Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 14 listopada 2019, 23:13

Na przełomie lipca i sierpnia jedziemy do Armenii, to już czwarty nasz wyjazd w te strony. Acz wyjątkowo tym razem w innym terminie. Poprzednimi razy zawsze to był wrzesien, a teraz sam środek wakacji. Wiele ludzi odradzało nam taki termin, że sie ugotujemy ;) Ja tam upały lubie!

Próbowalismy znaleźć jakieś połaczenie lotnicze do Armenii, które by nie wiązało sie z zarywaniem nocy. Czemu wszystkie samoloty z tej części Europy muszą latać o jakiś upiornych godzinach? Jedyną "dzienną" opcją, którą udało sie znaleźć, był lot z przesiadka w Moskwie. I nie dość, że ponad dwa razy droższy - to jeszcze wymagajacy wyrabiania wizy tranzytowej, bo odloty z różnych lotnisk.. No więc raczej bez sensu...

Meldujemy się więc w Erewaniu o 4 nad ranem. Jakimś bladym świtem udaje sie dostać w okolice Dilidżanu, skąd planujemy rozpocząć naszą tegoroczną wycieczke. Pogoda zdaje się nie rozpieszczać, jest zimno, a góry nad Sewanem spowijają gęste chmurzyska. Wszystko wskazuje na to, że w ten piekielnie upalny lipiec zmarzniemy i nam doleje. Docieramy do Gosz, małej wioski wśród gór.

Obrazek

Wioska jest znana turystom głównie z kamiennego kościółka Goszavank.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pod nim więc rozkładamy sie na śniadanie. Jemy troche na siłe i na rozum, bo chce się nam jedynie spać a nie jeść. Nie wiem czy tylko my tak mamy, że po nieprzespanej nocy jest nam aż niedobrze i wszystko nas wkurza. Nawet się nie umiemy teraz cieszyc, że jesteśmy juz w upragnionej Armenii - jeszcze nie... Raczej patrzymy czy pod klasztorkiem nie ma jak postawić namiotu - ale troche za bardzo w środku wsi. Poza tym mamy przypuszczenia (słuszne), że w późniejszych godzinach zwalą się tu zwiedzający, pielgrzymi i ulegniemy zadeptaniu.

Póki co osiedliły sie tu tylko jaskółki.

Obrazek

Ładne tu mają śmietniki! Czemu akurat koty? :)

Obrazek

Obrazek

Wiele osób polecało nam jezioro Gosz, położone tu w pobliskich górach. Że piekne, urokliwe i ciche miejsce. W sam raz na namiot i aby reszte dnia jakoś przekoczować.. No to tam kierujemy swe kroki. Droga prowadzi poczatkowo przez obrzeża wioski.

Obrazek

Obrazek

O tu np. bym chciała spać! (tak wiem, moje dzisiejsze refleksje na temat otaczającego świata są niezmiernie monotonne ;)

Obrazek

Zabudowania sie kończą i suniemy dalej liściastym, robaczywym lasem.

Obrazek

Obrazek

Zupełnie jak nie w Armenii. Gdzie myśmy przyjechali? Muchy lecą za nami dziesiątkami. Nie wiem czy już wyczuwają padline? Droga jest gliniasta, mocno rozjeżdzona i zryta koleinami. Nie wygląda to na odludne miejsce.

Samo jeziorko to dosyć młakowata kałuża.

Obrazek

Z jednej jego stron jest miły widoczek na kawałek połoniny.

Obrazek

Ale cała reszta raczej przypomina mi las w Bytomiu, z tym, że nasze stawy sa dużo ładniejsze.

Nad jeziorem jest wiata z siedzeniami jakby z traktora i dużo miejsc po ogniskach.

Obrazek

Biwakuje tam kilka rodzin z grupką rozdartej dzieciarni. Zdążylismy się dowiedzieć, że dzisiaj jest święto Wardawar - taki ormiański śmigus, gdzie ludzie polewają się wodą. Dużo fajniejsze niż u nas jest to, że impreza wypada w upalne lato, a nie jak w naszą Wielkanoc, czyli wczesną wiosną, gdy często miecie śniegiem. Ponoć fajnie to wygląda w Erewaniu - gdzie zwykle jest potworny upal a fontanny sa pod ręką. Dziś raczej temperatury przypominaja polski "śmigus", wiec mam ogromną nadzieje, że nikt nas nie obleje. Bliskość jeziora jednak nie napawa optymizmem w tym względzie ;) Pewnie popołudniem ludzi będzie przybywać. Może w innych okolicznościach byśmy chętnie tu dołączyli do jakiejś biesiady: samogon, baran, wspólne pieśni... ale dzis jesteśmy paskudnie monotematyczni (spać, spać, spać). Obchodząc jeziorko dookoła zauważamy, że jakis debil podpalił jedno z drzew.. Chyba wrzucił do dziupli coś płonącego! Drzewko więc całe dymi, a zaglądając do dziupli widze pochodnie drwala wysokości trzech metrów! Rozważamy to gasić butelką, ale wlot jest malutki a strumienia wody nie da się zmusić aby leciał w góre, gdzie jara się najmocniej. Jedno jest pewne - nie bardzo mamy ochote rozkładać namiot pod jego konarami..

Schodzimy do łączki położonej poniżej jeziorka. Tu łatwiej wsadzić namiot i wkomponować go w krzaki. Łączka jest lekko podmokła, tak jakby niegdys tu było drugie oczko wodne, acz jej brzeg się całkiem pod namiot nadaje.

Obrazek

Obrazek

Jakieś dziwne rośliny tu rosną - troche przypomina trawke, na którą ktos nadział jarzębine ;)

Obrazek

Toperz troche marudzi, bo na takich młakach zaczyna kichać najbardziej. Wstawiamy namiot pomiędzy aromatyczne zioła. Spać! Marzenia się spełniają! Jest godzina 10.. Nad nami lataja odrzutowce, a i ekipy zaczynają się zjeżdzać nad jeziorko wyjac silnikami. Na wysokości łączki są najwieksze muldy i stromy podjazd. Zapadam w końcu w sen, ale jakiś taki niespokojny. Śni mi się, że drzewo nad jeziorem się w środku wypaliło i rozpękło - tak jak to robia moje "pochodnie drwala" na biwakach. Zasięg jego gałęzi to kilkadziesiąt metrów, żar się wysypał... wszystko się podpala, sucho jest jak diabli.. Ormianie uciekają przed pożarem do jeziora i tam po pas w wodzie dalej trwa impreza.. A my w tym chaszczu? Czy zdążymy uciec? Już raz w Armenii spierdalaliśmy nocą przed pożarem.. Bardzo bym chciała nie robić powtórki - raz wystarczy takich przygód! Zapach dymu snuje sie wszędzie wokół - w końcu Ormianie rozpalają swoje świąteczne grille!

Budzi mnie jakiś dziwny dźwięk. Mimo stoperów w uszach. Nasłuchuje. Nie jest to pożar z mojego snu ;) To jakieś chrumkanie, charczenie? Początkowo wydaje mi się, że to toperz. On, kiedy ma atak alergii, potrafi wydawać na śpiaco dziwne dźwięki. Dźwięk jednak dobiega z kilku stron naraz i przybiera na sile. Wyraźnie też coś zaczyna łazić wokół namiotu i z kilku stron naraz trykać jego ścianki! Już nie mam wątpliwości co do źródeł chrumkotu! Stado dzików! I one chyba są na nas złe - szarpią za odciągi, a może im sie raciczki zaplątały? Albo namiot im zagrodził ulubione dojście na łączke, gdzie lubią się paść? Jakos trace ochote na dalszy sen ;) Co robić? Budze toperza. Wyciagam na wszelki wypadek gaz. Wyjść po cichu z namiotu i porobić fajne fotki? Może jednak nie? Szuramy namiotem od środka, mniemy worki, jeden pompuje, żeby nim strzelić (ale okazuje sie być dziurawy ;) ) i pohukujemy. Dziki to ignorują. Przepędza je ostatecznie jakaś kolejna terenówka, z wyciem silnika pokonujaca pobliski podjazd.. Chrumkanie niknie w oddali.. Raczej się nie boje dzików np. idąc na wycieczke. U nas w Bytomiu, w miechowickim lesie, dzik to jest jak wiewiórka. Między autami po parkingach biegają, do śmietników zachodzą, jak wieczorem wracasz z zakupami to ryją przed blokiem. Norma. Dzień jak codzień. Ale spać jak mi stado po głowie łazi - to jednak jakoś tak słabo...

Jest godzina 15.. Sznur aut sunie nad jezioro, skąd zaczyna być słychać rytmy lokalnego dicho. Troche odespaliśmy. Do naszej łączki jakoś tracimy serce po przygodzie z dzikami (jak to taka "paśna" łąka to w nocy pewnie misiek by przyszedł ;) Pakujemy się więc i suniemy w dół. Nie mamy planu, gdzie chcemy dziś dotrzeć. Pewnie gdzieś w stronę Idżewanu, bo tak wypada nam trasa. Zobaczymy jak wyjdzie. Mija nas dwóch dziadków na kładach. Każdy z nich trzyma strzelbę. Oj jakiś z naszych kabanów skończy dziś jako szaszłyk!

