościoła prawosławnego.
Obrazek

Przy cmentarzu mija mnie zjeżdżająca w dół grupa rowerzystów, a chwilę potem samochód terenowy cisnący się do góry, obklejony reklamami imprez objazdowych dla turystów. W tym momencie kończy się asfalt.
Obrazek

Na samym środku dawnego Regietowa, tam gdzie do szlaku pieszego dochodzi szlak rowerowy z Blechnarki, kilkanaście lat temu wzniesiono symboliczną drewnianą dzwonnicę upamiętniającą zniszczoną wieś. Obok niej stały ławki, to było cudne, spokojne miejsce z widokami na okolicę. Pamiętam, że w 2016 roku zatrzymałem się tu i długo chłonąłem chwile.
Obrazek

A dziś?! Ktoś wymyślił sobie, aby akurat tu wybudować chałupę! Przestrzeni dookoła od @#$%, ale trzeba postawić swoje cztery ściany właśnie tutaj! Ławki wypieprzono, tablica z dwujęzyczną nazwą i łemkowską flagą znalazła się za płotem, do dzwonnicy ledwo można dojść i została całkowicie stłamszona przez kwadratowy klocek!
Obrazek

Nie pamiętam jak długo przeklinałem i jakich nieszczęść życzyłem przyszłemu domatorowi. Może jakiś grom z jasnego nieba? Tak zepsuć przestrzeń na odludziu to duża sztuka!
Obrazek

Chciałem przy dzwonnicy zrobić przerwę śniadaniową, ale w tej sytuacji wściekły idę dalej. Wracająca z góry terenówka wzbijająca tumany kurzu dodatkowo podnosi mi ciśnienie. Kurna, tu powinien być zakaz ruchu! Babce za kierownicą składam jak najszczersze życzenia kopa w dupę i moje złe pragnienia częściowo od razu się spełniają, bo staje i wychodzi, łazi dookoła wozu. Ewidentnie coś zgubiła i to chyba coś ważnego. Jest drobna satysfakcja.

Postój robię kawałek za dzwonnicą, przy stercie bel drewna. Zjadam śniadanie i pozuję z kupioną na początku tego lata nową górnośląską faną - to jej debiut w górach :).
Obrazek

Do granicy coraz bliżej. Końcowy odcinek na odkrytym terenie to widoki na Rotundę, Dział i Jaworzynę Konieczniańską.
Obrazek
Obrazek

Ostatni ślad po wiosce, która ciągnęła się kiedyś aż pod las.
Obrazek

Na przełęcz Regietowską (sedlo Regetovská voda) docieram po niecałej półtorej godzinie od opuszczenia bazy. Na granicy oczywiście bagno takie, że buty można zostawić! Jestem całkowicie przekonany, że to któryś z rządów albo i oba specjalnie leją wodę aby zniechęcić turystów! Przecież niemożliwe, aby zawsze na szlaku granicznym występowało błoto!
Obrazek

Słupki graniczne jeszcze z czasów Państwa Słowackiego księdza Tiso.
Obrazek

Początkowo nie umiem odnaleźć słowackiego szlaku - okazuje się, iż zaczyna się on kilkadziesiąt metrów dalej od polskich tablic. U Słowaków czekają na mnie dwie niespodzianki: pierwsza to wiata z koszem i kominkiem...
Obrazek

Druga: żółty szlak (kiedyś prawdopodobnie miał kolor zielony) został kompletnie rozorany przez sprzęt drwali! Ścieżka tak naprawdę nie istnieje, musieli się mocno starać, aby dokonać takich zniszczeń. Pierwsze kilkaset metrów to ciągłe przeskakiwanie z jednego mniej mokrego miejsca w inne, dopiero potem można iść w miarę normalnie, gdy słońce wysuszyło błoto.
Obrazek

Na polanie spotykam czerwony samochodzik stojący w cieniu z słuchającym radia facetem w środku. Możliwe, że to robotnik stawiący w pobliżu dom letniskowy.
Spoglądam w niebo: przede mną nieustannie słońce, ale z tyłu czai się już wielka chmura, która wkrótce zakryje wszystko.
Obrazek
Obrazek

Mijam coraz więcej weekendowych chałup, cywilizacja wspina się coraz wyżej. Wkrótce pojawia się asfalt i regularne zabudowania Regetovki (Реґетівка). Już sama nazwa wskazuje, że w przeszłości wiele łączyło ją z Regietowem po drugiej stronie przełęczy, zapewne wiele rodzin miało krewnych i tu i tam, odwiedzali się podczas świąt i zakupów. Zresztą początkowo zwała się Uengersky Regetow, więc tylko przymiotnik odróżniał ją od małopolskiej miejscowości.
Wioska jest mało ludna, na stałe zamieszkuje ją nie więcej niż 50 osób. To i tak wzrost w porównaniu ze spisami powszechnymi z 2001 i 2011, które notowały odpowiednio 14 i 28 obywateli. Co ciekawe - w tym pierwszym najwięcej było Rusinów, potem Słowacy i jeden zagubiony Czech, a w tym drugim Słowacy stali się już grupą dominującą. To zapewne efekt przyjazdu ludzi z miast, którzy pobudowali tu swoje nowe domy - odwrotnie niż kiedyś, gdy mieszkańcy gór migrowali do większych ośrodków i na Węgry. Z tego powodu "małości" Regetovki nie widać, gdyż budynków, w tym odpicowanych, widzę przy drodze sporo. I tylko urząd gminy z tablicą dziękującą wyzwolicielce Armii Czerwonej przypomina, iż to jednak nie metropolia.
Obrazek
Obrazek

