Strona 1 z 1

Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 15 grudnia 2019, 13:03
autor: buba
W tym roku w stronę podlaskich ścieżek wyruszam nieco wcześniej niż pozostali członkowie naszej zacnej drużyny. Eco z Pudlem planują jechać nocnym pociągiem i zameldować się w Białymstoku o 8 rano. Ja nie cierpię podróżować nocą - potem cały dzień jest na straty, bo tylko zdycham marząc o noclegu, zamiast cieszyć się na przygody i atrakcje. Za jakie grzechy sobie to fundować? Jadę więc do Białegostoku dzień wcześniej. Gdzieś tam przekimam i rano spotkam się z ekipą.

Pociąg relacji Wrocław - Białystok podjeżdża jakiś wyjątkowo nowy - wygląda jak srebrna, spłaszczona glizda. W środku wszystko jest na guzik, świeci diodkami i robi “pip” czy trzeba czy nie. Ponoć odpowiednio częste “pip” zwiększa poczucie nowoczesności i komfortu podróży. Moje poczucie komfortu jest więc widać nietypowe.. Kibel jest czynny 1 na 4 (w pozostałych chyba popsuła się diodka robiąca “pip”) więc mam częste wycieczki na przeciwległy koniec składu.

Nad przejściem jest zawieszony ekran walący w oczy zapętlonymi reklamami. Osobniki o twarzach ujednoliconych pod względem płci i rasy uśmiechają się z ekranu i emanują szczęściem. Pomagają niepełnosprawnym, głaszczą psy, nie palą, nie piją i nie przyjmują poczęstunków od nieznajomych.

Koło mnie miejsce wylosował jakiś wyjątkowo zapracowany chłopak. Widać w domu mu zabrakło czasu na zabiegi kosmetyczne i musi to nadrobić w trasie. Wyjmuje więc torbę pełna nożyczek, pilniczków, szpatułek i zaczyna manicure. Widać w jego działaniu duszę artysty - skupione oczy, przygryziona warga, a spod sprzętów szybko wychodzą upragnione kształty. To jednak nie koniec. Odpowiednie kształty paznokci zostają potraktowane lakierem o barwie perłowej. Pociąg nieco rzuca, więc lakier raz po raz ląduje tam, gdzie nie powinien - na opuszkach palców przeciwległej ręki, na nadgarstku, a także na moich spodniach. Chłopię jest miłe, przyjazne i w mig pojmuje mój brak entuzjazmu do zaistniałej sytuacji. Szybko więc biegnie do swojej walizeczki (dobranej kolorystycznie do planowanego koloru lakieru) i przynosi zmywacz. Moje spodnie więc zyskują na zapachu (fuj! jak ja nie cierpię smrodu acetonu! ale np. chlor albo amoniak lubię, nie wspominając o dobrze kojarzącym się eterze :) )
Tak to cudem uniknęłam paradowania przez kolejny tydzień suwalskimi wsiami w perlistym moro ;)

Ledwo jeden kłopot zostaje zażegnany - pojawia się następny! Pociąg się zepsuł… Zgasły wszystkie monitory emanujące szczęściem, diodki i guziki robiące “pip”. Drzwi przesuwne zwariowały - jeżdżą tam i nazad, aż w końcu zastygają w połowie. Głośnik, którym pani o namiętnym głosie co chwilę przypomina o zabraniu bagażu, również zamilkł na dobre. Konduktor musi więc użyć zarzuconej metody sprzed lat i przejść przez pociąg informując, że “nie ma napięcia” i “drobna usterka zostanie niedługo usunięta”

Pierwszy raz stajemy w lasach pod Częstochową. Stoimy.. Cisza.. Podchodzę do okna.. W dali majaczy malutka stacyjka.. Czytam nazwę.. I robi mi się jakoś miękko w nogach.. Moje myśli szybują daleko w czasie.. Przed oczami staje mi rodzinna historia, chyba jedna z ciekawszych i opowiadanych przez moją babcie przy okazji każdych świąt czy innych rodzinnych spotkań:
“Jest 1 września 1939 roku. Moja babcia postanawia wysłać paczkę ze smakołykami swojemu bratu - wojskowemu stacjonującemu pod Warszawą. Ale poczta (nie wiedzieć czemu) nie działa. Nie przyjmują żadnych paczek. Babcia wpada na szatański pomysł. Sama, osobiście zawiezie bratu paczkę - i mimo protestów rodziny, wyrusza do Warszawy. Do Warszawy dociera - ale brata już nie zastaje, został wysłany na inną placówkę. Noc spędza u jakiejś dalekiej krewnej, a rankiem postanawia wracać do Krakowa. Ale pociągi już nie jeżdżą. Pani w warszawskiej kasie (podobnie jak dzień wcześniej na poczcie w Krakowie) coś o jakiejś wojnie opowiada i rozkłada ręce.. Pociągu nie będzie.. Na szczęście przy dworcu napatoczył się jakiś chłopak i obiecuje babci wsadzić ją w pociąg do domu. Pociąg jest dziwny. Odjeżdża w środku nocy i jest pełen wojskowych. Babcia jest jedyną kobietą na jego pokładzie. W przedziale jedzie z samymi oficerami. Nobliwi panowie podkręcają wąsa i ciągle powtarzają: “żadnej wojny nie będzie, Hitler się nas boi!”. Nad ranem pociąg z niewiadomych powodów staje w środku lasu. Potem się okazuje, że maszynista był zdrajcą, a za chwile wyjadą z lasu czołgi i zaczną napierdzielać w pociąg. A babcia porzuci wędrowną walizkę z łakociami i razem z wojskowymi wypełznie na brzuchu w pobliskie krzaki, by rozpocząć, niezwykle malowniczą, pieszo - autostopową wędrówkę do Krakowa. Ale póki co pociąg stoi w lesie. Wszyscy się niepokoją bo tak stanął i stoi. Babcia wychyla się z okna. W tle majaczy malutka leśna stacyjka o nazwie Kłomnice…

Prawie równe 80 lat później inny pociąg z niewiadomych przyczyn staje w podczęstochowskich lasach. A ja wychylam się z okna… I co widzę??? Ano widzę szyld "Kłomnice". I siedzę w tym tajemniczo zepsutym pociągu, świdruję oczami w kłomnicki napis i jest mi jakoś mega dziwnie w środku. Mam wrażenie, że jakby czas nagle przestał istnieć, jakby istniała tylko przestrzeń.. I jakby w tej chwili mój wzrok krzyżował się ze wzrokiem tej zaniepokojonej, 18 letniej Helenki, która z dwoma wypchanymi walizami i głową pełną młodzieńczych planów, ruszyła na podbój Warszawy.. Dlaczego ten mój pociąg u licha nie stanął 100 metrów dalej? Czemu stanął dokładnie tak, abym wśród ciszy nieczynnych wagonów mogła przeczytać stacyjny szyld? Świat jest pełen przypadków i totalnie niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności.

Tym razem czołgów nie było. Parametr czasu zadziałał. Pociąg po godzinnym odpoczynku odnalazł napięcie i ruszył dalej ku swemu przeznaczeniu. Martwa cisza i zamilkanie piszczących światełek następowało jeszcze siedmiokrotnie. Potem konduktorzy już się nie szczypali z wymijającymi opowieściami: “Pociąg jest zepsuty i trzymajcie kciuki, żebyśmy w ogóle dojechali, a nie narzekacie na opóźnienie, innego składu nam nie podstawią bo nie mają”. Za Warszawą czasy postojów stają się dłuższe niż czasy przejazdów pomiędzy nimi.

Z pociągowych przygód jeszcze próbowali mi zajumać namiot na stacji Warszawa Centralna. Bo półki nad siedzeniami zrobili takie dupiane, że plecak moich gabarytów tam nie wchodzi. Konduktor kazał mi go zabrać z przejścia, że tamuje ruch i przeczy przeciwpożarowym zasadom (no tak, pociąg zepsuty, to tylko patrzeć jak się palić zacznie?) I musiałam położyć plecak na “półkach dla większego bagażu”, które pozostawały poza moim wzrokiem. Co chwile chodziłam sprawdzać czy plecak tam wciąż jest, a moje manie prześladowcze okazały się być całkiem realne - gdy właśnie w centrum Warszawy poszłam odwiedzić plecak - on miał już odpiętą klapę, a jakiś koleś trzymał w łapach pakunek z namiotem. Gdy narobiłam rabanu, że "łapać złodzieja", koleś zaczął opowiadać, że chciał zdjąć plecak, aby tam położyć na dno swoją walizkę i “mu to odpadło”, po czym rzucił namiot na podłogę i wyskoczył z pociągu...

Ostatecznie docieramy szczęśliwie do Białegostoku, bez strat w ludziach, bagażach i odzieży, z tylko 3.5 godzinnym opóźnieniem.

W Białymstoku osiedlam się w hotelu “Turystycznym”. Jest on dokładnie taki, jak bubowy hotel być powinien. Klimat minionych czasów, cisza i przestrzeń, miła obsługa, a wokół, w ogródku betonowe płyty i kwitnące krzewy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tylko obok, w tle, przebija znak dzisiejszych czasów... buduje się jakieś nowe osiedle…

Obrazek

Mój pokoik. Dobrze, że w kiblu było dużo papieru, bo musiałam z jego pomocą wypoziomować łóżko - każda nóżka miała inna długość i bardzo się huśtało. Ale na tak grubym materacu to chyba nigdy nie spałam!