Obrazek

Gdzieś między chaszczem miga nam połoninna górka z drugiej strony doliny, w której leży Gosz.. Postanawiamy tam się wybrać!

Obrazek

I od tego momentu wszystko się zmienia. Jakby ktoś zrobił pstryk! i nagle otacza nas inna rzeczywistość. Znów wokół nas jest ta Armenia, którą znamy z poprzednich wypadów i którą kochamy! W jednej sekundzie spływa na nas jakiś błogostan i radość. Zza chmur wychodzi słońce i rozświetla teren na tyle, że ściągamy polary i swetry. Pogodna, radosna i przyjazna Armenia będzie już nam towarzyszyć do końca wyjazdu!

Obrazek

Pniemy się zboczem, bydlęcymi ścieżkami w stronę wypatrzonej górki. Trawa pod stopami zmienia się w pył, roztaczając oszałamiającą woń tymianku i czubrycy. Wszędzie wokół nas wyrastają nowe szczyty gór o zróżnicowanej szacie - skaliste, połoninne i te obleczone gęstym kożuchem dusznego, robaczywego lasu, w którym spędziliśmy pół dnia. No to jesteśmy w Armenii! Palące słońce, świeży wiatr i zapach stepowych gór! Spod nóg czmychają jaszczurki tłuste jak jakieś legwany. Cykady graja na potęge! Nie wąski korytarz chaszczu, insekty i dzikie kabany - a płowość traw, szakale i kolczaste osty wbijajace sie w skarpetki! Tu na bank znajdziemy super miejsce na nocleg! O matko! jacy my jesteśmy szczęśliwi!!!!!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podchodzimy pod kamienny chaczkar na szczycie jednej z górek. Wiatr smaga pyski, a wzrok ginie gdzieś na szczytach pustych gór.. Wyciagamy lawasz, ser, warzywa i wino. Tym planujemy się tu żywić przez najbliższy tydzień. Obiadokolacja smakuje wybornie w takich okolicznościach czasoprzestrzeni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakieś góry, których nazw nie znamy.. Rozsiane po Armenii bardzo daleko stąd..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Położone wśród zieloności i skałek zabudowania wioski Gosz..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W dole, pod Goszavankiem, ciągną "elitbusy" zorganizowanym wycieczek. Tłum turystów przelewa się ze wszystkich stron kościoła. Lipiec, niedziela, święto - chyba gorszego terminu być nie może!

Ciężarówki wypakowane sianem z trudem meandrują po wąskich uliczkach miejscowości.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wokół nas pasą sie konie, a wyschnięty nawóz bydląt wszelakich wzbogaca aromatem tutejsze zioła.

Słońce powoli chowa się za góry. Wino się kończy, a wraz z nim ten pełen emocji dzień śniętych wędrowców...

Obrazek

Obrazek


Noc jest niesamowicie gwiaździsta. Podziwiamy niebo przy każdym wyjściu na kibelek. Nocą uprawiamy też prawie bobslejowe ślizgi. Niektóre tylko ze śpiworem a inne wraz z karimatą, zatrzymując sie dopiero na ściance namiotu. No bo postawiliśmy go nieco na pochyłości. Początkowo nie wydawała się az taka duża - a jednak! Zjeżdżamy konkretnie, w sposób ciagły i powtarzalny.

Ranek wita nas nieco przymglony - jak się okaże będzie to tu regułą, że z wieczora widać dwa razy więcej gór niz o poranku.

Obrazek

Jakiś pomniczek udało sie wypatrzec. Nie wiem co to za jegomość?

Obrazek

Schodzimy w strone Gosz.

Obrazek

Obrazek

Chyba z tej perspektywy Goszavank prezentuje sie najfajniej!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zaglądamy w chłodne i cieniste zaułki klasztorka - w miejsca, które wczoraj rano były zamknięte.

Obrazek

Obrazek

Trwa właśnie nabożeństwo. Tubalne śpiewy niosą sie wśród starych murów. Mam plan zapalić świeczkę za babcie. W każdym tutejszym górskim kościółku będe to robić. Moja babcia zmarła tydzień temu. Miała 98 lat.. Za dwa dni jest pogrzeb.. Nie dam rady na nim być. Ale myśle, że ormiańska świeczka w klasztorku wśród gór bardziej ucieszy babcie niz moja obecność w Krakowie. Przynajmniej jakbym ja była duchem - to bym tak uważała! :) Pytam "obsługe" gdzie wstawić świeczke. Pytają za kogo. Tłumacze im.. Główny mnich roztkliwia się nad babcią, że "piękny wiek" i obiecuje specjalnie dla niej odśpiewać jakieś ormiańskie pieśni. Babeczki sprzedające dewocjonalia też zapalają świeczki. Pełgające światło płomienia oświetla kilkusetletnie mury.. Brodaty mnich śpiewa. Dwóch innych mu wtóruje. Echo powtarza dziwny zaśpiew. Babciu! Dla ciebie! :)

Obrazek

Obrazek

Tuptamy w dół. Mijamy opuszczony barakowagon..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A kawałek dalej opuszczoną knajpe...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jak to jest przewrotnie, że rano zawsze sie napotyka tyle świetnych miejsc na nocleg??


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 21 listopada 2019, 11:48

Opuszczamy wioskę Gosz i suniemy drogą w dół. Chwile siedzimy sobie w cienistej biesiadce pod skałami.

Obrazek

Obrazek

Zaraz potem łapiemy stopa. To obwoźny sklep z arbuzami, w którym w Gosz pytałam o pomidory. Więc poniekąd można powiedzieć, że znajomy. Zgodnie z poleceniem zrzucamy plecaki na arbuzy i pakujemy sie do szoferki. Jedziemy niedaleko, tylko do skrzyżowania, bo kierowca skręca na Khaczardzan, Czambarak i tamtędy planuje dojechac do Sorży. Ale dwa kilometry przejechane - zawsze coś! To odwieczny problem w łapaniu stopa, że większość ludzi pokazuje paluchem w dół, że oni tylko tu albo że zaraz skręcaja. A dla pieszego z plecakiem to każdy kilometr na wage złota.. A nasz kierowca na koniec nie chce nas wypuścić bez arbuza! Mówi, że nie ruszy póki nie zabierzemy jakiegoś dorodnego okazu. Wybieram więc najmniejszy i zjadamy go na rozdrożu, na schodach jakiegoś opuszczonego sklepiku. Chyba zaraz pękniemy! Cieżko w dwie osoby zjeść całego arbuza...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Próbujemy dalej łapać samochody jadące w strone Idżewanu. Zatrzymuje się niwa, a w niej dwóch dziadków w garniturach. Nie wiem po co się zatrzymali, bo nie bardzo chcą nas gdziekolwiek podwieść, mimo posiadanego miejsca. Tymczasem z bocznej drogi wyjeżdża uaz. To Nazar. Jedzie tylko do sklepu. Garniturowe dziadki wdają się z nim w długą i burzliwa rozmowe, połączoną z machaniem rękami, z której my, ze względu na język konwersacji, jesteśmy wyłączeni. Stoimy więc i tylko się głupio uśmiechamy. Chwile później informują nas, że przekonali Nazara aby nas zawiózł gdzie chcemy, tylko mamy mu zapłacić za benzyne. Cóż... nie taki był pierwotny plan, ale cóż zrobić.. Nie bardzo da rade teraz się wykręcić. Wsiadamy więc do uaza i jedziemy - w przeciwnym kierunku niż planowaliśmy. Próbujemy protestować, ale dziadki zostały hen daleko w swojej niwie, a Nazar nic kompletnie nie rozumie co do niego mówimy. Pokazujemy więc na mapie Idżewan, on potakuje i konsekwentnie sunie w strone Khaczardzanu.. No pieknie.. W tą strone to mogliśmy pojechac z arbuzami, jednocześnie umilając sobie trase pogawędką (arbuziarz próbował nas przekonać, że w ten upał to bardziej użyjemy nad Sewanem niż w idzewańskich górach). Skręcamy w jakieś boczne drogi, uaz podskakuje na wybojach i pokonuje kolejne brody.. Kurde, teraz to już nawet nie jest trasa na Sorże ;)

