Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Zasiadłem rano do mapy i znalazłem miejsce, gdzie mnie jeszcze nie było. Przeginia Duchowna - Rusocice. Takie małe miejscowości na samym południu Jury. Nie łapią się już na mapę Jury, więc jakoś je omijałem do tej pory.
Taki mamy klimat, że w lutym przyszła wiosna.
Mchy radośnie się zielenią.
Jak to na Jurze są skałki wapienne. Tutaj dodatkowo porośnięte bluszczami.
Są przylaszczki
Ciepło i przyjemnie. Tobi zadowolony!
Miejscami porośnięte skały wygladają jak dżungla.
Na górze tradycyjnie krzyż, bo cóżby innego.
Kamieniołom?
Jakaś dzika bestia.
W pewnych miejscach, na południowych zboczach przylaszczki już przekwitają.
Śliczne kwiatuszki.
Na koniec jeszcze znaleźliśmy niemieckie bunkry.
Oraz atrakcyjny most.
Fajna wycieczka w nieznane tereny, niecałe 40 km od domu
Taki mamy klimat, że w lutym przyszła wiosna.
Mchy radośnie się zielenią.
Jak to na Jurze są skałki wapienne. Tutaj dodatkowo porośnięte bluszczami.
Są przylaszczki
Ciepło i przyjemnie. Tobi zadowolony!
Miejscami porośnięte skały wygladają jak dżungla.
Na górze tradycyjnie krzyż, bo cóżby innego.
Kamieniołom?
Jakaś dzika bestia.
W pewnych miejscach, na południowych zboczach przylaszczki już przekwitają.
Śliczne kwiatuszki.
Na koniec jeszcze znaleźliśmy niemieckie bunkry.
Oraz atrakcyjny most.
Fajna wycieczka w nieznane tereny, niecałe 40 km od domu
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Pora na poznanie nowych terenów. Pasmo Podhalańskie. Kiedyś była to część Beskidu Żywieckiego. Teraz są to dumny samodzielny Beskid Orawsko-Podhalański. W sumie nieważne.
Zaczynamy w Rabie Wyżnej szlakiem żółtym. Szybko opuszczamy zabudowania.
I wychodzimy na wielkie łąki.
Odcinki leśne to dużo buczyny. Tu piękne kolorki dla Dobromiła.
Po zimie obudziły się jako pierwsze mchy.
Widok na Policę.
Bukowińskie Wierch.
Iglasty las poz Żeleźnicą.
Teraz idziemy szlakiem niebieskim w kierunku wschodnim.
Są trudne momenty, np. mostek na szlaku. Tobi nie dał rady przejść.
Idziemy na Trubacz.
Pojawiają się widoki na Tatry, ale takie chmurzaste.
A tu widok na Turbacz z okolic Trubacza.
Pora na dłuższy odcinek pozaszlakowy. Schodzimy do Sieniawy.
Piękny dziki odcinek pozaszlakowy dla koneserów.
A co to?
To cywilizacja - nowa i stara zakopianka.
Następnie znowu idziemy szlakiem - żółtym do Raby Wyżnej.
A dzień się kończy...
Widok na Luboń Wielki w porze zachodu.
Nowe tereny zostały zapoznane. Pogoda dopisała, trasa była dobrze zaplanowana. Jedyne czego zabrakło to krokusy
Zaczynamy w Rabie Wyżnej szlakiem żółtym. Szybko opuszczamy zabudowania.
I wychodzimy na wielkie łąki.
Odcinki leśne to dużo buczyny. Tu piękne kolorki dla Dobromiła.
Po zimie obudziły się jako pierwsze mchy.
Widok na Policę.
Bukowińskie Wierch.
Iglasty las poz Żeleźnicą.
Teraz idziemy szlakiem niebieskim w kierunku wschodnim.
Są trudne momenty, np. mostek na szlaku. Tobi nie dał rady przejść.
Idziemy na Trubacz.
Pojawiają się widoki na Tatry, ale takie chmurzaste.
A tu widok na Turbacz z okolic Trubacza.