Humor mi dopisuje. Na razie...
Obrazek

Regetovka ożywia się zimą z powodu istniejącego tu ośrodka narciarskiego, ale ponoć i latem można tu coś zjeść. Z niecierpliwością wypatruję jakiegoś lokalu i wreszcie go widzę! Podchodzę, kartka na drzwiach działa na mnie jak zimny prysznic: otwarte od piątku do niedzieli! A dziś przecież czwartek. Knajpa wygląda na połączoną z domem i słyszę ze środka głosy, więc wchodzę i spróbuję zapytać, czy nie kupię chociażby piwa...
- Dzień dobry - wołam do kobiety i faceta krzątających się przy stołach.
- Zamknięte! - wrzeszczy facet.
- A czy dostałbym...
- Nie! - przerywa mi.
- ...czy dostałbym jedno piwo? - kontynuuję.
- Nie, zamknięte! - drze się wściekle facet i ma minę, jakby zaraz miał eksplodować. Jego kobieta znacznie spokojniej tłumaczy, że mają jakąś imprezę. No dobra, dobra, cofam się do drzwi i wychodzę, bo zaraz mnie tam facet zamorduje.

Zły i zawiedziony idę dalej, nawet nie mam ochoty podejść do greckokatolickiej cerkwi z końca 19. stulecia.
Obrazek

Na głównym placu dwóch Cyganów kopie w ziemi, przez co jakiś syf wpada mi do oka (jak zwykle do prawego - mam tak nieustannie od czasu majowego wyjazdu nad Bug!), więc moja irytacja się wzmaga, by zaraz potem pęknąć jak balonik, bo oto... kolejny lokal! Spory pensjonat, wygląda na dość drogi, ale działa i posiada restaurację! Jakaż zmiana nastrojów w krótkiej chwili!

W środku faktycznie luksusowo: parkiety, lśniące drewno, marmury. Ceny jedzenia dochodzą do dziesięciu euro, więc jak na zadupie niemało, ale płakać nie będę, tym bardziej, że lany Gambrinus to koszt euro i trzydziestu centów :). Zamawiam pierogi z bryndzą, piwo i kapitalną lemoniadę. Jestem w niebie.
Obrazek

Kelner uwija się aż miło, co chwilę dopytuje, czy wszystko w porządku. Za to kucharz patrzy na mnie dość podejrzliwie, może dlatego, że wypakowałem połowę plecaka i podłączyłem sprzęt do ładowania, łażę też co chwilę do kibla - a to umyć oko, a to napełnić butelkę wodą (ta bardzo smaczna ze źródełka przy bazie w Regietowie prawie się skończyła, a miałem jej prawie półtora litra).
Tłumów nie ma, lecz pusto także nie - najpierw siedziała jedna rodzina, potem pojawiła się rodzina słowackich Węgrów, a przed moi wyjściem kolejna, tym razem większa grupa. Zatem dochody są.

Pojadłem, nawodniłem się, doładowałem, umyłem - syty i zadowolony mogę ruszać w dalszą drogę. Teoretycznie do miejsca noclegowego zostało mi około trzynastu kilometrów, a jest około 13.30, więc czasu mam sporo...

Pogoda nie uległa większej zmianie w ciągu postoju - niebo waha się pomiędzy opcją wypuszczenia deszczu, a ponownym odkryciem słońca.
Obrazek
Obrazek

Na wąskiej drodze w kierunku skrzyżowania nawet nie próbuję łapać stopa, gdyż idzie się fajnie, a ruchu i tak nie ma.
Obrazek

Drogowskazy przy skrzyżowaniu. "Cactus" to przybytek, z którego mnie pogoniono.
Obrazek

Droga numer 545 jest szeroka i wydaje się wymarzona do szybkiego śmigania. Ale i tu prawie brak samochodów, a gdy już któryś przemknie, to zazwyczaj ma polską rejestrację, więc pewnie gna do/z granicy. Ja jednak na razie aż tak daleko się nie wybieram.
Obrazek

Chmurzy się nad Paledovką.
Obrazek

Na poboczu sterczą samotne krzyże. Oprócz tych typowo religijnych dwa z nich upamiętniają mężczyzn poległych w 1945 roku. Ciekawe, czy ich pochowano w miejscu śmierci, czy to jedynie symbol?
Obrazek

Spoglądam w tył - szczyt z nadajnikiem to Stebnícka Magura.
Obrazek

Przede mną Becherov (Бехерів), wioska nieco większa do Regetovki, bo zamieszkała przez prawie trzysta osób. Tu największą grupą narodowościową są Rusiny, Słowacy powoli ich doganiają, jest też trochę Cyganów i osób deklarujących się jako Ukraińcy.
Obrazek