Obrazek

Docieramy pod samotny dom stojący w wąwozie. Nazar szczerzy zęby i znika w drzwiach do budynku. Chwile później pojawia się żona Nazara, syn, robotnicy naprawiający dach i w asyście stadka kur plątajacego sie pod nogami, idziemy do wiaty biesiadnej. Co się okazuje - przed taką daleką drogą trzeba się posilić, wypić kawe, zjeść ciasto i przepyszne wyplatańce całe zrobione z jakiś słodkich ziarenek. Wygląda to jak warkocz zrobiony z ciasta sezamkowego , ale o ziarnach grubszych, mieszanych z bakaliami i bardziej słodkie. Miło się siedzi w wiacie, buja na huśtawce, wcina smakołyki i słucha lokalnej muzyki z laptopa - są to utwory jakiegoś członka rodziny, z którego sa bardzo dumni... Chyba.. Bo ciężko tutaj o porozumienie. Np. syn Nazara, Nerek, mówi, ze jego kuzyn mieszka w Polsce. Pytam w jakim mieście. Nerek na to, że ma na imie Alek. Pytam czy długo mieszka w Polsce, odpowiedź brzmi, że ma trzech synów. Chwalę skoczną piosenkę lecącą z głośnika - a gospodyni dziekuje mi bardzo, przytula się i mówi, ze faktycznie winogrona obrodziły w tym roku. Tak sobie więc miło gawędzimy. Jak to mawiają "dziad o krupach a baba o fiołkach". Czas mija sielsko i smakowicie, wjeżdża też na stół domowe winko. Zaczynamy sie też zastanawiać, że może to nam się wydaje, że jedziemy z Nazarem do Idżewanu, a on myśli np. że przyjechaliśmy do nich w gości na tydzień?? Mamy też dużą chwile niepewności, gdy Nerek żegna się ze wszystkimi czule, wsiada w uaza i znika w oddali - razem z naszymi plecakami i jakims nieznanym gościem w środku, który akurat przed chwilą przyszedł. Na szczęście się okazuje, że auto miało nagłą i pilną potrzebę przewieźć gdzieś jakiś stukilowy worek, który czterech chłopa nie może podnieść i wdusić do auta.

Robimy sobie też wspólne zdjęcie tzn. my ustawiamy się na huśtawce, a jeden z robotników od dachu próbuje nas sfotografować. Pokazuje mu guzik, który trzeba nadusić. Wychodzi film. Powtarzamy drugi i trzeci raz. Trudno. Będzie film. Wytniemy z niego zdjęcie. Na zdjęcie z samowyzwalacza ekipa nie chce się zgodzić.

Obrazek

Ostatecznie napasieni słodkościami po uszy jedziemy z Nerekiem do Jenokawanu.

Obrazek

Skoro już mamy transport to niech podwiezie nas tam, gdzie naprawde nam trzeba. Zaczynamy oczywiście od wizyty na stacji benzynowej, tu każdy jeździ na rezerwie.

Obrazek

Nazar zadbał o moją wygode. Uaz ma wymontowane tylne siedzenia, więc wstawia mi pieniek, a na nim układa ogromna poduszke. Konstrukcja jest bardzo wygodna w stanie stacjonarnym. Jest jednak na tyle niestabilna, że na każdym zakręcie czy drogowej nierówności (a występuja one dosyć często), lece jak worek kartofli, rozbijając morde o inna część auta. Czuje się troche jak na tych zawodach pt. "kto dłużej usiedzi na narowistym byku". Musze przyznać, że nabieram w tym wprawy - i pod koniec trasy balansuje na pieńku juz całkiem nieźle!

Nerek bardzo pilnuje abym nie schodziła z pieńka i nie siadała na podłodze, co ponoć jest obrazą dla gospodarza. Co chwile też zatrzymuje się, wysiada, prześciela mi poduszke, albo chociaż pyta czy mi wygodnie. Krzycze więc, ze tak, wywijając jakiś kolejny rozpaczliwy taniec, bo akurat trafilismy na bród z jakąś niespodziewaną rurą zakopaną w glinie. Taniec kończy się zwojem jakiś dziwnych kabli, wyrwanych szlag wie skąd, które trzymam w rece. Człowiek jak bezładnie leci to się podświadomie łapie wszystkiego co jest na drodze. Coś jest z tym powiedzeniem o tonacym i brzytwie... ;) Krzycze więc, ze "tak, wszystko w porządku", a kable po cichu odkładam koło jakiegoś worka leżącego przy nadkolu. Nerek kiwa głową, daje po gazie i podgłaśnia muzykę, aby wykazać swe ukontentowanie lub/i uprzyjemnić nam jazde. Auto piłuje ostro pod góre - wieś Jenokawan jest położona bardzo wysoko w stosunku do leżącego w dolinie Idżewanu. Cieszymy się, że nie musimy tych serpentyn pokonywać piechotą.

Jenokawan wita nas kamiennym (a może metalowym?) sołdatem celującym z pepeszki w cerkiew.

Obrazek

Jest też sklepik, gdzie nabywamy piwo. Babka w sklepie sugeruje nam, aby z piwem nie siadać pod sklepem, tylko kawałeczek dalej pod urzędem, bo tutaj jest tak w zwyczaju. Chwile później zagaduje nas wracająca do domu urzędniczka. Zwróciła jej uwagę moja gęba, a zwłaszcza niebieskie oczy. Wtedy też po raz pierwszy rzuca mi się na szyje. Ona mieszka tu juz 40 lat, ale wciąż tęskni za widokiem niebieskich oczu, przypominających jej czasy dzieciństwa. Ma męża Ormianina, 6 dzieci i 15 wnuków. Żaden z potomków nie odziedziczył niebieskich oczu. Mówie jej, że moja córeczka też ma czarne oczka - widać to cecha jakaś bardziej dominująca. Babeczka rzuca mi się na szyje po raz drugi, wołając, że łączy nas "ta sama bida" (cóż, ja nigdy tego nie pojmowałam w tym aspekcie, mi się kabacze oczka jak węgielki od zawsze bardzo podobały!). Nasza urzędniczka pochodzi z Estonii. Przyjechała tutaj bo w Idżewanie przydzielono jej prace. Takie były czasy. Miała tu nakaz pracy na 5 lat, a potem mogła wrócić. Ale ponoć zwykle młodzi pracownicy zostawali juz w miejscach swojego "zesłania", żenili się, wrastali w środowisko, żal im było rzucać sprawdzoną prace, mieszkanie i wracać niby do siebie, ale zawsze troche na tym etapie w nieznane. Ona sama pochodzi z Parnu. Cieszy się, gdy mówię, że tam byliśmy. Opowiadam jej, że w Parnu robiliśmy zakupy, a potem kawałek dalej w Lihuli zepsuł sie nam samochód i.... ""W Lihuli? Byliście w Lihuli???" - babeczka ze łzami w oczach rzuca mi sie na szyje po raz kolejny. "Tak naprawde ja nie jestem z Parnu tylko właśnie z Lihuli. Ale mówie zawsze, że z Parnu albo z Haapsalu, bo nikt i tak by nie kojarzył malutkiego miasteczka, położonego gdzieś z dala od głownych dróg, gdzie nic nie ma." Opowiadam jej więc, że przecież są piekne ruiny wielkiego kościoła - babka oczywiście je pamieta, mieszkała w domu dokładnie naprzeciw, przy samym skrzyżowaniu. Czy jej dom jeszcze stoi? Może tak. Tam było dużo starych, drewnianych domów... Ciekawy zbieg okoliczności takie spotkanie.. solidarności niebieskich oczu ;)

Powoli wychodzimy z wioski. Pylista droga wije się serpentynami pod góre.

Obrazek

Domy pojawiają się coraz rzadziej, za to porzuconych wraków aut coraz więcej...

Obrazek

Obrazek

Niektóre zabudowania wioski przycupnęły na samym urwisku..

Obrazek

Bo tu zaczyna być widać wąwóz.. Ten wąwóz, na którego dno dziś właśnie zmierzamy!

Obrazek

Obrazek



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 25 listopada 2019, 21:01

Tuptamy dalej drogą pod góre. Asfalt się kończy, zabudowania wioski także. Droga staje się pylista i coraz bardziej widokowa. Suniemy w stronę ośrodka wczasowego zwanego "Apaga Resort", mającego tu opinie bardzo ekskluzywnego. Nie ma innej drogi w interesujące nas miejsce (jak sie jutro okaże jednak jest druga droga, ale dziś jeszcze o tym nie wiemy). Raz po raz mijają nas tłuste SUVy i inne niskopodłogowce lokalnej elity finansowej. Takie co to raczej rzadko się zatrzymują aby brać zakurzonych autostopowiczów..

"Apaga Resort" to zespół hotelowych domków na malowniczym zboczu nad wąwozem. Są tu tyrolki, jazda konna i inne atrakcje dla znudzonych wczasowiczów.


Obrazek

Obrazek

Piwo też jest, więc się na chwile zatrzymujemy.

