Dolomity 2018
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Dolomity 2018
Dolomity 2018 cz.1
Pamiętacie mój wyjazd "na wariackich papierach" w Dolomity na ferraty z 2016 roku?
Możecie go sobie przypomnieć klikając tu, a także tu. Natomiast moje entuzjastyczne podsumowanie "wariactwa" przypomni Wam jak byłam zachwycona tym doświadczeniem!
Ten zachwyt poskutkował decyzją o kolejnym wyjeździe z tą samą grupką entuzjastów w 2018 roku.
I znów nie obyło się bez "wariackich papierów", bo okazało się, że wyjazd z Łodzi jest dokładnie w tym samym dniu, w którym wracam z Islandii lądując we Wrocławiu.
Ale "kto chce szuka sposobu" i... znajduje go!
Tak więc po wylądowaniu o 1.00 w nocy pojechałam z Hanią i Mirkiem - mieszkańcami Łodzi, z którymi zwiedzałam Islandię. Przed podróżą na Islandię zostawiłam tam sobie samochód z kompletem ekwipunku do Włoch. Po krótkiej drzemce przepakowałam plecak i załadowałam się do busa wraz z innymi "ferratowcami" i już mknęłam w stronę nowej przygody, dosypiając po drodze.
Po całej nocy w busie na miejsce - to samo od lat, czyli camping w Pescul, dojechaliśmy rano. Po zakwaterowaniu, rozpakowaniu się i obiedzie zaserwowanym nam przez Paulo i Carlo poszliśmy do miejscowego kościółka, a potem trekingowo na pobliski Monte Crot, z którego roztaczają się piękne widoki 360°!
Na kolejny dzień przewidziana była ferrata Degli Alpini. Podjechaliśmy na parking, doszli do początku ferraty i kolejno zaczęliśmy wchodzić. Zanim nadeszła moja kolej okazało się, że nasza nastoletnia Weronika ma jakiś kryzys i pomimo dużego doświadczenia na podobnych trasach nie może przebrnąć początkowego fragmentu. Ponawia próbę kilka razy, ale w końcu postanawia zrezygnować z wejścia. Nie możemy jej samej tak zostawić więc decyduję się wrócić z Weroniką. Po chwili dołącza do nas Kasia. Tym sposobem ominęła mnie ta ferrata, która - wg opinii koleżanek i kolegów - zdecydowanie jest w moim zasięgu. Może jeszcze kiedyś będzie zatem okazja, żeby tam wrócić?
Tymczasem, żeby nie stracić tego dnia decydujemy się dotrzeć do Ani i Krysi, które tego dnia mają w planie przejść znaną mi już, krótką ferratkę Averau będącą w pobliżu. Podjeżdżamy najpierw kolejką, żeby nie czekały na nas zbyt długo, a potem po dojściu do początku ferraty podchodzimy nią w piątkę.
Po zejściu z Averau spotykamy się z Paulo, który czeka na nas w schronisku, a potem prowadzi przepięknym szlakiem na miejsce zbiórki z ferratową ekipą.
Ilekroć spojrzę za siebie i zobaczę sterczące pionowo nad okolicą Averau nie mogę uwierzyć, że tam byłam!... na tym czubeczku!... i to już dwa razy!
Kolejnego dnia idziemy Ścieżką Kaiserjäger (Sentiero Kaiserjäger) prowadzącą na Monte Lagazuoi.
Bardzo mi się ta droga podoba! Jest trochę przejść ferratowych, ale naprawdę łatwych, takich w sam raz dla mnie. Tylko przed samym szczytem jest króciutki fragmencik takiej ścieżki, której nie lubię - trzeba przejść bardzo eksponowanym szlakiem bez zabezpieczenia. Dla większości ludzi to pikuś, ale ja tego zdecydowanie nie lubię. Jednak cała trasa jest świetna i nie wahałabym się, żeby tam wrócić, gdyby tak się składało.
Z daleka widzimy nasz cel więc napieramy do przodu i wkrótce dochodzimy do szczytu Monte Lagazuoi 2835m n.p.m. Potem płaskowyżem idziemy spokojnie do schroniska.
Z okolic schroniska widać ścianę Monte Lagazuoi i wydaje się ona dramatycznie pionowa. Prawdopodobnie. gdybym ją widziała przed podejściem, nie uwierzyłabym, że to łatwy szlak (dla lękliwych, jak ja ), a jednak taki był. Przebieg szlaku widać po lewej stronie całkiem dobrze.