Obrazek

Widok z okna.

Obrazek

Stołówka.

Obrazek

W hotelu jestem chyba jedynym gościem z polskim paszportem. Na parkingu stoi 5 aut, z czego 4 mają blachy ukraińskie, a jeden bus rosyjskie 39 - czyli Kaliningrad. Ci ostatni przysiadają się do mnie, gdy na stołówce zjadam sobie wieczorny obiad. Tłumaczą, że oni “w interesach”. Czym się zajmują i co sprowadza ich do Polski? Raczej nie względy typowo turystyczne. To znaczy trochę o turystykę to zahacza. Bo zajmują się organizacją nietypowych wycieczek do Polski. Wycieczek dla swoich rodaków do polskich fryzjerów, dentystów, salonów piękności, botoxów, przystawiania pijawek, powiększania cycków, ujędrniania pośladków i rozdymania ust. Ponoć te usługi są w Polsce dużo tańsze niż w "obwodzie" i w dużo lepszej jakości. Więc robią rozeznanie w różnych rejonach północno - wschodniej Polski, by potem móc w bogatszych częściach zachodniorosyjskich miast wieszać plakaty reklamujące wycieczki swojej firmy: “lifting, tunning”, “podaruj sobie odrobine luksusu”, “jesteś tego warta” - i zdjęcie kobity z tak rozdętymi wargami jakby codziennie od 20 lat zbierała po ryju. Tak przynajmniej wyglądały folderki. Panowie, po drugim piwie, wypytują też mnie, czy przypadkiem nie słyszałam o jakiś dobrych polskich klinikach, które się zajmują “zmianą płci”. Rozumiem, że chcą wzbogacić i uatrakcyjnić paletę swoich ofert wycieczkowych :) Potem zapraszają mnie na imprezę w swoim pokoju, kusząc samogonem z fasoli. Jakoś zamknięta impreza z piątką nieznanych kolesi nie brzmi zachęcająco - więc proponuje, aby ten samogon tu na stołówkę przynieśli. Ostatecznie butla z samogonem okazuje się zbyt ciężka, nigdy jej nie było, albo za bardzo boją się reakcji barmanki na spożywanie produktów spoza baru, ale ostatecznie rozchodzimy się każdy w swoją stronę. Swoją drogą może dobrze, bo jest już 22, a mój cel przybycia tutaj był taki, żeby się wyspać, a nie chlać samogon dzień dłużej niż reszta ekipy ;)

Rano docieram na dworzec. Eco i Pudel przybywają w miarę punktualnie. I w pociągu wypili całe wino... :( Całe domowe wino, które pędzi eco i zawsze sobie na niego ostrze zęby.. Skurczybyki! Nie mogli pić piwa, nalewki, albo innego samogonu z fasoli??? Buuuuuu! A całe rano o tym winie juz myślałam. No nie.. zostawili, dwa łyki na dnie.. Żebym mogła zobaczyć jakie było dobre :P

Mamy taką tradycję, że zawsze staramy się rozpocząć wyjazd w jakimś menelskim miejscu. Czasem znajdujemy knajpę spelunę, a czasem tylko jej szukamy - tak jak w tym roku ;) Zwykle pada jednak na jakieś krzaczki, gdzie spożywają miejscowi. W tym roku namierzamy takie zaraz koło dworca.

Obrazek

Obrazek

Kolejnym pociągiem, w stronę następnych przygód, wyruszamy więc już w trójkę. Brakuje jeszcze Grzesia, ale i jego uda się nam dzisiaj napotkać!

cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 16 grudnia 2019, 17:49
autor: buba
Na naszych wycieczkach wzdłuż granic Polski przeważnie przemieszczamy się pieszo lub autostopem. Acz różne inne środki transportu podczas tych wyjazdów również były w użyciu: podjeżdżaliśmy kursowymi autobusami, pociągami, a nawet busem dla niepełnosprawnych ;) W miastach zdarzała sie taksówka, a dwukrotnie w użyciu była również droga wodna i drewniana tratwa mieszkalna spływająca z nurtami Biebrzy. Ale wąskotorówki póki co jeszcze nie było! Do dziś!

Docieramy więc na stacje PKP Płociczno i stamtąd tuptamy kilka kilometrów do miejsca zwanego “Płociczno Tartak” - skąd wyrusza w swoją trasę Wigierska Kolejka Wąskotorowa. Dzień jest ciepły, wręcz upalny. I słoneczny. Taakkk... miłe złego początki... ;)

Po drodze mijamy ciekawą drewnianą zabudowę.

Obrazek

Przy początkowej stacji kolejki jest minimuzeum, stoją wyeksponowane różne wagoniki. Niektóre z nich są stacjonarne, a do innych zaraz wsiądziemy i odjedziemy w siną dal.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolejka powstała w czasach I wojny światowej i jej przeznaczeniem, jak wielu podobnych, było wożenie drewna z wyrębu lasu. Trasa w tamtych czasach miała rozgałęzienia i docierała w różniste zaułki Puszczy Augustowskiej. Razem do kupy jej torowisko miało okolo 50 km (teraźniejsza trasa turystyczna ma 10 km) Kolejka sunie przez lasy niedaleko jeziora Wigry (ale z jej okien niestety jeziora nie widać). Po drodze ma 3 przystanki: Binduga, Bartny Dół i Powały, gdzie wypuszcza pasażerów, aby się przeszli zobaczyć jezioro.

Obrazek

Obrazek

Okolice kolejkowych przystanków zawierają wiele wiat i miejsc ogniskowych, sugerujące, że latem to tu raczej nie jest pusto i spokojnie tak jak dziś..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Leśny przejazd kolejowy.

Obrazek

Gdzieś na trasie w leśnym tunelu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoki z okien są dosyć monotonne (chyba zbyt wysoko postawiły poprzeczkę inne wąskotorówki np. bytomska, poleska czy zakarpacka ;) )

Z poniższego zdjęcia widać, że dwa osobniki siedzące w wagoniku to jakieś niedzisiejsze dinozaury. Siedzą i gapia się przed siebie, zamiast w ekranik telefonu, jak to czyni cała obecna młodzież. Tak.. jedzie z nami wycieczka szkolna. I bardzo rzadko ktokolwiek z jej uczestników podnosi wzrok znad swojego smartfona. Nikt nie biega, nikt się nie wychyla z okna, nikt nie próbuje potajemnie przed nauczycielką pić piwa.. Siedzą na jednym miejscu, jak przyklejeni tyłkami do ławki, jak nie dzieci... jak jakieś woskowe figury...

Obrazek
(zdjęcie zrobione przez Pudelka)

Końcowa stacja wąskotorówki nazywa się Krusznik. Kiedyś była tam składnica drewna, a teraz jest wielka polana i knajpa dla turystów. I pętelka, gdzie odczepiają lokomotywkę, aby sobie mogła zawrócić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie wspomniałam jeszcze, że tegoroczny wypad upłynie mi pod hasłem walki z różnymi sprzętami. Pierwszym z nich jest aparat, który już pierwszego dnia odmawia współpracy. To znaczy sam aparat by może nawet działał, tylko wszystkie akumulatorki (których zapobiegliwie zabrałam cały worek) twierdzą, że są rozładowane. Wszystkie ładowałam przed wyjazdem, niektóre są nawet nowe. Jednak każdy po zrobieniu jednego, góra dwóch zdjęć, mówi "pfff".. O jakimkolwiek podjeździe zooma czy włączeniu lampy błyskowej można zapomnieć. Niestety w tym modelu nie da rady wyłączyć wyświetlacza, więc na zwykłych bateriach paluszkach też nie pociągnie. Wydłubuje więc z dna plecaka aparat zapasowy, stare maleństwo z mocno porysowanym obiektywem, ale szczęśliwie działające na zwykłych bateryjkach z opcją wyłączenia okienka z podglądem. Problem zasilania mam więc rozwiązany, co nie zmienia faktu innych, kolejnych przeciwności losu typu: obiektyw nie chce się zamknąć/otworzyć, lampa się nie włącza, coś w środku grzechocze, zrobiłam 10 zdjęć, a nie wiedzieć czemu na karcie zapisało się jedno, itp. Poza tym zdjęcia wale nieco na ślepo, więc nie zawsze udaje mi się trafić w planowany obiekt. Po powrocie okazuje się też, że zrobiłam około tysiąca zdjęć i wszystkie są pomieszane.. Więc mam puzzle, z których musze poskładać, który krzaczek, które ognisko i które piwo jest z jakiego dnia i miejsca.. Auuuuuuu! Roboty na miesiąc!

Pod sklepem w Płocicznie napotykamy Grzesia. Teraz już w pełnym składzie możemy kontynuować wycieczkę suwalskimi ścieżkami.

Obrazek

Obrazek


cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 18 grudnia 2019, 11:34
autor: buba
Z Płociczna jedziemy pociągiem do Suwałk.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A dalej PKSem do Jeleniewa. Jest tu troche fajnej, drewnianej zabudowy. Podświetlona zachodzącym słońcem prezentuje się jeszcze sympatyczniej!