Pora na dłuższy odcinek pozaszlakowy. Schodzimy do Sieniawy.
Piękny dziki odcinek pozaszlakowy dla koneserów.
A co to?
To cywilizacja - nowa i stara zakopianka.
Następnie znowu idziemy szlakiem - żółtym do Raby Wyżnej.
A dzień się kończy...
Widok na Luboń Wielki w porze zachodu.
Nowe tereny zostały zapoznane. Pogoda dopisała, trasa była dobrze zaplanowana. Jedyne czego zabrakło to krokusy
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W sobotę wybraliśmy się na Jurę. W znane rejony - Skały Rzędkowickie. Z perspektywy mojej znajomości Jury, są to najciekawsze i najbardziej okazałe formacje skalne. Można tu spędzić dowolną ilość czasu, zawsze znajdzie się coś nowego.
To tutaj w 2015 roku Tobi jako kilkumiesięczny szczeniak uczył się wspinaczki.
Ukochana również znalazła sporo ciekawych miejsc dla siebie
Skałki są mniejsze i większe. Tu jedna z bardziej monumentalnych Turnia Lechfora, z oknem.
Widzicie Ukochaną w oknie?
A tu zdjęcie od góry, Ukochana stoi przy oknie. Musiałem się mocno wychylić, żeby je zrobić
W tle Góra Zborów.
Eskplorowaliśmy skałki ile wlezie. Tobi miał wyzwania, np. taki pionowy kominek. Ciekawą technikę wymyślił, zamiast zejść na wprost, przekręcił się bokiem i wykorzystywał grzbiet do oporowania.
Inna znana skałka - Okno Rzędkowickie. Okno można dojrzeć w górnej części.
Tak się prezentuje od frontu.
Tak od tyłu.
Następnie zapuściliśmy się w las w poszukiwaniu skałki o pięknej nazwie Faszystowski Ogródek. Jest zlokalizowana z boku, z dala od szlaków. W zasadzie bez konkretnej drogi dojścia. Nigdy tam nie byłem.
Po drodze trochę świeżej zieleni.
Wawrzynek Wilczełyko.
Odnaleźliśmy Faszystowski Ogródek.
Skałka mocno dzika i zarośnięta. Rzekłbym dla koneserów
Tobi eksplorował najbardziej zawzięcie.
Kolejną odwiedzoną skałką była Apteka. Robi wrażenie ogromnej i niedostępnej.
Szukając drogi wyjścia obeszliśmy ją dookoła. Są w niej jaskinie. Tutaj jedna z nich, widać starą linę opuszczoną w czeluść.
Biorąc pod uwagę stan liny, użycie jej mogłoby źle się skończyć
Ostatecznie wyszliśmy wszyscy na wierzchołek Apteki, choć było to dość wymagające.
Widok z góry na inne skałki, które jeszcze przed nami.
Kolejne robiące wrażenie skalne bloki - Biblioteka.
Można sobie siedzieć na górze i machać nogami
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze Górę Zborów.
Wstęp na nią jest płatny, a pieniądze idą na robienie takich pięknych leśnych dróg, obok widać stary brzydki naturalny szlak.
Szczytujemy na Górze Zborów, przy pięknym historycznym obelisku ze zbrojonego betonu. Akurat była wycieczka z przewodnikiem i usłyszałem jego historię. W czasie II wojny światowej była tu niemiecka drewniana wieża obserwacyjna, a obelisk był jej elementem konstrukcyjnym. W ostatnich latach toczyła się debata, czy obelisk usunąć. Ostatecznie uznano, że to już zabytek i ma pozostać. Jestem bardzo ciekawy czyja to wina? Chyba wszyscy wiemy, prawda?
Potem jeszcze próbujemy odszukać skałkę w pobliżu Góry Zborów, na którą kilka lat temu Ukochana wyszła bardzo mi imponując. Tym razem się nie udaje. Chyba jesteśmy już zbyt zmęczeni. W domu analizując stare zdjęcia identyfikuję, że to ta z lewej. Cóż, kiedyś trzeba będzie tu wrócić
Sobotnia wycieczka bardzo udana. Piękne słońce wytrzymało cały dzień, dopiero godzinkę przed zmrokiem przyszły chmury. Przeszliśmy niewiele, ale eksplorowania skałek jest dość męczące
To tutaj w 2015 roku Tobi jako kilkumiesięczny szczeniak uczył się wspinaczki.
