28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 05 maja 2017, 20:15

Majówka od kilku lat ma u nas pewną tradycję - trwa nieprzerwanie przez kilka dni i odbywa się na Słowacji. Zmienia się liczebność i skład, ale dwie rzeczy pozostają jeszcze niezmienne: noclegi głównie pod namiotem oraz tereny możliwie rzadko uczęszczane.

W 2014 roku odwiedziliśmy Muránską planinę oraz Veporské vrchy. Rok później padło na Góry Choczańskie, gdzie plany trochę storpedowała nam pogoda. Wreszcie w ubiegłym roku wróciliśmy w Veporské vrchy, w bardziej zachodnią część, w której spotkaliśmy 0 (słownie: ZERO) turystów.

Tym razem postanowiliśmy odwiedzić bardziej oddalone pasmo - położone na wschodzie Volovské vrchy (Góry Wołowskie), wchodzące w skład Rudaw Słowackich.

Jak zwykle licho nie spało i wystawiło nas na ciężką próbę. Jak pamiętamy - półtora tygodnia przed wyjazdem w chyba wszystkich górach tej części Europy nastąpił gwałtowny powrót zimy, w niektórych miejscach spadło ponad pół metra śniegu! Z niepokojem patrzyliśmy na biel w kamerach internetowych. Na szczęście w kolejne dni białe g...o zaczęło powoli znikać, a prognozy poprawiać się. Do czasu - w okolicach wtorku wszystkie jak jeden mąż rozpoczęły wieszczenie majówki bardzo zimnej i deszczowej, najgorszej od lat. Myślę, że każdy z nas stracił wtedy wiarę, że wyjdzie coś fajnego...

Dwa dni przed godziną zero ponownie wróciła nadzieja, iż może jednak będzie lepiej. A tu w piątek rano jak na Śląsku nie walnęło śniegiem... Dodatkowo Andrzejowi urwał się pasek w plecaku. Potem siedząc z nim w Opolu w knajpce dostaję sms-a, iż nasz autobus do Katowic jest opóźniony około 50 minut. Pięknie, podstawowe plany już zostały storpedowane.

Ostatecznie do stolicy województwa śląskiego dotarliśmy z godziną i pół w plecy. Nasz trzeci współtowarzysz(ka) - Neska - miała jeszcze większą obsuwę. Nerwowo czekamy na busika - na przystanku kłębi się tłum innych chętnych. Kierowcy się nie spieszy - przyjeżdża po czasie i zapala fajkę, podczas gdy ludzie mokną w deszczu.

Ruszamy, rzecz jasna, spóźnieni. I to właściwie koniec naszych marzeń o szybkim dojeździe na Słowację, bo tylko w miarę punktualny czas dotarcia dawał nam jakieś szanse. Ten odcinek podróży pamiętam jako koszmar - ciasnota, duchota, na przemian gorące powietrze i mrożenie klimą. Do tego inteligenci, którzy wysiadali najszybciej, wrzucali swoje bagaże na sam dół i nie umieli ich wydostać spod naszych plecaków, nawet głośne przeklinanie nie pomagało :P.

Cieszyn wita nas mocnym deszczem i piździawicą. Bez wielkich nadziei pędzimy na czeską stronę, ale tam licho na chwilę się zapomina - zug w kierunku Koszyc jest opóźniony także, mamy szansę! Idę do kasy, a ta zamknięta. To prywatna spółka RegioJet. Podążam zatem do okienka ČD aby się spytać, gdzie można kupić bilety. Babka z obrażoną miną wzrusza ramionami i mówi, że nie wie... Pięknie!

Na szczęście jakiś młody Czech też się chce dostać do tego pociągu i ustalamy, że jest możliwość zakupu u konduktora. Dziwne to wszystko - na trzy składy RegioJet kursujące przez Czeski Cieszyn do Słowacji dwa odjeżdżają w okresie, gdy nie można tu kupić ich biletów... Burdel gorszy niż w Polsce.

Czekamy grzecznie na peronie...
Obrazek

Wtacza się nowoczesny skład. Bilety kupujemy bez problemu, pewne kłopoty mamy natomiast przeciskając się ciasnymi korytarzami - jedna babka usiłuje dopchnąć Andrzeja, gdy ten się klinuje :D.
Wreszcie siadając w wygodnych fotelach czujemy się uspokojeni i wyluzowani, bo cudem załapaliśmy się na to połączenie.

W Ružomberku mina trochę nam rzednie, bo przed dworcem ściana wody.
Obrazek

Rozkładamy się na przystanku autobusowym, biorąc deszcz na przeczekanie! Udaje się, do naszej ulubionej knajpki podążamy już na sucho! Siedzimy do północy i potem błotnistą ścieżką, przecierając ją w stylu Rambo, gramolimy się do pierwszej polanki czerwonego szlaku prowadzącego na szczyt Predný Čebrať. Eco kiedyś wyczaił to miejsce jako dobrą miejscówkę pod namiot.

W sobotę rano pobudka około 6-tej i schodzimy do miasta.
Obrazek

O 7.34 mamy dziś pierwszy pociąg na wschód. Z okien rýchlika widać Niżne Tatry częściowo otulone przez chmury.
Obrazek

Kysak (Sároskőszeg) to niewielka wioska, ale ważny węzeł kolejowy na linii Koszycko-Bogumińskiej. Mamy w nim ponad pół godziny czasu oczekiwania na przesiadkę.
Obrazek

W dużym budynku dworca z 1872 roku mieści się spelunka - dokładnie taką jaką uwielbiamy u Czechów oraz Słowaków. Pani zza bufetu widząc turystów od razu się uśmiecha, zwłaszcza do kapelusza Andrzeja :D.
Obrazek

Okolice dworca to zadupie - stoi tu tylko kilku zakładów, właściwa miejscowość jest dalej.
Obrazek

Kolejny pociąg to przaśna osobówka - EZT ČD 460 z lat 70-tych. Absolutnie nam on jednak nie przeszkadza. Zresztą jesteśmy blisko końcowej stacji, bo już po niecałym kwadransie wysiadamy na wąskim peronie w Ťahanovcach (Hernádtihany), peryferyjnej dzielnicy Koszyc.
Obrazek

Niebo pochmurne, ale nie pada, czyli tak jak zapowiadano. Obok przystanku wolno płynie Hornad.
Obrazek

Przekraczamy go mostem, za którym czeka autobus miejski. Krąży on po wyludnionych ulicach Koszyc (choć nie jest wcale aż tak wcześnie), opuszczamy go przy potoku Čermeľ, gdzie znajduje się stacja początkowa Koszyckiej Kolei Dziecięcej (Košická mládežnícka železnica).
Obrazek

Wąskotorówka została wybudowana w 1955 roku dla pionierów - uczniów miejscowych szkół. Pomysł wzięto z Kraju Rad, gdzie takie dziecięce koleje były bardzo popularne. Była to pierwsza pionierska trasa w Czechosłowacji i jedyna, która dotrwała do dzisiaj.