Po chwilach wygrzewania się na słoneczku przy schronisku rozpoczęliśmy schodzenie dziesiątkami zakosów, częściowo poprowadzonych po nartostradzie.
W dole doliny nastąpiło trochę roszad, niektórzy poszli różnymi okrężnymi drogami, natomiast ja z kilkoma osobami rozpoczęłam nieśpieszne schodzenie do parkingu najkrótszą drogą w obawie przed zapowiadanym deszczem.
Wkrótce zaczęło się coraz bardziej chmurzyć i trzeba było przygotować przeciwdeszczowy ekwipunek, bo widać było, że w pobliżu już leje.
Rozpoczęłyśmy schodzenie, a wkrótce potem przekonałyśmy się, że tam w dolinie nie tylko leje, ale i... sypie! A nawet tłucze! Intensywna ulewa szybko bowiem zamieniła się w grad. Pierwszy raz w życiu miałam taką akupunkturę lodowymi "igiełkami" zanim udało mi się schronić pod nawisem skalnym.
Po dotarciu do obozu nastąpiło intensywne suszenie
I to już półmetek naszego wyjazdu, pozostałe nasze poczynania opiszę w oddzielnym odcinku. Zapraszam wkrótce!
Czas nadrabiać zaległości
(Odrobinę pełniejsza wersja - troszkę więcej zdjęć - jest tu
Pamiętacie mój wyjazd "na wariackich papierach" w Dolomity na ferraty z 2016 roku?
Możecie go sobie przypomnieć klikając tu, a także tu. Natomiast moje entuzjastyczne podsumowanie "wariactwa" przypomni Wam jak byłam zachwycona tym doświadczeniem!
Ten zachwyt poskutkował decyzją o kolejnym wyjeździe z tą samą grupką entuzjastów w 2018 roku.
I znów nie obyło się bez "wariackich papierów", bo okazało się, że wyjazd z Łodzi jest dokładnie w tym samym dniu, w którym wracam z Islandii lądując we Wrocławiu.
Ale "kto chce szuka sposobu" i... znajduje go!
Tak więc po wylądowaniu o 1.00 w nocy pojechałam z Hanią i Mirkiem - mieszkańcami Łodzi, z którymi zwiedzałam Islandię. Przed podróżą na Islandię zostawiłam tam sobie samochód z kompletem ekwipunku do Włoch. Po krótkiej drzemce przepakowałam plecak i załadowałam się do busa wraz z innymi "ferratowcami" i już mknęłam w stronę nowej przygody, dosypiając po drodze.
Po całej nocy w busie na miejsce - to samo od lat, czyli camping w Pescul, dojechaliśmy rano. Po zakwaterowaniu, rozpakowaniu się i obiedzie zaserwowanym nam przez Paulo i Carlo poszliśmy do miejscowego kościółka, a potem trekingowo na pobliski Monte Crot, z którego roztaczają się piękne widoki 360°!
Na kolejny dzień przewidziana była ferrata Degli Alpini. Podjechaliśmy na parking, doszli do początku ferraty i kolejno zaczęliśmy wchodzić. Zanim nadeszła moja kolej okazało się, że nasza nastoletnia Weronika ma jakiś kryzys i pomimo dużego doświadczenia na podobnych trasach nie może przebrnąć początkowego fragmentu. Ponawia próbę kilka razy, ale w końcu postanawia zrezygnować z wejścia. Nie możemy jej samej tak zostawić więc decyduję się wrócić z Weroniką. Po chwili dołącza do nas Kasia. Tym sposobem ominęła mnie ta ferrata, która - wg opinii koleżanek i kolegów - zdecydowanie jest w moim zasięgu. Może jeszcze kiedyś będzie zatem okazja, żeby tam wrócić?
Tymczasem, żeby nie stracić tego dnia decydujemy się dotrzeć do Ani i Krysi, które tego dnia mają w planie przejść znaną mi już, krótką ferratkę Averau będącą w pobliżu. Podjeżdżamy najpierw kolejką, żeby nie czekały na nas zbyt długo, a potem po dojściu do początku ferraty podchodzimy nią w piątkę.
Po zejściu z Averau spotykamy się z Paulo, który czeka na nas w schronisku, a potem prowadzi przepięknym szlakiem na miejsce zbiórki z ferratową ekipą.