Ukochana również znalazła sporo ciekawych miejsc dla siebie
Skałki są mniejsze i większe. Tu jedna z bardziej monumentalnych Turnia Lechfora, z oknem.
Widzicie Ukochaną w oknie?
A tu zdjęcie od góry, Ukochana stoi przy oknie. Musiałem się mocno wychylić, żeby je zrobić
W tle Góra Zborów.
Eskplorowaliśmy skałki ile wlezie. Tobi miał wyzwania, np. taki pionowy kominek. Ciekawą technikę wymyślił, zamiast zejść na wprost, przekręcił się bokiem i wykorzystywał grzbiet do oporowania.
Inna znana skałka - Okno Rzędkowickie. Okno można dojrzeć w górnej części.
Tak się prezentuje od frontu.
Tak od tyłu.
Następnie zapuściliśmy się w las w poszukiwaniu skałki o pięknej nazwie Faszystowski Ogródek. Jest zlokalizowana z boku, z dala od szlaków. W zasadzie bez konkretnej drogi dojścia. Nigdy tam nie byłem.
Po drodze trochę świeżej zieleni.
Wawrzynek Wilczełyko.
Odnaleźliśmy Faszystowski Ogródek.
Skałka mocno dzika i zarośnięta. Rzekłbym dla koneserów
Tobi eksplorował najbardziej zawzięcie.
Kolejną odwiedzoną skałką była Apteka. Robi wrażenie ogromnej i niedostępnej.
Szukając drogi wyjścia obeszliśmy ją dookoła. Są w niej jaskinie. Tutaj jedna z nich, widać starą linę opuszczoną w czeluść.
Biorąc pod uwagę stan liny, użycie jej mogłoby źle się skończyć
Ostatecznie wyszliśmy wszyscy na wierzchołek Apteki, choć było to dość wymagające.
Widok z góry na inne skałki, które jeszcze przed nami.
Kolejne robiące wrażenie skalne bloki - Biblioteka.
Można sobie siedzieć na górze i machać nogami
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze Górę Zborów.
Wstęp na nią jest płatny, a pieniądze idą na robienie takich pięknych leśnych dróg, obok widać stary brzydki naturalny szlak.
Szczytujemy na Górze Zborów, przy pięknym historycznym obelisku ze zbrojonego betonu. Akurat była wycieczka z przewodnikiem i usłyszałem jego historię. W czasie II wojny światowej była tu niemiecka drewniana wieża obserwacyjna, a obelisk był jej elementem konstrukcyjnym. W ostatnich latach toczyła się debata, czy obelisk usunąć. Ostatecznie uznano, że to już zabytek i ma pozostać. Jestem bardzo ciekawy czyja to wina? Chyba wszyscy wiemy, prawda?
Potem jeszcze próbujemy odszukać skałkę w pobliżu Góry Zborów, na którą kilka lat temu Ukochana wyszła bardzo mi imponując. Tym razem się nie udaje. Chyba jesteśmy już zbyt zmęczeni. W domu analizując stare zdjęcia identyfikuję, że to ta z lewej. Cóż, kiedyś trzeba będzie tu wrócić
Sobotnia wycieczka bardzo udana. Piękne słońce wytrzymało cały dzień, dopiero godzinkę przed zmrokiem przyszły chmury. Przeszliśmy niewiele, ale eksplorowania skałek jest dość męczące
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Po sobotnich skałkowaniach Ukochana zapragnęła odpocząć, a ja byłem gotów gdzieś pojechać, ale dobrze byłoby jakby choć częściowo dopisała pogoda. A prognozy na niedzielę, były niesamowite. Jeszcze w piątek rano w pewnych rejonach (np. na Tule) zapowiadali 7h słońca. W piątek wieczór wycofali się ze wszystkiego i wszędzie miało być pełne zachmurzenie. W sobotę wieczór po powrocie z wycieczki sprawdziłem, że jednak jakieś słońce miało być 3-4h. Gdzieś w Beskidzie Śląskim/Małym. Natomiast jak wstałem rano w niedzielę, to słońca było zaledwie 1-2h. Uznałem więc, że jadę w Mały, trochę pochodzę i wrócę na obiad na 16:00. W planach było wielokrotne szczytowanie.