Kolejka przechodziła, nomen omen, różne koleje losu; był okres, gdy groziła jej likwidacja, zawieszono kursy parowozów, albo całość wzięli w swoje ręce dorośli. Obecnie jest wielką atrakcją turystyczną i kasacja jej na pewno nie grozi!
Obrazek

Sezon zaczyna się oficjalnie 1 maja, ale już od soboty zaczynają się próbne kursy - a my zjawiliśmy się na ten pierwszy. Musimy jednak trochę poczekać, gdyż na razie lokomotywa jest przygotowywana, a jeden facet nawet straszy złośliwie, iż w ogóle nigdzie nie pojedziemy :P.

Wśród taboru cenne egzemplarze. Wagony pochodzą z lat 1910-1913, poza jednym z 1886 roku, najstarszym na Słowacji. Chlubą jest lokomotywa Katka - wybudowana w 1884 roku, najbardziej wiekowy działający parowóz środkowej Europy. Kiedyś przez kilkanaście lat stał jako pomnik w Spišskiej Novej Vsi. Na zdjęciu mam, niestety, tylko jego przód i komin.
Obrazek

Nas pociągnie jasnozielony Krutwig - dla odmiany ostatni produkowany seryjnie parowóz w Czechosłowacji, pochodzący z 1957 roku. Też kiedyś pełnił rolę pomnika techniki. Mimo, że powstało około tysiąca sztuk tych maszyn, to do czasów współczesnych przetrwały ledwie cztery.

Skład uzupełnią lokomotywy dieslowskie - Danka (1960) i Janka (1959) - widoczna na fotce po prawej.

Ponieważ nie ma aż tylu turystów, więc wystarczy nam tylko jeden wagon - Kubko z 1913 roku, służący niegdyś jako wóz drugiej klasy. W lokomotywie kręci się jakiś nastolatek - maszynista.
Obrazek

Z lekkim opóźnieniem ruszamy! Przed nami chmury pary, po bokach droga i potok.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Podróż nie trwa długo - to około 3 kilometrów, więc po dwudziestu minutach jesteśmy już na Alpince. Krutwig manewruje tam i z powrotem aby przypiąć się do wagonu od drugiej strony.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kapelusz Andrzeja znowu ciekawi sąsiadów ;).
Obrazek

Większość osób wraca tym samym składem, my zrzucamy plecaki na zagospodarowanej polance - idziemy dalej już piechotą, ale wyszło słońce i musimy się doopalić. Przy okazji warto zajrzeć do interesujących budek z dawnych lokomotyw.
Obrazek
Obrazek

Alpinka jest dobrze przygotowana turystycznie: parkingi, tablice informacyjne, plac zabaw, wigwamy (?), park linowy Tarzana i mnóstwo innych pierdół. Działa tu także restauracja o wyglądzie nawiązującym do nazwy okolicy (albo raczej okolica do restauracji). Ciekawe czy kiedyś nie był to jakiś pałacyk łowiecki?
Obrazek

Zaglądamy na obiad. Czosnkowa i gulasz niezły, ale wyprażany ser nijaki i mocno cuchnący olejem. No cóż, takie miejsce...

Pora teraz ubrać plecaki już na poważnie i to wcale nie z powodu groźnego napisu na górze.
Obrazek

Wreszcie nadszedł ten moment, iż trzeba zacząć zapierd...ć. Zielony szlak przecina drogę, po czym zaczyna się wspinać na Sedlo pod Kamenným hrbom. Czasami dość mocno, co szybko odczuwamy z pełnymi żołądkami i ciężkim sprzętem.
Obrazek
Obrazek

Mijamy ze dwa źródełka i wiatkę. Takich mini-schronów będziemy dziś widzieć kilka - na nocleg się nie nadają, lecz aby schować się przed deszczem albo chwilę odpocząć to jak najbardziej.

Po godzinie zasapani docieramy na przełęcz, gdzie siedzi dwóch sympatycznych Słowaków. Następuje szybka integracja :D.
Obrazek

Chłopaki idą dalej żółtym, który ciut trawersuje grań. My wybieramy czerwony - to Cesta hrdinov SNP - najdłuższy słowacki szlak, biegnący przez niemal cały kraj. Znamy go już z innych pasm. Na szczęście bardziej tu płasko niż na zielonym.
Obrazek
Obrazek

Mijanych ludzi zero. Dopiero przy kolejnej większej wiacie trafiliśmy na starsze małżeństwo zbierające śmieci rozrzucone wokół ogniska. Bardzo pozytywnie!

Stąd rzut beretem do ośrodka turystycznego Jahodna (węg. Epréstétő). Zimą działa tu ośrodek narciarski, a przez cały rok kręci się mnóstwo stonki, gdyż można dojechać własnym samochodem albo autobusem z Koszyc (administracyjnie kończą się one dopiero tutaj). Oczywiście wszyscy walą do lokalu, w którego części odbywa się jakaś impreza.

Mieliśmy się tu spotkać ze Słowakami z wiaty, lecz tych nie widać. Może ich wystraszyliśmy?
Obrazek

Przed nami wdrapywanie się obok wyciągów. Słowacy lubią tak wytyczać szlaki, zapewne wymyślał to jakiś sadysta.
Obrazek
Obrazek

Na niebie pojawiają się różowe smugi zwiastujące kończący się dzień. Słońce już dawno przykryły chmury, lecz i tak jest znacznie ładniej, niż prognozowali meteorolodzy.
Obrazek
Obrazek

Na drodze ślady jakiegoś zwierza... należy ustalić właściciela!
Obrazek

Kwadrans przed 20-tą wychodzimy na polanę na której stoi Chata Lajoška, jedyne prawdziwe schronisko Gór Wołowskich.
Obrazek

Wybudowało je w 1925 roku, w miejscu starszego, Karpathenverein (Magyarországi Kárpát Egyesület, MKE), węgiersko-niemiecka organizacja turystyczna działająca w Karpatach na terenie Górnych Węgier, czyli dzisiejszej Słowacji.

Na dobry wieczór rzuca nam się do nogawek agresywny piesek, ale zaraz zostaje storpedowany przez gospodarzy - dwójkę sympatycznych wiekowych hipisów, którzy witają się z uściskami i całusami jak ze starymi znajomymi :).
Obrazek

W schronisku jest ciepło i przytulnie, jedyny problem miała Neska z prysznicem, więc wylądowała w wannie ;).

Ponoć to bardzo popularne miejsce odwiedzin Koszyczan, ale nocowaliśmy tylko my. Bardzo zadowoleni z początku długiego weekendu - licho dało se spokój, sobota była bardzo udana!
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Dżola Ry » 06 maja 2017, 11:20

Pudelek pisze: Chata Lajoška, jedyne prawdziwe schronisko Gór Wołowskich.
Dlaczego twierdzisz, że to jedyne prawdziwe schronisko? Na czym polega prawdziwość? I co jest nie tak z tym na Skalisku, w którym byłyśmy z Wiolcią?

Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 06 maja 2017, 11:54

Pozostałe obiekty jakie mijaliśmy (i jakie sprawdzałem w sieci dla tego pasma) to były restauracje bez możliwości noclegu albo ośrodki turystyczne typu sezonowa baza narciarska. O tej Waszej chacie nawet nie wiedziałem, dzięki za informacje :) Natomiast z tego co czytam, to ona działa w terminach jak chatka studencka - w czasie wakacji, a poza tym w okresie weekendów albo na zamówienie. Lajoska działa non stop, ma stałą obsługę, więc mogę dalej trzymać się tezy, że jest to jedyne prawdziwe schronisko, bo niewątpliwie stałą całoroczną obsługę traktuję jako cechę prawdziwego schroniska ;)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Dżola Ry » 06 maja 2017, 12:01

Ok, my byłyśmy na wakacjach.
W tym na Skalisku można co prawda spać, ale raczej nie polecam. Tak śmierdziało stęchlizną, że cieszyłyśmy się z Wiolą, że nie będziemy tam spać, choć pierwotnie zamierzałyśmy :)
Lepiej rozbić namiot w pobliżu, bo miejsce fajnie wyglądało :)
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 06 maja 2017, 12:14

Na Lajosce pokoje były bardzo fajne (jeszcze wrzucę zdjęcia) i zadbane, obsługa do serca przyłóż. Jedyny minus - jak koleżanka szukała prysznica, to okazało się, że on nie działa - musiała być jakaś awaria, bo dzierżawczyni sama sprawdzała. Więc pomyślała chwilę i... zaprosiła Neskę do swojej prywatnej wanny z ciepłą wodą :)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
ecowarrior
Turysta
Turysta
Posty: 11
Rejestracja: 11 stycznia 2017, 18:09

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: ecowarrior » 06 maja 2017, 22:02

Nie ma to jak odwinąć lichu z półobrotu :D Pierwszego dnia uratował się przejazd i plecak a drugiego pogoda, wąskotorówka oraz schronisko z arcyprzyjazną obsługą :peace:
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 07 maja 2017, 10:34

licho tym razem łagodniało w miarę kolejnych dni ;)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 08 maja 2017, 19:46

Niedzielny poranek w Chacie Lajoška jest leniwy. Wstajemy późno, bez pomocy żadnych budzików. Spokojnie robimy sobie w pokoju śniadanie. Wychodzę na zewnątrz zobaczyć jaka jest pogoda...
Obrazek

A tam prószy śnieg! Nie jakoś mocno, ale na pewno dzisiaj się go nie spodziewaliśmy. Stojący obok facet pociesza, że wkrótce zacznie się przejaśniać, a w kolejny dzień w ogóle ma być lampa. Oby!

Zaplanowaliśmy zejście z głównej grani do wioski Zlatá Idka (Aranyidka) w celu odwiedzenia tamtejszej restauracji. Pytam się faceta o lokale w miejscowości; odpowiada, że są, ale na wieść o tym, iż zamierzamy potem z plecakami wchodzić do góry, zaczął się żegnać !! Również obsługa stanowczo nam to odradzała, mówiąc, że to bez sensu, gdyż podejście będzie następnie straszne.

Ostatecznie pozostała nasza dwójka demokratycznie przegłosowała zaniechanie realizacji tego planu i był to bardzo dobry pomysł :). Dzięki temu mogliśmy posiedzieć dłużej w klimatycznej jadalni.
Obrazek

Zresztą pokoje też wyglądają fajnie - na zdjęciu nieco większy od tego w którym spaliśmy.
Obrazek

Jeszcze kilka słów o historii samego schroniska - jak już pisałem powstało z inicjatywy Karpathenverein, które swoją główną działalność koncentrowało w Tatrach. Pierwszy skromny obiekt stanął w tym miejscu w 1912 lub w 1914 roku. W 1925 roku niszczejący stary budynek zastąpiono nowym i rozbudowano, a największe zasługi położył ku temu prezes filii KV Lajos Konrády, od którego imienia zaczęto nazywać tak samą chatę (po węgiersku Kassai havas Lajos). Czasem pojawia się jeszcze nazwa Chata na Prednej holicy, co z kolei związane jest z pobliskim szczytem.
Obrazek

W 1938 po pierwszym arbitrażu wiedeńskim nowa granica słowacko-węgierska biegła tuż obok budynku - on sam znalazł się ponownie na Węgrzech. Często ścierali się tu partyzanci i wojskowi, w końcu ci ostatni spalili schronisko, zatem po wojnie musiano je odbudować już w innej formie.

Zaczynają się pojawiać pierwsi turyści, więc zakupiwszy drobne zapasy na drogę i pożegnawszy się wylewnie z gospodarzami wychodzimy na zewnątrz. Pod drzwiami wspólne zdjęcie z rudym kotem (stoi między nogami), którego porządnie wygłaskaliśmy dzień wcześniej :D.
Obrazek

Kot chyba funkcjonuje też jako miejscowy strażnik, bo pilnuje rozwalającej się Favoritki i próbował pójść z nami, ale go w końcu przekonaliśmy, aby został.
Obrazek
Obrazek

Ponieważ odpuściliśmy Zlatą Idkę to długi odcinek granią jest w miarę płaski i nie musimy się nigdzie spieszyć. Zresztą wyszliśmy także dość późno.

Powoli chmury się rozpraszają i pojawia się słoneczko.
Obrazek

Inez kupiła sobie wczoraj na wąskotorówce kolorowy wiatraczek, który na wietrze wydaje intensywne trzaski.
Obrazek

Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu w tych miejscach pokrywa śnieżna sięgała pół metra. A dziś widać tylko jej nędzne resztki.
Obrazek

Przeszliśmy może ze dwa kilometry i spotkaliśmy niedużą wiatę z miejscem na ognisko. A zatem doskonały to czas na przygotowanie obiadu!
Obrazek

Eco walczył z drewnem, które wydawało się suche, ale za nic nie chciało się rozpalić. Neska w tym czasie studiowała książkę wpisów schowaną w gablocie.
Obrazek

W końcu jednak patyki dały za wygraną i dym radośnie zaczął krążyć po okolicy. Można było wyciągnąć różne przysmaki.
Obrazek

W międzyczasie zaczęło się chmurzyć. Ciemniejsze masy sunęły od strony Węgier i nie zapowiadały nic dobrego. Zarzucając plecaki nie byliśmy pewni jak długo jeszcze pójdziemy bez opadów.
Obrazek

Na horyzoncie pojawił się główny dzisiejszy cel - góra Kojšovská hoľa. Łatwo ją rozpoznać z powodu zabudowy na szczycie, na lewo od niej trochę mniejszy nienazwany szczyt z nadajnikiem.
Obrazek

Po naszej lewej stronie znajduje się dolina rzeki Idy, w której położona jest Zlatá Idka. Wydaje się, że majaczą tam jej zabudowania, ale po prawdzie widzieliśmy ją potem nieustannie, ciesząc się, iż darowaliśmy sobie przyjemność jej odwiedzania ;).
Obrazek

Po prawej z kolei mijamy inny nadajnik, na górze która także na mapach nie ma nazwy.
Obrazek

Schodzimy do przełęczy Idčianske sedlo. Zejść, aby wejść - gdzie tu rozsądek?
Obrazek