Obrazek

Obrazek

Piwniczki za to kamienne, ukryte w typowo suwalskich pagóreczkach.

Obrazek

Z wiosek wychodzimy na boczne, pyliste drogi, które falistą linią prowadzą w stronę lasów i pól.

Obrazek

Na nocleg upatrujemy sobie przytulną polankę w sosnowym lasku. Wieczór jest w miarę ciepły, ale do upalnych biwaków na naszych “Podlasiach” to mu sporo brakuje.. Cóż… jeszcze nie wiemy, że będzie to najcieplejszy wieczór na tym wyjeździe… ;)

Rozpalamy ognicho, które próbuje nam uciec. Czasem ogień jest inny.. taki jakby... żywy??? Cały czas więc odtańczamy wokół ognia wydziwiaste piruety, coby na czas zadeptywać płomienie, które próbują sie rozpełznąć. Tak… jakby ktoś z boku obserwował to zjawisko to by miał zagwozdkę - mrówki ich oblazły czy może jakieś rytualne obrzędy, znane tylko wtajemniczonym? A my deptamy i deptamy… Sucho jest bardzo.. (to też się wkrótce zmieni.. ;)

Obrazek

W końcu ogień udaje się okiełznać - przestał szaleć, zaakceptował kto jest szefem stada ;) (a przynajmniej udaje ;) ) Siedzimy więc wokoło trzaskających iskier, pieczemy różne pyszności, popijamy tym i owym. Pierwszy dzień to i zapasy jeszcze nie nadwątlone!

W nocy mamy odwiedziny. W środek obozowiska wjeżdża nam auto. Chyba miejscowi. Na widok namiotów rozlega się donośne “Oooooooo!!!!”, po czym dają na wsteczny i teleportują się w inne miejsce.

Trzy namioty, przez nikogo nie niepokojone stoją sobie aż oświetli je poranne słoneczko.

Obrazek

No raczej źle mówię - dwa i pół namiotu! tzn. dwa namioty i jeden worek na buty! Mam na myśli mój niby - namiot! Tfu! Co ja za g… kupiłam! Jakbym zszyła dwie reklamówki z Biedronki to bym osiągnęła podobny efekt… Niedługo przed wyjazdem zaczęłam szukać jakiegoś małego namiotu, jako że ta opcja noclegowa wydawała się być konieczna. Noszenie naszej 4 kilogramowej trójki dla jednej mnie - wydawało się nie być dobrym pomysłem. Wydawanie iluś tysięcy na namiot do używania raz w roku - tez nie. Gdzieś rozpytywałam, szukałam - i ktoś polecił mi ten “namiot”. Stosunek wagi do ceny wydawał się być sensowny. Kolor - akceptowalny, wymiary również… Nie wpadłam na to, że wymiary podłogi to nie wszystko… Już jak wyjęłam go w domu celem przeliczenia zawartości - pojawiła się pierwsza “lampka ostrzegawcza” - ten namiot nie miał prawie w ogóle “szkieletu”, nie mogłam go rozłożyć bez wbijania śledzi! Troche słabo jak konstrukt namiotu opiera się na śledziach i dwóch pałąkach, z których jeden jest krótki, a drugi to w ogóle przypomina wykałaczkę! Ale było już za późno na jakiekolwiek reakcje. Wyjazd był na dniach…

Więc mój domek na najbliższy tydzień, w pełnej krasie, zobaczyłam właśnie w tym lasku za Jeleniewem... Jakkolwiek bym nie ciągnęła za sznurki i śledzie - ten worek nie chciał się powiększyć. Trochę przypominało to kształtem (i gabarytami) mój pokrowiec przeciwdeszczowy na plecak! Tzn. plecak wejdzie do środka (jak się odpowiednio mocno zaprę i popcham) - ale co ze mną? Czy to jest namiot plażowy do zabawy dla dzieci do lat 4? Czy to służy do przechowania bagażu jak się śpi w hamaku?? Co to k… w ogóle jest????

Dobra, wyjmuje plecak, wkładam karimatę. Włażę..tzn. przepraszam - wpełzam.. nie! wczołguje się! Używajmy właściwych słów! Znajomy, interesujący się jaskiniami, mówił mi kiedyś jakieś słowo, które w speleologicznym żargonie znaczy "przeciskanie się przez zacisk jaskiniowy". Właśnie teraz to słowo by się nadało.. ;) Kładę się.. Siatka “moskitiery” wisi mi na twarzy. Dobrze, że nie mam długiego nosa bo bym nim haczyła o tropik.. W nogach to w ogóle tropik prawie opiera się o śpiwór.. No ale powiedzmy, że w miarę się ułożyłam.. Wtedy sobie przypominam o plecaku.. No nie zostawię go tak rzuconego luzem.. Jeszcze wrócą ci co tu autem się kręcili i mój plecak pójdzie w ślady plecaka Grzesia w Sidrze ;) A może ja go gdzieś na gałęzi powieszę??? Gapię się w niebo.. Chmurzy się.. Ciężko wzdycham. Wyjmuje wszystko z plecaka. Układam plecak na karimacie, moszczę się na nim, a rzeczami obkładam się po bokach. Jeszcze muszę gdzieś dać buty… Namiot ma przedsionek, ale w przedsionku mieści się jeden but. Drugi albo wystaje na zewnątrz albo na tyle uciska na wewnętrzną powłokę, że nie zapnę zamka. Rozumiem, że wędrując z tym modelem namiotu nie tylko plecaka się nie zabiera - ale butów również???? Jedyne wyjście to plecak pod dupą a buty pod głową…

A! Jeszcze o kształcie namiotu. Wskaż miejsce, gdzie w czasie deszczu tworzy się jezioro ;) Ktoś chyba długo myślał, aby taką piekną nieckę zaprojektować!

Obrazek

Obrazek

Zwrócę jeszcze uwagę na taki szczegół techniczny. Jak układamy coś w namiocie, albo coś chcemy wyjąć/włożyć to wchodzimy do namiotu głową. Jak chcemy się położyć spać - to wchodzimy nogami - koniecznie prosto do śpiwora. O jakiejkolwiek zmianie decyzji w trakcie nie ma mowy - nie ma opcji aby się w środku obrócić. Tak sobie leżę i rozmyślam.. Różne durne myśli do głowy mi przychodzą… że np. takie karły to mają klawe życie.. Mając tak metr wysokości - można by się obrócić. Albo usiąść.. (nie no zagalopowałam się… usiąść z AŻ metrem wzrostu zapewne tez nie ;) ) Jak ktoś mi jeszcze raz wspomni o zaletach jakiś “ultralajtów” to mu wydłubie oko! Co mnie pokusiło!! Mogłam sobie kupić normalną dwójkę, nosić kilo czy półtora więcej i zmiana skarpetek nie byłaby wyzwaniem! No właśnie… skarpetki. W coś wlazłam i jedna jest mokra. Co trzeba zatem zrobić, że zmienić skarpetki? Ano trzeba wyczołgać się z namiotu głową do wyjścia, a następnie wejść do namiotu głową do przodu i znaleźć skarpetki. Wyjść z namiotu. Przebrać skarpetki na zewnątrz. Wejść do namiotu głową i schować mokre skarpetki. Wyjść z namiotu, po czym zmienić wektor i ponownie wejść nogami prosto do śpiwora. Kurde… zimno coś.. Może ja chcę ubrać jeszcze polar?? A co trzeba zrobić, żeby ubrać polar???? :) :) Ktoś zgadnie??? Nadmienię jeszcze, że wyczołgując się trzeba zważać aby nie unieść ciała zbyt wysoko, bo można dotknąć mokry tropik od środka (a wisi on nad nami na centymetry), warto też mieć pod ręką jakiś worek, aby rozkładać go w przedsionku w czasie wyczołgiwania. Nie mogę sobie przez pół wyjazdu wbić do głupiego łba o tym worku, więc ciągle mam mokre łokcie. A co w przypadku deszczu? Jak się wtedy zmienia skarpetki i ubiera polar?? Strach o tym w ogóle myśleć!

Hmmm.. Tak sobie myślę, że na świecie jest dużo ludzi, którzy nie lubią biwakowania i noclegów w terenie. Zawsze zachodziłam w głowę - jak można nie lubić tak zarąbistej rzeczy! Teraz mi się nieco rozjaśniło we łbie! Może oni na swój pierwszy w życiu biwak pojechali z takim namiotem? I jeden raz wystarczył, aby się zrazić na całe życie? Być może gdybym ja nie znała zalet spania w terenie - to po takiej nocy bym już zawsze i wszędzie chciała wyłącznie do hotelu???

Ostatecznie udaje mi się usnąć na kilka godzin.. Śni mi się, że jestem baleronem, takim zawiniętym ciasno w sznurek, który wisi na haku i czeka na poszatkowanie na pile obrotowej ;)

Poranek jest całkiem pogodny i miło upływa na przyogniskowej krzątaninie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Szykujemy tradycyjną potrawę naszych przygranicznych ścieżek - jajecznice! Ta będzie wyjątkowo wypaśna! Oprócz kiełbasy - zielona cebulka i papryka. Jajka oczywiście też będą. Eco je wczoraj bohatersko niósł w ręce ze sklepu - bo w plecaku to jajecznica lubi się zrobić przedwcześnie, na zimno i bez dodatkowych składników i przypraw smakowych!

