Beskid Żywiecki i Makowski bez usług hotelarskich.

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Beskid Żywiecki i Makowski bez usług hotelarskich.

Post autor: Pudelek » 06 kwietnia 2021, 20:00

O ile w Beskidzie Żywieckim bywam dość często, o tyle na Babiej Górze niekoniecznie. Paradoksalnie, odwiedzenie w marcu Królowej to zasługa... kolejnego lockdownu. Mieliśmy już zarezerwowane noclegi w innej części pasma, ale oczywiście okazało się, że wszystko zamykają, więc trzeba było poszukać jakiś obiektów, które nie "świadczą usług hotelarskich" ;).
W piątek wstaję o czwartej. O piątej jestem w autobusie, o szóstej w pociągu. Od tego czy będzie on punktualnie zależy skąd ruszymy na Babią, gdyż w Krakowie na przesiadkę mam całe dziewięć minut. Jeśli się uda to jedziemy do Zawoi Policzne, a jeśli zug się spóźni, to pozostaje kurs na Markową. O dziwo, pociąg wtacza się na krakowski dworzec nawet chwilę przed czasem. Pędzę na MDA, gdzie czeka już Kasia i pakujemy się do pustego busika.

Po ponad dwóch godzinach wysiadamy w Zawoi Policzne. Wiosna atakuje w pełni: słońce praży, na asfalcie zalega paskudna breja, a jedyna zwarta warstwa śniegu rozciąga się pod smutno kołyszącymi się kanapami nieczynnej kolejki na Mosorny Groń.
Obrazek

Ale dotarcie na Policzne to dopiero mniejsza połowa sukcesu, teraz trzeba jakoś się dostać na Krowiarki. Ruszamy drogą w stronę przełęczy, licząc na złapanie stopa. Ruch jest początkowo niewielki, następnie mija nas kilka aut, kierowcy pokazują dziwne gesty. Po dziesięciu minutach, za zieloną tablicą z nazwą "Zawoja", zatrzymuje się wóz. Starszy kierowca nie odezwał się słowem przez całą podróż, ale podrzucił nas do celu. Zaoszczędziliśmy cztery kilometry i godzinę.
Na Krowiarkach jeden parking jest zajęty, ale drugi pusty, zatem kompletu turystów nie ma. O dziwo, nie działa kasa z biletami wstępu. Babiogórski Park Narodowy odpuścił taki zarobek?

Zarzucamy plecaki i wmaszerowujemy na Główny Szlak Beskidzki. Mamy dziś do pokonania ponad tysiąc metrów przewyższeń, ale chyba pierwszy odcinek do Sokolicy jest najbardziej stromy, a przynajmniej takie mamy wrażenie.
Obrazek
Obrazek

Wokół nas nadal króluje zima, choć słońce w połączeniu z temperaturą powoduje przyspieszone topienie śniegu leżącego na drzewach i co chwilę słychać huk spadających kawałków. Czasem są to wielkie bryły lodu, więc strach przystawać, aby nie oberwać w łeb.
Obrazek

Jestem zdziwiony, bo okazuje się, że Kasia idzie za mną, a nie odwrotnie, jak to zwykle miało miejsce. Może to kwestia braku aklimatyzacji? Ja odpaliłem swoje pożyczone kijki i podchodzenie od razu stało się łatwiejsze.

Na platformie widokowej zlokalizowanej na Sokolicy meldujemy się po niecałej godzinie. Tempo i tak całkiem przyzwoite. Innych turystów brak.
Obrazek
Obrazek

Pogoda się psuje: na horyzoncie przybywa ciemnych chmur. A widoczność słabiutka, choć i tak sycimy oczy widokami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Postój wykorzystujemy na zjedzenie Snickersa. Musiał być zmutowany, bo po połówce Kasia dostała takiego powera, że, zgodnie z tradycją, popędziła pierwsza do przodu :D.
Obrazek

Kolejne kilometry są bardzo przyjemne: powoli upuszczamy rzadki las i zbliżamy się do dwóch mniejszych szczytów pasma Babiej Góry - Kępy i Gówniaka.
Obrazek
Obrazek

Biegnący tu Główny Szlak Beskidzki śmiało można określić jako graniczny. Grzbiet pasma oddziela Małopolskę od Orawy, kiedyś stanowił także granicę Rzeczpospolitej (później Galicji) i Węgier. W czasie II wojny światowej wytyczono na nim granicę Niemiec i Słowacji (w 1939 roku zajęła całość terenu Orawy), a dziś powiatu suskiego i nowotarskiego. No i do tego Wielki Europejski Dział Wodny.
Obrazek

Kolorystyka została ograniczona do odcieni czerni i bieli.
Obrazek
Obrazek

Formacje śniegowe.
Obrazek

Podejścia i zejścia.
Obrazek
Obrazek

Bardzo mi się podoba to zdjęcie - wspinaczka w naprawdę wysokich górach :).
Obrazek

Już wiemy, że z dalekich widoków nici, o panoramie Tatr można zapomnieć.