Zacząłem na Przełęczy Kocierskiej, a pierwszą górą była Wielka Bukowa. Pogoda zaskoczyła pozytywnie.
Kwiatki wciąż cieszą - Żywiec Gruczołowaty
Kolejna góra Mała Bukowa. Pogoda cud miód.
Idę na Złotą Górkę bezszlakowym grzbietem. Widok na Kiczerę. Od południa ciągną chmurki, ale lekkie.
Następnie Porębski Groń - kiedyś całkowicie zalesiony, teraz całkowicie widokowy.
Schodzę szlakiem żółtym do Wielkiej Puszczy.
Następnie bezszlakowo grzbietem na Kiczerę.
Znany i lubiany widok z Kiczery. Jest już po słoneczku, ale i tak długo wytrzymało.
Następnie szlak stara się ominąć wszelkie szczyty, jakby człowiek idąc w góry oczekiwał, że się ma nie zmęczyć. Idę więc bezszlakowo, w jesiennej kolorystyce (dla Dobromiła) na Cisową Grapę.
Następnie mordercze podejście w zimowych warunkach na Wielką Cisową Grapę, którą też szlak omija.
Na koniec tego szaleństwa już spokojnie szlakiem przez Kocierz wracam do auta.
W domu sobie sprawdziłem, że ta krótka wycieczka była dość intensywna, ponad 1000 metrów podejść. Jakby trzymać się szlaków i zrobić to samo kółko unikając dodatkowych szczytowań, to byłoby 400 metrów mniej. Ktoś te szlaki źle powytyczał
Zacząłem na Przełęczy Kocierskiej, a pierwszą górą była Wielka Bukowa. Pogoda zaskoczyła pozytywnie.
Kwiatki wciąż cieszą - Żywiec Gruczołowaty
Kolejna góra Mała Bukowa. Pogoda cud miód.
Idę na Złotą Górkę bezszlakowym grzbietem. Widok na Kiczerę. Od południa ciągną chmurki, ale lekkie.
Następnie Porębski Groń - kiedyś całkowicie zalesiony, teraz całkowicie widokowy.
Schodzę szlakiem żółtym do Wielkiej Puszczy.
Następnie bezszlakowo grzbietem na Kiczerę.
Znany i lubiany widok z Kiczery. Jest już po słoneczku, ale i tak długo wytrzymało.
Następnie szlak stara się ominąć wszelkie szczyty, jakby człowiek idąc w góry oczekiwał, że się ma nie zmęczyć. Idę więc bezszlakowo, w jesiennej kolorystyce (dla Dobromiła) na Cisową Grapę.
Następnie mordercze podejście w zimowych warunkach na Wielką Cisową Grapę, którą też szlak omija.
Na koniec tego szaleństwa już spokojnie szlakiem przez Kocierz wracam do auta.
W domu sobie sprawdziłem, że ta krótka wycieczka była dość intensywna, ponad 1000 metrów podejść. Jakby trzymać się szlaków i zrobić to samo kółko unikając dodatkowych szczytowań, to byłoby 400 metrów mniej. Ktoś te szlaki źle powytyczał
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W niedzielę ponownie wyruszyliśmy na szlak. Auto zostawiliśmy w Rabce-Zaryte przy kościele pod Luboniem Wielkim, jednak wyruszyliśmy zupełnie w przeciwna stronę.
Pogoda piękna, choć wiaterek lodowaty i bardzo mokro.
Najpierw wyszliśmy sobie na wieżę widokową na Królewskiej Górze, która teraz nazywa się Polaczkówka. Fajna jest ta wieża, szczególnie ostatnia kondygnacja, której tu na zdjęciu nie widać.