Ilekroć spojrzę za siebie i zobaczę sterczące pionowo nad okolicą Averau nie mogę uwierzyć, że tam byłam!... na tym czubeczku!... i to już dwa razy!
Kolejnego dnia idziemy Ścieżką Kaiserjäger (Sentiero Kaiserjäger) prowadzącą na Monte Lagazuoi.
Bardzo mi się ta droga podoba! Jest trochę przejść ferratowych, ale naprawdę łatwych, takich w sam raz dla mnie. Tylko przed samym szczytem jest króciutki fragmencik takiej ścieżki, której nie lubię - trzeba przejść bardzo eksponowanym szlakiem bez zabezpieczenia. Dla większości ludzi to pikuś, ale ja tego zdecydowanie nie lubię. Jednak cała trasa jest świetna i nie wahałabym się, żeby tam wrócić, gdyby tak się składało.
Z daleka widzimy nasz cel więc napieramy do przodu i wkrótce dochodzimy do szczytu Monte Lagazuoi 2835m n.p.m. Potem płaskowyżem idziemy spokojnie do schroniska.
Z okolic schroniska widać ścianę Monte Lagazuoi i wydaje się ona dramatycznie pionowa. Prawdopodobnie. gdybym ją widziała przed podejściem, nie uwierzyłabym, że to łatwy szlak (dla lękliwych, jak ja ), a jednak taki był. Przebieg szlaku widać po lewej stronie całkiem dobrze.
Po chwilach wygrzewania się na słoneczku przy schronisku rozpoczęliśmy schodzenie dziesiątkami zakosów, częściowo poprowadzonych po nartostradzie.
W dole doliny nastąpiło trochę roszad, niektórzy poszli różnymi okrężnymi drogami, natomiast ja z kilkoma osobami rozpoczęłam nieśpieszne schodzenie do parkingu najkrótszą drogą w obawie przed zapowiadanym deszczem.
Wkrótce zaczęło się coraz bardziej chmurzyć i trzeba było przygotować przeciwdeszczowy ekwipunek, bo widać było, że w pobliżu już leje.
Rozpoczęłyśmy schodzenie, a wkrótce potem przekonałyśmy się, że tam w dolinie nie tylko leje, ale i... sypie! A nawet tłucze! Intensywna ulewa szybko bowiem zamieniła się w grad. Pierwszy raz w życiu miałam taką akupunkturę lodowymi "igiełkami" zanim udało mi się schronić pod nawisem skalnym.
Po dotarciu do obozu nastąpiło intensywne suszenie
I to już półmetek naszego wyjazdu, pozostałe nasze poczynania opiszę w oddzielnym odcinku. Zapraszam wkrótce!
Czas nadrabiać zaległości
(Odrobinę pełniejsza wersja - troszkę więcej zdjęć - jest tu
Re: Dolomity 2018
Gdzie druga część? Przecież już jest i nawet czytałem...
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Re: Dolomity 2018
Umieszczenie relacji tutaj to nie jest tylko "kopiuj-wklej". Zdjęcia trzeba wklejać pojedynczo (ma ktoś z blogowiczów inny patent?).
A ja akurat musiałam niespodziewanie i gwałtownie wyjechać przez co nie zdążyłam tego zrobić.
Właśnie wróciłam i jutro mam nadzieję to ogarnąć.
Re: Dolomity 2018
18-25.08.2018
W środę 22 sierpnia przechodzimy ferratę Brigata Tridentina. To najbardziej spektakularna, najfajniejsza ferrata, na której dotychczas byłam!
Ścieżka poprowadzona bardzo stromą ścianą, ale z wygodnymi miejscami zarówno na postawienie stóp jak i na pewne, bezpieczne chwyty rąk. Może z jedno, dwa miejsca wymagały jakiegoś większego pokombinowania, ale generalnie szło się całkiem miło.
Co prawda, ze swoimi lękami, w wielu miejscach wolałam nie patrzeć za siebie, jednak ubezpieczenie dokładnie całej drogi i możliwość wpięcia się na każdym bez wyjątku metrze podejścia dawały mi wystarczające poczucie bezpieczeństwa. Polecam wszystkim z umiarkowanym lękiem wysokości.