Obrazek

Główny szczyt coraz bliżej, a chmur coraz więcej.
Obrazek
Obrazek

Wreszcie jest Diablak. Ostatni razu byłem na nim prawie cztery lata temu.
Obrazek

Frekwencja się zwiększyła, lecz nie przeraża - w sumie kilkanaście osób. Nie ma też prawie wiatru. Rozkładamy się za murkiem, a ja kręcę się po okolicy w oczekiwaniu na pojawienie się słońca. Co prawda przez krótką chwilę sypał śnieg, ale wkrótce w chmurach powinna pojawić się dziura.

Z zainteresowaniem przyglądam się głównemu słupkowi granicznemu - widać wyraźnie, że przebieg granicy został "przebity" na nową wersję.
Obrazek

Słupek ten, podobnie jak wiele w Beskidzie Żywieckim, pochodzi z czasów II wojny światowej i wyznaczał granicę słowacko-niemiecką. Już wspominałem, że Słowacja anektowała wtedy całą Orawę, więc granica ciągnęła się do Krowiarek, a po 1945 roku przywrócono stan przedwojenny i wykuto kolejną kreskę.

Wśród turystów na Diablaku mamy pełen przekrój. Są nastolatki w trampkach i ze słuchawkami. Jest dwóch roznegliżowanych Słowaków, zatem moda na górskie morsowanie nie ogranicza się jedynie do Polski. Obok nas facet w kasku narciarskim żywo dyskutuje z jakąś parą: początkowo rozmowa była prowadzona po polsku i słowacku, ale potem okazało się, iż narciarz jest słowackim Francuzem albo francuskim Słowakiem.
- Kurde, słyszałam ten francuski akcent - podnieca się kobieta. Ja nie słyszałem, ale od tego momentu konwersacja przeszła na angielski; najwyraźniej Polacy uznali, że z Francuzem tylko tak można. - Marzy mi się Paryż - kontynuowała babka.
- To już nie Paryż, to Afryka - machnął ręką haluszkowy żabojad. I tyle w temacie.

Słońce w końcu wyszło i wszystko ładnie oświetliło. Zdecydowałem się nawet uwiecznić na tle tablicy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pomnik arcyksięcia Józefa Habsburga, pierwszej ważnej persony, która weszła na Babią Górę. A w tle Polica.
Obrazek

Wszystko co fajne szybko się kończy, zatem pora ruszać dalej, gdyż mamy jeszcze sporo do przejścia.
Obrazek

Na zachodnich zboczach Babiej śniegu mniej, zerwał się też wiatr. Ale dzięki słoneczku kolory są lepsze.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przełęcz Brona i Mała Babia Góra. Na tę drugą początkowo chcieliśmy nawet wejść, ale ostatecznie ją odpuściliśmy na rzecz uzupełnienia zawartości brzuchów.
Obrazek

Zejście do przełęczy momentami jest strome i śliskie, Kaśka zalicza dwa i pół wywrotki, mnie udaje się przebrnąć bez bliskiego spotkania z ziemią.
Obrazek
Obrazek

Świeże ślady po narciarzach.
Obrazek
Obrazek

Na Bronie po stronie słowackiej stoi bałwan. Robimy krótką przerwę, uwieczniamy po raz ostatni Diablaka i zaczynamy schodzić, a właściwie zsuwać się w dół czerwonym szlakiem. Jakieś bałwany (a może właśnie ów słowacki?) urządziły sobie na nim zabawy z dupolotami, więc jest on tak wyślizgany, że nawet w raczkach czy nakładkach normalne zejście staje się niemożliwe...
Obrazek
Obrazek

Na szczęście po chwili się wypłaszcza i już na spokojnie dreptamy pod schronisko na Markowych Szczawinach. Oprócz nas przy stoliku siedzi tylko jedna rodzinka z dwójką dzieci, bardzo zainteresowanych naszymi kijkami, raczkami i... moją frotką.
Obrazek

W schronisku można zamówić jedzenie oraz picie, lecz... nie można skorzystać z toalety. Genialny patent na zafajdanie całej okolicy, zapewne w weekend będzie tu masa ludzi i każdy zostawi coś po sobie w najbliższych krzakach. Z takim debilizmem nie spotkałem się nawet w ubiegłym roku, kiedy to obiekty górskie także sprzedawały tylko na wynos. A jesienią Markowe nie były takie konsekwentne w przestrzeganiu przepisów...

