Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Zazdroszczę, Giszowiec to mogła by być moja dzielnica!
Moja Środula jest ciut podobna, też wyburzono starą (choć to biedna dzielnica była) zabudowę, zostawiając część domów. I taki miks bloków i domów mnie się podoba!
Moja Środula jest ciut podobna, też wyburzono starą (choć to biedna dzielnica była) zabudowę, zostawiając część domów. I taki miks bloków i domów mnie się podoba!
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Ruskie Góry...
Od razu zastrzegam, to relacja o tym, że uwielbiam lasy, że będzie sporo zdjęć i niekoniecznie będą to zdjęcia widokowe... Tytuł wskazuje na góry, ale nie mające one nic wspólnego z obecną sytuacją za naszą wschodnią granicą. A w sumie, początek zaczyna się górsko!
Ruskie Góry to rezerwat przyrody, utworzony w 2000ym roku na Ruskiej Górze, która leży w paśmie Niegowonicko-Smoleńskim. Nie jest to oddzielna jednostka geograficzna, tylko jest to część Wyżyny Ryczowskiej i nazywa się tak rejon wzgórz między Niegowonicami i Smoleniem.
Jadąc jesienią pod Zamek w Smoleniu , wspinamy się na wzgórze, na którym leży wieś Kwaśniów Górny i zjeżdżając następnie w dół urzeka nas widok na pięknie pokolorowane wzgórze; nawet się wtedy śmialiśmy, że zamiast jechać kilka godzin w Bieszczady, trzeba było przyjechać na Jurę. Po powrocie do domu, siedzę nad mapą i wiem, że warto tu będzie przyjechać. Jesienią się już nie udaje, wiosną docieramy tylko na Górę Straszykową, więc mając wolne w tygodniu postanawiam podjechać od wschodu. Mijam kościół w Kwaśniowie Górnym i zjeżdżając w dół szukam miejsca do zatrzymania się i zrobienia zdjęcia (wyżej).
Następnie podjeżdżam jeszcze nieco dalej i parkuję obok Kapliczki na Borach, pochodzącej z 1863 lub 1864 roku. W czasie II WŚ kapliczka była punktem zbornym partyzantów z odziału "Hardego". W latach 1999-2000 dobudowano obok ołtarz i wzniesiono obelisk.
Próbuje zrobić zdjęcie i nagle...okazuje się, że nie działa mi AF w moim podstawowym obiektywie...noż k...a tego i...wściekły jestem. Zły. No ładnie się zaczyna dzień. No to czas się przeprosić z szerokokątnym obiektywem, który po pierwszym zachwycie jest używany sporadycznie. Mam też stałkę, 35tkę więc postanawiam, że jakoś dam radę...
Według legend, niedaleko kapliczki zakopano skarby ukryte przez powstańców styczniowych. W latach 30tych ubiegłego stulecia podobno odkopano studnie, odkrywając kości ludzkie i zwierzęce, oraz siodła dla koni, ustne przekazy mówiły o zabiciu przez Kozaków kilku powstańców.
Tyle historii, ruszam ku mojemu celowi, Ruskiej Górze. Wtem z lasu wychodzi jakaś pani i w sumie nie wiem kto jest bardziej zdziwiony... Droga robi się typowo jurajska, tzn piaszczysta, momentalnie robię się spocony i zdyszany.
Jest jeszcze rześko, niemniej po takim piachu idzie się ciężko, do tego trochę trzeba tu podejść. Póki co robi się górsko, szybko zapomniałem widoku, jaki kilka minut temu ze wsi fotografowałem.
Dochodzę do ścieżki, która odbija w prawo, w kierunku na Wąwóz Ruska. No a skąd ta nazwa? Są dwie legendy, pierwsza mówi o chroniących się tu po klęsce pod Pilicą ruskich wojskach, druga zaś tłumaczy to walkami w tym rejonie Legionów Polskich z wojskami rosyjskimi na początku I WŚ.
Wąwóz zaczyna się zwężać, by w końcu znów się rozszerzyć, przy dwóch skałkach:
Obok ławeczek robię przerwę. Popijając herbatę zjadam drugie śniadanie. Po posileniu się, ruszam odnaleźć Jaskinie w Straszykowej Górze. Zachodzę podpartą skałkę i widzę u góry sporą dziurę. Wdrapuje się i gdy widzę, że to jest ta jaskinia wchodzę do niej.
Oczywiście nie zabrałem czołówki, więc o tym, że jaskinia się jeszcze sporo dalej ciągnie, dowiaduje się w domu...zresztą pewnie mając latarkę, ale nie wiedząc o korytarzu, pewnie bym dalej nie właził. Trudno, trzeba będzie wrócić. Tymczasem przełażę przez okno, następnie obchodzę skałę od góry, natrafiając na kolejny otwór jaskini.
Ten otwór, oraz widok w dół, gdzie dno wąwozu wydawało się bardzo odległe, skojarzył mi się z horrorem "Zejście". Panujący tu półmrok tylko mojej wyobraźni dodawał kolejnych scen...
Na szczęście, ścieżkę biegnącą dnem wąwozu, osiągnąłem dużo szybciej, niż myślałem, albo bardzo szybko, ślizgając się na osypującej się ziemi i leżących liściach zjechałem, albo po prostu nie było to tak wysoko . Gdy dochodziłem do leśnej drogi, niedaleko miejsca, gdzie pod koniec marca zaczynaliśmy się wspinać na skałki, wrażenie minęło , ja minąłem ukwiecone drzewo i ruszyłem ku Straszykowej Górze.
"Fircyk" z lewej, na wprost "Skrzynia"
Po dojściu do małej polanki pod skałkami, od razu wlazłem na najłatwiejszą do zdobycia, na skałkę "Fircyk", choć, po drugiej stronie pionowa ściana opadała w dół na kilka metrów. Tu siedząc, odzyskałem zasięg, więc się wczytałem, co też się mogło stać z obiektywem. Oczywiście kolejny raz go próbowałem uruchomić, mając nadzieję, że to chwilowy kaprys (w chwili czytania, szkło pojechało do serwisu). Tu też podpiąłem takie maleństwo, którym porobiłem zdjęcia różnym kwiotkom (w razie pomyłki przy rozpoznaniu, poproszę o korektę):
Dąbrówka rozłogowa.
Jak już strawiłem niedobre wieści, wygrzałem się w słońcu, spojrzałem wokół. Na najbliższe cele i te ciut dalej:
Felin, na który za chwilę wejdę, oraz widoczny betonowy słup na Stryszakowej Górze.
Dopiero w domu przypomniałem sobie, że pod tym betonowym słupem już byłem...wcześniej obszedłem skałę "Skrzynię", by pod słupem zjeść zapasy, a potem poobserwować co widać wokół:
Fircyk i Skrzynia za drzewami, w tle Ruska Góra, porośnięta buczyną sudecką.
Wielki Grochowiec, na nim byliśmy z żoną parę lat temu.
Jakieś resztki rzepaku z aleją drzew.
Siedzę i myślę, czy mi się chce dalej iść. Jakoś strącam z siebie zniechęcenie i przechodzę koło kolejnych skał, a następnie wchodzę w las i próbuje się skierować ku Ruskiej Górze, z jaskinią w Zamczysku. Mijam w środku lasu kapliczkę...
Dziwna...
Dochodzę do skały, w której powinna być jaskinia, obchodzę ją wokół, lecz nie znajdując dziury, wobec totalnych chaszczy wokół, wracam na ścieżkę i nią docieram do skraju rezerwatu, a tu...spotykam tabliczkę, z informacją, o strefie ochronie ścisłej i zakazie wejścia...masz Ci los. A ja sobie palcem wyznaczyłem zdobycie skał i odszukanie jaskiń...nie dziwię się jednak, zakazowi bo jest tu pięknie! Trzeba takie miejsca chronić.