Dla wielu wadą tej drogi jest jej ogromna popularność. Wynika ona stąd, że początek ferraty jest blisko parkingu, nie ma długiego, męczącego podejścia, a droga jest stosunkowo łatwa, z możliwością odejścia zwykłą ścieżką trekingową w ok. 2/3 drogi dla strudzonych podejściem (z czego m.in. ja skorzystałam)
Dla mnie ten tłumek i tworzące się "korki" zmuszające do oczekiwania na możliwość pójścia dalej były raczej zaletą niż wadą - pozwalały na nieśpieszną wspinaczkę z chwilami odpoczynku i czasu na podziwianie otoczenia. A do tego ci wszyscy kolorowo ubrani ludzie wyglądający jak nanizane na sznureczku koraliki wyglądali przepięknie!
Czyż nie?
Popatrzcie sami
Gramolę się pod czujnym okiem młodzieży, gotowej w każdej chwili podać pomocną dłoń. Dzięki!
Po drodze mijamy niewielki wodospad, przy którym spędzamy krótką chwilę.
Ania @aaig robi tu zdjęcie, które mnie samej, gdy na nie patrzę, mrozi krew w żyłach!
Jak pisałam, po dojściu do ścieżki trekingowej, odbijającej w lewo, w stronę schroniska Pisciadu postanowiłam nią pójść.
Miałam tak wielkie poczucie dokonania nie lada wyczynu, że nie potrzebowałam więcej! I tak byłam z siebie dumna Taką samą decyzję podjęła Kasia i Weronika.
To było bardzo dobre posunięcie, bo dzięki temu, w wygodnym miejscu koło niewielkiego strumyka, mogłam spokojnie dokumentować zarówno "mróweczki". które malowniczo sunęły za nami jaki i wyczyny moich koleżanek i kolegów podążających ferratą do końca, a do pokonania mieli m.in. klamry, drabiny i efektowny mostek przerzucony między wysokimi skałami.
W końcu jednak ruszyłyśmy dalej i wygodną ścieżką, mijając spore, szmaragdowe jezioro dotarłyśmy do schroniska i spotkałyśmy się z resztą grupy.
Chwilę posiedzieliśmy w schronisku, niektórzy pojedli, niektórzy popili i rozpoczęliśmy schodzenie.
Trasa zejściowa bardzo mi się podobała i idealnie dopełniała całości. Ścieżka jest bardzo stroma i - szczególnie w górnej partii - w wielu miejscach ubezpieczona. Co prawda większość schodzących co najwyżej trzyma się lin ręką (albo i nie), ale ja większość ubezpieczeń wykorzystałam do wpięcia się. To oczywiście bardzo asekuracyjne działanie, ale przynajmniej nie musiałam się tak koncentrować na każdym kroku. Myślę, że te ubezpieczenia rzeczywiście są potrzebne, gdy schodzi się tędy po deszczu i łatwo się pośliznąć.
A potem już tylko do busa, do obozu, na obiad i wieczorne "zajęcia świetlicowe", jak co wieczór
Kolejny dzień to dla większości ferrata Dei Finanzieri w rejonie szczytu Colac. Od razu z opisu wiedziałam, że to nie dla mnie, zawiera bowiem trudne, wymagające siły w rękach odcinki. Do tego wczesnym popołudniem zapowiadany był deszcz.
Podobną decyzję, aczkolwiek z różnych powodów, podejmuje jeszcze 4 kobitki, z którymi spędzam czas powoluśku i leniwie, wykorzystując kolejki i idąc na niezbyt wymagający treking.
Reszta grupy mozolnie podchodzi pod ferratę...
...tymczasem my opuszczamy dolinę, ruszamy na szlak i podziwiamy okolicę..
Wkrótce zaczyna się mocno chmurzyć, a ja pod tym pretekstem opuszczam grań, na której nie czuję się dobrze ze względu na bardzo strome zbocza po obu stronach. Wkrótce po zejściu w dolinę poczułyśmy (z Kasią, która poszła ze mną) pierwsze krople deszczu.
Schroniłyśmy się więc szybciutko najpierw w jednym...
...potem w drugim schronisku, racząc się pysznym złocistym trunkiem. No cudnie było!
Po zejściu ze swoich tras wszyscy spotykamy się w stacji kolejki, którą zjeżdżamy do busa. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na zdjęcia w pobliżu Marmolady (najwyższy szczyt Dolomitów).