Obrazek

Do popicia smaczna rakija - w bardzo malowniczej butelce. Pudel ją gdzieś na Bałkanach wyczaił! I długą drogę przebyła, aby tu, w suwalskich lasach, cieszyć podniebienie leśnej ekipy!

Obrazek
zdjęcie zrobione przez Pudelka

Dziś nasze ścieżki prowadzą wzdłuż jeziora Szurpiły. Są bagienka, rozlewiska, kładki, oczerety i bobrowiska. Ktoś pływa łódką, czasem rybka pluśnie, a horyzont zamykają faliste wzgórza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy nagle najdzie cię ochota pograć sobie w piłkę - a piłki akurat pod ręką nie masz? Zrezygnować? Nie! :) Można zawsze użyć czegoś innego! :)

Obrazek
zdjęcie z aparatu Pudelka - choć jak mnie pamięć nie myli, chyba ja je robiłam?

Zieleń zagajników i żółć kwitnących łąk..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Biel i łaciatość mijanych sadów!

Obrazek

A czasem i inny intensywniejszy kolor się przebija!

Obrazek

Wesoła ferajna zatrzymała się na popas. I popój. Słoneczko na chwile wyszło - pełna sielanka!

Obrazek

Koniki chyba nam zazdroszczą tej pięknej chwili!

Obrazek

Docieramy do Wodziłek. Byłam tu 13 lat temu. Molenna staroobrzędowców wprawdzie stoi na miejscu...

Obrazek

...ale nie mogę odnaleźć ani bani, ani budynku ze strzechą co stał nieopodal.

Okolice molenny (rok 2006)

Obrazek

Teraz zapewne na miejscu owej stodoły stoi ten wagon?

Obrazek

Bania - stała zaraz obok (rok 2006)

Obrazek

W ogóle to niektóre dachy nieco wyłysiały z upływem czasu..

2006

Obrazek

2019

Obrazek

Drewniane i wyplatane desenie...

Obrazek

Obrazek

Gdy siedzimy na rozdrożu mija nas auto z polskimi Niemcami na pokładzie. Albo niemieckimi Polakami? Szukają cerkwi, całej złotej w środku. Ktoś im powiedział albo gdzieś czytali. Że gdzieś tu, gdzieś na Suwalszczyźnie, że coś ze staroobrzędowcami. Nie potrafimy im niestety pomóc. Ba! Sama bym taką pozwiedzała. Ale nie obiło mi się o uszy nawet. Ciekawe czy takowa gdzieś tu w rejonie istnieje?

Tuptamy pod górkę w stronę Bachanowa. Ostatnio tędy szłam z 30 kg plecakiem pełnym kamieni na skalniaczek ;) Wtedy górka wydawała mi się wyższa ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Bachanowie wszyscy ostrzymy sobie zęby na sklep. Każdy ma jakąś rzecz, o której w tej chwili marzy. Jeden o piwie, drugi o bułce z pasztetem… Sklep odnajdujemy - ale jest zamknięty. Wszystkim robi się smutno. Na dodatek popaduje.. Mi się robi jeszcze smutniej bo sobie przypomniałam mój namiot… Na szczęście odnajdujemy dzwonek i otworzą nam sklep. Nie zmienia to smutku związanego z mixem deszczu z moim namiotem, ale przynajmniej bułka z pasztetem będzie ;)

Długo siedzimy w mżawce pod prowizorycznym przysklepowym daszkiem..

Obrazek

Niebo zasnuwa się na dobre i zaczyna porządnie pizgać.. Trochę nam zacina i wieje, ale nie ma gwarancji, że na miejscu noclegowym będziemy mieć choć taki szczątkowy daszek…. Już teraz mam wrażenie, że to będzie najzimniejszy nasz wyjazd na wschodnie pogranicze.. A to dopiero sam początek majowych uroków polskiego "bieguna zimna"... Do Wiżajn jeszcze dwa dni...

cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 20 grudnia 2019, 11:26
autor: buba
Z Bachanowa suniemy wzdłuż brzegów jeziora Hańcza. Nie jest jeszcze bardzo późno, ale chmury, deszcz i ogólnie mówiąc kaprawa pogoda potęgują wrażenie jakby późnego wieczora. Lodowaty wiatr miecie w pyski mżawką, co ma przełożenie na nastroje w ekipie.. No cóż.. W tej chwili to ze śpiewem na ustach nie wędrujemy ;) Każdy idzie zamotany w kłęby swoich myśli. O czym myślą chłopaki? Nie wiem.. Ja oczyma wyobraźni widzę jak w ścianie deszczu wczołguję sie do swojego “namiotu” - i jakoś nie jest mi zbyt radośnie na duszy.. Łasym okiem spoglądam na mijaną wiatę stojącą na opłotkach wsi.. Miejsce ogólnie do d… - widać ją z okien domów, kręci się jakaś lokalna dzieciarnia. Ale jest dach i przestrzeń! Chłopaki jednak torpedują mój pomysł. Plan jest taki, że idziemy nad jezioro, na miejsce oznaczone na jednej z map jako pole namiotowe. Docieramy tam już na granicy zmroku. Miejsca tu dużo, widać, że teren w sezonie bywa bardzo popularny. Teraz tylko wiatr hula. Na środku pola stoi baraczek. Taka plastikowa budka. Pewnie latem siedzi tam cieć pobierający opłaty za parking czy namioty.

Obrazek

Kompletnie bez żadnych złudzeń i nadziei ciągniemy za klamkę… A klamka puszcza.. Drzwi się otwierają… Czy to sen???!!! Wnętrze budki jest suche i zaciszne. I przestronne, można np. bez problemu zdjąć buty, przebrać skarpetki czy się obrócić. Raj! Dla czterech osób to istne salony! Chłopaki układają się na drewnianej podłodze. Ja moszczę sobie gniazdko na stole.

Obrazek

Hurra! Nie muszę spać dziś w swoim namiocie! Moje szczęście nie ma granic! Jakie to zabawne jak małe rzeczy potrafią w człowieku wywołać euforię! Cały świat się do mnie śmieje! Ponura tafla jeziora pięknieje w oczach! Cóż za cudny wieczór przed nami! Nawet deszcz przestaje padać. Rozpalamy ognicho :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przez chwile rozważamy też jakim cudem taka chatynka stoi w lesie i jeszcze nie została zdemolowana ani ukradziona. Odpowiedź przychodzi dość szybko (a raczej przyjeżdża na komarku ;) ) Chyba kręcimy się tu niecałe 10 minut, gdy pojawia się miejscowy i ściąga haracz chyba 10 zł od osoby! Jak nic musi tu wisieć jakaś kamera albo mają inną czujkę!

Obrazek

Śpi się wybornie! Jest na tyle ciepło, że mogę mieć pod głową wypaśną poduszkę z dwóch polarów... (ostatni raz na tym wyjeździe ;) )

Obrazek
(zdjęcie zrobione przez Pudelka)

Rano jest mgla.. Jednolicie równa i biała tafla jeziora zlewa się z niebem.

Obrazek

Potem mgła się rozchodzi i widać nawet kawałki niebieskiego nieba.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Poranne ognicho też być musi! Od razu śniadanie lepiej smakuje! :)

Obrazek

Obrazek
(zdjęcie zrobione przez Pudelka)

Dziś sobota. W nocy i rano byliśmy tutaj sami, ale z upływem czasu zaczyna się robić rojno i gwarno.. Tak.. Obecnie już nie ma w Polsce czegoś takiego jak “po sezonie” czy “przed sezonem”. Wszędzie i w każdy weekend jest kociokwik.. Tu akurat jest miejsce popularne wśród nurków. W końcu najgłębsze jezioro zobowiązuje. Pojawiają się więc busy “Wesołego Nurka” i innych szkół, których nazwy mniej zapadły mi w pamięć. Kręcą się instruktorzy i dryfujące pomosty.

Obrazek

Obrazek

Gadam nawet z jednym (tzn. z instruktorem, nie z pomostem ;) ). Kiedyś nurkowanie to był bardzo elitarny sport. Obecnie stał się modny - jak wszystko. Zaczął być sposobem na wydanie nadmiaru pieniędzy. Teraz wypada mieć jakąś “pasję” - to nawet się przydaje aby sobie w CV wpisać. Ponoć inaczej na ciebie patrzą w pracy. Koleś opowiada, że często przychodzą kursanci, którzy kompletnie nie chcą się niczego nauczyć. Chcą tylko, żeby ich spuścić w jezioro, w ładne miejsce i tam sfotografować. Jak to nie wypali już na pierwszej, drugiej “lekcji” to jest awantura, pretensje i rzekomy miłośnik podwodnych czeluści znika… by np. zacząć skakać ze spadochronem.. Ponoć bywali tacy, że wystarczyły im fotki w profesjonalnym stroju na pomoście. Do wody wchodzić nie chcieli ;)

Idziemy wzdłuż jeziora Hańcza. Ścieżka meandruje wśród malowniczych zatoczek i bagienek.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Atrakcją znaczoną na mapach jest tez sporej wielkości samotny, nabrzeżny głaz - zwany "kamieniem granicznym". Nie wiedzieć czemu, jest to miejsce bytowania setek komarów, meszek, muszek i wszelakiego dziadostwa, które kąsa i włazi do oczu. Czemu akurat tutaj???