Rezerwat został utworzony, celem ochrony płatów żyznej buczyny sudeckiej i jaworzyny górskiej (doczytałem o tym po powrocie do domu). Te wysokie, wysmukłe, wielkie buki robią wrażenie. Do tego jest tu soczyście zielono, co w połączeniu z widocznymi w oddali skałami, znów uruchamia moją wyobraźnie i przed oczami widzę dżunglę z wysp, na których kręcono Park Jurajski!
Na mapie widzę, że brzegiem rezerwatu biegnie ścieżka, postanawiam nią wracać, mogąc z daleka obserwować polską dżunglę:
Po krótkim czasie docieram do drogi, powoli kończąc dzisiejszy, krótki, około ośmiokilometrowy spacer.
Auto stoi pokryte żółtymi pyłkami pylących drzew iglastych. A ja wracam do domu.
Na koniec obserwuje jeszcze latające śmigła i postanawiam podjechać, na mijamy punkt, ale drogę zastępują młodzi kowboje, a jeden z nich zatrzymuje mnie i na telefonie pokazuje mi tłumacza, w którym jest prośba o nie robienie zdjęć, więc zawracam i tylko jadąc obserwuje skoki. Koniec.
Od razu zastrzegam, to relacja o tym, że uwielbiam lasy, że będzie sporo zdjęć i niekoniecznie będą to zdjęcia widokowe... Tytuł wskazuje na góry, ale nie mające one nic wspólnego z obecną sytuacją za naszą wschodnią granicą. A w sumie, początek zaczyna się górsko!
Ruskie Góry to rezerwat przyrody, utworzony w 2000ym roku na Ruskiej Górze, która leży w paśmie Niegowonicko-Smoleńskim. Nie jest to oddzielna jednostka geograficzna, tylko jest to część Wyżyny Ryczowskiej i nazywa się tak rejon wzgórz między Niegowonicami i Smoleniem.
Jadąc jesienią pod Zamek w Smoleniu , wspinamy się na wzgórze, na którym leży wieś Kwaśniów Górny i zjeżdżając następnie w dół urzeka nas widok na pięknie pokolorowane wzgórze; nawet się wtedy śmialiśmy, że zamiast jechać kilka godzin w Bieszczady, trzeba było przyjechać na Jurę. Po powrocie do domu, siedzę nad mapą i wiem, że warto tu będzie przyjechać. Jesienią się już nie udaje, wiosną docieramy tylko na Górę Straszykową, więc mając wolne w tygodniu postanawiam podjechać od wschodu. Mijam kościół w Kwaśniowie Górnym i zjeżdżając w dół szukam miejsca do zatrzymania się i zrobienia zdjęcia (wyżej).
Następnie podjeżdżam jeszcze nieco dalej i parkuję obok Kapliczki na Borach, pochodzącej z 1863 lub 1864 roku. W czasie II WŚ kapliczka była punktem zbornym partyzantów z odziału "Hardego". W latach 1999-2000 dobudowano obok ołtarz i wzniesiono obelisk.
Próbuje zrobić zdjęcie i nagle...okazuje się, że nie działa mi AF w moim podstawowym obiektywie...noż k...a tego i...wściekły jestem. Zły. No ładnie się zaczyna dzień. No to czas się przeprosić z szerokokątnym obiektywem, który po pierwszym zachwycie jest używany sporadycznie. Mam też stałkę, 35tkę więc postanawiam, że jakoś dam radę...
Według legend, niedaleko kapliczki zakopano skarby ukryte przez powstańców styczniowych. W latach 30tych ubiegłego stulecia podobno odkopano studnie, odkrywając kości ludzkie i zwierzęce, oraz siodła dla koni, ustne przekazy mówiły o zabiciu przez Kozaków kilku powstańców.
Tyle historii, ruszam ku mojemu celowi, Ruskiej Górze. Wtem z lasu wychodzi jakaś pani i w sumie nie wiem kto jest bardziej zdziwiony... Droga robi się typowo jurajska, tzn piaszczysta, momentalnie robię się spocony i zdyszany.
Jest jeszcze rześko, niemniej po takim piachu idzie się ciężko, do tego trochę trzeba tu podejść. Póki co robi się górsko, szybko zapomniałem widoku, jaki kilka minut temu ze wsi fotografowałem.
Dochodzę do ścieżki, która odbija w prawo, w kierunku na Wąwóz Ruska. No a skąd ta nazwa? Są dwie legendy, pierwsza mówi o chroniących się tu po klęsce pod Pilicą ruskich wojskach, druga zaś tłumaczy to walkami w tym rejonie Legionów Polskich z wojskami rosyjskimi na początku I WŚ.
Wąwóz zaczyna się zwężać, by w końcu znów się rozszerzyć, przy dwóch skałkach:
Obok ławeczek robię przerwę. Popijając herbatę zjadam drugie śniadanie. Po posileniu się, ruszam odnaleźć Jaskinie w Straszykowej Górze. Zachodzę podpartą skałkę i widzę u góry sporą dziurę. Wdrapuje się i gdy widzę, że to jest ta jaskinia wchodzę do niej.
Oczywiście nie zabrałem czołówki, więc o tym, że jaskinia się jeszcze sporo dalej ciągnie, dowiaduje się w domu...zresztą pewnie mając latarkę, ale nie wiedząc o korytarzu, pewnie bym dalej nie właził. Trudno, trzeba będzie wrócić. Tymczasem przełażę przez okno, następnie obchodzę skałę od góry, natrafiając na kolejny otwór jaskini.
Ten otwór, oraz widok w dół, gdzie dno wąwozu wydawało się bardzo odległe, skojarzył mi się z horrorem "Zejście". Panujący tu półmrok tylko mojej wyobraźni dodawał kolejnych scen...
Na szczęście, ścieżkę biegnącą dnem wąwozu, osiągnąłem dużo szybciej, niż myślałem, albo bardzo szybko, ślizgając się na osypującej się ziemi i leżących liściach zjechałem, albo po prostu nie było to tak wysoko . Gdy dochodziłem do leśnej drogi, niedaleko miejsca, gdzie pod koniec marca zaczynaliśmy się wspinać na skałki, wrażenie minęło , ja minąłem ukwiecone drzewo i ruszyłem ku Straszykowej Górze.
"Fircyk" z lewej, na wprost "Skrzynia"
Po dojściu do małej polanki pod skałkami, od razu wlazłem na najłatwiejszą do zdobycia, na skałkę "Fircyk", choć, po drugiej stronie pionowa ściana opadała w dół na kilka metrów. Tu siedząc, odzyskałem zasięg, więc się wczytałem, co też się mogło stać z obiektywem. Oczywiście kolejny raz go próbowałem uruchomić, mając nadzieję, że to chwilowy kaprys (w chwili czytania, szkło pojechało do serwisu). Tu też podpiąłem takie maleństwo, którym porobiłem zdjęcia różnym kwiotkom (w razie pomyłki przy rozpoznaniu, poproszę o korektę):
Dąbrówka rozłogowa.
Jak już strawiłem niedobre wieści, wygrzałem się w słońcu, spojrzałem wokół. Na najbliższe cele i te ciut dalej:
Felin, na który za chwilę wejdę, oraz widoczny betonowy słup na Stryszakowej Górze.
Dopiero w domu przypomniałem sobie, że pod tym betonowym słupem już byłem...wcześniej obszedłem skałę "Skrzynię", by pod słupem zjeść zapasy, a potem poobserwować co widać wokół:
Fircyk i Skrzynia za drzewami, w tle Ruska Góra, porośnięta buczyną sudecką.
Wielki Grochowiec, na nim byliśmy z żoną parę lat temu.
Jakieś resztki rzepaku z aleją drzew.