Ja fotografuję okolicę, a @Gosia.c mnie
Dlaczego ten czas na wyjazdach tak szybko mija?!... został nam już ostatni dzień! Spędzamy go na wycieczce "do krów", czyli podchodząc do schroniska Citta di Fiume niedaleko naszego campeggio.
Bywamy tam co roku traktując jako rozgrzewkę po przyjeździe lub pożegnanie na koniec.
A dlaczego mówimy, że idziemy do krów? Oto odpowiedź
W drodze powrotnej z Włoch obserwujemy, że zapowiadana zmiana pogody rzeczywiście nadchodzi... niestety dla naszych zmienników, którzy w tym czasie są w drodze z Polski do Pescul.
Gdy następnego ranka wyszli z namiotów wokół było biało. Co prawda w dolinie śnieg szybko stopniał, ale w górach warunki zrobiły się trudne.
Na szczęście my mieliśmy cudnie!
A Dolomity wciągnęły mnie mocno, bo następnego roku znów tam pojechałam... o czym wkrótce napiszę i już dziś zapraszam na opowieść o moich kolejnych ferratowych osiągnięciach
Wszystkie zdjęcia z tego wyjazdu można zobaczyć tu.
Niektóre zdjęcia w relacji, szczególnie te ze mną, są autorstwa moich koleżanek i kolegów.
Podczas publikacji natrafiłam na problem - taki oto komunikat mi się pojawił i zmusił do wykasowania wielu zdjęć, a że podgląd również nie był możliwy, zrobiłam to losowo więc wielu istotnych zdjęć może tu nie być.
"Twoja wiadomość zawiera 72532 znaki.
Maksymalna dozwolona liczba znaków to: 60000."
Pełniejsza wersja zdjęciowa znowu jest więc tu.
Ps. Pierwszy raz pokazało mi się takie ograniczenie - od dawna ono tu istnieje?
W środę 22 sierpnia przechodzimy ferratę Brigata Tridentina. To najbardziej spektakularna, najfajniejsza ferrata, na której dotychczas byłam!
Ścieżka poprowadzona bardzo stromą ścianą, ale z wygodnymi miejscami zarówno na postawienie stóp jak i na pewne, bezpieczne chwyty rąk. Może z jedno, dwa miejsca wymagały jakiegoś większego pokombinowania, ale generalnie szło się całkiem miło.
Co prawda, ze swoimi lękami, w wielu miejscach wolałam nie patrzeć za siebie, jednak ubezpieczenie dokładnie całej drogi i możliwość wpięcia się na każdym bez wyjątku metrze podejścia dawały mi wystarczające poczucie bezpieczeństwa. Polecam wszystkim z umiarkowanym lękiem wysokości.
Dla wielu wadą tej drogi jest jej ogromna popularność. Wynika ona stąd, że początek ferraty jest blisko parkingu, nie ma długiego, męczącego podejścia, a droga jest stosunkowo łatwa, z możliwością odejścia zwykłą ścieżką trekingową w ok. 2/3 drogi dla strudzonych podejściem (z czego m.in. ja skorzystałam)
Dla mnie ten tłumek i tworzące się "korki" zmuszające do oczekiwania na możliwość pójścia dalej były raczej zaletą niż wadą - pozwalały na nieśpieszną wspinaczkę z chwilami odpoczynku i czasu na podziwianie otoczenia. A do tego ci wszyscy kolorowo ubrani ludzie wyglądający jak nanizane na sznureczku koraliki wyglądali przepięknie!
Czyż nie?
Popatrzcie sami
Gramolę się pod czujnym okiem młodzieży, gotowej w każdej chwili podać pomocną dłoń. Dzięki!
Po drodze mijamy niewielki wodospad, przy którym spędzamy krótką chwilę.
Ania @aaig robi tu zdjęcie, które mnie samej, gdy na nie patrzę, mrozi krew w żyłach!
Jak pisałam, po dojściu do ścieżki trekingowej, odbijającej w lewo, w stronę schroniska Pisciadu postanowiłam nią pójść.
Miałam tak wielkie poczucie dokonania nie lada wyczynu, że nie potrzebowałam więcej! I tak byłam z siebie dumna Taką samą decyzję podjęła Kasia i Weronika.
To było bardzo dobre posunięcie, bo dzięki temu, w wygodnym miejscu koło niewielkiego strumyka, mogłam spokojnie dokumentować zarówno "mróweczki". które malowniczo sunęły za nami jaki i wyczyny moich koleżanek i kolegów podążających ferratą do końca, a do pokonania mieli m.in. klamry, drabiny i efektowny mostek przerzucony między wysokimi skałami.