Obrazek

Obrazek

Pod wiatami w Starej Hańczy przeczekujemy deszcz. Tu też zapoznajemy się bliżej z grzesiowym arsenałem nalewek. Ile czasu tu siedzimy? Nie wiem.. Godzinę? dwie, trzy??

Obrazek

Obrazek

Deszcz słabnie, ale gdy ruszamy co chwile coś z nieba pokapuje z mocą bardzo zróżnicowaną. Mijamy Dzierwany i kierujemy się na Smolniki wstęgą szutrowych dróg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

Mijamy dwóch rosyjskich rowerzystów, którzy pogubili swoich towarzyszy.

Obrazek

Kolesie w ogóle są zakręceni jak świński ogonek. Do Polski wjechali tylko na chwileczkę, z duszą na ramieniu.. Na nocleg planują wracać na Litwe. My chyba wyglądamy mało groźnie bo z jakiś powodów decydują się nam zadać to zaniepokojone pytanie: “czy to prawda, że w Polsce jest niebezpiecznie, bardzo nie lubi sie tu Rosjan i strach się przyznawać skąd są? Czy w razie jakiejś konfrontacji zamiast podejmować rozmowę - lepiej mocno nacisnąć na rowerowe pedały i dać w długą w stronę litewskiej granicy?" Rowerzyści też próbują się zorientować gdzie są - pokazują mi jakąś mapę w telefonie. Nie wiem co to jest za mapa, ale na pewno nie jest to mapa tej części Suwalszczyzny, gdzie się właśnie znajdujemy...

Aha! Rowerzystów próbowaliśmy uspokoić, że wszystko ok, ich obawy są nieuzasadnione i bezpieczeństwo w Polsce powinno być porównywalne z tym na Litwie. Ale cały czas huczą mi w głowie słowa jednego kumpla z podstawówki: "Jak ktoś przyjeżdża do Bytomia i cały czas się boi, że dostanie wpier**** to ja jestem przekonany, że wcześniej czy później go dostanie". Może jest coś w tym, że strach (wypisany na twarzy) jakoś kształtuje rzeczywistość wokół? że nie tylko pies czuje, ze się go boisz i wtedy chętniej upali??

Okolica widziana punktu widokowego "Na Ozie" w Smolnikach. Widać m.in. jez. Jaczno.

Obrazek

cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 22 grudnia 2019, 13:37
autor: buba
Pobyt w Smolnikach zaczynamy klasycznie - od sklepu i knajpy.

Obrazek

A na nocleg idziemy nad pobliskie jezioro Czarne. Wyraźna droga prowadzi przez las i dociera na coś w rodzaju lokalnej plaży. Jest tu kilka wiat i chatka - ale niestety zamknięta. Posiada ona jednak obszerną werande z kominkiem, więc tam się rozkładamy na wieczorną nasiadówkę.

Obrazek

Obrazek

Początkowo mam w planach tam spać - na wygodnym szerokim stole, ale zrywa się wiatr i temperatura tak leci na łeb na szyje, że postanawiam się jednak przeprosić z namiotem.. Może jak taki mikroskopijny - to przynajmniej będzie w nim ciepło? Tak… Nic błędniejszego… ;)

Noc jest lodowata.. Na spanie raczej nie mam zbyt dużych szans.. Próbuje więc różnych opcji, aby choć odrobinę się rozgrzać. Ubieram wszystko co mam i włażę w tym do śpiwora - gdy nie pomaga, kilka warstw ściągam i przykrywam się nimi z wierzchu. Próbuje nawet straceńczo tej metody - co wszyscy "znawcy biwakowania" i "profesjonaliści gatunku" polecają - “że do śpiwora trzeba się rozebrać”... Jasne.. To był najgłupszy możliwy pomysł.. Wytrzymuje tak w śpiworze chyba 10 minut - kolejne by owocowały odgryzieniem sobie języka lub/i przegryzieniem tropiku, który wisi mi prawie na gębie.. Ubieram więc ponownie wszystko co mam i próbuje wraz ze śpiworem wpełznąć do stulitrowego foliowego worka. Temperatura zapewne oscyluje koło 2-3 stopnie na plusie. No żesz to szlag! Śpiwór został zakupiony, fakt - kilkanaście lat temu, ale miał wtedy kilogram puchu i ponoć temperaturę komfort minus 20. W ramach użytkowania, może złego przechowywania, się ubił, schudł. Ale rok temu oddałam go do profesjonalnej firmy zajmującej się praniem śpiworów puchowych, roztrzepywaniem i “uzdatnianiem” puchu - i przeszedł te procesy. Dodatkowo został dopchany około 400 gramami świeżego puchu. No i co?? Zamarzam przy + 2?? Być może dlatego, że chyba po raz pierwszy w życiu śpię sama w namiocie? Zawsze ktoś jednak obok oddychał, sapał, pierdział - i tym samym działał jak piecyk? A ja chyba sama z siebie ciepła nie wytwarzam ;) Noc dłuży się cholernie… Może na godzinę udaje się zdrzemnąć…

Poranek wstaje pogodny, słoneczny, ale upiornie zimny. Jakaś krowa gdzieś niedaleko potwornie drze ryja - może nie mogą jej wydoić bo mleko zamarzło?? Rozpalam w kominku, wystawiam się do słońca, wypijam mocna, gorącą kawe i spora ilość nalewki. Ale wciąż nie mogę się rozgrzać po tej cholernej nocy.

Obrazek

Niektórzy z ekipy mają nieco inne postrzeganie temperatur - eco to się np. kąpie!! Acz fakt - kąpiel nie jest długa i steki lecących znad wody przekleństw sugerują raczej morsowanie niż chlupiącą, letnią sielankę dla przyjemności.

Te dwa zdjęcia zostały zrobione mniej więcej w tym samym czasie ;)

Obrazek

Obrazek

Odkładając na bok temperaturę i choć na chwilę próbując zapomnieć o tym jednym aspekcie - nasze miejsce biwakowe jest bardzo urokliwe. Chatynka, kominek, pomost.. Skrząca sie tafla jeziora, świerkowy las..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie wiem czy to było widać na zdjęciach - ale chłopaki się bardzo postarali. Na równej polance chyba długo szukali, aby znaleźć najbardziej krzywe miejsce i akurat tam rozbić namiot! :)

Stare, drewniane łódki..

Obrazek

Obrazek

Roślinność nadwodna i podwodna..

Obrazek

Obrazek

Droga do wychodków porządnie usłana jest szyszkami :)

Obrazek

W Smolnikach napotykamy ciekawe mrowisko! Zamiast nosić igiełki na kupę - spryciule zasiedliły solidny pień!

Obrazek

Obrazek

Podjeżdżamy do wioski Rogożajny Małe, gdzie na lokalnym przystanku PKSu robimy niewielki popas.

Obrazek

Obrazek

Zabudowania wioski.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A dalej tuptamy polnymi drogami przez faliste wzgórza, pola i miedze, porosłe łanami mleczy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Kręte drogi doprowadzają nas na opłotki Wiżajn, nad jezioro Wistuć, nad którego brzegami rozsiadamy się na popas po raz kolejny.

Obrazek

Obrazek
(zdjęcie zrobione przez Pudelka)

Dzień, w odróżnieniu od minionej nocy, jest miły, ciepły i pogodny. Kurcze...szkoda, że się nie da jakoś zebrać, zgromadzić, zmagazynować tego ciepła, które cię otacza, aby potem móc użyć tą energię do ogrzania śpiwora w lodowatą noc..

cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 23 grudnia 2019, 22:18
autor: buba
Zwiedzanie miejscowości Wiżajny zaczynamy klasycznie - od sklepu. Niestety w dużej części Polski poznikały małe, wiejskie sklepiki, a przynajmniej przemianowały się na ABC, Groszki, Żabki, Małpki czy inne sieciówki. Zwykle łączy się to z pomalowaniem ich w jaskrawe barwy, oblepieniem szczelnie szyb reklamami, powieszeniem bilbordów z kiełbasą z kartonu za 3.99 i wybetonowaniem terenu wokół. Tu też mamy taki przykład ewolucji wiejskiego sklepiku…

Obrazek

Acz niektóre aspekty sympatyczności pozostały - są ławeczki dla odpoczynku i spożywania czy np. sprzedawczyni robi mi herbatę :) Ech… Lubię wino, lubię kwas chlebowy - ale jednak to herbata będzie miała u mnie zawsze pierwsze miejsce w rankingu ulubionych napojów!

Skrzyżowanie jabłonki z kosodrzewiną??

Obrazek

W miejscowości napotykamy dwa miejsca, które są dla mnie pewnym zgrzytem. Jedno to dąb. “Dąb Pamięci” - mający na celu uhonorować jakiegoś znanego żołnierza poległego w Katyniu. “Katyń - ocalić od zapomnienia”. Wszystko ładnie pięknie - tylko sadzonka chyba uschła… Chyba nie taka miała być wymowa pomnika? Że jednak się nie udało - ocalić od zapomnienia? A i słupek graniczny to nie wiem czemu tu postawili?