Siedzę i myślę, czy mi się chce dalej iść. Jakoś strącam z siebie zniechęcenie i przechodzę koło kolejnych skał, a następnie wchodzę w las i próbuje się skierować ku Ruskiej Górze, z jaskinią w Zamczysku. Mijam w środku lasu kapliczkę...
Dziwna...
Dochodzę do skały, w której powinna być jaskinia, obchodzę ją wokół, lecz nie znajdując dziury, wobec totalnych chaszczy wokół, wracam na ścieżkę i nią docieram do skraju rezerwatu, a tu...spotykam tabliczkę, z informacją, o strefie ochronie ścisłej i zakazie wejścia...masz Ci los. A ja sobie palcem wyznaczyłem zdobycie skał i odszukanie jaskiń...nie dziwię się jednak, zakazowi bo jest tu pięknie! Trzeba takie miejsca chronić.
Rezerwat został utworzony, celem ochrony płatów żyznej buczyny sudeckiej i jaworzyny górskiej (doczytałem o tym po powrocie do domu). Te wysokie, wysmukłe, wielkie buki robią wrażenie. Do tego jest tu soczyście zielono, co w połączeniu z widocznymi w oddali skałami, znów uruchamia moją wyobraźnie i przed oczami widzę dżunglę z wysp, na których kręcono Park Jurajski!
Na mapie widzę, że brzegiem rezerwatu biegnie ścieżka, postanawiam nią wracać, mogąc z daleka obserwować polską dżunglę:
Po krótkim czasie docieram do drogi, powoli kończąc dzisiejszy, krótki, około ośmiokilometrowy spacer.
Auto stoi pokryte żółtymi pyłkami pylących drzew iglastych. A ja wracam do domu.
Na koniec obserwuje jeszcze latające śmigła i postanawiam podjechać, na mijamy punkt, ale drogę zastępują młodzi kowboje, a jeden z nich zatrzymuje mnie i na telefonie pokazuje mi tłumacza, w którym jest prośba o nie robienie zdjęć, więc zawracam i tylko jadąc obserwuje skoki. Koniec.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Miałem nie pisać tej relacji, ale stwierdziłem, że skoro o okolicach było kilka słów, to z tego spaceru też wrzucę fotorelację. Zapraszam do Będzina.
więcej:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... cerem.html[/quote]
więcej:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... cerem.html[/quote]
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Zielona.
Ale nie park Zielona w Dąbrowie Górniczej, a dzielnica Kalet.
W upalną niedzielę żal siedzieć w domu, warto by może nad wodę podjechać, ale nie chcemy poczuć tłumów nad zagłębiowskimi jeziorami (Pogorię, Stawiki czy Sosina), rzeczki Jurajskie też jakoś nie budzą entuzjazmu, więc padają takie propozycje jak Jezioro Pławniowice, Jezioro Rybnickie (propozycje żony), czy też Goczałkowickie lub Zbiornik Dzieckowice (moje), jednak wygrywa zbiornik Zielone w Kaletach, choć dokładnie w dzielnicy Zielona. A że od jakiegoś czasu mam ochotę na poznanie tego rejonu, no to jedziemy...
Kilka zdjęć, relacji nie będzie.
Zielona to na pewno woda nie jest, raczej rdzawa:
woda w stawie też ma taki kolor:
stawy są dwa - w większym jest plaża, obok jest ośrodek wypoczynkowy z restauracją (nie zaglądaliśmy), oraz domkami wypoczynkowymi, mniejszy jest bardziej dziki, zarośnięty...
stoi tam wiatrak na wsysepce:
Miejsce zapisane na jesień, trzeba tu wrócić na spacer. Lekki tłum, na niewielkiej plaży jednak nas szybko wygonił, szczególnie jak pewna rodzina praktycznie rozłożyła swój koc na naszym...
:lol
Ale nie park Zielona w Dąbrowie Górniczej, a dzielnica Kalet.
W upalną niedzielę żal siedzieć w domu, warto by może nad wodę podjechać, ale nie chcemy poczuć tłumów nad zagłębiowskimi jeziorami (Pogorię, Stawiki czy Sosina), rzeczki Jurajskie też jakoś nie budzą entuzjazmu, więc padają takie propozycje jak Jezioro Pławniowice, Jezioro Rybnickie (propozycje żony), czy też Goczałkowickie lub Zbiornik Dzieckowice (moje), jednak wygrywa zbiornik Zielone w Kaletach, choć dokładnie w dzielnicy Zielona. A że od jakiegoś czasu mam ochotę na poznanie tego rejonu, no to jedziemy...
Kilka zdjęć, relacji nie będzie.
Zielona to na pewno woda nie jest, raczej rdzawa:
woda w stawie też ma taki kolor:
stawy są dwa - w większym jest plaża, obok jest ośrodek wypoczynkowy z restauracją (nie zaglądaliśmy), oraz domkami wypoczynkowymi, mniejszy jest bardziej dziki, zarośnięty...
stoi tam wiatrak na wsysepce:
Miejsce zapisane na jesień, trzeba tu wrócić na spacer. Lekki tłum, na niewielkiej plaży jednak nas szybko wygonił, szczególnie jak pewna rodzina praktycznie rozłożyła swój koc na naszym...
:lol
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Oraz drugi wyjazd:
Zoo w Ostrawie, czy warto pojechać?
Dziś wybieramy się za granicę! Jedziemy do Ostrawy w Czechach, zwiedzić, podobno świetne zoo.
Osobiście bardzo lubię zwierzaki, więc, cieszę się na tą wycieczkę. Tym bardziej, że z zewsząd słyszę, że to bardzo fajne zoo, z wieloma atrakcjami.
Zanim je omówię, to wpierw, na początek, prezentacja zwierzaków.
więcej na blogu:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... echac.html
Zoo w Ostrawie, czy warto pojechać?
Dziś wybieramy się za granicę! Jedziemy do Ostrawy w Czechach, zwiedzić, podobno świetne zoo.
Osobiście bardzo lubię zwierzaki, więc, cieszę się na tą wycieczkę. Tym bardziej, że z zewsząd słyszę, że to bardzo fajne zoo, z wieloma atrakcjami.
Zanim je omówię, to wpierw, na początek, prezentacja zwierzaków.
więcej na blogu:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... echac.html
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Weekendowy wypad do Ameryki...
więcej o krótkim wypadzie do Złotego Potoku i Lelowa:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... eryki.html
Oraz:
Letni spacer po lesie.
Czasem, gdy ma się wolny dzień, w sensie od pracy, warto się ruszyć w góry. A co zrobić jak się ma tego wolnego nawet nie pół dnia? Ano ruszyć w las.
Tak też było w piątek. Odwiozłem z rana dziecko na zajęcia wakacyjne, czasu miałem mniej więcej do obiadu, więc zamiast wrócić do domu, ruszyłem do wypatrzonego jakiś czas temu punktu na mapie. Dojeżdżam, zostawiam auto w zatoczce i ruszam. Już po chwili otwiera się widok na mój cel:
o wzgórze Żelatowa leżąca na południe od Chrzanowa. Mnie zainteresowały te rejony, gdy kiedyś wracając z Wadowic, skracając drogę do domu (skręcając w Zatorze, zamiast robić koło przez Oświęcim).
Jadąc z Chrzanowa do Zatoru, trzeba przejechać przez całkiem sporę wzgórza, a odcinek Płaza - Wygiełzów, wiedzie sporym wąwozem, niczym w górach. Dotychczas byłem w okolicy raz, odbywając krótki spacer pod Zamek Lipowiec. Parę lat temu zacząłem przeglądać mapę, szukając na niej ciekawych miejsc, w niedalekiej odległości od miejsca zamieszkania i w ten sposób ten "garb" wskoczył do szuflady oznaczonej "do zwiedzenia na kiedyś". I gdy kilka dni wcześniej, gdy wiedziałem, że nie mam szans na wyjazd w góry, wyciągnąłem z owej szuflady tą pozycję.