Obrazek

Miejsce, mimo całej swej komercyjnej natury, nie jest aż takie złe jak przypuszczaliśmy. Mając w oczach różne kurorty, myślałam, że będzie dużo, dużo gorzej! A tu budowle z nietynkowanego kamienia, drogi z nieregularnego bruku, całkiem przyjemna knajpa. Gdyby tak wyszło, że musze tu zanocować, to zrobiłabym to nawet bez specjalnego obrzydzenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale nie ma takiej konieczności - mamy na oku miejsce noclegowe niedaleko stąd. Miejsce wręcz rewelacyjne, magiczne i jedyne w swoim rodzaju! I tam kierujemy swe kroki, wcześniej podpytując w "resorcie" jak tam iść, bo ni cholery nie możemy znaleźć początku naszej ścieżki. Faktycznie jest ona ukryta, zaczyna się gdzieś przy koniach, między dwoma parkanami. Dalej wiedzie ona skrajem wąwozu, wąską półką i co chwile odsłania sie jakiś fajny widok na skały i strome zbocza. Idziemy troche na czuja, bo ścieżka kilkakrotnie zanika albo się rozgałęzia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czasem idzie się samym zboczem pionowej skały i trzeba się czepiać krzaków, żeby nie zlecieć w przepaść..

Obrazek

Obrazek

Chyba najbardziej obrosłe grzybami drzewo jakie miałam okazje kiedykolwiek napotkac!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na niektórych skrzyżowaniach prowadzą nas przefajne "szlakowskazy", zrobione z podeszw butów. Liczymy litery - ilość się zgadza, więc zapewne pisze "Lastiver", zatem to, czego nam trzeba. Niestety, mimo wielu prób, nie udało mi się ostatecznie nauczyć ormiańskiego alfabetu. Jakoś te wszystkie litery wyglądają dla mnie tak samo! jak modyfikacje "n", "u" i "h". Juz z gruzińskim szło mi lepiej - przynajmniej litery się czymś od siebie różniły - jedna przypominała parasol, inna nożyczki, a jeszcze kolejna klęczącą postać ;)

Obrazek

Obrazek

Tak sobie tuptając docieramy do jaskini, w której jest monastyr. Jaskinia ta pełniła rolę miejsca kultu już od czasów pogańskich. Musi tu byc zatem jakieś dobre miejsce - miejscowi nazywają je "miejscem mocy". Dawniej urzędowali tu Jazydzi, teraz ściany zdobią całkiem chrześcijańskie krzyże i jakieś wyrzeźbione sylwetki. Rzeźby pokrywają cała ścianę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do jaskini chodzimy na raty. Zejście jest conieco problematyczne, aby go pokonać z wielkim, rosochatym i ciężkim plecakiem. O! - tędy się idzie:

Obrazek

W tym samym zboczu, nieopodal, można też po drabinie dostać się do prawie całkiem pionowego tunelu, zamkniętego żelaznymi drzwiami. Jak się później dowiadujemy - można wejść od drugiej strony, a nawet wynając tam pokoik z piecem, co robia turyści w zimniejsze okresy roku. Sa też jakieś beczki i inne sprzęty wyłożone pod skałami.

Obrazek

Obrazek

W pobliskim lesie jest też hucząca przepompownia, która narosła na miejscowym potoczku. Z daleka wygląda jak bunkier!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A między drzewami zaczyna majaczyć to, czego szukamy... Więc przyspieszamy kroku! :)

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 28 listopada 2019, 11:53

Wędrując zboczem wąwozu docieramy do naszego celu. Zwą go Lastiver. Baza? Kemping? Nie wiem jak to nazwać. Bo drugiego takiego miejsca nie znam. Są tutaj domki na drzewach, na skałach, wiaty, miejsca ogniskowe. I bar. Jakis taki mix najlepszych studenckich baz namiotowych, górskich chatek, schronisk czy barakobarów. Wino z granatów i herbata z okolicznych ziół. Zapach ogniska, podpiekający sie na ruszcie baran, szum wodospadu i drabinka prowadząca "na pokoje".

Przykładowe domki na wysokościach. Są malutkie - dwuosobowe, gdzie cały środek wypełnia materac, są większe, "o podwyższonym komforcie" (tam chyba jest jeszcze stół i krzesełka), są domki dla wiekszej ekipy tzn. 4 takowe połączone współnym tarasem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest oczywiście kibelek typu wychodek. Taki bez szamba, spłukiwany bieżącą wodą.

Obrazek

Obrazek

Miejscowy bar, który zasysa nas na dłużej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest księga wpisów. Jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięć:

Obrazek

Zajmujący sie tym miejscem gość, którego nazywamy "bazowym", przysiada się do nas w barze i na różne tematy snuje opowieści. Opowiada np. że Polacy o nazwiskach zakończonych na "-owicz" tak naprawde są Ormianami. Tak w skrócie - ponoć dawno temu jakis klan ormiańskich wojowników pomógł polskiemu królowi (czy innemu tam księciu) i za zasługi dostał szlachectwo i prawo osiedlania sie na polskich ziemiach. Prawda? Ormiańska legenda? Wyssana z palca opowieść na potrzeby rozmów z turystami? Nie mam pojęcia. Bazowy opowiada też o lokalnych jaskiniach, pasterskich połoninach wznoszących się nad wąwozem, pięknie okołodilidżańskich ukwieconych gór. Myślelismy, że przesadza, mówiąc, że idzie się po szyje w kolorowych kwiatach, a ich oszałamiający zapach wręcz zwala z nóg. A kilka dni później tam byliśmy. I się okazało, że to rzeczywistość przerosła legende... Bazowy opowiada też o niebezpieczeństwach i posępnym uroku wiosek na wschód od Berd i tamtejszych zruinowanych klasztorków, gdzie praktycznie nikt nie zagląda.. Miejsc, do których raczej nie będe miała odwagi pojechać... Dowiadujemy się też dlaczego "domki na drzewach" zaczynają sie powoli przekształcać w "domki na skałach". Ponoć powód jest bardzo prosty - drzewa zaczęły butwieć a domki spadać ;) A że turyści za bardzo nie lubią spadać nocą razem z domkiem, zaczęto sie zastanawiać jak tego procederu uniknąć. Pnie drzew były stopniowo skracane, ale niewiele to pomagało. Klimatyczne dachy ze słomy też ciekły jak durszlak. Zostawili więc kilka takich domeczków na pamiątke (juz nie używanych), ale uznali, że co skała to skała!

Stare, obecnie dekoracyjne już tylko domki.

Obrazek

Obrazek

Najwyżej położony w bazie domek jest nadrzewny, acz ten jakoś specjalnie wzmacniany.

Obrazek

Do naszej chatynki wchodzi sie po "drabinie" zrobionej z pnia!

Obrazek

Wieczorem idziemy popływać w wodospadzie, a bazowy robi nam zdjęcia. Chyba nie każdy turysta kąpie się tu tak ochoczo, bo bazowy bardzo się cieszy naszymi osiągnięciami w walce z nurtem. A nurt jest solidny! Kwicze masakrycznie gdy siadając u nasady wodospadu zaczyna mnie spychać w topiel. Toperz niby mnie trzyma, ale pomocna dłoń bazowego też sie przydaje. A potem pływamy z nurtem niosącym swoje fale w dal! Fajne uczucie zapychać z wodą w takim tempie! Wodospad nieduży, ale moc ma potężną! Nie wspomniałam, że woda jest hmmmm... dosć orzeźwiajaca?? ;) Ale to chyba można się było domyśleć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Malownicze ujęcie wody.

Obrazek

A to drzwi do szopy. Jakie cudnie wyplatane! :)

Obrazek

Wieczorem idziemy na kolejną herbatke ziołową do baru. Wino mamy jeszcze jedno swoje i mamy dylemat czy wypić je na skale, gdzie jest nasz domek, w wyplatanej wiacie czy może na huśtawce, której wymachy w przód latają nad urwiskiem prowadzącym do potoku?

Wieczorem na naszej skałce :)

Obrazek

Obrazek

Oprócz nas na noc w bazie zostaje tylko Ormianin z żoną Rosjanką i trojgiem dzieci. Przyjechali tu na wakacje z Moskwy, na dwa tygodnie. Są cholernie chamowaci, hałaśliwi i mam wrażenie, że traktują baze jak swój własny folwark. Robia wokół siebie taki kwik, tumult i zawłaszczenie przestrzeni, że mimo naszego pokojowego nastawienia do świata kilkukrotnie popadamy w konflikt. Mam wrażenie, że sam widok turysty z plecakiem u kolesia wywołuje piane na ustach i żółć strzyka mu uszami. No ale staramy sie nie przejmowac debilami, szkoda sobie psuć nerwy bedąc w tak miłym miejscu i próbujemy przebywać tam, gdzie ich nie ma. A nie jest to trudne bo teren jest duży.

Poranek koło naszego domku jest chyba jeszcze piękniejszy niż wieczór!

Obrazek

Obrazek

Rano też biegniemy nad wodospad sie wypluskać!

Obrazek

Obrazek

Odkrywamy, że kawałek dalej jest jeszcze jeden wodospad i to nawet wyższy.

Obrazek

Obrazek

A tu dziwne znalezisko w pobliskim lesie. Chyba jakiś rodzaj pajęczyny. Ale jej nitki tak wygięły i pociągnęły gałązke, że wygląda jak rakieta do tenisa!