Następnie przemieszczaliśmy się trochę po szlakach, a trochę na przełaj, po bezleśnych pagórkach, w stronę Maciejowej w Gorcach.
Widok na naszą trasę wstecz. Bardzo przyjemny odcinek.
Cały dzień był pod znakiem błotka. Kiedy wkroczyliśmy na GSB wyglądało to tak.
Przy schronisku na Maciejowej.
Fajne dalekie widoki na Beskid Wyspowy: Luboń Wielki, Szczebel, Lubomir.
Monstrualna Babia.
Idziemy dalej GSB na Stare Wierchy.
Nienarodzone żabki.
Są i krokusy, ale takie zmarzniete.
Ładniejsze sztuki też można było znaleźć.
Następnie rozpoczynamy powrót w stronę auta. Żółtym szlakiem do Olszówki. Po drodze przyjemne gorczańskie panoramy.
Wysoko położone przysiółki.
Porzucamy szlaki i idziemy przez Szumiącą. Ostatnie duże podejście daje w kość.
Sama Szumiąca nie ma w sobie nic ciekawego, ale na zejściu widoki milutkie. Po lewej w dole Grzebień, autko stoi za nim.
Pewną niespodzianką był krótki odcinek leśny - błotkowe apogeum.
Na koniec fantastyczny bezszlakowy odcinek łąkowy na Grzebień
Widok wstecz.
Luboń Wielki.
Pod sam koniec znalazłem jeszcze jesienne kolorki dla Dobromiła
Oraz cmentarz dla Adriana
Bardzo udana wycieczka. Pogoda wytrzymała cały dzień, a prognozy wcale nie były aż tak optymistyczne. Dobrze, że nie odpuściłem wyjazdu, kiedy w sobotę przed snem zobaczyłem zaledwie 4 godziny nasłonecznienie dla Rabki, to był chyba błąd AI
Pogoda piękna, choć wiaterek lodowaty i bardzo mokro.
Najpierw wyszliśmy sobie na wieżę widokową na Królewskiej Górze, która teraz nazywa się Polaczkówka. Fajna jest ta wieża, szczególnie ostatnia kondygnacja, której tu na zdjęciu nie widać.
Następnie przemieszczaliśmy się trochę po szlakach, a trochę na przełaj, po bezleśnych pagórkach, w stronę Maciejowej w Gorcach.
Widok na naszą trasę wstecz. Bardzo przyjemny odcinek.
Cały dzień był pod znakiem błotka. Kiedy wkroczyliśmy na GSB wyglądało to tak.
Przy schronisku na Maciejowej.
Fajne dalekie widoki na Beskid Wyspowy: Luboń Wielki, Szczebel, Lubomir.
Monstrualna Babia.
Idziemy dalej GSB na Stare Wierchy.
Nienarodzone żabki.
Są i krokusy, ale takie zmarzniete.
Ładniejsze sztuki też można było znaleźć.
Następnie rozpoczynamy powrót w stronę auta. Żółtym szlakiem do Olszówki. Po drodze przyjemne gorczańskie panoramy.
Wysoko położone przysiółki.
Porzucamy szlaki i idziemy przez Szumiącą. Ostatnie duże podejście daje w kość.
Sama Szumiąca nie ma w sobie nic ciekawego, ale na zejściu widoki milutkie. Po lewej w dole Grzebień, autko stoi za nim.
Pewną niespodzianką był krótki odcinek leśny - błotkowe apogeum.
Na koniec fantastyczny bezszlakowy odcinek łąkowy na Grzebień
Widok wstecz.
Luboń Wielki.
Pod sam koniec znalazłem jeszcze jesienne kolorki dla Dobromiła
Oraz cmentarz dla Adriana
Bardzo udana wycieczka. Pogoda wytrzymała cały dzień, a prognozy wcale nie były aż tak optymistyczne. Dobrze, że nie odpuściłem wyjazdu, kiedy w sobotę przed snem zobaczyłem zaledwie 4 godziny nasłonecznienie dla Rabki, to był chyba błąd AI
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Co robić, kiedy nie ma pogody? Można jechać na Ponidzie, które poleca kolega Kisiel. Z tym, że ta nazwa jest chyba zmyślona. W internetach nie występuje żadne Ponidzie koło Andrychowa, a jak czegoś nie ma w internetach, to nie istnieje.