W końcu jednak ruszyłyśmy dalej i wygodną ścieżką, mijając spore, szmaragdowe jezioro dotarłyśmy do schroniska i spotkałyśmy się z resztą grupy.
Chwilę posiedzieliśmy w schronisku, niektórzy pojedli, niektórzy popili i rozpoczęliśmy schodzenie.
Trasa zejściowa bardzo mi się podobała i idealnie dopełniała całości. Ścieżka jest bardzo stroma i - szczególnie w górnej partii - w wielu miejscach ubezpieczona. Co prawda większość schodzących co najwyżej trzyma się lin ręką (albo i nie), ale ja większość ubezpieczeń wykorzystałam do wpięcia się. To oczywiście bardzo asekuracyjne działanie, ale przynajmniej nie musiałam się tak koncentrować na każdym kroku. Myślę, że te ubezpieczenia rzeczywiście są potrzebne, gdy schodzi się tędy po deszczu i łatwo się pośliznąć.
A potem już tylko do busa, do obozu, na obiad i wieczorne "zajęcia świetlicowe", jak co wieczór
Kolejny dzień to dla większości ferrata Dei Finanzieri w rejonie szczytu Colac. Od razu z opisu wiedziałam, że to nie dla mnie, zawiera bowiem trudne, wymagające siły w rękach odcinki. Do tego wczesnym popołudniem zapowiadany był deszcz.
Podobną decyzję, aczkolwiek z różnych powodów, podejmuje jeszcze 4 kobitki, z którymi spędzam czas powoluśku i leniwie, wykorzystując kolejki i idąc na niezbyt wymagający treking.
Reszta grupy mozolnie podchodzi pod ferratę...
...tymczasem my opuszczamy dolinę, ruszamy na szlak i podziwiamy okolicę..
Wkrótce zaczyna się mocno chmurzyć, a ja pod tym pretekstem opuszczam grań, na której nie czuję się dobrze ze względu na bardzo strome zbocza po obu stronach. Wkrótce po zejściu w dolinę poczułyśmy (z Kasią, która poszła ze mną) pierwsze krople deszczu.
Schroniłyśmy się więc szybciutko najpierw w jednym...
...potem w drugim schronisku, racząc się pysznym złocistym trunkiem. No cudnie było!
Po zejściu ze swoich tras wszyscy spotykamy się w stacji kolejki, którą zjeżdżamy do busa. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na zdjęcia w pobliżu Marmolady (najwyższy szczyt Dolomitów).
Ja fotografuję okolicę, a @Gosia.c mnie
Dlaczego ten czas na wyjazdach tak szybko mija?!... został nam już ostatni dzień! Spędzamy go na wycieczce "do krów", czyli podchodząc do schroniska Citta di Fiume niedaleko naszego campeggio.
Bywamy tam co roku traktując jako rozgrzewkę po przyjeździe lub pożegnanie na koniec.
A dlaczego mówimy, że idziemy do krów? Oto odpowiedź
W drodze powrotnej z Włoch obserwujemy, że zapowiadana zmiana pogody rzeczywiście nadchodzi... niestety dla naszych zmienników, którzy w tym czasie są w drodze z Polski do Pescul.
Gdy następnego ranka wyszli z namiotów wokół było biało. Co prawda w dolinie śnieg szybko stopniał, ale w górach warunki zrobiły się trudne.
Na szczęście my mieliśmy cudnie!
A Dolomity wciągnęły mnie mocno, bo następnego roku znów tam pojechałam... o czym wkrótce napiszę i już dziś zapraszam na opowieść o moich kolejnych ferratowych osiągnięciach
Wszystkie zdjęcia z tego wyjazdu można zobaczyć tu.
Niektóre zdjęcia w relacji, szczególnie te ze mną, są autorstwa moich koleżanek i kolegów.
Podczas publikacji natrafiłam na problem - taki oto komunikat mi się pojawił i zmusił do wykasowania wielu zdjęć, a że podgląd również nie był możliwy, zrobiłam to losowo więc wielu istotnych zdjęć może tu nie być.
"Twoja wiadomość zawiera 72532 znaki.
Maksymalna dozwolona liczba znaków to: 60000."