Obrazek

Od bazowego dowiadujemy się, że wracając nie musimy dymać pod góre do "resortu" i Jenokavanu. Można iść też w dół dnem kanionu do Getahovit! I tak zrobimy! :)

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 29 listopada 2019, 17:00

greg12 pisze:
28 listopada 2019, 13:11
Armenia to jeden z krajów które obowiązkowo muszę odwiedzić… Twoje zdjęcia są przepiękne i bardzo Ci zazdroszczę udanego wyjazdu :) :)
Dzieki! Ciesze sie ze sie zdjecia podobaja!

Napewno warto sie tam wybrac! :D
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 29 listopada 2019, 17:00

Bazowy opowiada nam o drodze alternatywnej - że nie musimy wracać przez Apaga Resort. Cieszy to niezmiernie z dwóch powodów. Raz, że poznamy nowe miejsca, nowe trasy. A dwa, że nie będzie trzeba iść pod góre! Druga droga prowadzi dnem wąwozu i prowadzi w dół. Taaaak! Lastiver to miejsce idealne dla bub! To spełnienie moich górskich marzeń. Miejsce, gdzie idac i tam, i spowrotem, idziesz w dół! Czy można coś wiecej chcieć od górskich wędrówek?

Od bazy kawałek trzeba iść rzeką. Dopiero jakieś kilkaset metrów dalej zaczyna się przejezdna dla terenówek droga. Tu nie ma nawet ścieżki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Troche przeraża nas, że droga kilkanaście razy przekracza rzekę brodem. W oczach mamy głebokość i siłe nurtu spod wodospadu. Bazowy nas jednak uspakaja - 3/4 wody kawałek dalej wpływa do rury, rzeka jest więc malutka i nie szaleje. No i faktycznie tak jest. Przykładowe brody na trasie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rzeczkę nie wszędzie jednak udaje się pokonać suchą stopą. Acz wtedy z pomocą przychodzi nam rura. Dobry z niej most! :)

Nie udaje się nam jednoznacznie ustalić jaki jest cel wpompowania wody do tej rury. Z opowieści różnych osób wersje były przeróżne - "aby osuszyć kanion", "aby w Getahovit mieli wode", "dla elektrowni", "woda dla Sewanu bo wysycha". Każdy promuje swoją wersje, twierdząc jednocześnie, że te pozostałe są głupie. Jedno jest pewne, że w wycieczce towarzyszy nam rura.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Miejscami rura malowniczo zarasta bluszczem, ziołami, krzaczynami..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czasem mocowanie rury zdaje się być odrobine niestabilne? ;)

Obrazek

Obrazek

Ktoś pomieszkuje w wąwozie, acz niestety nie mieliśmy okazji z nim pogadać.

Obrazek

Droga wije się między skałami. Jest chyba jeszcze ładniejsza niz ta górą, którą przemierzalismy wczoraj. Miejscami nad potokiem wznoszą sie pionowe ściany.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zbocza czasami sie troche osypują. Jest kilka przesmyków zawalonych gruzem kamieni.

Obrazek

Obrazek

Gdzieniegdzie na skale są miejsca, sugerujące wypływ ciepłego źródla - a przynajmniej mineralnego. Ale przeważnie jest to za rzeką, wiec nie macamy.

Obrazek

Całą droge obżeramy się jeżynami. Są wielkie jak śliwki - i niesamowicie słodkie!

Porzucony i wrośniety w ziemie spychacz. Roślinność zaczyna już na nim rosnąć. Chyba został z czasów budowy rury???

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy kolejny wodospad. Miejsce jest tak malownicze jak z jakiegoś kiczowatego folderku obrobionego za bardzo w fotoszopie.

Obrazek

Pod wodospadem jest bunior zachęcajacy do kąpieli. Woda jest jeszcze bardziej lodowata niz wczoraj. Upalny dzień i piękno tego miejsca powodują, że nie możemy sobie odmówić zażycia kąpieli. I następnej... i kolejnej! Pływamy tak długo, że zaczynają mnie boleć z zimna stawy. Ale jak przestać? W takim miejscu? Woda pod wodospadem jest bardzo głęboka. Ciekawe ile ma metrów? A może tam sa jakieś jaskinie? Skąd te rozmyślania? Wczoraj pod wodospadem koło skalnych domków też nie gruntowaliśmy. Ale tu woda ma inny zapach. Jakby kamieniołomu. Tak pachniała kąpiel pod Strzelinem i koło Vidnavy, gdy pod sobą miało sie kilkadziesiąt metrów lodowatych wodnych odmetów.

Obrazek

Obrazek

Gdy ociągając się kończymy kolejną kąpiel, w okolice wodospadu przyjeżdża wycieczka w dwóch uazach. Wynajęła je grupa znajomych z Giumri i ich rodziny, obecnie zamieszkujace na Uralu, pod Magnitogorskiem. Sporo Ormian, którzy wyjechali do Rosji, akurat teraz przyjechało do Armenii na wakacje. Mam wrażenie, że Armenia w miesiącach letnich podwaja swoją liczbe ludności. A miejscowi to potwierdzają.

Obrazek

Ormianie z uazowej wycieczki nie kąpią się pod wodospadem. Moczą stopy, robią zdjęcia, szykują jakąś wałówe do spożycia.

Kawałek dalej wąwóz się rozszerza w rozległa doline, znikają pionowe skalne ściany - a przynajmniej sie nieco oddalaja od nas i siebie nawzajem.

Obrazek

Obrazek

My tuptamy dalej. Mijamy jakieś bacówki.

Obrazek

I spory budynek przemysłowego użytku. Chyba przepompownia? (albo bimbrownia?) Bo w środku coś solidnie bulgocze! ;) Przy drodze stoją spychacze, ciężarówki.

Obrazek

Obrazek

Widząc te zabudowania juz sie nam wydaje, że jesteśmy na obrzeżach wsi Getahovit. Ech... jak my bardzo jesteśmy w błędzie! Akurat gdzieś tam mijają nas nasi znajomi spod wodospadu i proponują podwiezienie. Cieszymy się bardzo! Jazda na otwartej pace uaza to wielka radość! Rzuca mocno, trzeba się trzymać pałąków oburącz. Kłopot jest jak mijamy inne auta. Wypada odmachać, ale jak tu się puścić jak akurat wjeżdżamy na jakieś wielkie muldy??

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do Getahovit jedziemy jeszcze długo... bardzo długo... Nie byliśmy nawet w połowie drogi. Dziś piechotą byśmy na bank nie dotarli do wioski.

Zajeżdżamy pod jakiś salon piękności. Cała ekipa tam się rozsiada dla odpoczynku od upału i zaczyna obżerać ciastkami z kremem. Wnętrza budynku są chłodne i cieniste. Okazuje się, że kierowca uaza jedzie do Idżewanu, więc może nas podrzucić. Nie omieszkamy skorzystać z okazji. Potem mi mówił, że zrobił to celowo. Ma cukrzyce i nie mógł patrzeć jak wszyscy wpierdzielają torty kapiące od śmietany, kremu, galaretki i szlag wie czego jeszcze. Że to wszystko pachnie a jemu nie wolno.

W Idżewanie robimy zakupy. Miasto nie robi na nas dobrego wrażenia. Drugi raz je widzimy i jest potwornie zapchane, tłoczne, hałaśliwe. Korki, ryk klaksonów, wszędzie biegający jak w obłędzie ludzie. Masakra! Przejść na drugą stronę ulicy to jakaś gra dla samobójców. Jak ja nie cierpie miast! A ich widok po zejściu z gór, wąwozów czy zagubionych gdzieś na zadupiach wiosek - jest jeszcze bardziej traumatyczny..

Obrazek

Na półce sklepu zauważam lokalne wino. Idżewan ma swoją fabryke win - więc warto wspierać lokalny przemysł! :) Jedno jest jeżynowe. Napisali na etykiecie "jeżyny zbierane w górskich częściach idżewanskiej obłasti". Kurde! To te nasze jeżyny! Te, których dziś wcieliśmy chyba po 5 kg na głowe! Jak tu takiego posiłku nie poprawić jeżynowym winem? A drugie wino jest dereniowe ("kizył" to chyba dereń??). Będzie dziś miły wieczór! Grunt tylko, żeby znaleźć jakieś godne takich zacnych trunków miejsce na biwak! :)


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 30 listopada 2019, 23:23

Naszym kolejnym punktem na trasie i celem wędrówki jest Hagarcin. Jest tam klasztorek, który zapewne nam sie nie spodoba, ze względu na swoja popularność. No ale skoro już jesteśmy w rejonie to zajrzymy. Kawałek za Idżewanem mijamy rowerzyste, który wygląda cholernie sympatycznie. Ma dredy takiej długości, że bardzo sie zastanawiam jakim cudem mu sie jeszcze nie wplątały w szprychy. Zamiast sakw rower jest obwieszony różnistymi koszyczkami, z których każdy jest inny. Sprawiają wrażenie jakby koleś sam je sobie wyplatał jak poczuje taką potrzebe. Niektóre wyglądają jakby były z jakiś liści palmowych. Do kierownicy ma przywiązaną czache o rogach tak wystających do przodu, że jedzie i ma przed soba metrową kopie. Chyba juz kiedyś ich "użył", bo jedna "kopia" jest złamana i troche zwisa na bok. Rowerzysta jest spieczony na skwarek - widac nie pierwszy miesiąc pedałuje na upale. Wygląda na człowieka, który miałby co opowiadać przy ognisku. Oczywiście jakby miał akurat na to ochote.