W każdym razie w lekkim deszczu jadę sobie na miejsce startu - cmentarz w miejscowości Wieprz. Na miejscu zaczyna się przejaśniać. Widoczek w stronę Beskidu Małego.
Tobi baraszkuje w rzepaku.
Wszędzie pola. Z różnych stron słychać traktory i czuć zapach obornika.
Na drzewach jeszcze niewiele się dzieje, ale z daleka wypatrzyłem jedno całe w białych kwiatach.
Wędruję dalej. Pogoda zrobiła się cudna. Ciepło jak w lecie.
Miejscówka dla Buby
Tobi w żonkilach.
Nagle zza horyzontu wyłania sie zamek.
Pora wracać. Widok na Beskid Mały.
Od północy nadciągają chmury.
Nie udaje się zdążyć przed deszczem. Rozpoczyna się prawdziwa nawałnica.
Tak oto wykorzystałem dzisiejsze okno pogodowe
W każdym razie w lekkim deszczu jadę sobie na miejsce startu - cmentarz w miejscowości Wieprz. Na miejscu zaczyna się przejaśniać. Widoczek w stronę Beskidu Małego.
Tobi baraszkuje w rzepaku.
Wszędzie pola. Z różnych stron słychać traktory i czuć zapach obornika.
Na drzewach jeszcze niewiele się dzieje, ale z daleka wypatrzyłem jedno całe w białych kwiatach.
Wędruję dalej. Pogoda zrobiła się cudna. Ciepło jak w lecie.
Miejscówka dla Buby
Tobi w żonkilach.
Nagle zza horyzontu wyłania sie zamek.
Pora wracać. Widok na Beskid Mały.
Od północy nadciągają chmury.
Nie udaje się zdążyć przed deszczem. Rozpoczyna się prawdziwa nawałnica.
Tak oto wykorzystałem dzisiejsze okno pogodowe
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Zgodnie z forumową modą wybrałem się na Podhale. Chodzi oczywiście o krokusy i o widoczki na Tatry. Niestety ten rok nie jest najlepszy dla krokusów. Różne zjawiska pogodowe meczą te delikatne kwiatki. Jadąc na miejsce początkowo żałowałem, że nie poczekałem na cieplejsze dni, ale na miejscu zdałem sobie sprawę, że zamarzniętych krokusów jeszcze nie widziałem na Żywo.
Słońce operuje z pełna siłą, więc śnieg topi się szybko.
Wystartowałem w Nowem Bystrem. Bocznym grzbietem wędruję w kierunku Gubałówki. Pojawiają się Tatry, pojawiają się widoki.
Wszystko jeszcze takie lekko zamglone, parujące.
Kozi Wierch, Kościelec i maszt na Gubałówce.
A u mnie śnieg znika w oczach. Wędruję przez łąki na przełaj.
Atakują mnie stada miejscowych psów, wysyłam Tobiego na negocjacje.
Jest pięknie. Widok na północ, w oddali Gorce z Turbaczem.
Po wyjściu na Gruszków Wierch odsłaniają się Tatry Zachodnie. Salatyn i Brestowa błyszczą w słońcu.
Jest też sporo krokusów, ale brakuje im świeżości...
Na szczęście można znaleźć miejsca, gdzie mają się ciut lepiej, jak zwykle najlepsze krokusy są w Słodyczkach
Te są całkiem świeże
Żałuję, że nie mam porządnego obiektywu makro, mógłbym zrobić jeszcze lepsze zbliżenie krokusowych genitalitów.
Jest i Tobi w krokusach.
Ależ wymyślna bacówka pod Butorowym Wierchem.
Nad Tatrami więcej chmur.