Bywając w słowackim Beskidzie Niskim zawsze zadaję sobie pytanie: jak wyglądałaby polska część tego pasma, gdyby nie wojna, wywózki do ZSRR i akcja "Wisła"? W takich miejscach można to sobie wyobrazić. Zamiast nieistniejących lub na wpół opuszczonych wiosek zasiedlonych przez przybyszy z dalszych stron są niewielkie, nadal istniejące osady zamieszkałe przez autochtonów. Nie zobaczymy tu już raczej drewnianych chat, bo ludzie chcą dzisiaj żyć wygodnie i nowocześnie. Zamiast porośniętych trawą cerkwisk albo świątyń przejętych przez inne wyznania spotkamy czynne cerkwie, z których wiele wzniesiono z trwalszych niż drewno materiałów. Polski Beskid Niski przyciąga ciszą i spokojem (przynajmniej zazwyczaj), opuszczone krzyże i zdziczałe drzewa sprzyjają zadumie i przemyśleniom; słowacki Beskid Niski ciągle żyje, pulsuje autentycznością, nie patrzy tylko w przeszłość, ale również w przyszłość, nawet jeśli ta niekoniecznie rysuje się w kolorowych barwach (Szarysz - w którym jestem - oraz Zemplin to jedne z najbiedniejszych regionów Słowacji). Każdy może sobie odpowiedzieć, która opcja mu bardziej odpowiada, mnie ciągnie i tu i tu...
Obrazek

Obok głównej drogi wznosi się świątynia prawosławna z lat 20. ubiegłego wieku. Kościół Prawosławny stał się widoczny w Czechosłowacji w okresie międzywojennym na fali odchodzenia od katolicyzmu. Dotyczyło to głównie Czech i Moraw, natomiast na terenie Słowacji należeli do niego przeważnie Rusini i Ukraińcy, którzy w przeszłości albo podchodzili pod jurysdykcję biskupa z Budapesztu albo konwertowali z grekokatolicyzmu. Nigdy nie przeważyli liczebnie nad grekokatolikami, choć w czasach komunizmu tych drugich włączono przymusowo do prawosławia (podobnie jak w innych demoludach); gdy tylko reżim kruszał, grekokatolicy wracali do unii z Rzymem.
Obrazek

Zachodzę na cmentarz. Nagrobki - wiele nowych - ustawione są "odwrotnie", to znaczy pomnikiem w nogach, a nie w głowie zmarłego. A może to zmarli leżą odwrotnie, a tylko napisy są wykute z odwrotnej strony? Ciekawe, że takie ułożenie spotkałem dotychczas tylko na niektórych nekropoliach prawosławnych i unickich - głównie na Słowacji, czasem na Bałkanach. Z czego to wynika? W Polsce groby wyznań wschodnich są "normalne". Poza tym to chyba dość młoda moda, gdyż stare nagrobki mają standardowe ułożenie z krzyżem z tyłu.
Obrazek

Naprzeciwko cerkwi oglądam pomnik piętnastu Becherovian, którzy nie wrócili do domów z II wojny światowej, walcząc w szeregach partyzantów i powstańców. Polegli za pokój, ojczyznę i socjalizm. Na zdjęciach prezentują się w mundurach armii Państwa Słowackiego, czechosłowackich i po cywilnemu.
Obrazek
Obrazek

Po cichu liczyłem, że znajdę w wiosce jakiś sklep. Nadzieję tą podgrzała tablica zapraszająca do niego i "kawiarni". Niestety, okazało się, że ten obiekt został już zlikwidowany. Sam Becherov o tej porze jest wyludniony, z rzadka przemknie ktoś z psem lub śmieciarka.
Obrazek
Obrazek

Na zboczach górki wznosi się druga świątynia Becherowa - greckokatolicka cerkiew z 1847 roku. Obiektywnie pisząc, to nie jest ona jakimś arcydziełem architektonicznym, ale położenie ma ładne.
Obrazek
Obrazek

Na rozległej łące znajdują się dwa skupiska grobów oraz cmentarz wojenny.
Obrazek
Obrazek

Na przełomie 1914/1915 w okolicach Becherova toczyły się krwawe walki pomiędzy armią rosyjską i austro-węgierską. Rosjanom w tym miejscu udało się chwilowo przekroczyć linię Karpat i przejść na ówczesną węgierską stronę. Kilka cmentarzy żołnierskich znajduje się obok granicy, ale poległych chowano również przy cerkwiach. Na tej nekropolii spoczywa 76 poddanych Franciszka Józefa i 35 poddanych Mikołaja. Obiekt niedawno przeszedł kompleksowy remont i teraz promienieje świeżością.
Obrazek
Obrazek

Becherov opuszczam północną stroną i wracam na trzycyfrówkę. Do dawnego przejścia granicznego mam jeszcze cztery kilometry, co niezbyt mi się podoba, bo średnio chce mi się dymać asfaltem tak daleko i pod górę.
Obrazek