Po drodze do Hagarcin mijamy duzo biesiadek. To chyba dyżurne miejsce, jak ktoś chce zrobić urodziny czy po prostu napić się z kumplami. Niektóre biesiadki są ogólnodostępne. Inne trzeba wynająć - są szlabany i wiszą numery telefonów. Te wynajmowane często wyglądają jak małe domki - solidne wiaty, ruszty, można wesele wyprawić! (co w jednej z mijanych wiat właśnie się odbywa - panna młoda pozuje do zdjęć na stole stojąc na jednej nodze, a w tle przygrywa skoczna muzyka przerywana przez gwizdy i okrzyki rozochoconych biesiadników).

Mijamy też budynek dawnej kolejki linowej. Podobny do tych z Sanahin czy Achtali. Nie wiem skąd dokąd była ta linia? Jedno wiadomo - już jej nie ma... Kurcze, musiało być kiedyś sporo tych kolejek w Armenii. Ciekawe gdzie jeszcze były? Do budynku kolejki dałoby rade wejść (i mieliśmy taki zamiar), ale ostatecznie z tego rezygnujemy. Mimo że drzwi są otwarte na oścież. Budynek jest cały obłożony ulami, a nad nimi wznoszą się roje pszczół. Niesamowity widok! Te pszczoły uciekły? Zwykle jednak siedzą w domkach albo rozpierzchają sie pojedynczo, a nie lecą zwartym szykiem jak jakiś pocisk! Wokół naszych ruin więc lata kilka czarnych, kłębiących się i buczacych kul - jakoś, nie wiem czemu, nieco tracimy chęc na zwiedzanie. Kurde, one mogą to uważac za swoj teren! Może wewnątrz stacji kolejki są barcie?? Nigdzie w zasięgu wzroku nie ma żadnego człowieka, do którego można by zagadać..

Poniższe zdjęcia stacji kolejkowej nie są moje - są z googlemaps. Jak robiłam zdjęcie to jedna pszczoła wlazła mi w obiektyw, a 4 inne usiadły na ręce. Moje zdjęcie więc wyszło totalnie nieostre, a ja jakoś miałam wieksze parcie na przyspieszenie kroku niż na kolejne próby fotograficzne ;)

Obrazek

Obrazek

Hagarcin, jak sie domyślalismy, to miejsce upiorne. Zwłaszcza w wakacyjnym terminie.

Obrazek

Sam klasztorek może i jest ładny, ale otoczka w postaci dziesiątek autokarów i kłębiących się tłumów (wygląda to nieco jak te roje pszczół ;) ) sprawia, że zwiedzamy miejsce dosyć pobieżnie.

Obrazek

Zaczynamy się powoli zastanawiać nad miejscem na nocleg. Można wrócić na biesiadki. Ale jest też opcja pójść dalej. Za klasztorkiem idzie droga w stronę gór. Tuptamy więc nią. Najpierw wije sie przez robaczywy liściasty las i wygląda mało rokujaco na biwak. Ale tam nie spotykamy już nikogo..

Obrazek

W końcu udaje się wyjść na bardziej odkryty i przewiewny teren. Zaczynają sie odsłaniać widoki.

Obrazek

Obrazek

Wybieramy jedną z górek i zaczynamy na nią włazić. Z daleka wyglądała jak równa połoninka, ale z bliska okazuje się być strasznie stroma, o zboczach z kamienistego osypiska, które w kupie trzyma tylko macierzanka i inne suchorośla - o bardzo aromatycznym zapachu. Pniemy sie do góry, ale im dalej - tym wydaje sie to coraz bardziej bez sensu.

Obrazek

Zbocza stają się coraz bardziej skaliste i strome. Już stąd patrząc nie ma wątpliwości, że na szczycie sterczy skałka. Z drogi było widać, że przeciwległy stok tej górki to urwisko. Nie rokuje to za bardzo na rozbicie namiotu. Toperz wyrywa jednak do przodu i powoli mi znika gdzieś za skałkami. Pić mi się chce jak cholera, a cała woda jest w plecaku toperza.. Poza tym czuje bezsens włażenia tu - wywindujemy sie, klepniemy skałke i trzeba będzie schodzić (a raczej zjeżdżać tym piargiem na tyłku). Bo już stąd widać, ze o spaniu to tam nie ma mowy. Trzeba by znaleźć inną górkę, jakąs bardziej plaskatą! Po kiego diabła toperz tak leci naprzód?? No ale nie mam wyjścia i musze za nim iść do góry...

Na szczycie teren troche sie wypłaszcza i łączka przechodzi w rzadki acz mocno cienisty las pełen starych zbutwiałych pni i powykręcanych drzew. Ale podłoże nadal jest nierówne i co chwile noga wlatuje pomiędzy jakies skalne rozpadliny, kamulce i korzenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakimś cudem znajdujemy miejsce, gdzie da rade wklinować namiocik między skałe, przepaść a rozłożysty dąb. Zatem tu zostajemy! Jest cudnie! Toperz jednak miał nosa, że go tu tak ciągnęło!

Obrazek

Obrazek

Wokół wszędzie widoki na poszarpane wyższe grzbiety, skały, zwarte kożuchy lasu, a nawet gdzieniegdzie jakieś łachy śniegu sie ostały.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na zboczu zielonej góry widać bacówki. Tam maja chyba owce, acz od czasu do czasu gdzieś po okolicy niesie sie też donośne muczenie krowy. Jednak jest ono jakieś takie dziwne, jakby tubalne. Chyba echo je tak zniekształca? Toperz próbuje mnie wkręcić, że to niedźwiedź ;)

Obrazek

Bacówki na przybliżeniu też się miło prezentują - kopki siana, gruzawiki i wyraźny dowód na to, że to jednak nie misio muczał :)

Obrazek

Nasze idżewańskie zdobycze :) Jedne z pyszniejszych win jakie piłam. Ustępują jedynie naddunajskim domowym specyfikom o kwaskowatym aromacie. A może w winie najważniejsze jest z jakim widokiem go spożywasz?

Jeżyna i dereń. Z lekką domieszką aromatu czubrycy, macierzanki, bacówki i wiatru lipcowych gór...

Obrazek

Obrazek

Wieczorne klimaty...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W nocy budzi nas potworny warkot silnika. W panice wyskakujemy ze śpiworów, a mi się mylą kierunki i próbuje wyjść z namiotu przez ściane bez zamka, a latarka mi się właśnie teraz gdzieś zapodziała. Ale czy to ma jakieś znaczenie, jak i tak zaraz będziemy rozjechani?? Jakby stado ciężarówek pędziło prosto na nas!! Jest to jednak niemożliwe - tu nie ma drogi - a tym, niemal pionowym zboczem to nawet najlepsza terenówka nie podjedzie. Co się okazuje - to samolot. Lecący tak niesamowicie nisko, że brzuchem prawie czochra o gałęzie drzew. Podmuch mało nam nie zdmuchuje namiotu.. Ki diabeł? Czemu on tak nisko leciał?? One tak tu mają w zwyczaju? Zepsuł się i zamierzał sie rozbić na następnej górze? A! Jak na samolot był bardzo mało oświetlony... Dobrze, że się nam w odciągi z namiotu ogonem nie zaplątał ;) W uszach długo jeszcze dzwoni od ryku jego silnika...

Rano idziemy sprawdzić co jest za dębowym laskiem. Otóż jest tam druga polanka. Wieksza, ale pochyła i strasznie muldowata. Kończy ją skałka. Dalej nie ma jak przejść - można tylko zawrócić. W stronę bacówek, podobnie jak z miejsca gdzie spaliśmy, opada w dół strome urwisko. "Polanka" jest określeniem miejsca, gdzie nie ma lasu. Bo ziół jest po szyje lub wyżej. Niektóre zdjęcia zrobiłam podnosząc aparat nad głowe. Albo wspinajac sie na skałke.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

My tymczasem zjadamy śniadanko, dopijamy reszte wina i tuptamy spowrotem.