Pełniejsza wersja zdjęciowa znowu jest więc tu.
Ps. Pierwszy raz pokazało mi się takie ograniczenie - od dawna ono tu istnieje?
Re: Dolomity 2018
Dzięki, Jolu za przypomnienie tych wspaniałych miejsc. Najpiękniejsze góry, co dobitnie pokazują Twoje zdjęcia.
Może w tym roku uda mi się tam powrócić ?
Może w tym roku uda mi się tam powrócić ?
Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
(J. Tuwim)
(J. Tuwim)
Re: Dolomity 2018
Jak odchodzę ostatnio od skał na rzecz polan,hal, małych, kapuścianych gór, tak te Dolomity pokazane przez Ciebie Jolu wyglądają bardzo apetycznie
Re: Dolomity 2018
Pamiętam jak w 2011 wrzucałam relację ze Świnicy i pisałaś wtedy że chyba tam się nie wybierzesz, bo za trudna góra A popatrz okazało się, że dajesz radę takie pionowe ściany, ja bym w nie nigdy nie weszła gratulacje
"Historii nie da się przewidzieć, tyle wiem jako historyk..."
Re: Dolomity 2018
Przywołałaś wspomnienia Jolu. Brigata Tridentina zwana przeze mnie Brygidą to jedna z piękniejszych ferrat, jakie do tej pory miałam okazję robić. Nauralnie poprowadzona droga,piękny klasyk..
Pogodowo też Wam się bardzo udało! Dolomity Love
Pogodowo też Wam się bardzo udało! Dolomity Love
Re: Dolomity 2018
@Darek No liczę na to zdecydowanie!
@laynn Też uwielbiam kapuściane góry, Wiktor, ale i skały, szczególnie przeplatane soczystą zielenią, są piękne!
@Atria Haniu, od 2011 nic się nie zmieniło! Nie wybieram się na Świnicę, bo to eksponowany, za trudny dla mnie szczyt! No chyba, że poprowadzą tam ferratę nie trudniejszą niż A, max B - to wtedy owszem!
W tych zabezpieczeniach tkwi sedno! Wierzę, że jeśli się potknę to mnie uratują, nie runę w przepaść, jak na wielu niezabezpieczonych szlakach może się zdarzyć.
@Barbórka Basiu, to dokładnie jak u mnie! Uważam, że piękna jest. Na pewno najpiękniejsza, którą szłam.
I do tego dzięki temu tłumkowi, który tam zmierzał, udało się świetnie ją sfotografować - zamiast kreski na skale ludzie pokazują jej przebieg.
W kolejnym roku też tam poszłam, tym razem przeszłam ją jednak całą. Znów zabrakło czasu na opisanie wyjazdu z 2019 roku. Ale co się odwlecze...
Re: Dolomity 2018
Jolu , jestem pod wrażeniem . Pamiętam Twoje obawy jak szłyśmy na Rakuską Czubę, a tu proszę jakie wyczyny. I nie przesadzaj z tą Świnicą - dasz radę - jestem tego pewna . Brawo za całokształt
"Skądkolwiek wieje wiatr,
zawsze ma zapach TATR"
Jan Sztaudynger
zawsze ma zapach TATR"
Jan Sztaudynger
Re: Dolomity 2018
Wiem, szczególnie inne niż znane nam najbardziej Tatry.
Ja w zeszłym roku pierwszy raz widziałem Alpy, choć przez chorobę teściowej niestety nie przeszedłem się po nich, to przejechałem przez kilka pasm, a w jednym paśmie (Nordyckie) to nawet trasą widokową:
Moje pierwsze dostrzeżone lodowce.
A Karawanki mnie bardzo urzekły, w nie miałem iść przed powrotem do domu, ale niestety...
Tyle, że przez nie wiodła nasza droga do Chorwacji, tu zdjęcie z parkingu:
Mam nadzieję, że nie obrazisz się za wrzucenie tych dwóch zdjęć, ale właśnie po tym liźnięciu Alp mam nadzieję, że w nie wrócę.
Re: Dolomity 2018
Jak założą ferraty to być może!
Masz czas. Jak tylko zechcesz to wrócisz na pewno!
No co Ty Wiktor! Dziękuję Ci, że chciało Ci się zostawić komentarze!
Re: Dolomity 2018
A to nie po to są relację, by wstawiać komentarze?Dziękuję Ci, że chciało Ci się zostawić komentarze!