Fajnie byłoby złapać stopa, lecz nie jedzie kompletnie nic, więc powoli mozolnie prę do przodu. Słońce ponownie zakryły chmury, ale to dobrze - wędrówka po nagrzanym asfalcie i przy wysokiej temperaturze byłaby znacznie bardziej męcząca.
Obrazek

Mniej więcej po dwóch kilometrach słyszę warkot auta. Nadjeżdża jakiś leciwy model i się zatrzymuje, w środku starsze małżeństwo.
- My tylko do granicy - mówi kobieta.
- To ja też poproszę.
Słowacy jadą na grzyby i pytają się, czy dużo ich widziałem. Szczerze odpowiadam, że nie wiem, bo nie zwracam na nie uwagi, czym wywołuję śmiech. Drugie pytanie jest z gatunku standardowych:
- A pan chodzi sam? Oj, to niedobrze, bardzo niedobrze.
Dziwne, że nie wspomnieli nic o niedźwiedziach.

Na granicy na przełęczy Dujawa pusto (ale wcześniej widziałem wracający z niej słowacki radiowóz), po bokach leżą betonowe bariery, którymi przez kilka dni lipca Słowacy blokowali przejazd. Na szczęście teraz wygląda to niemal tak samo normalnie jak kiedyś.
Obrazek

Po polskiej stronie zaczyna się Konieczna (Koнeчнa). Zastanawiam się, czy nie podejść do drewnianej cerkwi, ale ponieważ byłem przy niej podczas poprzedniej wizyty, więc ostatecznie od razu skręcam na żółty szlak.
Obrazek
Obrazek

Przyjemnie opuścić asfalt, ale samochody do końca nie chcą się odczepić, bo kilka przejeżdża koło mnie z wielkimi tumanami kurzu za sobą... A widoczki ładne.
Obrazek

W lesie na chwilę ponownie pojawia się słońce. Zaczynam w końcu odczuwać zmęczenie, więc robię sobie popas na skraju łąki. I tu nie delektuję się zbyt długo spokojem, bo ledwo zrobiłem zdjęcie, a przemknął jakiś debil na krakowskich blachach. Spotykam też jedynych tego dnia turystów pieszych.
Obrazek
Obrazek

Kombinuję, czy nie skrócić trasy korzystając z czarnego łącznika biegnącego do samej bazy w Radocynie. Okazało się, że podobnie jak w 2016 roku jest on tak zryty, że bardziej przypomina bagnisko. Cisnę zatem dalej prosto, aż w końcu pojawia się dolina Wisłoki, co oznacza, że dotarłem do górnej części Radocyny (Радоцина).
Obrazek

Wychodzę obok ruiny starej szkoły, której ostatnio wiatr zerwał część dachu. Wygląda coraz gorzej.
Obrazek

Zostawiam plecak oparty o stertę drzewa i zaglądam na pobliski cmentarz wojenny nr 43 oraz sąsiadujący z nim cmentarz wiejski. Ten pierwszy - autorstwa Jurkoviča - prezentuje się kiepsko, ten drugi zresztą nie lepiej.
Obrazek
Obrazek

Nieutwardzoną drogą tam i z powrotem jeździ terenówka z turystami, mam tylko nadzieję, że nie zainteresują się plecakiem. Na szczęście stoi on na swoim miejscu, więc zaczynam schodzić w dół i nagle zza zakrętu wyłania się... Inez! Mieliśmy się spotkać na bazie, lecz wyszła na spacer i tak trafiła na mnie ;).

Inez także chce zobaczyć cmentarze, więc idzie do góry, a ja znów zrzucam plecak i szukam jednego z dwóch cerkwisk, które według mapy powinny być obok skrzyżowania drogi ze szlakiem. Znajduję teren, kształtem przypominający miejsce, gdzie kiedyś mogła stać świątynia, ale brak tam jakichkolwiek śladów po budynku. Po penetracji krzaków we dwójkę udajemy się w kierunku bazy.
Obrazek
Obrazek

Według wcześniejszych wyliczeń miałem dziś do przejścia około 20 kilometrów, a tymczasem na zegarku nastukało mi już 24, do tego dwa przejechane stopem. Czuję, że zaczyna mnie odcinać i coraz częściej dopytuję się, czy to jeszcze daleko...