Obrazek

Dziś, jak sie oczywiście uda dojechać, to szukamy szczęścia gdzieś w górach nad Dilidżanem. Początkowo myśleliśmy, żeby gdzieś dalej iść w te góry tutaj, ale wypilismy już cała wode. A wszystkie źródła jakie znajdujemy po drodze są wyschnięte lub w postaci błota. Krowy to wprawdzie piją, no ale nas jakoś nie zachęca... Więc kupimy wode w Dilidżanie. No i wino! Bo źródeł wina to juz całkiem w tych górach nie ma! :P

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 02 grudnia 2019, 19:17

W Dilidżanie zatrzymujemy sie tylko na chwile. Znaczy na zakupy. Plecaki zrobiły sie podejrzanie lekkie, więc sugeruje to, że nie ma co jeść. Pakujemy więc w nie wode, wino, lawasz, ser i kupe lokalnych, aromatycznych warzyw. Z głodu nie umrzemy, ba! czekają nas fajne górskie biesiady przy jadle i napitku. Tylko każdy kij ma dwa końce... Plecaki znów osiągneły mase średnio nadającą sie do noszenia. Najgorsza jest woda! Czy kiedyś wynajdą wode w proszku? ;) A upał jest, więc pić się chce, zwłaszcza jak sie dyma pod góre...

Nasz sklepik położony jest na jakimś peryferyjnym osiedlu Dilidżanu, przy drodze prowadzącej na północ, w stronę gór i leśnych klasztorków, do których dziś kierujemy swe kroki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nieopodal chodnika, gdzie leżą nasze plecaki, grupa dziadków rozsiadła się pod drzewem. Grają w warcaby, popijają kawe. Jeden co chwile idzie w stronę zaparkowanej łady, otwiera maske, coś pod nia dłubie, wzdycha, ociera rękawem pod z czoła, zamyka maske i wraca do poddrzewnej kompanii. Sytuacja powtarza sie (za naszego tam pobytu) z 7-8 razy. O co chodzi??

Większym zainteresowaniem dziadków niż warcamy cieszymy sie my. Niby nie dają tego po sobie poznać, ale cały czas czujemy świdrujący w nas wzrok. Chwile później chyba robią wręcz zakłady ze sobą - czy turystom uda się upchać te 3 siatki zakupów w i tak już opasłe plecaki. "Ty zobacz - po co im tyle wody? Bedą sie nia polewać? Wardawar juz przeciez był!", "Może sie bedą w tym myć? Turyści tacy są, do mnie kiedyś tacy przyjechali - to tylko łazienka i prysznic ich interesowała!", "Ty zobacz, on to chyba wszystko tej dziewczynie da do niesienia", "Ona chyba tego plecaka nie podniesie, będzie go ciagnąć, mówie ci, że tak będzie", "Po nich zaraz ktoś przyjedzie, chyba durny by to nosił", "Ty patrz! Oni maja też wino! Przelewają go do plastikowych butelek, ale spryciarze", "O konserwa im uciekła! sie toczy ulicą! ha ha ha! Złapią ją czy wpadnie pod auto??". KURDE!!!!!! Czuje sie jak aktor w teatrze (albo raczej błazen w cyrku ;), który wystawia sztuczki ku uciesze gawiedzi. Na szczeście udaje sie zapakować plecaki i ogłosić koniec przedstawienia. Nie ma jednak oklasków i prośb o bis ;) Potem jak juz idziemy dalej, uświadamiam sobie, że ta sytuacja była jakaś nietypowa... Dlaczego oni u licha nie rozmawiali ze sobą po ormiańsku?? Tak jak wcześniej, przy warcabach? Wygląda na to, że oni celowo chcieli, żebyśmy rozumieli ich głupie komentarze i sie nimi stresowali?

Suniemy wyboista drogą w stronę górskiego klasztorku Matosavank. Na którymś etapie drogę przegradza szlaban. Fajny odciążnik - zrobiony z felgi?? :)

Obrazek

Dosyć stara tablica. Jeśli ktos potrafi przetłumaczyć - byłabym wdzięczna!

Obrazek

Idziemy przez łukowato powyginany młody las..

Obrazek

Kościółek Matosavank to miejsce naprawde urokliwe. Budynek jest zarośnięty, stare kamienie są wkomponowane w przyrodę, że ciężko stwierdzić gdzie się zaczyna naturalna górka, a gdzie zbudowane ściany.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyglada to nieco jak jakaś cegielnia?

Obrazek

Obrazek

Oczywiście przy kościele jest miejsce biwakowo - biesiadne. Ech... czemu w Polsce nie ma takiego zwyczaju - aby przy kościołach rozbijać namioty, palić ogniska i robić pikniki??

Obrazek

Obrazek

Fajnie do środka wpada światło przez niekompletna kopułę. Jest kilka pomieszczeń, chaczkary na ścianach, na podłodze. Ściany omszałe, okopcone... zapach tysięcy dawno zgasłych świec unosi się w cienistych wnętrzach.. Patrzą na nas oczy świętych z małych i większych obrazków. Tu nie ma oficjalnego ołtarza. Tu każdy obrazek ma zapewne swoją historie, jakiś odwiedzający go przyniósł i postawił wśród starych murów. Podoba mi się ten zwyczaj, więc i ja zostawiam coś od siebie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Urokliwy krzyż na dachu. Taki z powyginanych gałęzi.

Obrazek

Kolejny klasztorek na naszej trasie to Jukhatavank (tak jest napisane na mapie, nie mam pojęcia jak tą nazwe sie czyta - bo nigdy jej nie słyszałam wypowiedzianej). Po drodze mijamy dużo biesiadek, malowniczo rozsianych po zaroślach.

Obrazek

Niektóre są wyposażone w źródełka, gdzie uzupełniamy wode - bo na trasie od sklepu juz wypiliśmy trzy litry ;)

Obrazek

Sam kościółek okazuje się być dużo bliżej niż się wydawało z naszej, mocno niedokładnej mapy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie jest to może miejsce tak turystyczne jak Hagarcin, ale odludnym również nazwać go nie można. Kręci się jakaś lokalna rodzinka, która z niewiadomych powodów chyba rozlazła się po krzakach, a teraz nie może się pozbierać do kupy. Chodzą więc po okolicy, okrążają stare mury, zaglądają do środka, nikną za drzewami i cały czas potwornie drą japy. Chyba się nawołują. Najpierw pojawia się starsza babka, potem ona oddala się stromym stokiem gdzieś w górę, a jej miejsce zastępuje dwóch nastoletnich chłopców. Potem chłopaki zbiegają w dół, a przychodzi jakiś brzuchaty facet w średnim wieku. Gdy on drze się pod klasztorkiem, gdzieś w oddali słychać, że jakaś babka robi to samo. Każdy z nich zagląda też do reklamówki leżącej przy ławce, po czym ją odkłada w to samo miejsce. Zaglądamy więc potem i my. W reklamówce są zgniłe owoce. Zastanawiamy się już, że może to jakaś gra terenowa, której zasad nie rozumiemy? Gdy ostatecznie Ormianie ze swoimi okrzykami oddalają się gdzieś poza zasięg ich siły głosu, w okolicy pojawia sie pięciu zagranicznych turystów. Wyglądają dosyć ciekawie bo wszyscy są w bokserkach, za to każdy ma na kiju kamerę. I idą od siebie w odległości około metra i każdy coś innego nawija do swojej kamery, śmieje się, kwiczy albo pokrzykuje. Od czasu do czasu zderzają się ze sobą swoimi kijami i wyglada to troche jak walka na szpady. Zabawnie to wygląda z boku, idzie 5 osób i wszystkie jednocześnie bla bla bla, głosem mocno pretensjonalnym - każdy do swojego pudełka. Tworzy to niesamowitą kakofonie dźwięków, bo starają się nawzajem przekrzykiwać. Ciekawa jestem jak to będzie wyglądało na tych ich filmach? Czy każdy z nich jakoś wytnie to barmotanie w tle? Czy właśnie cel jest taki aby ono było?

Na tym etapie troche żałujemy, że w tej kolejności zdecydowaliśmy się odwiedzać klasztorki. Pomysł biwaku pod Jukhatavank nie napawa nas optymizmem (a pod Matosavank byłoby super!) Ale wracać tam? Bez sensu. Spróbujemy wbijać wyżej, w góry. Toperz wypatrzył na drzewie tabliczke - kierunkowskaz. Pisze na nim "capel" - co ponoć po angielsku znaczy "kaplica". Może więc tam gdzieś jest jeszcze jeden, jakiś bardziej dziki klasztorek? Idziemy poszukać. Chyba jeszcze dwa znaki sa pod drodze a potem znikają. Nic "kaplicopodobnego" po drodze nie wypatrzyliśmy. Trudno. Za to odsłaniają się widoki na obłędnie piękne, płowe, trawiaste góry, udekorowane tu i ówdzie skałkami czy budyneczkami bacówek. Godzina jest wczesna.. Cieszymy się, że nie zostaliśmy pod klasztorkami. Cieszymy się, że napakowaliśmy dużo wody.

Z uśmiechem na gębach suniemy więc w strone owych gór i kolejnych przygód, wystawiając pyski ku słoncu i podmuchom wiatru o aromacie łąkowych ziół!