Kupujemy żurki ("zaraz dam cieplutkie", ale cieplutkie nie były) oraz piwa (które dla odmiany szybko stają się lodowate). W ogóle temperatura zaczęła się obniżać, więc to znak, że nie możemy siedzieć zbyt długo.

Wchodzimy na Górny Płaj pod stokami Małej Babiej Góry. Są śpiewające ptaki i zmieniające swe kolory słońce.
Obrazek

Idąc z Krowiarek na Babią spotkaliśmy kilkadziesiąt osób. Na szczycie kilkanaście. Na odcinku do schroniska kilka, a teraz już nikogo. W ogóle tego szlaku używa niewielu turystów, co widać po słabiej wydeptanej ścieżce.
Obrazek

Czarna Hala - jedyne miejsce nie porośnięte w całości lasem.
Obrazek

Zachód słońca zastaje nas na Żywieckich Rozstajach.
Obrazek

Niebo pozbyło się wszystkich chmur, zatem nawet po zachodzie jest jeszcze na tyle jasno, że przez jakiś czas możemy się poruszać bez latarek. Piękny, spokojny wieczór...
Obrazek

Mijamy przełęcz Jałowiecką Południową, a następnie Północną, gdzie według podziału Jerzego Kondrackiego kończy się Beskid Żywiecki, a zaczyna Beskid Makowski. Pozostało ostatnie podejście, na szczęście niezbyt długie, na Mędralową. Mędralowa znana jest z dwóch rzeczy - to najbardziej wysunięty na północ punkt Słowacji (Mędralowa Północna) oraz posiada na polanie całkiem dobrze zachowany szałas (przy Mędralowej "właściwej"). I w nim właśnie będziemy spać.

Szałas kiepsko widać ze ścieżki i gdyby ktoś o nim nie wiedział, to mógłby go nawet przegapić. My wiemy i skręcamy za śladami stóp na środek łąki. Zrzucam plecak i zaglądam do pierwszego pomieszczenia - wilgotne i brudne. Napieram na drugie i... wchodzę do niego razem z drzwiami.
- Nie, one się tak nie otwierają! - słyszę dramatyczny okrzyk ze środka. Okazuje się, iż jakiś kretyn ukradł... zawiasy. A wewnątrz siedzi sobie facet z kobietą i ledwo maskują swoją niechęć z powodu naszego przyjścia. Miał być romantyczny wieczór, a tu kicha, ktoś im przeszkodził.

Ta część szałasu jest znacznie lepsza - posiada piec, stolik, szafę, miejsce na drewno oraz stryszek, na którym zmieści się co najmniej kilka osób. Co nie przeszkodziło zastanej parce tak rozłożyć swoich rzeczy, że ledwo można się tam wcisnąć... Trudno, jakoś musimy się podzielić tym przybytkiem. Plus jest taki, że rozpalili oni w piecu, zatem ten problem nam odpadł.

Po wybebeszeniu plecaków i przebraniu się w stroje wieczorowe dołączamy do dwójki i próbujemy zagaić rozmowę. Idzie jak po grudzie. Alkoholu od nas nie chcą (za to pokazują, że na półce stoi pół flaszki Amareny :P). Ledwo udaje się dowiedzieć skąd przyszli (z miejscowości na K. - chodziło o Koszarawę). Gdzie jutro pójdą nie chcą zdradzić - może się boją, że będziemy ich śledzić? Tak naprawdę z ulgą przyjmujemy ich decyzję, że oto kładą się spać, choć godzina była jeszcze młoda - maksymalnie 20.30... Chyba liczyli, że podążymy ich śladami, ale uderzać w kimono o tej porze? Bez sensu.
Obrazek

Siadamy sobie wygodnie przy piecyku, konsumujemy napoje rozgrzewające, a przy okazji się dowiedziałem, ile naprawdę mam lat. Ogień za szybą przyjmuje różne dziwne kształty.
Obrazek

Facet na stryszku zasnął prawie natychmiast, gdyż słychać jego chrapanie. Jego towarzyszka tylko przewracała się z boku na bok. Potem chrapanie ustało, za to nasiliło się zmienianie pozycji z coraz większym wzdychaniem i sapaniem. I choć rozmawialiśmy cicho, to jednak tamci ewidentnie mieli problemy i w końcu chrapacz wybełkotał:
- Zawsze tak w górach przez całą noc gadacie?
Nie zawsze i nie przez całą noc, bo na zegarku dopiero wybiła północ. Tak się akurat złożyło, że właśnie skończyła nam się mangówka, więc z czystym sumieniem możemy wskoczyć do śpiworów. Co by jednak się stało, gdyby zamiast nas wpadła na Mędralową większa grupa i także nie chciałaby jeszcze spać? Wezwano by policję z powodu zakłócania ciszy nocnej?