Dziś szybko zagłębiam się w las, idąc po szlaku ziemi chrzanowskiej.
Wzgórza te leżą na terenie Garbu Tenczyńskiego, czyli jednego z mezoregionów wchodzącego w skład Wyżyny Krakowsko-Częstochowską, popularnie zwaną Jurą. Studiując mapy, widzę, że wzgórza porozcinane są lessowymi wąwozami. W ten sposób odnajduję Źródło Pod Bukiem i to ono jest moim pierwszym celem. Po przecięciu leśnej drogi, wkraczam w las. Dość szybko ścieżka wkracza w środek wąwozu, którego ściany rzeczywiście robią się coraz wyższe.
Robi się mokrawo i błotniście. Boki wąwozu się ścieśniają i zza zakrętem widzę, że ścieżka wkracza zboczem na górę wąwozu. Na mapach w telefonie (innych tego regionu nie posiadam), wynika że źródło jest gdzieś obok. Ja ubierając dziś sandały, stwierdzam, że brodzić w błocie nie będę i ruszam w górę, by po kilku krokach ujrzeć...Źródło Pod Bukiem!
Rzeczywiście z pod drzewa wycieka mały strumień wody. Jest krzesełko, miseczka, butle...ful wypas proszę państwa!
A ten buk, to potężne drzewo:
Wody nie ciurka jakoś dużo:
Niestety, są też śmieci...pozgniatane puszki po piwie... Po krótkiej chwili ruszam dalej. Wokół robi się dziko...
Przy ścieżce dostrzegam pajęczynę. Ujęcie jej zajmuje mi kolejne kilka minut...
Dziko.
Teraz czas dojść na kolejne ciekawe miejsce, na mapie oznaczone jako punkt widokowy. Mijam pierwsze domostwa wsi Pogorzyce, w większości to klocki z późnego PRLu, bądź nowoczesna szkoła budownictwa łącząca paskudną klockowatość np z kolumnami przed wejściem. Brrr...
Ale dwie posesje, zwracają moją uwagę. Pierwsza za fajne podwórko. Brak kostki prowadzącej pod dom, sad, sporo zieleni i dom stojący obok lasu - pięknie!
Kolejny, to chyba nowy budynek, ale wybudowany w stylu dworku, stojący na szczycie wzgórza:
Trochę sadu obok, trochę drzew i dworek jak talala!
Obok niego, na mapie jest pierwsze oznaczenie punktu widokowego. Będąc praktycznie w południe, do tego upalnego dnia, na widoki nie ma co liczyć, ale coś tam widać. Na południu zamglone szczyty beskidzkie:
Na północ widok Wyżyny Olkuskiej zamyka Rów Krzeszowicki, widać trzebińskie zakłady i blokowiska:
Mijam zarośnięte boisko z bramkami, boisko do siatkówki i kapliczkę...
niewybitne wzgórze Stara Żelatowa, porośnięte pasami żółtej nawłoci:
i jestem u celu:
Bukowica widoczna z punktu widokowego.
Mimo słabej widoczności, efekt jest, trzeba będzie tu wrócić!
Szybka przekąska i puszczam drona:
Pode mną kilka ładnych metrów klifu, jak to moje dziecko potem to nazwało. I miejsce biwakowe:
Czas na powrót. Mam dylemat, wracać po śladach, czy nadłożyć jeszcze drogi, ku Żelatowej? Goni mnie trochę czas, więc ruszam szybszym tempem. Ale nie zamierzam iść tą samą drogą, skręcam więc z żółtego szlaku, na zielony. Mijam dojrzewające pomidory w ogródku (super!) i wkraczam w las...
Ale za to jaki! Buczyna!
A ja uwielbiam buczyny!
Mijam przełęcz, niczym jak z gór:
I zdobywam dziś szczyt, ha! Żelatowa 363 m n.p.m.
Schodzę ślizgając się, oraz mając w głowie rady doświadczonych, zawodowców forumowych, co to doradzają buty z goretexem nawet do parku, kurde mają stare pierniki rację, w sandałach się szybko zjeżdża po mokrej ziemi...a mogłem ich posłuchać...
Jestem na dole, między palcami trochę ziemi - to się wytrzepię. Ruszam ku autu. Ale te bukowe lasy mają coś w sobie, że podziwiać je mogę o każdej porze roku:
Na granicy buczyny i boru świerkowego mijam oznaki późnego lata:
Wzgórze pozostaje za mną. Przede mną zaś robi się coraz głośniej. To hałasuje Kopalnia i Prażalnia Dolomitu Żelatowa. Mam taki chytry plan, by mijając ją drogą leśną, puścić drona i zrobić zdjęcia kolorowych jezior jakie powinny tam być. Niestety drogę zagradza mi szlaban, obok biurowców firmy, więc oglądając mapę, wymyślam jeszcze chytrzejszy plan zajechać od tyłu. Mijam ciekawy kościół skończony w 1939 roku:
i dojeżdżam, ale jak to bywa, chytrość nie popłaca, bo i tam droga zagrodzona z budką i strażnikiem, oraz kolejką kilku wanien po materiał
Więc na koniec ma facjata:
I wracam do domu. Niby spacer, a w cztery godziny prawie 10 kilometrów i ponad 200 metrów przewyższeń się zrobiło
więcej o krótkim wypadzie do Złotego Potoku i Lelowa:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... eryki.html
Oraz:
Letni spacer po lesie.
Czasem, gdy ma się wolny dzień, w sensie od pracy, warto się ruszyć w góry. A co zrobić jak się ma tego wolnego nawet nie pół dnia? Ano ruszyć w las.
Tak też było w piątek. Odwiozłem z rana dziecko na zajęcia wakacyjne, czasu miałem mniej więcej do obiadu, więc zamiast wrócić do domu, ruszyłem do wypatrzonego jakiś czas temu punktu na mapie. Dojeżdżam, zostawiam auto w zatoczce i ruszam. Już po chwili otwiera się widok na mój cel:
o wzgórze Żelatowa leżąca na południe od Chrzanowa. Mnie zainteresowały te rejony, gdy kiedyś wracając z Wadowic, skracając drogę do domu (skręcając w Zatorze, zamiast robić koło przez Oświęcim).
Jadąc z Chrzanowa do Zatoru, trzeba przejechać przez całkiem sporę wzgórza, a odcinek Płaza - Wygiełzów, wiedzie sporym wąwozem, niczym w górach. Dotychczas byłem w okolicy raz, odbywając krótki spacer pod Zamek Lipowiec. Parę lat temu zacząłem przeglądać mapę, szukając na niej ciekawych miejsc, w niedalekiej odległości od miejsca zamieszkania i w ten sposób ten "garb" wskoczył do szuflady oznaczonej "do zwiedzenia na kiedyś". I gdy kilka dni wcześniej, gdy wiedziałem, że nie mam szans na wyjazd w góry, wyciągnąłem z owej szuflady tą pozycję.
Dziś szybko zagłębiam się w las, idąc po szlaku ziemi chrzanowskiej.
Wzgórza te leżą na terenie Garbu Tenczyńskiego, czyli jednego z mezoregionów wchodzącego w skład Wyżyny Krakowsko-Częstochowską, popularnie zwaną Jurą. Studiując mapy, widzę, że wzgórza porozcinane są lessowymi wąwozami. W ten sposób odnajduję Źródło Pod Bukiem i to ono jest moim pierwszym celem. Po przecięciu leśnej drogi, wkraczam w las. Dość szybko ścieżka wkracza w środek wąwozu, którego ściany rzeczywiście robią się coraz wyższe.