Cała okolica wygląda jak po przejściu kataklizmu - tysiące powalonych drzew. Zapewne jakiś czas temu rzeczywiście przechodziła tędy jakaś wichura. Pocięte drzewa leżą po bokach przygotowane do zwiezienia, ale większość nadal jest tam, gdzie padła.
Obrazek

Po minięciu przełęczy zaczyta się podejście do punktu o dużo mówiącej nazwie Golgota. A pogoda ponownie się poprawia z powrotem promieni słonecznych na czele.
Obrazek
Obrazek

Na Golgocie nie ma jednak miejsca straceń ani łotrów (pomijając nasze osoby), lecz górna stacja wyciągu narciarskiego. Widać, że nie jest to cud najnowszej techniki.
Obrazek
Obrazek

Postój mija nam na huśtaniu się na krzesełku oraz podziwianiu, co nas ominęło idąc granią ;).
Obrazek

Do Kojšovskiej pozostał nam niedługi, ale za to stromy odcinek, poprowadzony głównie trasami zjazdowymi ośrodka SkiPark Erika. Na nartach już co prawda nie jeżdżą od kilku tygodni, ale dzięki działającym cały czas kamerkom przy wyciągach mogliśmy na bieżąco śledzić stan pokrywy śnieżnej i przeklinać albo cieszyć się na przemian :D.
Obrazek

Tras dla narciarzy tu sporo i nawet ciekawe, jednak infrastruktura daleko odbiega od tego, co można zobaczyć chociażby w Niżnych Tatrach. W internecie znalazłem nawet informacje, że ośrodek w ogóle od dwóch lat nie funkcjonuje z powodu modernizacji. A szkoda, bo warunki terenowe ma bardzo dobre.
Obrazek

Z polany Kojšovská hoľa wydaje się być bardzo blisko, ale musimy jeszcze zrobić spore kółko. Odsłaniają się także widoki na dolinę Kojšovskego potoku oraz górki, po których szliśmy jakiś czas temu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zrobiło się prawie płasko i szeroko, dochodzimy do skrzyżowania gdzie Cesta Hrdinov SNP łączy się z żółtym szlakiem dojściowym na szczyt. Tam zostawiamy w krzakach plecaki i na lekko utwardzoną drogą raźnie maszerujemy w kierunku punktu docelowego.
Obrazek

To jedyne miejsce, gdzie spotkaliśmy innych turystów, w sumie kilka osób. Do tego momentu od wyjścia ze schroniska byliśmy wyłącznie w swoim własnym gronie.

Kojšovská hoľa (niem. Koischdorfer Höhe, węg. Kojsói-tétő) mierzy 1246 metrów i jest najwyższym punktem grupy... Kojšovskiej hoľi, a także powiatu Koszyce-okolice. W całych Górach Wołowskich zajmuje dopiero 11 miejsce, ale 4 wśród szczytów na które można wejść szlakiem. Jest to także nasz najwyższy punkt podczas tej wyprawy.

Wierzchołek ma formę dużej bezleśnej kopuły. Wiatr może tu hulać do woli i właśnie to robi.
Obrazek

Obok szlakowskazu stoi sypiący się pomniczek poświęcony Słowackiemu Powstaniu Narodowemu. Wystawiono go przy okazji XVI zjazdu Komunistycznej Partii Czechosłowacji czyli w 1981 roku. W okolicy jest sporo takich pamiątek, obowiązkowo ozdobionych gwiazdami i karabinami, do powstania w końcu nawiązuje cała Cesta Hrdinov.
Obrazek

Wykorzystujemy go jako skocznię narciarską - jedne próby są udane, drugie mniej...
Obrazek
(kolaż ze zdjęć Neski)

Obrazek

Przy dobrych warunkach można stąd zobaczyć Tatry i Beskidy. Dziś jest słaba przejrzystość, widać co najwyżej blokowiska Koszyc odległych o kilkanaście kilometrów. Ale i tak jesteśmy zachwyceni, tak ładnej pogody nikt się nie spodziewał :).
Obrazek
Obrazek

Daleko, daleko na horyzoncie za długą płaską kotliną majaczy jakieś inne pasmo - może to Slanské vrchy? A może coś węgierskiego, bo do granicy jest stąd niecałe 20 kilometrów?
Obrazek

Niedaleko szczytu wybudowano stację meteorologiczną wraz z wieżą radarową. Szkoda, że nie udzielają noclegów albo chociaż nie prowadzą wyszynku, bo wygląda ona całkiem fajnie.
Obrazek

Wracamy po plecaki, grzecznie czekają w lesie.

Niecały kilometr od szczytu znajduje się chata Erika, choć słowo "chata" niezbyt tu pasuje: to wielki moloch. Kiedyś rzeczywiście było tu schronisko, wybudowane w okresie międzywojennym przez sekcję Karpathenverein z Gelnicy, które spłonąło w czasie wojny (co ciekawe - podczas starcia niemieckiego wojska z komunistyczną partyzantką miejscowych Niemców). W okresie socjalistycznej Czechosłowacji służyło jako chata łowiecka, a w latach 70. rozbudowano je do hotelu.

A współcześnie nawet nie udziela noclegów, czasem tylko działa bufet. Po korytarzach zapewne można by się ganiać.
Obrazek

Przechodząc wzbudzamy czujność stróża, który sprawdza, czy nie zostawiamy tu swoich śmieci. Bez zwłoki idziemy więc dalej w czerwonych promieniach słońca zbliżającego się do granicy dnia.
Obrazek
Obrazek

Wieczór mamy piękny. Panoramy nie są zbyt rozległe, gdyż sięgają jakiś 25 kilometrów, ale ładnie pokazują rzeźbę gór poprzecinanych licznymi dolinami.
Obrazek
Obrazek

Wokół ślady masakry - podobnie jak kilka godzin wcześniej masy poprzewracanych drzew, sterczące korzenie i kikuty, czasem tarasujące szlak.
Obrazek

Na skrzyżowaniu postawiono kolejny pomnik SNP oraz blaszak na drewnianej podmurówce, zapewne w zimę służący narciarzom. Termometr pokazuje 6-7 stopni.
Obrazek
Obrazek

Słońce już zaszło, ale z powodu braku chmur jest długo widno. Schodzimy coraz niżej, musimy stracić kilkaset metrów wysokości.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po godzinie 20-tej nadchodzi pora zapalić czołówki, a po dwudziestu minutach dochodzimy do węzła Tri studne, gdzie miała znajdować się wiata. A tam nic nie ma, środek lasu, pochyło i tylko jedno źródełko!

Zerkam na mapę - aha, musimy podejść jeszcze kawałek do Trohánki. Po kilku minutach trafiamy na polanę - rzeczywiście jest tu wiata, a nawet dwie. Do tego tradycyjnie miejsce na ogień, ławeczki.
Obrazek

Pospiesznie rozstawiamy namiot. Z drzewem nie ma problemów, pełno tego leży dookoła, lecz także długo opiera się rozpaleniu. W końcu odpuszcza.
Obrazek

Ta noc będzie zimna, nawet z lekkim przymrozkiem, gdyż namiot szybko pokrywa się warstwą szronu. Dobrze, że mamy zimowe śpiwory, choć niektórzy i tak będą narzekać, że zmarzli :P. Póki co grzejemy się jeszcze przy ogniu konsumując następną część zapasów.