W końcu jest - baza namiotowa Radocyna prowadzona przez SKPG w Krakowie! To dość specyficzne miejsce noclegowe, ofiara własnego sukcesu i tutejszego klimatu. Ludziom tak się tu podoba, że od kilku lat pojawiają się na niej masowo i, co gorsza, głównie samochodami w ekipie wielorodzinnej. Nie da się ukryć, że dla wielu osób bazy stały się sposobem na tanie wakacje z dzieciarnią, więc potrafią siedzieć w jednym miejscu tygodniami... Niby nic w tym złego, ale coraz częściej brakuje miejsca dla "normalnych" turystów, zwłaszcza tych, którzy zachodzą spontaniczne z plecakiem. Bez własnego namiotu możesz dostać kopa w tyłek - w 2018 roku załapaliśmy się dosłownie na dwa ostatnie miejsca w namiocie bazowym. Ba, bywa, że i z własnym "domkiem" się nie wciśniesz. Rok temu baza w ogóle nie działała - wiadomo, covid, choć inne funkcjonowały prawie normalnie. W tym roku pracuje, ale na nowych warunkach, to znaczy z obowiązkową wcześniejszą rezerwacją. Formalnie przyczyną jest pandemia, ale to ściema, bo nie ma takich wymogów i w pozostałych bazach nikt na to nie wpadł. Komuś z SKPG wymsknęło się, że to z powodu wspomnianych rodzin tłumnie zwalających się do Radocyny. "90 procent ludzi przyjeżdża do nas autami, to nasi główni bywalcy" - tłumaczono się. - "Czasem tworzą się wręcz kolejki do kibla". Pogratulować popularności, ale chyba nie oto chodziło przy tworzeniu baz namiotowych? Rodzinne wczasy mogą być dodatkiem do frekwencji, a nie jej motywem przewodnim! Niestety, chyba brakuje w Krakowie kogoś, kto podjąłby odważną decyzję i - podobnie jak w niektórych innych bazach - ograniczył pobyt do określonej liczby nocy, aby dawać szansę noclegu tym, którzy będą go naprawdę potrzebować. Już teraz coraz częściej słyszę głosy iż "do Radocyny się nie wybieramy, zbyt tłoczno".

O dziwo, po wejściu na teren bazy stwierdzam, iż jest pustawo! Wita mnie sympatyczna bazowa, która na szczęście nie przywiązuje większej wagi do tego, czy nowo przychodzący rowerzysta albo piechur ma ważną rezerwację i nikogo nie wygania. A ja z ulgą mogę położyć się na pryczy... To był fajny dzień!
Obrazek

Inez przeszła dzisiaj tylko kilka kilometrów, więc ją nosi i namawia na kolejny spacer.
- Chodźmy do Lipna. Albo do Długiego. A może do Czarnego.
- Jeśli chcesz, żebym się jutro ruszył gdziekolwiek, to muszę się zregenerować - odpowiadam, bo stopy pulsują mi tak, że ledwo mogę ustać. Nie zamierzam jednak zostawać w namiocie - zakładam sandały i idziemy do pobliskiego ośrodka Lasów Państwowych. Państwo w państwie wybudowało wypasiony ośrodek wypoczynkowy (w miejscu starszego), gdzie ponoć można coś zjeść i się napić. Kompletnie tu nie pasuje ten moloch, ale Radocyna już dawno przestała być opuszczoną przez Boga i ludzi pustynią, buduje się tu coraz więcej. Po szutrowej drodze ciągle pędzą jakieś auta, pył wciska się do oczu, hałas niesie się po okolicy i uspokaja się dopiero po zmroku.
Próbujemy znaleźć restaurację, lecz nie ma żadnych oznaczeń i dłuższą chwilę kręcimy się od drzwi do drzwi. Wreszcie się udaje, ale kuchnia czynna jedynie do 18-tej. Dziwne, nocujący również nie spożyją kolacji? W ramach ersatzu wypijamy po niesmacznym piwie z Grybowa.

A po zmroku integracja przy ognisku! Są znajomi z poprzedniego noclegu w Regietowie i kilka innych osób, w tym grupa młodzieży na bezalkoholowym rajdzie. Krążą jakieś flaszki, a ja wyciągam zdobycz z tegorocznych Bałkanów.
Obrazek

Zielony kolor zazwyczaj innych odstraszał i więcej zostawało dla mnie, ale tym razem znaleźli się fani mięty :P. We wiacie brzdęka gitara i słychać śpiewy, tymczasem nad ogniem nieoczekiwanie zaczęła się dyskusja na tematy polityczne i obyczajowe! Przysiadło się dwóch tak skrajnych prawicowców, że przy nich minister Czarnek mógłby uchodzić za ostaję umiarkowania! To jednak rzadkość w górach i w takich miejscach... Dyskusja nabrała intensywności, młodzież siedziała cicho i z otwartymi ustami tylko poruszała oczami jakby oglądała mecz ping-ponga :D. Padały m.in. postulaty likwidacji cywilnych ślubów, mocniejszego czynienia sobie ziemi poddaną oraz odpowiedniej tresury zwierząt domowych ("żarcie raz dziennie i morda w kubeł").
Ogólnie wymiana zdań (oczywiście bez szans na jakiś konsensus) była dość kulturalna, choć nie obyło się bez kilku zgrzytów. Jeden z rozmówców wyraźnie się wkurzył, gdy zaczęto mu sugerować, że cała pandemia to oszustwo.
- U mnie, k...a, dwie osoby w rodzinie zmarły na to oszustwo - zazgrzytał zębami.
Innemu nie spodobało się, że nazwano go komunistą, bo nie zgadzał się z tezami przeciwnika. Chwała Bogu, że nie wyzwali go od cyklistów.
W moim przypadku komisyjnie stwierdzono, że... nie jestem Ślązakiem ;). Siła argumentów pojedynczej komisji była tak miażdżąca, iż pozostało mi jedynie wychylić kolejny kubek likieru :D.
Obrazek

Re: Beskid Niski na nisko.