Robi się mokrawo i błotniście. Boki wąwozu się ścieśniają i zza zakrętem widzę, że ścieżka wkracza zboczem na górę wąwozu. Na mapach w telefonie (innych tego regionu nie posiadam), wynika że źródło jest gdzieś obok. Ja ubierając dziś sandały, stwierdzam, że brodzić w błocie nie będę i ruszam w górę, by po kilku krokach ujrzeć...Źródło Pod Bukiem!
Rzeczywiście z pod drzewa wycieka mały strumień wody. Jest krzesełko, miseczka, butle...ful wypas proszę państwa!
A ten buk, to potężne drzewo:
Wody nie ciurka jakoś dużo:
Niestety, są też śmieci...pozgniatane puszki po piwie... Po krótkiej chwili ruszam dalej. Wokół robi się dziko...
Przy ścieżce dostrzegam pajęczynę. Ujęcie jej zajmuje mi kolejne kilka minut...
Dziko.
Teraz czas dojść na kolejne ciekawe miejsce, na mapie oznaczone jako punkt widokowy. Mijam pierwsze domostwa wsi Pogorzyce, w większości to klocki z późnego PRLu, bądź nowoczesna szkoła budownictwa łącząca paskudną klockowatość np z kolumnami przed wejściem. Brrr...
Ale dwie posesje, zwracają moją uwagę. Pierwsza za fajne podwórko. Brak kostki prowadzącej pod dom, sad, sporo zieleni i dom stojący obok lasu - pięknie!
Kolejny, to chyba nowy budynek, ale wybudowany w stylu dworku, stojący na szczycie wzgórza:
Trochę sadu obok, trochę drzew i dworek jak talala!
Obok niego, na mapie jest pierwsze oznaczenie punktu widokowego. Będąc praktycznie w południe, do tego upalnego dnia, na widoki nie ma co liczyć, ale coś tam widać. Na południu zamglone szczyty beskidzkie:
Na północ widok Wyżyny Olkuskiej zamyka Rów Krzeszowicki, widać trzebińskie zakłady i blokowiska:
Mijam zarośnięte boisko z bramkami, boisko do siatkówki i kapliczkę...
niewybitne wzgórze Stara Żelatowa, porośnięte pasami żółtej nawłoci:
i jestem u celu:
Bukowica widoczna z punktu widokowego.
Mimo słabej widoczności, efekt jest, trzeba będzie tu wrócić!
Szybka przekąska i puszczam drona:
Pode mną kilka ładnych metrów klifu, jak to moje dziecko potem to nazwało. I miejsce biwakowe:
Czas na powrót. Mam dylemat, wracać po śladach, czy nadłożyć jeszcze drogi, ku Żelatowej? Goni mnie trochę czas, więc ruszam szybszym tempem. Ale nie zamierzam iść tą samą drogą, skręcam więc z żółtego szlaku, na zielony. Mijam dojrzewające pomidory w ogródku (super!) i wkraczam w las...
Ale za to jaki! Buczyna!
A ja uwielbiam buczyny!
Mijam przełęcz, niczym jak z gór:
I zdobywam dziś szczyt, ha! Żelatowa 363 m n.p.m.
Schodzę ślizgając się, oraz mając w głowie rady doświadczonych, zawodowców forumowych, co to doradzają buty z goretexem nawet do parku, kurde mają stare pierniki rację, w sandałach się szybko zjeżdża po mokrej ziemi...a mogłem ich posłuchać...
Jestem na dole, między palcami trochę ziemi - to się wytrzepię. Ruszam ku autu. Ale te bukowe lasy mają coś w sobie, że podziwiać je mogę o każdej porze roku:
Na granicy buczyny i boru świerkowego mijam oznaki późnego lata:
Wzgórze pozostaje za mną. Przede mną zaś robi się coraz głośniej. To hałasuje Kopalnia i Prażalnia Dolomitu Żelatowa. Mam taki chytry plan, by mijając ją drogą leśną, puścić drona i zrobić zdjęcia kolorowych jezior jakie powinny tam być. Niestety drogę zagradza mi szlaban, obok biurowców firmy, więc oglądając mapę, wymyślam jeszcze chytrzejszy plan zajechać od tyłu. Mijam ciekawy kościół skończony w 1939 roku:
i dojeżdżam, ale jak to bywa, chytrość nie popłaca, bo i tam droga zagrodzona z budką i strażnikiem, oraz kolejką kilku wanien po materiał
Więc na koniec ma facjata:
I wracam do domu. Niby spacer, a w cztery godziny prawie 10 kilometrów i ponad 200 metrów przewyższeń się zrobiło
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Powitanie jesieni w Górach Sokolich.
Ale jeśli, myślisz, że to będzie relacja z Sudetów...to niestety...się rozczarujesz. Jestem dziś na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, całkiem blisko Częstochowy , bo Sokole Góry to rezerwat przyrody, położony w północnej części wspomnianej wyżyny. Miejsce, na które wielokrotnie spoglądałem, jeżdżąc palcem po mapie Jury, a które niejako samo się nasuwało po majowym spacerze w Ruskich Górach . Też w nazwie "góry", również rezerwat, więc...jazda!
Ruszam z domu w ponury niedzielny poranek. Tak chwilę przed 11stą , bo jeszcze godzinę wcześniej lało...w Siewierzu znów pada, ale już przy Dziewkach, na niebie pokazuje się kawałek błękitu - tego się trzymam. Gdy dojeżdżam do celu, błękitu coraz mniej...
I taki trochę dziwny błękit...
Pierwsze wzniesienie za mną, teraz pierwszy widok na tytułowe "góry":
Na polach odpalam aplikację DR, jest zielone światło, więc zgłaszam lot i puszczam drona na rekonesans. Pierwsze zdjęcie w relacji, to widok na rezerwat z góry, tu widok, czemu odpuściłem góry:
Na południu szans na kawałek nieba bez chmur, chyba nie było...po kilkunastu minutach, zbieram się w drogę. Wkraczam w las i powoli spaceruje szlakiem. Powoli, bo się rozglądam wokół, podziwiam przyrodę. Mijają mnie spacerowicze, grzybiarze, rowerzyści, biegacze i psiaki. Mijam łany paproci, dywany miękkiego mchu, zmieniający się drzewostan leśny, oraz polany powstałe poprzez ścinkę drzew:
i tak dochodzę do kolejnej krawędzi lasu, gdzie nad wrzosami postanawiam obyć jeszcze jeden lot dronem (znów ta sama procedura) i w pełni legalnie kolejny raz puszczam w górę małego bzyka.
Fajnie ten las wygląda z góry:
Następnie, ruszam zobaczyć, czy znajdę największe; jak dla mnie, atrakcje rezerwatu.
Rezerwat Sokole Góry, jest drugim co do wielkości rezerwatem na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej, a pod ochroną są tu buczyny sudeckie, storczykowe oraz las grądowe porastające wzgórza, oraz wystające skały wapienne z licznymi jaskiniami i schroniskami, tych jest tu ok 50ciu.
No to czas na poszukiwanie, bo to właśnie o nie mi chodzi.
Na szczęście jest tu ścieżka edukacyjna, prowadząca do części atrakcji. No to ruszamy na poszukiwania. Po chwili jest pierwsza atrakcja.
Całkiem spory kamy
To Bonifacy.
Od tyłu wspinam się na niego i...zaskoczony jestem. Widokiem studni...
Studnia w Amfiteatrze.