Cóż napisać - kolejny udany dzień z fantastycznym finiszem popołudniowo-wieczornym!
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
dmirstek
Turysta
Turysta
Posty: 43
Rejestracja: 20 grudnia 2014, 21:52

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: dmirstek » 09 maja 2017, 22:31

Jak co roku niezwykle ciekawy i pożyteczny przegląd pasm oznaczonych u mnie jako do "zapoznania się kiedyś" :) Licho na kilkudniowym urlopie? aż dziwne! :)
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 12 maja 2017, 13:57

Licho już się tyle dało we znaki podczas listopadowego wyjazdu w Fatrę, że tym razem szybko odpuściło :) Pogodę w sumie mieliśmy najlepszą ze wszystkich majówek, w górach właściwie ani razu nie padało!
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 12 maja 2017, 13:57

Poranek na polanie Trohánka jest ciepły i słoneczny. Nie umiem w takich warunkach długo leżeć, więc wyskakuję z namiotu. Oglądam okolicę, robię zdjęcia...
Obrazek

Wyciągam chłodne piwo. Odgłos otwieranej puszki budzi Eco, który także wychodzi na zewnątrz :D. Zbieramy drzewo na ognisko, tym razem ogień łapie szybciej niż wczoraj, wyraźnie jest już suszej.
Obrazek

Gdy na słońcu pojawia się Neska postawiamy z Andrzejem pójść się umyć do odległego o kilkaset metrów źródła. Po drodze odkrywamy wychodek - w nocy w ogóle nie było go widać, zresztą jego stan wskazuje, iż użycie mogłoby być ryzykowne.

Podczas mycia w lodowatej wodzie niespodziewanie pojawia się samotny turysta. Raczej nie spodziewał się nikogo tutaj o tej porze; bąka pod nosem powitanie, nabiera zapasów do butelki i szybko znika. Był to jedyny osobnik dzisiejszego dnia podążający w tym samym kierunku co my.

Przy ognisku smażymy sobie śniadanie, znowu nigdzie nam się nie spieszy.
Obrazek

Namiot składamy i wychodzimy, gdy na zegarku jest już po 11-tej. Ale do Kloptaňa mamy według szlakowskazu ledwie półtorej godziny. Na upartego mogliśmy tam nawet pójść spać wczoraj wieczorem, ale po co?

Zaczyna się trochę chmurzyć, jednak nie trwa to długo i przez większość trasy towarzyszy nam słońce.
Obrazek

Czasem mamy trochę widoków na lewą, południową stronę czyli w kierunku Słowackiego Krasu.
Obrazek

W pewnym momencie Eco hamuje. Co on tam widzi? Żmiję. Ja bym pewnie w nią wlazł, słabo się odróżniała od ściółki.
Obrazek

Znów dookoła pełno powalonych drzew, a wiele tych, co z jeszcze stoi, jest wysuszonych, dotkniętych chorobą. Często pnie leżą na szlaku, musimy daleko je obchodzić lub wręcz przedzierać się przez gęstwiny.
Obrazek
Obrazek

W innym miejscu, gdzie urządziliśmy taktyczny popas, pojawiły się ślady ciężkiego sprzętu, który kompletnie rozorał ścieżkę. Dobrze, że jest w miarę sucho.
Obrazek

Symboliczny widok.
Obrazek

W trawie leży połamany znak granicy rezerwatu. Jesteśmy już blisko szczytu, ale to oznacza końcowe, największe podejście. Niby w metrach przewyższenia to niedużo, ale daje w kość, zwłaszcza iż temperatura naprawdę jest dość wysoka.
Obrazek

Około czternastej osiągamy Kloptaň (1153 metry). Znajduje się tutaj mała infrastruktura turystyczna: ławki i miejsce na ognisko oraz drewniana wieża z niewielką wiatą.
Obrazek

Oprócz nas jest tu także Słowak z wielkim psem, wkrótce dołącza dwójka jego znajomych. I to wszystko na dziś, jeśli chodzi o innych turystów w tej części Gór Wołowskich :D.

Wchodzimy na wieżę; wbrew obawom nie chwieje się, lecz mój lęk wysokości nie pozwala mi wspiąć się wyżej niż pierwsze piętro. Ale i stamtąd coś widać - widoki w kierunku północno-zachodnim, na dolinę Hlinca i Smolníka, gdzie będziemy schodzić.
Obrazek

Duża góra blisko nas to Hutná hoľa (na szczęście szlak ją omija), dalej za nią poszarpana Skala i Havrania hlava (skrajnie w prawo) - obydwa szczyty oddalone o 8-10 kilometrów, lecz oddzielone doliną lub dwiema.
Obrazek

Góry Wołowskie w pełni - jest nawet najwyższy szczyt pasma, Zlatý stôl.
Obrazek

W miarę dobra widoczność sięga około 30 kilometrów. Przy ładnej pogodzie widać stąd Tatry, ale przecież nie wypada nam narzekać na warunki! Chociaż, jak się dobrze przyjrzeć, majaczy tam coś białego... albo Tatry Wysokie (ok. 60 kilometrów) albo Niżne (50 km).
Obrazek

Słowacy rozpalili ogień, więc my także korzystamy z możliwości szybkiej konsumpcji.
Obrazek

Początkowo planowaliśmy spać na Kloptaňu lub jego najbliższej okolicy, aby podziwiać rano wschód słońca. W tym celu chcieliśmy zostawić plecaki w krzakach i na luzie zejść do najbliższej miejscowości po zakupy. Na mapie wyglądało to nieźle...

Plan ten zburzyli wspomniani Słowacy, informując o drewnianej chacie znajdującej się poniżej szczytu. Postanawiamy do niej zatem zajrzeć, choć Nesce od początku ten pomysł się nie podoba.

Póki co robimy sobie zdjęcie z faną :).
Obrazek

Żegnamy się z czerwoną Cestą Hrdinov SNP, którą wędrowaliśmy od dwóch dni, i przestawiamy się na zielony szlak. Już na początku jest bardzo stromy.
Obrazek

Na rozdrożu rzucamy plecaki w zieleń i ruszamy szukać chatki. W tym celu trzeba odbić od szlaku o jakieś 15-20 minut.

Chatka rzeczywiście jest. Nieduża, w środku czuć wilgoć i chłód, ale wygląda nieźle. Ma piec i dwie prycze.
Obrazek

Cóż z tego, skoro jest dopiero godzina 15-ta? Możemy oczywiście tutaj wrócić z doliny, ale coraz mniej nam się chce. Podczas powrotu do plecaków (z problemami, bo początkowo poszliśmy złą drogą) postanawiamy z Eco zmodyfikować plan: schodzimy jak najniżej z całym ekwipunkiem i tam też będziemy nocować. Okazało się to bardzo rozsądnym posunięciem, a gdyby nie cała akcja z domkiem to nie wiadomo, czy doszlibyśmy do tego genialnego rozwiązania ;).
Obrazek


Przy plecakach chwilę się opalamy, lecz nadciągają chmury i widać, że to nie na momencik. Zdaje mi się nawet, iż słyszę gdzieś odgłosy burzy, ale to tylko wyobraźnia płata figla...