Obrazek

Obrazek

A drugie to boczna szutrowa droga.. Taka z gatunku mało ruchliwych i donikąd. Ale chodniczek wyrąbali! Pewnie była dotacja to kasę trzeba było wsadzić, w błoto nie w błoto, ale skoro dali?

Obrazek

Chodniczek prowadzi nad jezioro, gdzie postanowiliśmy szukać miejsca na biwak. Wiejska plaża jest z gatunku tych zagospodarowanych - dużo wiat, w tym jedna super fajna - jak wigwam! I to z kominkiem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest również malownicza chatka, ale niestety zamknięta. Oczywiście za klamkę ciągnę - acz tylko przedwczoraj drzwi okazały się łaskawe dla bub! ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczór póki co jest jeszcze w miarę pogodny...

Obrazek

Obrazek

Dwa i pół namiotu nad jeziorem Wiżajny!

Obrazek

Wieczór spędzamy przy kominku. Ciepło i zapach wędzonki roznosi się po okolicy. Oczy się kleją, zwłaszcza mi - po ostatniej nieprzespanej nocy, ale siła przyciągania kominka w połączeniu z ciekawymi pogaduszkami - jest ogromna!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W nocy niebo się zaciąga i zaczyna nieco siąpić. Deszcz jest z gatunku marznących, nad ranem zamienia się w szron. Noc jest jeszcze zimniejsza od poprzedniej, więc spędzam ją w sposób zróżnicowany - podejmując różne, mniej lub bardziej desperackie próby rozgrzania się. Na czarną godzinę miałam zakamuflowaną piersiówkę. Zawsze taką zabieram - jakiegoś koniaku czy whisky - specjalnie wybieram coś, co jest mocne, a nie cierpię tego w smaku. Coby mi nie przyszło do głowy wypić dla przyjemności ;) Teraz ta "czarna godzina" zdecydowanie nadeszła. Wypijam. Nie pomaga :( Zamarzam nadal. Wyciągam palnik z plecaka. Gotuję wodę. Próbuję pić wrzątek, ale głównym zyskiem jest poparzenie gęby. Wypijam z litr. Nie pomaga. Robie sobie więc kilka przebieżek. Biegam na plażę i z powrotem. Robię przysiady. Zawijam się w dwie folie NRC. Nie pomaga. Wpadam na kolejny pomysł. Idę na wyprawę do śmietnika. Wygrzebuje trzy butelki. Cuchną nieco jakimś zjełczałym olejem, ale to nieistotny szczegół. Gotuję kolejne porcje wrzątku. Nalewam w butelki. Robię sobie z nich termofory. Obkładam się nimi w śpiworze. Nieco pomaga. Zasypiam. Może na pół godziny? Może na godzinę? Po takim czasie woda w butelkach wystyga. Budzę się. Zamarzam. Czynności i aktywności zatem do powtórki ;) Tzn. bez piersiówki - bo tej już nie mam. Picie wrzątku, bieg na plażę, 50 przysiadów, woda do “termoforów”. Zaraz mi się skończy gaz… Zimno jest namacalne… Wieje.. Mżawka zamarza mi na gębie. Chowam się w wiacie. Tam wieje bardziej niż gdzie indziej. W kiblu też wieje. Włażę do śpiwora z ponownie nagrzanymi termoforami. Niestety jedna z wyciągniętych ze śmietnika butelek zaczyna przeciekać.. Budzę się i mam całe mokre spodnie.. Przebieram spodnie.. Te wieszam w wiacie… Może wyschną na wietrze? A może jednak zamarzną do rana? Chyba raczej nikt ich nie zajuma, chyba nie przedstawiają specjalnej wartości… W namiocie i tak nie mam gdzie ich położyć... Rajstopy mam niestety tyko jedne, więc próbuje je osuszyć srajtaśmą… Zapasowe spodnie są dużo cieńsze.. Pizga w nich jeszcze bardziej… A może to kwesta mokrych rajstop? ;) I jak zwykle w takich momentach zaczyna mnie boleć gardło... I prawe ucho.. Jak to jest - że nigdy nie lewe? ;)

Naprawdę zaczynam rozważać czy nie spakować plecaka i nie pójść do miejscowości. Może będę pukać po obejściach? Może ktoś mnie wpuści do domu? Może chociaż do piwnicy? Jest trzecia w nocy… Chyba trochę słabo… Przed nami zostało jeszcze kilka dni wyjazdu.. Myśl o tym, że kolejne noce będą wyglądać podobnie - nie napawa optymizmem.. Przecież ja tu przyjechałam dla przyjemności! I zawsze było tak fajnie! Ciepłe, majowe, pachnące noce.. Przepełnione śpiewem ptaków, zapachem igliwia.. Fakt.. w tym roku nie mogliśmy się dogadać odnośnie terminu i pojechaliśmy około półtora tygodnia wcześniej… I padło na tzw. “zimnych ogrodników”. Wiem, że sporo ludzi się śmieje z takich porzekadeł, ludowych mądrości i babcinych strachów… Ale coś kurde w tym jest… w takich ludowych doświadczeniach pokoleń… I można w to wierzyć lub nie - ale już któryś raz wychodzi, że w “ogrodników” pizga… Łażąc w kółko po okolicy dochodzę do pewnym wniosków i postanowień. Mam cztery wyjścia:
a) odłączyć się od ekipy i wrócić do domu
b) odłączyć się od ekipy, pojechać do jakiegoś miasta i kupić 10 kg ciepłych ubrań i kocy
c) odłączyć się od ekipy i zostać w pierwszym mijanym hotelu, bez względu na jego cenę i obrzydliwy wygląd
d) zaplanować jakiś CIEPŁY nocleg w okolicy i namówić na niego ekipę...
Miałam cała długą noc na przemyślenia, wiec stwierdziłam, że rozpocznę od wersji nr 4. A nuż się uda? Tylko czy ja ich namówię? Oni chyba są mniej ciepłolubni ode mnie… I teraz śpią jak niemowlęta… Zwykle, póki co, nie praktykowaliśmy na naszych wschodnich wyjazdach noclegów pod dachem (no chyba, że w miastach, w pierwszy lub ostatni dzień). Ale też póki co, nie mieliśmy nigdy przymrozków… Snuję więc plany namawiania ekipy… Pudla będę kusić prysznicem i zabytkami w miasteczku, eco bliskością klimatycznej knajpy (kiedyś byłam w takowej w Gołdapi).. A Grzesia czym? Coś muszę wymyślić! Może akurat jakiś mecz w telewizji będzie? ;)

Nad ranem piszę sms do toperza, żeby poszukał jakiś miejscówek w Gołdapi. Są jakieś kwatery pracownicze… O dziwo poszło dużo łatwiej niż przypuszczałam! Chłopaków nie trzeba długo namawiać! Mam wrażenie, że propozycja przypadła im do gustu. Zwłaszcza po sprawdzeniu prognoz pogody. Dziś ma cały dzień lać, a temperatura nawet w południe nie przekroczy 10 stopni. I kolejna noc ma być najzimniejsza… Zatem - ruszamy na podbój Gołdapi!

Z Wiżajn jedziemy PKSem. Mamy w planie odwiedzić trójstyk granic “Wisztyniec” koło wsi Bolcie.

Pogoda (jak widać na niebie i wyświetlaczu) nie rozpieszcza...

Obrazek

Rozważamy czy śniadania nie zjeść w parkingowym kiblu - jest to jedyne zaciszne miejsce…

Różne atrybuty graniczne stoją w jednym z mijanych ogródków ;)

Obrazek

Obrazek

A ów trójstyk jest kawałek dalej. Po zagospodarowaniu terenu widać, że zrobili tu z niego jedną z większych lokalnych atrakcji. Turysta to jednak niesamowity i zadziwiający gatunek - jedzie specjalnie X km, żeby zobaczyć słup ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest też kilka tablic, które w sposób słowny, a także obrazowy (może dla tych co czytać nie umieją?) informują, że granica to coś takiego, czego się nie przekracza. Są więc wyobrażone kółeczka, kreski, buciki, których celem jest antyzachęcanie do odwiedzania Obwodu Kaliningradzkiego tą drogą. A może głównym celem tych tablic jest jednak budzenie emocji, tajemniczości - podkreślanie wagi i wyjątkowości tego miejsca, w którym się znajdujemy? Że to jednak nie zwykły słup, ale taki wspaniały, wyjątkowy słup, którego nie wolno obejść dookoła? Bo inaczej jebutny mandat od polskiego pogranicznika i pałką w łeb od rosyjskiego? (tak nam przynajmniej mówił spotkany później patrol ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A w ogóle to gdzieś czytałam, że ponoć słupek nie jest wbity w miejscu prawdziwego trójstyku granic, tylko jest przesunięty kilka metrów dalej ;)

Śniadanie zjadamy w przydrożnej wiatce (po polskiej stronie - grzecznie wróciliśmy skąd przyszliśmy, choć nie powiem - kusiło ;) No ale cóż robić - skoro nocleg mamy już klepnięty w Gołdapi a nie w Gusiewie ;) Wiata stoi dokładnie na granicy województw!