: 27 września 2021, 19:21
autor: Pudelek
Tego wpisu miało nie być, bowiem po dwóch dniach łażenia po Beskidzie Niskim nastąpiły kolejne, które wypełniało lenistwo, łapanie stopa i odwiedzanie lubianych, ale jednak znanych miejsc. W końcu jednak zdecydowałem się to upamiętnić, w końcu co Niski to Niski...

W piątek (trzeci dzień mojego wyjazdu) musieliśmy się dostać z bazy namiotowej w Radocynie do chatki SKPB w Zyndranowej. Szlakami to około czterdziestu kilometrów, drogami nieco krócej. W sumie - dużo za dużo na włóczenie się z plecakiem i bez zaopatrzenia. Planowałem dostać się do asfaltówki w Rostajnem i tam liczyć na podwózkę najpierw do Krempnej, ale pierwszy samochód zatrzymał się... kilkadziesiąt metrów od bazy :D. Przydała się wieczorna integracja przy bułgarskiej miętówce, gdyż gadałem wówczas z jednym facetem, który akurat z synem miał rano wracać do domu. Co prawda chciał wyjeżdżać około południa, ale zebrali się wcześniej i tym sposobem już o dziesiątej jesteśmy w Krempnej (Крампна).

Robimy zakupy i zaglądamy do cerkwi św. Kosmy i Damiana. Jak zwykle zamknięta, choć tym razem można spojrzeć do środka przez kratę.
Obrazek
Obrazek

Na kolejny stop nie musimy długo czekać - drugi nadjeżdżający samochód i już siedzimy w środku. Rodzina z Łodzi, pani nauczycielka, więc Inez mogła sobie porozmawiać o sprawach zawodowych. Zostajemy wysadzeni na skrzyżowaniu dróg w kierunku Mszany i Chyrowej. Byłem tu rok temu, tylko w trochę innej pogodzie, bo dziś niebo na razie jest zaciągnięte. Inez zawsze się chwali, że przyciąga słoneczną aurę, ale tym razem coś jej nie wyszło, choć jest ciepło.
Obrazek

Przebyliśmy już ponad połowę trasy, więc możemy spokojnie rozłożyć się na polnej drodze i poleżeć. Nigdy nam się nie spieszy... Tymczasem po drodze śmigają auta chyba z większości państw Europy: zarejestrowałem tablice węgierskie, rumuńskie, estońskie, austriackie, niemieckie, norweskie, duńskie i brytyjskie. Czyżby zamknęli przejście w Barwinku?
Obrazek

Do Mszany (Мшана) docieramy na własnych nogach - trzeba w końcu się choć trochę przejść ;).
Obrazek

Mijamy kilka starych krzyży, a ja wdrapuję się na górkę nad kościołem, aby zobaczyć cmentarz. Obok nowych grobów zachowało się kilka łemkowskich, w tym jedno ze zdjęciem mężczyzny o bardzo niepokojącym wyrazie twarzy. Nie chciałbym go spotkać po zmroku...
Obrazek
Obrazek

Szukam śladów po drewnianej, bogato zdobionej cerkwi, lecz nic nie udało mi się znaleźć.
Obrazek

Gdzieś na wysokości dawnego Igloopolu łapie nas stop! Dokładnie tak to wyglądało - zatrzymał się samochód i brodaty cudzoziemiec zaproponował podwózkę. Skorzystaliśmy i wkrótce wyszliśmy w Tylawie (Тылява). Zachodzimy do karczmy na skrzyżowaniu, jedynego przybytku z ciepłym jedzeniem w okolicy. O dziwo, mam wrażenie, że poprawiła się tu obsługa, a jedzenie nadal dobrze smakuje. Nawet na chwilę wyszło słońce! Z ciekawostek: w lokalu i na parkingu kręci się masa Rumunów, którzy przejechali taki kawał drogi, aby masowo zbierać grzyby.
Obrazek

Stąd do Zyndranowej to prawie rzut beretem, ostatnia prosta. Tylko, że ta prosta dość długo prowadzi przez las, nudny jak cholera. W takiej sytuacji łapiemy stopa - znowu wóz numer dwa i starsze małżeństwo, mieszkające w Zyndranowej (Зындранова) i prowadzące tam agroturystykę w środku wsi.