...zaskoczony też jej wymiarami, oraz i foremnym kształtem. Wygląda jakby ludzką ręką została stworzona, a to dzieło natury! Przyznam się, że ostatnio coraz częściej, jadąc gdzieś, jadę na żywioł. To znaczy wcześniej często czytam o danym celu, tym razem, jeszcze rano jednak miałem nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą (nie sprawdziły się. Jeszcze w piątek miało w górach być w niedzielę ciut słońca) i ja pojadę w góry. Więc podczas tego spaceru, kilka razy zostanę zaskoczony, bo pojechałem mając mniej, zdecydowanie mniej, zarys spaceru zaplanowany, licząc na żywioł. No to jest i pierwszy efekt
Studnia ma średnicę ok 3,5metra i głębokość ok 8m. Widok z dołu:
Nie mogę doszukać się wysokości ściany, która jest pode mną, zwaną Amfiteatrem, ale z 15metrów może mieć, więc nie ukrywam, że do skraju półki nie podchodzę. Nie chciałbym się poślizgnąć.
Ale zdjęcie sobie zrobiłem
choć jak widać, nie z samego skraja...
Oczywiście idę zobaczyć dalej, czy coś widać między drzewami. Póki co, widok średni:
Częstochowa. Średni, no bo kominy itd...cywilizacja.
Więc idę jeszcze dalej, widzę, ogrodzenie na skale, ale aby na tą skałę dotrzeć, muszę obejść urwisko między skałami. Wtedy z innej strony przychodzi turystka, która chwilę podziwia widoki. Nie przeszkadzam jej i gdy po chwili, ona odchodzi, mogę i ja mogę spokojnie samemu spojrzeć na panoramę:
A jest stąd co podziwiać! Choć głównie w jednym kierunku, ale to widok na Zamek w Olsztynie:
z trochę bliższa:
i jeszcze z bliższa:
Na ostatnim zdjęciu, widać, że to jednak nie tylko ruiny zamku, bo do niego "dokleiła" się też Góra Biakło, to na niej stoi widoczny krzyż, a za nią widać skały wzgórza Lipówki, choć skały na szczycie nie widać, skała Biakło ją zakryła, to owce się pasą na jej zboczu.
To sklejenie, to skrót perspektywy.
Z dołu słyszę głosy, więc i ja opuszczam punkt widokowy by schodząc mijać rodziny wdrapujące się do góry. Jest też kolejna atrakcja:
Jaskinia pod Sokolą Górą. Otwór wejściowy, rośliny rosnące wokół, tworzą taki klimat, że jestem zachwycony. Jakbym się znalazł w Parku Jurajskim
Wejście do jaskini znajduje się 11 metrów poniżej gruntu, przez co, jest to jedyna jaskinia (na Jurze), w której mikroklimat przypomina warunki arktyczne, gdy w innych pobliskich jaskiniach jest średnia temperatura +8 stopni, tu jest to +3 stopnie i przez te warunki zachowały się tu dwa gatunki reliktowych chrząszczy. Jaskinia również służy za miejsce hibernacji kolonii nietoperzy. Do jaskini jest zakaz wejścia. Głębokość 26m, długość 70m.
Nie tylko jaskinia przypomina mi wyglądem scenerię z filmu o wskrzeszonych gadach, również skały oraz las wokół!
Tak mi się spodobało, że zamiast podejść do najgłębszej jaskini jurajskiej, wróciłem się pod ściany Amfiteatru. Robią wrażenie!
Na powalonym drzewie, poniżej skały Pielgrzym zjadam wałówę, popijam herbatę i ruszam w poszukiwaniu kolejnych atrakcji.
Mijam jednak pień, na którym rośnie kolonia grzybów. Tracę kilka minut, robiąc kilka zdjęć:
Po krótkim spacerze docieram do kolejnej grupy skał, gdzie mają być cztery jaskinie. Oto pierwsza z nich, Jaskinia Koralowa:
Jaskinia o głębokości 35,5m i długości 375m, zakaz wejścia, choć ponoć często trenują w niej taternicy jaskiniowi, dziś również ktoś w niej jest. Oglądając zdjęcia w internecie (np tu ), chciałbym móc kiedyś ją zobaczyć na swoje oczy...
Mijam skalną bramę, by dojść do kolejnej jaskini:
Jaskinia Zygmunta
Powyżej, wspinając się po drewnianych stopniach, dochodzimy do wapiennych skał, w których znajdują się, trzy z wejść do Jaskini Olsztyńskiej. Tu największy otwór jaskini:
Trochę do niej zaglądam. Ale gdy widzę obcego na suficie, to szybko z niej się wycofuje
Jaskinia była ponoć jedną z piękniejszych polskich jaskiń, dzięki szacie naciekowej, jednak w wyniku intensywnego wydobywania szpatu, pod koniec XIXwieku, nie tylko poszerzono otwór wejściowy, ale i zniszczyło szatę naciekową...
Po przejściu na południową stronie skał, dochodzę do kolejnego wejścia, tym razem do Jaskini Wszystkich Świętych, która w czasie odkrywania, okazała się być połączoną z Jaskinią Olsztyńską. Otwór to 9metrowa studnia:
Jaskinia Olsztyńska ma głębokość 24m, a długość 240metrów.
Teraz miałem chwilę zastanowienia, czy wrócić do szlaku żółtego i pierwotnego pomysłu spaceru, czy też może podejść pod Pustelnicę, najwyższe wzniesienie, a że jaskiń naoglądałem się już sporo, więc Jaskinia Urwista już mnie nie pociągała. Wybrałem wzniesienie. Przeglądając mapę i nagle przypomniałem sobie o Jaskini Studnisko, najgłębszej jaskini na Jurze, którą od dawna chciałem zobaczyć; oczywiście sam otwór, bo by dostać się do niej, to trzeba się opuścić ok 30m, no ale stwierdzam, że i tak tu moje dziewczyny przywiozę, więc dziś wracać mi się nie chce. Ale choć zdjęcia obejrzę, myślę i szukając ich, wyskoczyła mi informacja, że spore wrażenie robi studnia wejściowa...Jaskini Urwistej, a to mnie bardzo zaintrygowało, więc zrobiłem odwrót i ruszyłem samemu się przekonać. Wkrótce, zobaczyłem charakterystyczny płot, więc wiedziałem, że jestem blisko:
Oto otwór jaskini:
Jaskinia Urwista ma głębokość 39m, długość 120m. Rzeczywiście spory dół, robi niezłe wrażenie! Popróbowałem do niej zajrzeć, oczywiście poprzez obiektyw, bo wejście to spora pochylnia, a następnie studnia. Szukając o niej wiadomości, znalazłem artykuł, o odnalezieniu ciała w niej, tak, że pomijając sam zakaz, nie warto bez liny do niej wchodzić...
Jeszcze zdjęcie ala Wiedźmin, tylko zamiast miecza - termos :lol
Wracam, pomiędzy wysokimi bukami widać w końcu słońce. Ten półgodzinny spacer w pięknie podświetlonym lesie to była cudowna chwila po tych ostatnich burych dniach...
Mijam wyręby i nawet one teraz w słońcu wyglądają ładniej, no ale z błękitnym niebem to nic dziwnego:
Na sam koniec, już poza rezerwatem wchodzę na chwilę w las. Pachnie grzybami, ale tu pozostały tylko niejadalne, temu aż blaszki wyszły na wierzch:
Inne się chowają:
ub maskują na różne sposoby:
Grzybów, które ja znam jako jadalnych nie ma, chyba, że stare. Więc powoli zmierzam do auta. Wychodzę z lasu jednak za wcześnie i zamiast iść drogą, stwierdzam, że wejdę jeszcze w młodniki, a potem przez zaorane pola skrócę sobie drogę. Jednak nagle, obok starych i zgniłych grzybów, gdzieniegdzie odnajduje pochowane w trawie młode maślaki zwyczajne, koźlarze, oraz kanie:
Kanie, całe stadko zostawiam; nie jadamy ich. Ale resztę zbieram, w domu z tego dwa małe słoiczki powstały :DD .
Na sam koniec wędrówki i ja wychodzę na słońce, a że słońce już też nisko, to od razu świat się stał kolorowy:
Teraz już tylko wrócić do auta i do domu.