Obrazek

Wiata nie jest zbyt zaciszna od wiatru, ale innej nie ma. A tu przynajmniej mamy daszek.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grześ wyciąga naleweczkę. Dość nietypowy smak “na rodzynkach, wytrawna”. Rozgrzewa, nie powiem :)

Obrazek

Obrazek

Pod tą wiatą mamy też pierwsze spotkanie ze strażą graniczną. Przychodzi do nas babeczka, która chyba głównie sprawdza czy jesteśmy Polakami. Śmiejemy się, że widocznie z daleka eco wyglądał na pakistańskiego uchodźcę. Ale jako że odzywa się czystym (w miarę) polskim, więc uspokajamy babkę na tyle, że nawet nam nie sprawdza dokumentów, tylko życzy udanej wycieczki i się oddala.

Mijają nas niemieccy biwakowicze :) To sie nazywa “nieśpieszne wycieczki objazdowe”!! :) Fajna sprawa! :)

Obrazek

Obrazek

Niestety musimy opuścić suchą wiatkę. W zacinającym deszczu suniemy na pobliski przystanek PKSu.

Obrazek

Obrazek

Po drodze mijamy ruiny dawnego posterunku granicznego - jeszcze chyba z niemieckich czasów.

Obrazek

Humory w autobusie dopisują. W końcu suniemy w stronę miejsca gdzie będzie ciepło i sucho!

Obrazek

Obrazek

cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 29 grudnia 2019, 22:10
autor: buba
W Gołdapi odnajdujemy naszą kwaterę i zostawiamy tam plecaki. Cóż można powiedzieć o tym miejscu, oprócz tego, że bije po oczach fioletem? Klimatem specjalnie nie grzeszy - ale jest suche i ciepłe. A dziś to wydaje się być najważniejsze...

Obrazek

Idziemy się powłóczyć po mieście. Często z toperzem jeździmy zimą gdzieś po zadupiach Dolnego Śląska czy lubuskiego. Zwiedzamy opuszczone pałacyki, a w długie ciemne wieczory zatrzymujemy się w miasteczkach, żeby iść do jakiejś speluny, powczuwać się w lokalne klimaty i pozaglądać w ciemne zaułki ryneczków czy brukowanych uliczek. Nazywamy te wyjazdy, że jedziemy “na zadymione miasteczka”. Tak - ja jestem z Bytomia i uwielbiam wszelakie wyziewy z kominów, ich zapach i ogólny klimat lekkiego zamglenia :) I właśnie dziś, chodząc po Gołdapi, mam wrażenie, że to jeden z takich wyjazdów. Ciemno, szaro, zimno, my idziemy szukać małomiasteczkowych knajp... i ten zapach dogrzewających się masowo mieszkańców! Wszystko ładnie pięknie - ale mamy do cholery połowę maja a nie styczeń!

Pierwszy odwiedzamy bar “Jędruś”. Całkiem przyjemne miejsce w jakimś podwóreczku między blokowiskiem.

Obrazek

Obrazek

Okienna psina nas obszczekuje. Obok mieszka jakiś optymista i zaklinacz pogody... pranie wywiesił!

Obrazek

Potem szukamy restauracji “Turystycznej”, miejsca, które pamiętam z 2006 roku, gdy z rodzicami właśnie tu kończyliśmy suwalskie wojaże.. I właśnie wtedy tu, w Gołdapi, doszliśmy do wniosku, że suwalskie suwalskim, ale naprawdę fajne tereny to się zaczynają tutaj! Knajpę znaleźliśmy, ale niestety w między czasie przeszła remont i zatraciła swój PRLowski klimacik. Acz jedzenie mają dobre - pielmieni, sało..

Obrazek

Obrazek

Wyłazimy też na lokalną wieżę ciśnień.

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

Widoki nie powalają. Acz zawsze jakaś atrakcja rzucić okiem na miasto z góry.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano idziemy pod pobliski sklep. Przefajne wiaty tu mają - takie z kanapami! :)

Obrazek

Obrazek

I mają specyficzny kibel - taki tylko na siku (czyli to, co w miejscu masowego spożywania piwa jest najważniejsze). Na początku nie do końca rozumiem, co Pudel miał na myśli, mówiąc, że tutaj “jest jakby wychodek, ale tylko pisuar”! :)

Obrazek

W podsklepowej wiacie spotykamy dwóch miejscowych, osobników równie klimatycznych jak i miejsce, w którym przebywamy. Jeden koleś ma bardzo bogaty życiorys i chętnie się nim dzieli ze spragnionymi gawęd i sensacji przybyszami. Skończył szkołę górniczą w Bytomiu Szombierkach. Potem jednak wywiało go ze Śląska, jakieś koleje losów się odwróciły - i został policjantem. Najpierw w Warszawie, potem w Gdańsku. Zawsze jednak podpadał przełożonym i wylatywał z roboty.. Ale potem przyjmowano go z powrotem na służbę w innym miejscu. W końcu dostał przydział na Gołdap. Tu osiadł na dobre.. Acz ponoć w tamte czasy taka Gołdap była uważana jako zesłanie.. O Gdańsku i tamtejszym posterunku mówi “małpi gaj” - debil na debilu. Różne płyną opowieści - o policjancie walącym pałką w żywopłot, o innym co skakał na główkę z dachu w krzaki. Jeszcze inny zwykle kradł rowery, ale kiedyś zajumał autobus prosto z dworca PKSu… Przewijają się historie o prostytutkach, przemytnikach, łapówkach, zomowcach, internatach i autach tak wypakowanych fajkami, że światła świeciły tak wysoko, że płoszyły ptaki na drzewach. To ponoć sposób, żeby wyczaić przemytnika - te światła. Chociaż prawdziwy zawodowiec to o tym wie - i światła obniża!

Tak to miło płynie nam czas w zimnej i wietrznej Gołdapi! :)

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

Podejmuję też próby uzupełnienia garderoby - bo spakowałam się (jak widać po poprzednich nocach) zupełnie nieadekwatnie do pogody. Zaglądam do kilku ciucholandów i próbuję kupić sweter, polar, jakąś ciepłą kurtkę.. Ni ma. Jest maj - więc mają już “tylko letnie kolekcje”... Mogę se kupić sukienkę w kwiatki albo kostium kąpielowy! ;)

Nie udaje mi się namówić ekipy na zwiedzanie bunkrów na obrzeżach miasta i stare wiadukty kolejki ukryte gdzieś w krzakach. Jedziemy tylko odwiedzić te najbardziej znane wiadukty w Stańczykach. Znaczy - będzie trzeba tu koniecznie wrócić!

Ledwo zdążamy na autobus, mimo że mamy go o 14:30.. W autobusowym radio mówią, że w Beskidach spadło 30 cm śniegu… No to my tu jeszcze nie mamy tak źle!!!! Wysiadamy w wiosce o wdzięcznej nazwie Błąkały...

cdn

Re: Suwalskie ogrodniki (2019) czyli zimno zimno bardzo zimno

: 01 stycznia 2020, 12:04
autor: buba
W Błąkałach, jak to my mamy przeważnie w zwyczaju, idziemy pod sklep.

Obrazek

Zwykle takie miejsca są bardzo miłe, ale jak widać trafiają się wyjątki od reguły. Pod sklepem są wiatki, ale pizga tak niemiłosiernie, że siedzenie w nich to jakaś masakra.. Oprócz wiat jest też przy sklepie niewielkie pomieszczenie ze starymi kanapami, stołem, jakby oszklona weranda, pełna kontenerów z pustymi butelkami.

Obrazek

Drzwi otwarte, widać wyraźne przeznaczenie do celów biesiadnych. Pytam sprzedawczynie czy możemy tam na chwilę usiąść, bo na zewnątrz to wiatr łeb urywa. Liczyłam, że dostanę odpowiedź “tak” lub “nie” - i temat będzie zamknięty. Baba prowadząca sklep jest jednak jakaś obłąkana (hmmmm.. czy to ma jakiś związek z nazwą miejscowości?? ;) ) i po moim pytaniu wpada wręcz w szał! “Wybijcie to sobie z głowy! To jest absolutnie niedozwolone! Co to w ogóle za pytanie! Jak śmiesz gówniaro!” Zupełnie jakbym zapytała czy mogę zrobić kupę na środku sklepu.. Tak antypatycznej i bezinteresownie wrednej osoby to naprawdę dawno nie spotkałam. Rzadko mam ochotę całą siła woli życzyć komuś wszystkiego najgorszego. Żeby dostała sraczki i wszystkie świnie jej sparszywiały! A przede wszystkim, żeby wszyscy jej klienci pojechali do Biedronki w Gołdapi! Zawsze mi było cholernie żal małych, wiejskich sklepików, że znikają z polskiego krajobrazu, że czy lokals czy turysta, nie ma gdzie sobie bułki, wody, loda czy piwa kupić... Ale jak tak to ma wyglądać - to ja podziękuje! Czasem bardzo żałuję, że nie mam w daszku czapki malutkiej kamerki, coby takie sytuacje filmować i dodawać do relacji...