Według tabliczek na dół mamy dwie godziny drogi. Wydaje nam się trochę za dużo, ale na Słowacji różnie to bywa. Początkowo idzie się w miarę płasko, przez polany pod Hutną hoľą. W tle nadal widać oświetlone słońcem lasy.
Obrazek
Obrazek

W pewnym momencie drogę tarasuje ogromne drzewo. Męska część omija go z góry, żeńska dołem - obydwa warianty z ciężkimi plecakami nie są łatwe.
Obrazek

A potem zaczyna się ściana płaczu! Mocno w dół przez bardzo długi okres. Kolana siadają, plecy bolą. Nawet nie wyobrażam sobie tutaj podchodzenia, masakra!
Obrazek

Może kilometr, może dwa... idziemy wolno, dłuży się niesamowicie. Wreszcie pojawiają się kolejne polany. Szukamy jakieś fajnej, lecz te są jeszcze za wysoko.
Obrazek

W pewnym momencie straszymy tubylców - chyba się nie spodziewali gości. To drugie stado wzięliśmy z Eco początkowo za krowy albo jakieś antylopy :D.
Obrazek
Obrazek

Stajemy na łąkach z widokiem na wieś. Tak, tu będzie dobre miejsce na obóz! Trzeba tylko znaleźć konkretny plac, taki aby był na pewno niewidoczny z dołu.
Obrazek

Dochodzi Neska, robimy przerwę. Schodzę nieco w dół zobaczyć okolicę, lecz tam wszędzie krzywo. Ostatecznie znajdujemy kącik na zarośniętej, dawno nie używanej przez sprzęt drodze. Zostawiamy tam nasze plecaki zabezpieczone folią malarską.
Obrazek

Niby trochę ryzykownie, lecz biorąc pod uwagę frekwencję na szlaku szansa, że ktoś je porwie, była bliska zeru. Okazało się zresztą, że bardziej mogły kusić w samej miejscowości...

Na luzie (Eco obciążony workiem ze śmieciami) złazimy w kierunku wioski fotografując okolicę.
Obrazek

Z tyłu widać Kloptaň. Dzięki Ci, Panie, że nie musimy już na niego wracać z zakupami!
Obrazek

Pod jedną z górek zabudowa jak z cygańskiego osiedla... zastanawialiśmy się na polanie ilu tam może być przedstawicieli narodu romskiego...
Obrazek

Na łące pełno min i pułapek pochodzenia naturalnego. Czyżby nie tylko sarny tutaj wypasali?
Obrazek
Obrazek

Dochodzimy do pierwszych domów - wita nas jakiś wściekły pies, na szczęście zza płotu. Przy pierwszym skrzyżowaniu widzimy grupkę chłopaków o śniadej cerze... No tak, to było do przewidzenia.

Z każdą kolejną chwilą oczy nam się otwierają bardziej - wszyscy ludzie w zasięgu wzroku mają ten sam lub podobny odcień skóry. Trafiliśmy do wyłącznie cygańskiej osady? Białych w ogóle nie widać! (Uprzedzając: Cyganie też są członkami rasy białej ;)).
Obrazek

Muszę przyznać, że zaczęliśmy się czuć trochę niepewnie. W dodatku Inez wlecze się z tyłu jakby specjalnie na złość, a wolimy ją mieć w zasięgu widzenia, bo nie wiadomo co wpadnie do głowy rozsadzanym przez hormony młodzieńcom, gdy zobaczą świeżego rudzielca :P.
Obrazek

O dziwo, większość cygańskich domów w centrum była dość zadbana. Skąd tylu się ich wzięło?

Odpowiedź przyszła po zajrzeniu do historii miejscowości: Mníšek nad Hnilcom (Einsiedel an der Göllnitz, węg. Szepesremete) od czasów spustoszeń po najeździe tatarskim, czyli od XIII wieku, zamieszkali głównie Niemcy karpaccy. Tak było w wielu miastach Spisza (gdyż na południowych krańcach tego regionu właśnie się znaleźliśmy). W okresie międzywojennym na 2088 obywateli aż 1905 było Niemcami, Słowaków doliczono się ledwie 115, a Romów kilkunastu. Po II wojnie światowej większość Niemców wywieziono, część ewakuowała się jeszcze przed frontem. Pewnej grupie udało się zostać, według ostatniego spisu stanowią niecałe 8% społeczności Mniška, a etnicznie zapewne jest ich więcej.

W domach poniemieckich zamieszkali Cyganie, jak to ma miejsce np. w Siedmiogrodzie. Być może gmina jakoś dokłada się do remontów budynków przy głównej ulicy, aby nie wyglądała ona jak po przejściu wrogiej armii, tak jak na obrzeżach...

Z obowiązku wspomnę o dwóch zabytkowych kościołach - katolickim i ewangelickim. Przed wojną większość wsi była ewangelicka, dzisiaj katolicka, lecz luteran jest tu nadal sporo.
Obrazek
Obrazek

Obok przystanku autobusowego i hasioków czekamy na Inez.
- Tu są sami Cyganie - stwierdza ze śmiechem.
Co za odkrycie :D!

Posuwamy się główną szosą aż do końcowego skrzyżowania szukając pizzerii, o której mówili nam na Kloptaňu spotkani Słowacy. Tej jednak nie ma. Na ratuszu wisi co prawda szyld restauracji, lecz to już przeszłość.
Obrazek

Otwarte są jedynie dwie knajpki. Bardzo nas to cieszy, lecz mielibyśmy ochotę coś zjeść poza porcjami w płynie.

Wybieramy większy lokal. W środku spelunkowato, tanio. Ciekawy strop. W telewizji mecz ligi angielskiej. Ale nie ma jedzenia. Najbliższa restauracja jest w sąsiedniej wsi. Szkoda.
Obrazek

Musieliśmy wyglądać na bardzo zawiedzionych, gdyż po jakimś czasie barman podchodzi z ulotką.
- Można zamówić pizzę. Wybierzcie sobie jakąś, ja zadzwonię, a oni tu dowiozą - mówi. Z nieba nam spadł ten dobry człowiek! Skwapliwie korzystamy z tej możliwości i faktycznie po jakimś czasie przyjeżdża facet z kartonową dostawą.
Obrazek

W międzyczasie obserwujemy z Eco życie na ulicy... Większość przechadzających się Cyganów to dzieciarnia: jakieś młokosy, miejscowe miss piękności śpiewające piosenki (poczuły więź z Neską, ta również śpiewała pod nosem, gdy się mijały :D), czasem ktoś na rowerze. Kilku nawalonych mężczyzn. Ale ogólnie raczej spokojnie, nikt nas nie zaczepiał. Z plecakami na pewno zwracalibyśmy większą uwagę.