Na koniec, ciekawostka, przy OSP Biskupiec, wypasiona wiata, idealna na imprezę:
Świetne te Sokole Góry! Aż chciałoby się móc kiedyś zwiedzić też jaskinie...ale do tego to mi w większości brak umiejętności...
Ale jeśli, myślisz, że to będzie relacja z Sudetów...to niestety...się rozczarujesz. Jestem dziś na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, całkiem blisko Częstochowy , bo Sokole Góry to rezerwat przyrody, położony w północnej części wspomnianej wyżyny. Miejsce, na które wielokrotnie spoglądałem, jeżdżąc palcem po mapie Jury, a które niejako samo się nasuwało po majowym spacerze w Ruskich Górach . Też w nazwie "góry", również rezerwat, więc...jazda!
Ruszam z domu w ponury niedzielny poranek. Tak chwilę przed 11stą , bo jeszcze godzinę wcześniej lało...w Siewierzu znów pada, ale już przy Dziewkach, na niebie pokazuje się kawałek błękitu - tego się trzymam. Gdy dojeżdżam do celu, błękitu coraz mniej...
I taki trochę dziwny błękit...
Pierwsze wzniesienie za mną, teraz pierwszy widok na tytułowe "góry":
Na polach odpalam aplikację DR, jest zielone światło, więc zgłaszam lot i puszczam drona na rekonesans. Pierwsze zdjęcie w relacji, to widok na rezerwat z góry, tu widok, czemu odpuściłem góry:
Na południu szans na kawałek nieba bez chmur, chyba nie było...po kilkunastu minutach, zbieram się w drogę. Wkraczam w las i powoli spaceruje szlakiem. Powoli, bo się rozglądam wokół, podziwiam przyrodę. Mijają mnie spacerowicze, grzybiarze, rowerzyści, biegacze i psiaki. Mijam łany paproci, dywany miękkiego mchu, zmieniający się drzewostan leśny, oraz polany powstałe poprzez ścinkę drzew:
i tak dochodzę do kolejnej krawędzi lasu, gdzie nad wrzosami postanawiam obyć jeszcze jeden lot dronem (znów ta sama procedura) i w pełni legalnie kolejny raz puszczam w górę małego bzyka.
Fajnie ten las wygląda z góry:
Następnie, ruszam zobaczyć, czy znajdę największe; jak dla mnie, atrakcje rezerwatu.
Rezerwat Sokole Góry, jest drugim co do wielkości rezerwatem na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej, a pod ochroną są tu buczyny sudeckie, storczykowe oraz las grądowe porastające wzgórza, oraz wystające skały wapienne z licznymi jaskiniami i schroniskami, tych jest tu ok 50ciu.
No to czas na poszukiwanie, bo to właśnie o nie mi chodzi.
Na szczęście jest tu ścieżka edukacyjna, prowadząca do części atrakcji. No to ruszamy na poszukiwania. Po chwili jest pierwsza atrakcja.
Całkiem spory kamy
To Bonifacy.
Od tyłu wspinam się na niego i...zaskoczony jestem. Widokiem studni...
Studnia w Amfiteatrze.
...zaskoczony też jej wymiarami, oraz i foremnym kształtem. Wygląda jakby ludzką ręką została stworzona, a to dzieło natury! Przyznam się, że ostatnio coraz częściej, jadąc gdzieś, jadę na żywioł. To znaczy wcześniej często czytam o danym celu, tym razem, jeszcze rano jednak miałem nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą (nie sprawdziły się. Jeszcze w piątek miało w górach być w niedzielę ciut słońca) i ja pojadę w góry. Więc podczas tego spaceru, kilka razy zostanę zaskoczony, bo pojechałem mając mniej, zdecydowanie mniej, zarys spaceru zaplanowany, licząc na żywioł. No to jest i pierwszy efekt
Studnia ma średnicę ok 3,5metra i głębokość ok 8m. Widok z dołu:
Nie mogę doszukać się wysokości ściany, która jest pode mną, zwaną Amfiteatrem, ale z 15metrów może mieć, więc nie ukrywam, że do skraju półki nie podchodzę. Nie chciałbym się poślizgnąć.
Ale zdjęcie sobie zrobiłem
choć jak widać, nie z samego skraja...
Oczywiście idę zobaczyć dalej, czy coś widać między drzewami. Póki co, widok średni:
Częstochowa. Średni, no bo kominy itd...cywilizacja.
Więc idę jeszcze dalej, widzę, ogrodzenie na skale, ale aby na tą skałę dotrzeć, muszę obejść urwisko między skałami. Wtedy z innej strony przychodzi turystka, która chwilę podziwia widoki. Nie przeszkadzam jej i gdy po chwili, ona odchodzi, mogę i ja mogę spokojnie samemu spojrzeć na panoramę:
A jest stąd co podziwiać! Choć głównie w jednym kierunku, ale to widok na Zamek w Olsztynie:
z trochę bliższa:
i jeszcze z bliższa:
Na ostatnim zdjęciu, widać, że to jednak nie tylko ruiny zamku, bo do niego "dokleiła" się też Góra Biakło, to na niej stoi widoczny krzyż, a za nią widać skały wzgórza Lipówki, choć skały na szczycie nie widać, skała Biakło ją zakryła, to owce się pasą na jej zboczu.
To sklejenie, to skrót perspektywy.
Z dołu słyszę głosy, więc i ja opuszczam punkt widokowy by schodząc mijać rodziny wdrapujące się do góry. Jest też kolejna atrakcja:
Jaskinia pod Sokolą Górą. Otwór wejściowy, rośliny rosnące wokół, tworzą taki klimat, że jestem zachwycony. Jakbym się znalazł w Parku Jurajskim
Wejście do jaskini znajduje się 11 metrów poniżej gruntu, przez co, jest to jedyna jaskinia (na Jurze), w której mikroklimat przypomina warunki arktyczne, gdy w innych pobliskich jaskiniach jest średnia temperatura +8 stopni, tu jest to +3 stopnie i przez te warunki zachowały się tu dwa gatunki reliktowych chrząszczy. Jaskinia również służy za miejsce hibernacji kolonii nietoperzy. Do jaskini jest zakaz wejścia. Głębokość 26m, długość 70m.
Nie tylko jaskinia przypomina mi wyglądem scenerię z filmu o wskrzeszonych gadach, również skały oraz las wokół!
Tak mi się spodobało, że zamiast podejść do najgłębszej jaskini jurajskiej, wróciłem się pod ściany Amfiteatru. Robią wrażenie!
Na powalonym drzewie, poniżej skały Pielgrzym zjadam wałówę, popijam herbatę i ruszam w poszukiwaniu kolejnych atrakcji.
Mijam jednak pień, na którym rośnie kolonia grzybów. Tracę kilka minut, robiąc kilka zdjęć:
Po krótkim spacerze docieram do kolejnej grupy skał, gdzie mają być cztery jaskinie. Oto pierwsza z nich, Jaskinia Koralowa:
Jaskinia o głębokości 35,5m i długości 375m, zakaz wejścia, choć ponoć często trenują w niej taternicy jaskiniowi, dziś również ktoś w niej jest. Oglądając zdjęcia w internecie (np tu ), chciałbym móc kiedyś ją zobaczyć na swoje oczy...
Mijam skalną bramę, by dojść do kolejnej jaskini:
Jaskinia Zygmunta
Powyżej, wspinając się po drewnianych stopniach, dochodzimy do wapiennych skał, w których znajdują się, trzy z wejść do Jaskini Olsztyńskiej. Tu największy otwór jaskini:
Trochę do niej zaglądam. Ale gdy widzę obcego na suficie, to szybko z niej się wycofuje
Jaskinia była ponoć jedną z piękniejszych polskich jaskiń, dzięki szacie naciekowej, jednak w wyniku intensywnego wydobywania szpatu, pod koniec XIXwieku, nie tylko poszerzono otwór wejściowy, ale i zniszczyło szatę naciekową...