Jedyne co mi pozostaje to nic w owym sklepie nie kupić, obiecać jej - tej ekspedientce, że reklama jej sklepu i jej szanownej osoby pójdzie na całą Polskę - i skupić się na (wcześniej wspomnianej) sile woli ;) Chłopaki jednak chcą wypić piwo, siadamy więc w owych wiatach na wygwizdowie… Próbuję zagotować wodę na herbatę, ale jest tak zimno i wieje, że woda ni cholery nie chce zabulgotać.. No ale ponoć zieloną herbatę nie należy parzyć we wrzątku ;) Widać los chce, aby było zgodnie ze sztuką! ;)

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

Przysiada się do nas Marek, młody lokalny pijaczek. Gada trochę od rzeczy. Nie odpowiada na pytania, ma swój świat. Opowiada o pobliskich wiaduktach, że tam jest parking, że właściciel trzepie na tym grubą kasę - po czym opowieść ulega zapętleniu. Jego głównym celem jest jednak sępienie fajek i kasy na piwo. Jest też okropne namolny, chce nas oprowadzać po okolicy, nawet jak już odchodzimy - to długo, bardzo długo za nami lezie i nie można się opędzić - jak od natrętnej muchy. Inni podsklepowi miejscowi podchodzą do niego jak do z lekka niespełna rozumu - jak do wioskowej maskotki, którą trochę się pogardza, trochę opiekuje, ale jednak zwykle traktuje dość z buta, żeby trzymała dystans. Może my byliśmy zbyt mili z początku, więc się tak przylepił jak g… do buta?

Idziemy szukać cmentarza ewangelickiego - Pudel miał takowy na mapie. Cmentarza (a nawet jego ruin czy resztek) nie udaje się znaleźć. Za to znajdujemy... Marka... a raczej to Marek znajduje nas i bardzo się cieszy z ponownego spotkania - i znów ogłasza się jako przewodnik do parkingu w Stańczykach ;) Auuuuuu! Znaczy dalej będzie truł d...

Czuć, że jesteśmy już na Mazurach. Zabudowa jest tu zupełnie inna niż w suwalskich wsiach!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Często stoją chutory przypominające Dolny Śląsk.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

Miła dla oka przydomowa ozdoba :)

Obrazek

Kierujemy się w stronę wsi Stańczyki. Na szczęście w końcu udaje się zgubić Marka, który w którymś momencie przestaje majaczyć między drzewami. Acz nie mamy pewności czy go jeszcze nie spotkamy - bo może poszedł skrótem, o którym opowiadał?

Tutejsze drogi wiją się sympatycznymi alejami starych drzew...

Obrazek

Obrazek

Idziemy też wąwozem, gdzie napotykamy jeden z wiaduktów tutejszej kolejki. Taki niewielki, mało popularny i służący chyba miejscowym jako nadogniskowa wiata! Górą idzie po nim jakaś polna droga...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy też harcerską stanicę, niestety bez wiaty, którą byśmy mogli zasiedlić.

Obrazek

W końcu docieramy na wiadukty. Te wielkie, najbardziej popularne, płatne, ale dziś na szczęście nie oblezione przez turystów tak masakrycznie jak mi pozostało w pamięci z mojego tu pobytu przed kilkunastu laty (wtedy już na widok parkingu uciekliśmy gdzie pieprz rośnie ;) ) Dziś teren dzielimy jedynie ze zorganizowaną wycieczką emerytów.

Łazimy więc owymi wiaduktami, schodzimy też na dół gdzie meandruje niewielka rzeczka - zupełnie nie pasująca gabarytami do tych kamiennych molochów!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Inne, mniejsze, pobliskie wiadukciki.

Obrazek

Przytulny baraczek. Ale niestety zamieszkany - koczuje w nim chyba opiekun lokalnych atrakcji.

Obrazek

Pijemy likier z dzikiej róży - coś na rozgrzanie jest konieczne przy takiej aurze!

Obrazek

Miejsce na biwak znajdujemy za jeziorem. Są tu dwa jeziorka - większe i drugie całkiem malutkie. Różne ich nazwy na mapach widziałam - głównie pojawia się nazwa jez. Dobellus Mały i Duży - acz na jednej mapie nazywały się ciekawiej - Jeziora Przewrócone. Bardzo zaintrygowała mnie ta nazwa. Z jednym z tych jezior wiąże się tajemnicza historia sprzed wojny. Na ile to "historia" a na ile "legenda" - to ciężko mi określić.. Ponoć w 1926 roku w czasie jednej z wiosennych burz jezioro wybuchło. Niektórzy twierdzą, że strzeliło w górę jak błotny gejzer. Jezioro na jakiś czas przestało zawierać wodę tylko zamieniło się w błotnistą maź. Ludzie stwierdzili więc, że w wyniku wybuchu jezioro podskoczyło i odwróciło się dnem do góry- stąd ta ciekawa nazwa: jez. Przewrócone :) Inni twierdzą, że to bujda, teorie spiskowe i żadnego wybuchu tam nie było. Nazwa jednak jest bardzo malownicza, a zwykle w każdej bajce jest trochę prawdy! :)

Obrazek

Obrazek

A my sobie tuptamy... boczna droga… kwitnące drzewko… i jakby ciut cieplej!

Obrazek

Zbieramy chrust, stawiamy namioty, ciepłe promienie ogniska rozświetlają małą polankę przy leśnej drodze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mozaika wiosennego lasu..

Obrazek

Wieczór jest bardzo a to bardzo miły!

Obrazek

A! Z komentarzy współtowarzyszy na temat mojego namiotu! Było ich wiele, ale ten jakoś zapadł mi w pamięć. “Jak w nocy padnie hasło - spier***amy! to osobnik z tego worka na bank nie zdąży!” Tam trzeba spać z kosą pod głową i w razie czego rozcinać bok i w nogi!”

W oddali żabki kumkają w jeziorze, a jakaś sowa ucha tuż nad nami! Tak głośnych “uchu” to ja jeszcze nie słyszałam! :)

Mamy wyjątkowo dobrą kiełbasę do pieczenia w ognisku - taką jakby faszerowaną słoniną. Na zimno niekoniecznie mi smakuje, ale na ciepło...mmmmm..... :) Biorę sobie opakowanie "na pamiątkę" - za tydzień będziemy na Litwie, to będę wiedziała czego szukać i jakie zapasy robić!

Obrazek

Poranne aktywności :)

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

Dziś dzień jest jakby cieplejszy. Zaczyna się chcieć żyć, wędrować, biwakować, zwiedzać!!! A tu trzeba się już kierować na Białystok i wracać… :( Do Błąkałów idziemy nieco inną drogą niż wczoraj.

Obrazek

Obrazek

Wpadamy jeszcze z Pudlem na pomysł, aby odwiedzić kolejną miejscowość - Żytkiejmy. Tym samym nie czekamy na PKS z resztą ekipy pod sklepem (tym obrzydliwym sklepem z wredną babą, która mam nadzieję, że ma już sraczkę) tylko próbujemy złapać stopa. Mimo bardzo niewielkiego ruchu się nam udaje - podwozi nas auto na litewskich blachach. Koleś wraca na Litwę, ale jedzie przez obwód kaliningradzki. Tak mu ponoć wygodniej i bardziej po drodze. Ma też bardzo nietypowy styl jazdy - widząc dziurę w drodze, stara się przyspieszyć i wjechać w nią oboma kołami naraz. Wygląda to nieco jak jakaś gra komputerowa - jakby odpowiednio dynamiczne łubudubuduuu powodowało nabijanie punktów. Trzeba przyznać, że koleś ten sport opanował do mistrzostwa! Chyba żadnej nie przegapił! :) Chwila! Już wiem! Może w obwodzie jest więcej dziur w drodze niż u nas? I jadąc tamtą trasą - gość ma szansę nabić sobie więcej punktów?? I wszystko jasne! :)

Żytkiejmy trochę przypominają małe miasteczko.. Łazimy trochę uliczkami, zaułkami... Plątaniny kabli, bluszcze, kwitnące drzewa, czerwień dachówek... Fajnie tu jest!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bar "Marzenie" już niestety nieczynny... "Pod Lwami" też.. Szkoda... miło by odwiedzić na koniec taki przybytek!

Obrazek

Obrazek

Pozostaje jedynie sklepik...

Obrazek

Moje ulubione słupy! :)

Obrazek

Nie wiem czy lato tego roku szykuje się równie "ciepłe" jak wiosna? Czy już zapasy opału na zimę tu robią?

Obrazek

Obrazek

Potem zbiera się na deszcz, ja się chowam pod wiatą autobusową, a Pudel idzie zwiedzać dalej. Oczywiście mu dolało!

Obrazek

Obok przystanku jest tojtoj, który się do mnie uśmiecha :)

Obrazek

A potem to już początek powrotu.. Zaś w deszczu... Po drodze, z okien pociągu migają różne mniejsze i większe stacyjki. Bardzo mi sie podoba, że każdy budyneczek jest inny... Szkoda tylko, że większość zabita dechami i już od lat nieużywana zgodnie z przeznaczeniem...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
(zdjęcie z aparatu Pudelka)

I w końcu Białystok i nocleg w PTSMie...

Obrazek

Potem nocne wyjście na miasto, knajpki... bardzo wczesna pobudka i długie, długie kiszenie się w pociągu sunącym na południowy zachód....

KONIEC