Z kolei knajpa to enklawa białych - nie wiadomo skąd się wzięli, może wszyscy z wioski siedzą właśnie tutaj?

A swoją drogą - spis wykazał, że Romów jest w Mnišku tylko ponad 8%, trochę więcej niż Niemców. Na ulicy wydaje się, że 90%. ale Cyganie najczęściej deklarują się jako Słowacy i potem mamy taką fikcję.

Wychodzimy po ciemku, na ulicach zrobiło się pusto, wszyscy pochowali się w domach. Na wszelki wypadek jesteśmy uzbrojeni w butelki z piwem :D.

Podejście pastwiskami i ulga, że plecaki są na miejscu. Bez zbędnej zwłoki rozbijamy namiot.
Obrazek

Noc jest wyjątkowo ciepła, nikt nie ma szans zmarznąć. Ale śpię niespokojnie, ciągle zdaje mi się, iż słyszę jakieś trzaski, szelesty, hałasy. Od pierwszej pobudki o godzinie 6-tej to już tylko takie płytkie majaki... W pewnym momencie wydaje mi się, iż podjechał do nas samochód pełen starych Cyganów z łopatami, którzy zażądali abyśmy się... rozbroili, bo inaczej nas zatłuką! Co za koszmar!

Poranek jest słoneczny, choć od strony Kloptaňa zaczyna się chmurzyć. Mnišek i góry naprzeciwko nadal są promieniste.
Obrazek

Rozpalamy małe, pożegnalne ognisko. Nasze czwarte podczas tego wyjazdu. Będzie smaczne śniadanie.
Obrazek
Obrazek

Nagle cała okolica zaczyna rozbrzmiewać muzyką - z wiejskich głośników, pamiętających jeszcze Czechosłowację, leczą skoczne melodie oraz różnego rodzaju ogłoszenia. Gminne, kupna i sprzedaży, promocje... Nawet z domu wychodzić nie trzeba!

Pora w końcu się zbierać.
Obrazek

Podczas zejścia sesje fotograficzne...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na ostatnim zdjęciu widać jak dolina Smolníka łączy się z doliną Hnilca (po prawej).

Okolice dworca kolejowego to zakłady przemysłu drzewnego - niegdyś Mnišek był miasteczkiem górniczym, teraz gospodarka opiera się na wycinkach.
Obrazek

Na łące mijamy traktor zbierający paliki, będące pozostałością dawnego ogrodzenia, oraz sprawców naturalnego pola minowego.
Obrazek

W wiosce znowu zaczyna huczeć muzyka - z przydrożnych głośników wyje na całą moc. Nie ma to jak ciche przedpołudnie ;).

Most nad Smolníkiem wygląda na jakiś nowatorski projekt.
Obrazek

Sam potok jest koloru bardzo rudego. Kawałek dalej wpada do Hnilca, przez chwilę utrzymuje jeszcze swoją odrębność, ale po kilkudziesięciu metrach poddaje się silniejszej barwie.
Obrazek

Na ulicach widać nawet kilku nie-Cyganów. W ogóle trwa jakaś mała wędrówka ludów, bo dużo osób idzie główną drogą w kierunku do i od dworca z siatkami oraz wózkami, ale nie wiadomo po co, gdyż sklepu tam nie ma.

Mijamy tartaki...
Obrazek

Mnišek nas żegna, a nie wita, a my zakończyliśmy górską część majówki.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 15 maja 2017, 21:16

Stacja kolejowa w Mníšku została wybudowana w latach 30. XX wieku, kiedy to oddano do użytku miejscową linię kolejową do Margecan.
Obrazek

Przedtem pasażerów i towary transportowano prywatną linią Gölniczvölgyi vasuti társaság (Göllnitztalbahn), uruchomioną w 1884 roku. Była ona dość nietypowa, gdyż odcinek Margecany - Gelnica miał normalny rozstaw szyn, a następnie zmieniał się w wąskotorówkę kursującą aż do wioski Smolnícka Huta w Górach Wołowskich. To właśnie tu początkowo jeździła ciuchcia Katka, którą teraz można podziwiać na Kolejce Dziecięcej w Koszycach.

Po wybudowaniu nowej linii w okresie międzywojennym starą stopniowo wyłączano z ruchu, aż wreszcie w 1965 całkowicie zamknięto. Pamiątką po niej jest most z początku XX wieku nad Hnilcem - dziś służący pieszym.
Obrazek

Czekamy na przyjazd naszego zugu... Wokół dworca zaczynają się gromadzić Cyganie, "gadziów" ledwie kilku, m.in. obsługa stacji. Na torach stoi jakiś wagonik techniczny.
Obrazek

W Czechach i na Słowacji zawsze z niecierpliwością czekam na mój pociąg, zastanawiając się co przyjedzie. Tym razem zjawia się wagon motorowy 813, czyli słowacka modernizacja słynnej 810.
Obrazek

Linia jest boczna, więc w zupełności wystarczy dla naszych potrzeb.

Suniemy doliną obserwując mijane stacyjki. Ta jest zdecydowanie najciekawsza.
Obrazek
(zdjęcie Neski)

Kolejna stacja w Gelnicy mniej wystrojona, lecz ładna dla oka.
Obrazek

Gelnica (Göllnitz, węg. Gölnicbánya), podobnie jak wiele innych miejscowości tej części Spiszu, była w przeszłości zdominowana przez Niemców. Dzisiaj ich rolę przejęli Cyganie, choć oczywiście w oficjalnych statystykach tego nie widać - ba, w ostatnim spisie liczba Romów nawet spadła :D!

Margecany (Margareten, Margitfalva) są wsią, ale podobnie jak np. Kysak, stanowią ważny węzeł kolejowy na historycznej Kolei Koszycko-Bohumińskiej.
Obrazek
Obrazek

Ludzkie morze wylewa się z motoraku. Przez schody przy drzwiach wyjściowych z dworca ciężko nawet przejść, bo cała grupa cygańska musi akurat w tym miejscu kopcić fajki.

Eco zna w Margecanach fajną knajpkę, oddaloną o kilkaset metrów. I faktycznie, od razu widać, że ją polubimy ;).
Obrazek

Gdy wchodzimy do środka podnosi się starszy mężczyzna i, podając rękę, każdego wita serdecznie w Margecanach. Dalsza dyskusja jest jednak utrudniona, bo facet mówi bardzo niewyraźnie i jest półgłuchy :P. Andrzej proponował mu zabawę swoim kapeluszem, ale pan nie chciał...

Najbliższy pociąg mamy za pół godziny. Szybko podejmujemy jednak decyzję, iż pojedziemy następnym, za ponad godzinę, bo po co się spieszyć? Dopiero południe.