Po przejściu na południową stronie skał, dochodzę do kolejnego wejścia, tym razem do Jaskini Wszystkich Świętych, która w czasie odkrywania, okazała się być połączoną z Jaskinią Olsztyńską. Otwór to 9metrowa studnia:
Jaskinia Olsztyńska ma głębokość 24m, a długość 240metrów.
Teraz miałem chwilę zastanowienia, czy wrócić do szlaku żółtego i pierwotnego pomysłu spaceru, czy też może podejść pod Pustelnicę, najwyższe wzniesienie, a że jaskiń naoglądałem się już sporo, więc Jaskinia Urwista już mnie nie pociągała. Wybrałem wzniesienie. Przeglądając mapę i nagle przypomniałem sobie o Jaskini Studnisko, najgłębszej jaskini na Jurze, którą od dawna chciałem zobaczyć; oczywiście sam otwór, bo by dostać się do niej, to trzeba się opuścić ok 30m, no ale stwierdzam, że i tak tu moje dziewczyny przywiozę, więc dziś wracać mi się nie chce. Ale choć zdjęcia obejrzę, myślę i szukając ich, wyskoczyła mi informacja, że spore wrażenie robi studnia wejściowa...Jaskini Urwistej, a to mnie bardzo zaintrygowało, więc zrobiłem odwrót i ruszyłem samemu się przekonać. Wkrótce, zobaczyłem charakterystyczny płot, więc wiedziałem, że jestem blisko:
Oto otwór jaskini:
Jaskinia Urwista ma głębokość 39m, długość 120m. Rzeczywiście spory dół, robi niezłe wrażenie! Popróbowałem do niej zajrzeć, oczywiście poprzez obiektyw, bo wejście to spora pochylnia, a następnie studnia. Szukając o niej wiadomości, znalazłem artykuł, o odnalezieniu ciała w niej, tak, że pomijając sam zakaz, nie warto bez liny do niej wchodzić...
Jeszcze zdjęcie ala Wiedźmin, tylko zamiast miecza - termos :lol
Wracam, pomiędzy wysokimi bukami widać w końcu słońce. Ten półgodzinny spacer w pięknie podświetlonym lesie to była cudowna chwila po tych ostatnich burych dniach...
Mijam wyręby i nawet one teraz w słońcu wyglądają ładniej, no ale z błękitnym niebem to nic dziwnego:
Na sam koniec, już poza rezerwatem wchodzę na chwilę w las. Pachnie grzybami, ale tu pozostały tylko niejadalne, temu aż blaszki wyszły na wierzch:
Inne się chowają:
ub maskują na różne sposoby:
Grzybów, które ja znam jako jadalnych nie ma, chyba, że stare. Więc powoli zmierzam do auta. Wychodzę z lasu jednak za wcześnie i zamiast iść drogą, stwierdzam, że wejdę jeszcze w młodniki, a potem przez zaorane pola skrócę sobie drogę. Jednak nagle, obok starych i zgniłych grzybów, gdzieniegdzie odnajduje pochowane w trawie młode maślaki zwyczajne, koźlarze, oraz kanie:
Kanie, całe stadko zostawiam; nie jadamy ich. Ale resztę zbieram, w domu z tego dwa małe słoiczki powstały :DD .
Na sam koniec wędrówki i ja wychodzę na słońce, a że słońce już też nisko, to od razu świat się stał kolorowy:
Teraz już tylko wrócić do auta i do domu.
Na koniec, ciekawostka, przy OSP Biskupiec, wypasiona wiata, idealna na imprezę:
Świetne te Sokole Góry! Aż chciałoby się móc kiedyś zwiedzić też jaskinie...ale do tego to mi w większości brak umiejętności...
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Las między L a K.
Czyli spacer po lesie między Lędzinami, a Katowicami. Las często oglądany zza okna auta, podczas podróży w kierunku gór...więc czas go odwiedzić.
Las na południu Katowic, zamknięty wschodnią nitką obwodnicy aglomeracji śląsko-zagłębiowskiej (S1), dalej budzi mą ciekawość. Rok temu trochę połaziłem po części zachodniej (na zachód od dzielnicy Murcki), więc tym razem planowałem wybrać się na spacer na jego południową część. Nadszedł urlop jesienny, tym razem rozplanowany na codzienne obowiązki, przez co, wstając rano miałem ochotę na poleniuchowanie. O, napić się kawy, nic nie robić... Koledze piszę, że dziś dzień lenia.
więcej https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... y-l-k.html
Czyli spacer po lesie między Lędzinami, a Katowicami. Las często oglądany zza okna auta, podczas podróży w kierunku gór...więc czas go odwiedzić.
Las na południu Katowic, zamknięty wschodnią nitką obwodnicy aglomeracji śląsko-zagłębiowskiej (S1), dalej budzi mą ciekawość. Rok temu trochę połaziłem po części zachodniej (na zachód od dzielnicy Murcki), więc tym razem planowałem wybrać się na spacer na jego południową część. Nadszedł urlop jesienny, tym razem rozplanowany na codzienne obowiązki, przez co, wstając rano miałem ochotę na poleniuchowanie. O, napić się kawy, nic nie robić... Koledze piszę, że dziś dzień lenia.
więcej https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... y-l-k.html
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Opieńki są smaczne szczególnie z jajecznicą.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Tak myślałem, że to one, ale nie jadam, kolega też nie, więc zostawiliśmy je w spokoju. Ja lubię rydze, dawno nie jadłem, oraz resztę ze słoiczka z octu
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Oprócz wycieczek górskich, czasem też odwiedzamy miasta. Te najbliższe nam, czy to w sensie odległości, czy też związane z zamieszkaniem już pojawiły się na blogu. Teraz czas na coś z zagranicy.
Katowice
więcej (niestety) na blogu.
Katowice
więcej (niestety) na blogu.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Wielokrotnie byłem w Katowicach, ale nigdy nie spacerowałem po starówce. Zachęciłeś dość skutecznie do zobaczenie jej w oryginale.
Pozwoliłem sobie na zamieszczenie Twojego bloga na naszej stronie internetowej jako blog zaprzyjaźniony. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu. Pozdrawiam.
Pozwoliłem sobie na zamieszczenie Twojego bloga na naszej stronie internetowej jako blog zaprzyjaźniony. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu. Pozdrawiam.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Ja od małego jeździłem bardzo często do Katowic. Z rodzicami, później samemu, często na wagary w liceum, na studiach zajęcia też były w Katowicach (na 1 roku), ale to zawsze jakiś cel był, no na wagarach to chodziłem po ścisłym centrum, a dopiero ostatnio wpadliśmy na pomysł spaceru.
Co do bloga, to nie ma problemu
Co do bloga, to nie ma problemu
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Nie wiedziałem, że mam pod nosem tyle zabytków ... nie no, coś tam wiedziałem, ale fajnie tak popatrzeć przez czyjś obiektyw .
Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
(J. Tuwim)
(J. Tuwim)
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
No proszę, może zaglądałem Ci w okno teleobiektywem?
Tak kilka razy z żoną stwierdziliśmy, że jednak chyba w tak ścisłym centrum miasta nie potrafilibyśmy mieszkać. Jednak osiedle-sypialnia kilkanaście minut piechotą od centrum jest dla nas atrakcyjniejsze, choć miejsc na parkowanie auta równo mało
Tak kilka razy z żoną stwierdziliśmy, że jednak chyba w tak ścisłym centrum miasta nie potrafilibyśmy mieszkać. Jednak osiedle-sypialnia kilkanaście minut piechotą od centrum jest dla nas atrakcyjniejsze, choć miejsc na parkowanie auta równo mało