Popołudnie ponownie stało się chmurne, ale przyjemne; na tym zdjęciu doskonale widać słowacką wieżę wychylającą się nad linią drzew.
Obrazek

Inez kupiła w Tylawie wino, które okazało się... bezalkoholowe! Próbowałem je wymienić w sklepie, ale nic z tego ("nie możemy cofnąć transakcji" - oczywista bzdura), musimy więc czym prędzej opróżnić butelkę, żeby nie nosić ze sobą zbędnych gramów ;). Otwieramy je od razu po opuszczeniu samochodu i wypijamy na drodze: humor włączył nam się tak znakomity, że żadne procentowe wino dawno na mnie tak nie zadziałało :D. Chichramy się i śmiejemy, próbujemy też poczęstować spotkaną zafuczałą parę, która na wieść o tym, że napitek jest abstynencki, od razu się rozchmurzyła (lecz nie skosztowała).
Obrazek

Największe rozczarowanie tego wyjazdu - sklep w Zyndranowej został zamknięty i to chyba już w ubiegłym roku! Ponoć właścicielom albo się nie opłacało, albo się znudziło, albo jedno i drugie. W sumie mnie to nie dziwi: wybór był słaby, nie mieli nawet towarów w lodówce, a godziny otwarcia dostosowano do godzin pracy gospodarzy, zatem trudno być zaskoczonym, że miejscowi jeździli na zakupy gdzieś indziej. Ale szkoda to wielka, sklep pełnił funkcję centrum kulturalno-społecznego wioski i spędziłem przy nim wiele przyjemnych chwil.
Obrazek

A w mojej ulubionej chatce studenckiej niespodzianka - akurat zarządza tam Dakota! Nie widzieliśmy się ponad rok, a w Beskidzie Niskim to nigdy! W ogóle w chatce przebywa sporo osób, większość się zna, do tego dotarł znakomity grajek, więc czas po zapadnięciu zmroku spędzamy przy ognisku, dźwięku gitar i wyciu w mrok.
Obrazek

W sobotni poranek zrobiło się słonecznie, leniwie, w ogóle nie chce się człowiekowi ruszać. Mieliśmy jednak iść na nocleg do Jaślisk, więc nie ma zmiłuj się. Tymczasem na podwórku trwają psie zabawy, zresztą nie tylko psy reprezentują udomowioną faunę.
Obrazek
Obrazek

Pakujemy plecaki, robię pamiątkowe zdjęcie z faną na zapleczu i tradycyjne z Inez na ganku...
Obrazek
Obrazek

Gdy się ogarnęliśmy i stanęliśmy gotowi do drogi, to... stwierdziliśmy, że zostaniemy na kolejną noc! Brawo my! :D

Przejść się jednak gdzieś trzeba, więc pożyczam mały plecaczek i na lekko (nie wzięliśmy nawet niczego z długim rękawem) zasuwamy niebieskim szlakiem wytyczonym przez SKPB Rzeszów. Już na samym początku dwójka rowerzystów ostrzega nas, że będzie ciężko. I jest - drwale na odcinku kilometra dokonali potężnej masakry! Setki powalonych drzew, zryte ciężkim sprzętem ścieżki, pousuwane oznaczenia. Polski las Anno Domini 2021.
Obrazek
Obrazek

Na szczęście potem jest już lepiej, więc zwiększamy tempo. Spotykamy starsze małżeństwo, które nocuje w chatce w drodze na Bałkany i do Turcji, gdzie mają zamiar spędzić półtora miesiąca. Takim to dobrze. "Musicie poczekać do emerytury" - powiedziała mi kobieta. Aha, na pewno się doczekam. Idą sobie wolniutko zbierając grzyby, tych jest cała masa (większość jednak okaże się przegniła i robaczywa). Tymczasem my po ponad godzinie wędrówki wychodzimy na wolną przestrzeń otaczającą Jaśliska. Ładnie tu.
Obrazek

Daliowa ze swoją cerkwią, a nad nią Dział i przełęcz Szklarska.
Obrazek

Jaśliska coraz bliżej. Podobno mocno się zmieniły...
Obrazek
Obrazek

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to nowy asfalt wylany w kierunku Lipowca. Fakt, stare dziury były bardziej klimatyczne. I na tym koniec zaobserwowanych przeze mnie nowości: co prawda kilka drewnianych domów wyremontowano, stawia się też jakiś nowy, ale kostka na rynku i stragany były już rok temu i wcale nie uważam, aby przez nie miejscowość zatraciła swój małomiasteczkowy charakter.
Obrazek
Obrazek

Zresztą nie łudźmy się - Jaśliska to nie jest żadne miejsce o wyjątkowości na skalę kraju. Pewnie, w Beskidzie Niskim to jedna z najładniejszych wiosek, gdyż przetrwało w niej nieco starszych budynków, ma fajny klimat, ale... bez przesady. Powtarzane bez umiaru hasła reklamowe zachęcające do odwiedzin, aby zobaczyć "tradycyjną drewnianą galicyjską zabudowę" to balon, który musi pęknąć, biorąc pod uwagę, że to jedynie pięć (słownie: pięć!) drewnianych chałup, z tego jedna chyląca się ku upadkowi. Tyle zostało z dawnego rynku, resztka jednej pierzei.
Obrazek