Siadamy na dworze degustując strawę i napitki. W rolach popielniczek występują puszki po węgierskim paprykarzu.
Obrazek

Po powrocie na dworcu zrobiło się jakby luźniej. Uwieczniam na zdjęciu sprzęt wiszący w sieni obsługi stacji - czy w Polsce czegoś takiego jeszcze się używa?
Obrazek

Tym razem podjeżdża lokomotywa z wagonami przedziałowymi, ale nadal to skład osobowy. Fajnie, będziemy się częściej zatrzymywać.
Obrazek

Wystawiamy głowy i aparaty przez okno fotografując co ciekawsze okolice...
Obrazek

Nie muszę chyba znowu powtarzać (ale jednak to zrobię), że większość pasażerów to znów Cyganie. Niemal w każdej mijanej wsi jest jakieś cygańskie osiedle, czy raczej obozowisko, niektóre obrazki przywodzą mi na myśl Syrię.
Obrazek
Obrazek

Szczególnie długie ciągnie się wzdłuż torów w Krompachach (Krompach, Korompa) - bajzel straszny.
Obrazek
Obrazek

W Spišskich Vlachach, niem. Wallendorf, węg. Szepesolaszi, gdzie zachował się jeszcze dworzec austro-węgierski, dróżnik krzyczy, że nie wolno robić zdjęć, bo jest zakaz. Ahaaa.... Nie wiemy czy robi to na poważnie czy raczej jaja, ale stojący obok jego znajomy zanosi się śmiechem.
Obrazek

Vítkovce (Witkensdorf, Vitfalva) - charakterystyczny wąski peron. Zaczyna padać. Teraz już może.
Obrazek

Nie ma to jak posiadać własny kiosk na podwórku...
Obrazek

Matejovce nad Hornádom (Matzdorf, Hernádmáté). Niezbyt zachęcający przystanek w stanie lekko agonalnym.
Obrazek

W Spišskiej Novej Vsi (niem. Zipser Neudorf/Neuendorf, węg. Igló) następuje wymiana sporej części pasażerów. Nic dziwnego - to duże miasto jak na miejscowe warunki, samo jądro Spiszu.
Obrazek

Kąsek dalej parkowisko lokomotyw. Ciekawe, czy jeszcze wrócą na tory?
Obrazek

Smižany (niem. Schmögen, węg. Szepessümeg) - największa miejscowość na Słowacji nie posiadająca praw miejskich (ponad 8 tysięcy mieszkańców).
Obrazek

Jadąc trasą Koszycko-Bohumińską cały czas przemieszczamy się szeroką doliną Hornadu, otoczoną górami, które jednak z powodu zachmurzenia są niezbyt widoczne.
Obrazek
Obrazek

Spišské Tomášovce (Tomsdorf, węg. Szepestamásfalva) przez które kiedyś przechodziłem wracając ze Słowackiego Raju. Wieś jest podzielona na dwie części - górną cygańską i dolną słowacką.
Obrazek

Letanovce (Lettensdorf, Letánfalva. Zaczyna się tu szlak na Klaštorisko.
Obrazek

Vydrník (Wiedrig, Védfalu) - mijanka z pociągiem z naprzeciwka. Opuściliśmy kraj koszycki i obecnie odwiedzamy preszowski.
Obrazek

Spišský Štiavnik (Schafing, węg. Savnik) z ładnym, ale chyba zamkniętym dworcem.
Obrazek

Na horyzoncie pojawiają się blokowiska, to znak, iż dojeżdżamy do Popradu (Deutschendorf). Wysiadamy na dużym, w miarę nowoczesnym dworcu, gdzie przewalają się tłumy ludzi. Trochę tu za tłoczno.

Ponieważ oficjalnie stacja nowi nazwę "Poprad-Tatry", to można powiedzieć, iż Neska znów wróciła w Tatry...
Obrazek

...a ja się w nich znalazłem, w co chyba mało kto wierzył ;).
Obrazek

Przy dworcu autobusowym działa knajpa, kolejna spelunka pełna miejscowych kolorytów.
Obrazek

Na ścianach bardzo mądre sentencje!
Obrazek

Ostatni pociąg tego dnia, którym opuszczamy Spisz, to już pośpieszny. Dziwnym trafem tutaj prawdziwych Cyganów już nie ma, jak śpiewał klasyk. Inny klimat, nie bardzo jest jak robić częste zdjęcia. Udaje mi się tylko złapać herb socjalistycznej Czechosłowacji gdzieś po drodze...
Obrazek

Nocujemy na znanej nam kwaterze w Rużomberku. W środę, 3 maja, pozostał tylko powrót do domów. Podobnie jak w drodze na majówkę korzystamy z prywatnej czeskiej firmy RegioJet. Znowu musimy kupić bilety u konduktora, bo kasę zamknięto kilka miesięcy temu.

I tu mała ciekawostka - w tym pociągu piwo z menu kosztuje taniej niż w knajpie i przynoszą je bezpośrednio do wagonu :D. Ogólnie serwis mają niezły i w dobrych cenach - można nawet zamówić sushi.
Obrazek

W Czeskim Cieszynie rozstajemy się z Neską, która postanowiła jechać dalej do Polski autobusem. A feee dla busów...
Obrazek

Ostatni odcinek pokonujemy piętrową Škodą CityElefant, która cholernie mi się podoba. Idealna na koleje podmiejskie.
Obrazek

W Bohuminie (Oderberg) przyszło nam zakończyć zagraniczny wojaż. Wpadamy jeszcze do restauracji na pożegnalną czosnkową...
Obrazek

Wielu klientów to ludzie z Polski wracający z majówki. Zagaduję do jednej z ekip - byli na Fatrze (nie pamiętam już jakiej), ludzi trochę było, a pogoda zmienna, łącznie z bardzo kiepską widocznością i ulewami. No cóż, my takich problemów nie mieliśmy :D.

Granicę będziemy przekraczać EZT Kolei Śląskich. Oczywiście podstawili sypiący się kibel - zazwyczaj mi one nie przeszkadzają, ale teraz czujemy, jakbyśmy się przenieśli do innej cywilizacji...

Cała galeria:
https://goo.gl/photos/KEUCBXr2AewLvXKj7
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
jck
Turysta
Turysta
Posty: 3181
Rejestracja: 14 listopada 2007, 22:57
Kontakt:

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: jck » 16 maja 2017, 8:49

Niezmiennie jedne z najlepszych relacji na forum.
Ciekawy rejon, kompletnie dla mnie obcy. Jaka cena piwa w pociągu? ;)
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: Pudelek » 16 maja 2017, 10:31

20 koron :) Taka sama cena była np. za kanapkę z szynką i serem oraz jeszcze kilka innych produktów. Więcej niż 100 koron to chyba nic nie kosztowało z jedzenia (zestaw sushi bodajże 60). Porównując z cenami w polskich restauracyjnych... to nie ma co porównywać :P
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: 28.4-3.05- Wielka Trójka w Górach Wołowskich

Post autor: buba » 16 maja 2017, 10:50

Wybralabym sie kiedys na przejazdzke tym pociagiem, nawet dla samego pofocenia cyganskich osiedli. Piechota lub autem nie mam juz odwagi ;) Jaka to dokladnie byla relacja tego pociagu z najlepszymi widokami z okien?
A feee dla busów...
ale jak chodzi o "Podlasia" to nie wywierasz presji na eco abysmy jednak pociagami jechali :P ja probowalam ale sama niewiele zdzialam...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
ODPOWIEDZ