Obrazek

Obrazek

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

Post autor: buba » 03 grudnia 2019, 23:06

Nasze początkowe ustalenia zakładały nocleg pod którymś z tutejszych klasztorków, ale wydawało nam sie, ze one będą wyżej w górach, dalej od miejscowości, itp. Zatem zmieniamy plany. Na drzewie jest przybita tabliczka "chapel" co ponoć po angielsku znaczy kaplica. Czyli cos tam dalej jest ciekawego. No więc powiedzmy, że owej kaplicy szukamy. Tak naprawdę to szukamy miejsca na namiot na jakiejś górskiej łączce, coby siąść wśród szumu wiatru i przestronnych widoków, wypić wino i na porannym siku zobaczyć malowniczy wschód słońca.

Droga pnie się robaczywym lasem, ale na szczęście ten etap jest krótki i szybko wyłazimy na łączki, a w końcu na rozległe, zielone połoniny.

Obrazek

Mijamy wiate piknikową w miejscu bardzo widokowym. Owa biesiadka:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I widok, który się z niej roztacza...

Obrazek

Jak okiem sięgnąć sterczą szczyty o różnym stopniu szpiczastości, obłości, nachylenia czy pokrycia skałkami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stoimy i cieszymy japy. Przed nami morze gór - a my rozważamy, którą z nich wybrać na cel naszej dzisiejszej wycieczki? Czy może ten taki falisty grzbiecik z lewej? Czy może ta górka? taka tłusta? Nie wiemy jak się która z nich nazywa. Nie wiemy dokąd prowadzą wijące się wszędzie wyboiste, gliniaste, serpentyniaste drogi.. Wiemy, że wokół nas jest sporo bacówek i łąk kośnych. Wiemy, że cisze raz po raz przerywa muczenie krowy czy dźwięk gruzawika, który wypełniony po brzegi sianem wraca w dalekie doliny. Gdzieś w oddali silniki zdychają na ostrych podjazdach, piłują, a owce beczą w zagrodach.

Bacówki na dzisiejszej wycieczce w zasięgu naszego wzroku (i zooma ;) )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszędzie wokół trwają sianokosy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Takie oto góry nas tu otaczają - z jednej strony nietknięte komercją, a z drugiej strony kompletnie nie nadające się, aby je nazwać dzikimi - bo takimi nie są. Góry zdecydowanie "zagospodarowane", ale kompletnie nie w takim znaczeniu jak to się obecnie rozumie. Mamy mapy, ale ich skala i siatka nadaje się, aby jeździć od wsi do wsi asfaltem. Samo rozmieszczenie górskich klasztorków jest pewną sugestią. Ale my jakos do chodzenia po górach nie potrzebujemy nazw, wysokości i przewyższeń. Nie trzeba nam wyznaczonych tras. W takich miejscach czuć wolność - pójdziemy - o! tam! A tam może spróbujemy zejść. A jak zejdziemy nie tam, gdzie planowaliśmy - to trudno. Dojdziemy do innej wsi albo dojedziemy stopem z sianem. Albo zawrócimy, jak droga zaprowadzi nas nad brzeg wąwozu.. Ot, idealne góry bubowe.. Nie dzikie, nie puste, nie odludne.. Góry pełne lokalnego życia, ale jednocześnie nie rozdeptane tysiącem górskich butów z ostatniej kolekcji mody..

Na cel naszej trasy wybieramy górke obłą, połoninną, która wygląda jak kupa. Kupa siana w sensie ;) Raz po raz przecinamy głębokie koleiny jezdnych dróg. Takie wstęgi zaschnietego błota snują się na wszystkie strony... Ech... mieć tu niwe - a świat by należał do nas! (tzn. póki owa niwa by się nie zepsuła ;) )

A kawałek dalej nasza górka! I zaraz bęc! niespodzianka! to dopiero garbek! Ta góra jest większa niż nam sie wydawało! No i tak będzie jeszcze ze 3 razy.

Obrazek

Góra nas zwodzi i robi sobie z nas jaja! Oddala się i raz po raz pokazuje swoje nowe oblicze..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Drogi jezdne już dawno poszły w inne strony, ścieżki to tu zwykle maja deseń racic i prowadzą do młakowatych wodopojów. Ku bubowym celom pełznie sie po pas, a nieraz i po szyje, w ziołach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale co to są za zioła! Aromat mijanych kwiatów i suchorośli przypomina nieco tymianek, macierzanke, lawende czy jakieś przyprawy do piernika. Potem dowiaduje się, że głownym współtwórcą aromatu była czubryca. Ni to mieta, ni to cytryna, ni to pietruszka? Widok większości mijanych roslin jest nam niecodzienny, więc wędrówke spowalnia robienie zdjęć każdej wydziwiastej rośliny. To chyba też magia lipca, gdy to wszystko kwitnie i żyje... Wrześniową porą stepowa roślinność była już uschnieta.. Ech... Czuje się jak muminkowy Paszczak, który na widok każdej nowej rośliny woła "ojej, cóż to za okaz" i biegnie z lupą i rozwianym chałacikiem (acz ja lupy nie mam ;) )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spomiędzy tego kolorowego i pachnącego buszu uderza dźwięk cykad i innych polnych grajków. Robie dużo zdjęć. Ale zdjęcia okazują się być nijakie. One zawierają jedynie formę wizualną - a to oddaje może 10% emocji chwili i klimatu tego miejsca. Bo widok jest niczym bez zapachu, dźwięku, smaku.. Na zdjęciu nie ma cykady, nie ma pociąganego raz po raz łyku idzewańskiego wina, nie ma ciepłego, aromatycznego wiatru smagającego pysk, który nagle przylatuje znad dalekich, bezimiennych dolin... Ale i tak wale zdjęcia bez opamiętania na prawo i lewo - inaczej jakoś w takim miejscu nie potrafię!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu dołazimy na jakiś szczyt. Stoi tu słup w stylu trianguł i nijak iść dalej, bo dalej to tylko ostro w dół, w czeluście jakiejś pustej doliny. Przed nami kolejne pasmo jakiś obłych i poszarpanych gór. Z naszej mapy wynika, że mają one koło 2.5 tys. wysokości. Ale szlag je wie...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakieś góry gdzieś bardzo daleko stąd. Zdjęcia pt: "buba bawi sie zoomem w aparacie" ;) Przyblizenia rzędu razy 100.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś w oddali się ostro chmurzy i mruczy burza - znaczy na szczycie nie śpimy ;) Dalej tez nie idziemy. Dochodzi godzina 18. Schodzimy w dół szukając jakiejś dogodnej równej półeczki na namiot, oferującej jednocześnie w okolicy jakieś miejsce kibelkowe, gdzie nie grozi atak latających węży ;) Tu też się rozkładamy z kolacją. Zestaw śniadaniowo - kolacyjny wyjeżdża z plecaków. Lawasz, lokalny podwędzany ser (niestety mocno cieknący i ubogacający swym aromatem wszystko w plecaku, co nie siedzi odpowiednio mocno zawinięte w trzy worki ;) ), pomidory, ogórki, papryczki tak ostre, że trzeba się mocno pilnować aby nie potrzeć oka po takiej kolacji, oliwki z pesteczką z puszki i wino jeżynowe. Z takich jeżyn, co mało od nich nie pękliśmy w wąwozie Lastiver. Brakuje troche herbatki - a tu pewnie można by do niej dorzucić pół łąki. Ale troche boimy się rozpalać Marusie w tym miejscu, o ognisku już nie wspominając. Jest masakrycznie sucho, co w połączeniu z silnym wiatrem i małą ilością niesionej przez nas wody, powoduje, że ochota na herbatkę nieco mija ;) Trzeba będzie przeżyć o wodzie i winie ;)

Gdzieś w oddali, w dole, majączą zabudowania Dilidżanu. Dolinny busz zieloności - i bum! nagle i niespodziewanie wyłaniają sie beżowo - szare wieżowce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozbijając namiot mamy odwiedziny. Taki oto jegomość pcha się nam do środka!

Obrazek

Spanie mamy mocno muldowate, ciężko się ułożyć, zwłaszcza, że jedną z moich muld pod plecami jest całkiem rasowy kamień. Ale wszystkie niewygody wynagradza rozgwieżdżone niebo i poranne widoki!

Namiocik z wieczora:

Obrazek

Obrazek

I w porannych promieniach słońca:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano znów wyłazimy na szczyt ze słupem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze znajdujemy malinisko, które zasysa nas chyba na godzine.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy tą samą drogą, snując plany powrotu kiedyś w te rozległe połoniny, które nas tu wszędzie otaczają.. Teraz mamy za mało czasu i za dużo innych planów, aby tu wsiąknąć na tydzień... Zwraca naszą uwage miejsce, które nie wiedzieć czemu wczoraj jakoś przeoczyliśmy. Wypłaszczenie na zboczu porosłe wyjątkowo starymi drzewami, o bulwiastych pniach i powykręcanych konarach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Między drzewami są rozrzucone kamienie - ba! wręcz głazy! Gdzie indziej ich nie ma w takim zagęszczeniu. Wyglądaja one nieco jak ruiny jakiegoś pradawnego budynku. W ogóle teren kojarzy sie nieco z jakimś miejscem pogańskiego kultu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
ODPOWIEDZ