Najważniejszym punktem jest oczywiście knajpa "Czeremcha". Dziś szykuje się tu jakaś impreza, więc mimo stosunkowo wczesnej pory kręci się sporo osób. W pobliskim sklepie trwają zapisy dla statystów do filmu. Na placu stoi też stragan z jedzeniem, w którym... jedzenia kupić nie można. Bo za wcześnie, a obsługa robi jedynie za tło. Logiczne. Zamawiamy zatem talerze pierogów w środku knajpy, bardzo smaczne. Do tego piwo z browaru w Dukli - też pycha. I jeszcze dosiada się do nas brodaty zakapior, pracujący gdzieś w Bieszczadach w stadninie.
- Muszę odpocząć obok trzeźwych ludzi - tłumaczy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jak zwykle strasznie mi się tu podoba, więc zaczynam żałować, że jednak nie nocujemy w jaśliskim "Zaścianku", ale podobno nie można mieć wszystkiego. Z lekkim żalem opuszczamy rynek kierując się w kierunku drogi wojewódzkiej. Na moście mija nas furmanka, a stan wody w Jasiółce jest tak niski, iż odsłania ciekawe dno.
Obrazek
Obrazek

Pora na autostop. Po kilku samochodach zatrzymuje się dwóch dojrzałych, ogorzałych mężczyzn. Jadą do Dukli na mecz młodzików, ponoć pierwsza klasa rozgrywkowa. Pasażer mocno już się przygotowywał do zawodów, ściska butelkę piwa, kierowca chyba jest trzeźwy, ale pewności nie mam. Wysadzają nas na skrzyżowaniu z drogą numer 19, skąd musimy dojść około dwóch kilometrów do restauracji w Tylawie.
Nie cierpię tej przelotówki, tego pędu aut, jakby zaraz miał się skończyć świat. Takie chwile jak na zdjęciu są rzadkością.
Obrazek

Widok na inny Dział, posiadający nadajnik.
Obrazek

Tylawa, w okresie międzywojennym miejscowość, w której zaczęła się słynna schizma, dzisiaj prawie nie pamięta o tamtych czasach. Cerkiew greckokatolicka jest kościołem łacińskim, cerkiew prawosławną zniszczono po wywózkach Łemków. Na jej miejscu w 2009 roku wzniesiono prawosławną kaplicę Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy. Byłaby nawet ładna, gdyby nie ten daszek przypominający przystanek autobusowy.
Obrazek

Po obiado-kolacji wracamy do Zyndranowej. Tym razem staje na podwózkę młoda dziewczyna, przekonana, że oprócz nas mamy także dwójkę dzieci (te akurat latały sobie po drodze) :D.
A w chatce znów wieczorne ognisko i śpiewy.
Obrazek

W niedzielę ponownie za cholerę nie chce się ruszać, lecz tym razem już na pewno trzeba! Zbieramy się jednak późno, dopiero po kolektywnym obiedzie (pyszny rosół).
Obrazek

Gośka, chatkowa zmieniająca Dakotę, zawozi nas do Tylawy, gdzie po raz trzeci korzystamy z usług restauracji. Powinniśmy dostać jakieś karty rabatowe. Pozostało nam tylko dostać się jeszcze do Zawadki Rymanowskiej, a to oznacza przeklętą drogę numer 19. Rok temu próbowałem tu łapać stopa - nie udało się. Teraz jest podobnie, więc po pewnym czasie odpuszczam i po prostu maszerujemy poboczem przez następnych pięć kilometrów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Cergowa i kopalnia odkrywkowa.
Obrazek

W Trzcianie, po skręcie w boczną drogę, spotykamy tego osobnika:
Obrazek

Usiadł na słupie, łypnął okiem w lewo i w prawo i pofrunął w dal. A my złapaliśmy podwózkę - to też dokładnie tak samo jak miałem rok temu. Tym razem miejscowi jechali do rodziców mieszkających w dawnym PGR-ze, więc wysadzili nas bezpośrednio pod chatką w Zawadce Rymanowskiej.

Tu zawsze panuje trochę inna atmosfera, jest jakby spokojniej, wolniej, ciszej niż w Zyndranowej. Koniec dnia przychodzi leniwie...
Obrazek

Chatkowy Karol także jest muzykiem, więc po zmroku gitara gra, choć bez ogniska. A i rozmowy toczą się ciekawe, gdyż jeden z gości to potomek zawadzkich Łemków.
Obrazek

Rano zaczęło padać. Zgodnie z zapowiedziami zresztą. Pogoda, choć mniej słoneczna niż w ubiegłym roku, ogólnie okazała się łaskawa. Dobrze, że nie spałem dziś na dworze - w sumie przez cały wyjazd nosiłem swój namiot, a potem dodatkowo pół drugiego, ale nigdy z nich nie skorzystałem ;).

Autobus z Trzciany mamy dopiero po jedenastej, dlatego nie musimy się szybko zbierać, kręcimy się po chatce bez pośpiechu.
Obrazek

Dopiero teraz odkryłem w chyży dwie pamiątki z przeszłości: tabliczka towarzystwa ubezpieczeniowego oraz rzeźbiony krzyż na głównej belce sufitu.
Obrazek

Wychodzimy na mokry świat. Wilgoć wdziera się pod ubranie... Inne chyże też są mokre.
Obrazek
Obrazek

Chmury zakryły góry. To dobry moment na opuszczenie Beskidu Niskiego, będzie mniejszy żal wracać.
Obrazek