Fochy chrapacza i jego kobiety nie zmieniły faktu, że dzień zdecydowanie należy uznać za udany, od samego początku po sam koniec.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Beskid Żywiecki i Makowski bez usług hotelarskich.

Post autor: Pudelek » 18 kwietnia 2021, 15:31

W nocy temperatura spadła tylko lekko poniżej zera, więc w szałasie na Mędralowej nie zmarzliśmy. Za to miałem poobijane biodra, bo na twarde deski poddasza moja mata samopompująca niewiele pomagała... Zastanawialiśmy się nad wstaniem na wschód słońca, ale plany te skończyła krótka wymiana zdać o piątej trzydzieści:
- Chce ci się wychodzić na tą zimnicę?
- Nie.

O siódmej obudzili się współlokatorzy. Chcieli niby wyjść jak najwcześniej, lecz jeszcze ponad godzinę pakowali się, szurali, gadali o pierdołach i krzątali wokół chatki. Następnie zmieniła ich trójka innych turystów; podejrzewam iż oglądali wschód na Babiej Górze i przyszli na Mędralową się przespać. Położyli się w drugim, dolnym pomieszczeniu, więc nie przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie.

Poranek jest słoneczny i ciepły. Widoki spod szałasu nie są zbyt porywające - możemy popatrzeć jedynie na Lachów Groń i Jałowiec, a z tyłu majaczy zamglony zarys Beskidu Małego z Leskowcem i Potrójną.
Obrazek

Wieczorem Kasia wymyśliła kolację z ciepłych kiełbasek i do ich zagotowania zużyliśmy większość posiadanych zapasów wody. Reszta poszła na herbatę i mycie zębów. Na szczęście o tej porze roku nie ma problemu z ich uzupełnieniem: co prawda miejscowe źródełko jest zakryte, ale od czego okoliczny śnieg? :)
Obrazek

Na zewnątrz jest tak przyjemnie, że grzechem byłoby nie usiąść na ławeczce i nie napić się piwa, które przytargałem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Szałas ma jeden poważny minus - nie posiada wychodka. Najbliższy las znajduje się dopiero na Słowacji, więc za potrzebą należy udać się za granicę.
Obrazek

Ze szlaku prawie w ogóle chatki nie widać. Po prawej stronie polana pod Kolistym Groniem, gdzie za jakiś czas będziemy szli.
Obrazek

Dziś mamy do przebycia mniej kilometrów i mniej przewyższeń niż wczoraj, dlatego nie musimy się spieszyć. Z drugiej strony prognozy mówią o zbliżającym się pogorszeniu pogody, co już teraz zwiastują ciągnące z oddali chmury, zatem nie ma sensu siedzieć przy szałasie aż do południa. Opuszczamy nasze miejsce noclegowe, gdy na zegarku jest wpół do jedenastej.
Obrazek

Mędralowa (Modrálová lub Beskydok), czyli najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, jak i najbardziej wysunięty na północ punkt Słowacji. Przynajmniej obecnie, bo w okresie II wojny światowej, gdy Słowacy zajęli całą Orawę, to rolę najsevernejšího bodu pełniła prawdopodobnie Polica.
Obrazek

Schodzimy żółtym szlakiem do wspomnianej polany pod Kolistym Groniem. Na otwartej przestrzeni spotykamy kilka osób, najliczniejszą grupę dzisiejszego dnia.
Obrazek
Obrazek

Widoczność nadal jest kiepska. Ale Mędralową i szałas dojrzeć można ;).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dalej schodzimy, tym razem za zielonymi znaczkami; momentami tracimy wysokość dość mocno, co wcale mi się nie podoba, bo to oznacza, że wkrótce trzeba będzie podchodzić. Na razie jednak przed nami przełęcz Klekociny. Muszą tu mieszkać ludzie albo bardzo strachliwi albo bardzo wredni, bo wszędzie powbijano pełno tabliczek z informacją o terenie prywatnym i zakazie wstępu.
Obrazek

Przyszła mi ochota na wlanie czegoś do brzucha, więc proponuję, abyśmy zeszli jeszcze trochę w dół, gdzie na skraju podmokłej łąki przycupnęło schronisko Zygmuntówka. Wiemy, że działa, bo wczoraj odwiedziła je dwójka marudnych współnocujących z szałasu.
Obrazek

Z komina się dymi, jak tylko stajemy na werandzie uchyla się okienko. Właściciel skryty za plastikiem, ale pieniądze przyjmuje ;). Wydaje też posiłki - zamawiamy dwie zupy, a ja dokładam sikacza. Zawsze coś.
Obrazek

Według mapy teraz przed nami największe podejście - najpierw na Beskidek, a potem Czerniawę Suchą. Na szczęście poziomice gorzej wyglądały na kartce, niż w rzeczywistości.
Obrazek
Obrazek

Z tej polanki ładnie prezentuje się Pilsko, a także Rysianka i zbocze Romanki.
Obrazek

Babia Góra. Całkiem ładnie. Ale Beskid Śląski już słabo.
Obrazek
Obrazek

Jałowiec widziany z Czerniawy Suchej Zachodniej. Wielokrotnie planowałem wybrać się na niego w czasie pobytu na Lasku, ale zawsze na planach się kończyło.
Obrazek

Cóż to za ślady? Pies czy wilk?
Obrazek

Na Czerniawej Suchej mijamy się z facetem i babką; facet ma minę, która świadczy, że pobyt w górach nie sprawia mu przyjemności. Znów musimy zejść, tym razem do nienazwanej przełęczy, a następnie łagodne podejście wynosi nas na Lachów Groń. Pod szczytem znajduje się tam nieduży szałas, mogą w nim przenocować trzy-cztery osoby, ale nie posiada pieca. Zatrzymujemy się na postój, a ja zmieniam fusekle na wersję suchą. Buty nie wytrzymały takiej ilości mokrego śniegu.
Obrazek

Na samej górce białego jest mniej. Mam wrażenie, że wraz ze zwiększającym się zachmurzeniem trochę poprawiła się widoczność, choć szału nie ma.
Obrazek
Obrazek

Po lewej można dostrzec trójkątny kształt Wielkiego Chocza. Niecałe sześćdziesiąt kilometrów, a w obecnych czasach odległość nie do przebycia.
Obrazek

Ostatni spotkani dziś turyści - trzy osoby i dwa psy, które tak szczekają podczas spotkania, iż właściciele określili ich zachowanie jak "u Dżesiki i Brajana" :D.
Obrazek

Z Lachów Gronia do doliny Koszarawy trzeba zgubić ponad pięćset metrów wysokości. Sądziliśmy, że będzie ostro, ale zejście okazało się dość przyjemne (jednak nie chciałbym tamtędy wchodzić). Przechodzimy m.in. obok "chatki pod szczytem Lachów Groń". Nie wiem czy ten obiekt jest ogólnodostępny, ale imprezuje przy nim grupa facetów z terenówkami. W ogóle im niżej, tym więcej słychać ryków crossów, quadów i samochodów - znak, że w polskich górach trwa wiosna.
Obrazek

Po wyjściu z lasu, na skraju Koszarawy i doliny Koszarawy, siadamy sobie na trawie. Nie wiedziałem, że stąd jest taki fajny widok na Pilsko! W powietrzu czuć zbliżający się deszcz.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W Koszarawie to prawie jak w domu. Zahaczamy o sklep, a wtedy zaczyna padać. W ostatnim momencie chronimy się na przystanku, potem leje jak z cebra. Opady uzupełnia straszliwy smród palonego plastiku, masakra!
Obrazek

Zostało nam już tylko podejście na Lasek. Nadal trochę siąpi, ale zrobiło się ciepło, powietrze przesycone jest wilgocią.
Obrazek

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na chatce tak wcześnie. Wita nas grupa osób usiłujących rozpalić ognisko, co przy mokrym drewnie nie jest proste. Na zewnątrz znowu leje, lecz w środku atmosfera jak zwykle gorąca.
Obrazek

W niedzielę mieliśmy ambitny plan dotarcia do Jeleśni, lecz okazało się, iż na końcówce chatkowego szlaku... nie ma mostu. Przy takim stanie wód przekraczanie potoku w bród było mało sensowne. W efekcie znowu wylazłem z Lasku dopiero po południu i znowu zszedłem do Koszarawy, gdzie podjechał po mnie Turystykon, kończąc w ten sposób kolejny górski weekend.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