Idę na Gubałówkę. Widok raczej przykry. Po obu stronach drogi rząd budek z badziewiem. Szczelnie zasłaniają widoki na góry. Większość zamknięta.
Niestety niektóre otwarte.
W centrum Gubałówki pustki - kolejka nie jeździ.
Miejsce do zdjęć z wielkimi owcami. Nie chciały ode mnie pieniędzy.
Koszysta.
Idę dalej w kierunku Zębu - najwyżej położonej miejscowości w Polsce.
Szykowny domek.
Jakby był mój, to z jednego okna miałbym dokładnie taki widok.
A z drugiego taki...
Na koniec dnia niebo zasnuło się rzadkimi chmurkami. A przede mną do pokonania takie garbki, bo nie chcę iść asfaltem głównym grzbietem. Wydaje się prosto i przyjemnie.
Ale w dole jest taka dolinka, w sam raz dla koneserów
A potem następny garbek z bezkresną łąką.
Widoki na Tatry wciąż mi towarzyszą.
Kolejna dolinka i kolejne chaszczowanko.
Zachodzik za Magurą Orawską.
Taka to była wycieczka - widokowa, krokusowa
Słońce operuje z pełna siłą, więc śnieg topi się szybko.
Wystartowałem w Nowem Bystrem. Bocznym grzbietem wędruję w kierunku Gubałówki. Pojawiają się Tatry, pojawiają się widoki.
Wszystko jeszcze takie lekko zamglone, parujące.
Kozi Wierch, Kościelec i maszt na Gubałówce.
A u mnie śnieg znika w oczach. Wędruję przez łąki na przełaj.
Atakują mnie stada miejscowych psów, wysyłam Tobiego na negocjacje.
Jest pięknie. Widok na północ, w oddali Gorce z Turbaczem.
Po wyjściu na Gruszków Wierch odsłaniają się Tatry Zachodnie. Salatyn i Brestowa błyszczą w słońcu.
Jest też sporo krokusów, ale brakuje im świeżości...
Na szczęście można znaleźć miejsca, gdzie mają się ciut lepiej, jak zwykle najlepsze krokusy są w Słodyczkach
Te są całkiem świeże
Żałuję, że nie mam porządnego obiektywu makro, mógłbym zrobić jeszcze lepsze zbliżenie krokusowych genitalitów.
Jest i Tobi w krokusach.
Ależ wymyślna bacówka pod Butorowym Wierchem.
Nad Tatrami więcej chmur.
Idę na Gubałówkę. Widok raczej przykry. Po obu stronach drogi rząd budek z badziewiem. Szczelnie zasłaniają widoki na góry. Większość zamknięta.
Niestety niektóre otwarte.
W centrum Gubałówki pustki - kolejka nie jeździ.
Miejsce do zdjęć z wielkimi owcami. Nie chciały ode mnie pieniędzy.
Koszysta.
Idę dalej w kierunku Zębu - najwyżej położonej miejscowości w Polsce.
Szykowny domek.
Jakby był mój, to z jednego okna miałbym dokładnie taki widok.
A z drugiego taki...
Na koniec dnia niebo zasnuło się rzadkimi chmurkami. A przede mną do pokonania takie garbki, bo nie chcę iść asfaltem głównym grzbietem. Wydaje się prosto i przyjemnie.
Ale w dole jest taka dolinka, w sam raz dla koneserów
A potem następny garbek z bezkresną łąką.
Widoki na Tatry wciąż mi towarzyszą.
Kolejna dolinka i kolejne chaszczowanko.
Zachodzik za Magurą Orawską.
Taka to była wycieczka - widokowa, krokusowa
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Wielki Piątek, czas religijnej zadumy... a także czas wiosenny. Wybraliśmy się na spacer dookoła bloku.
Drzewo na które Tobi często wychodzi. Ostatnio nawet zatrzymała się policja i pan policjant grzecznie poprosił, żeby wyszedł jeszcze raz, a on nakręci filmik. Poszedłem na współpracę. Tobi wychodzi na to drzewo wykonując aż 4 skoki.
Tutaj wizualizacja jak przeskakuje z pierwszego konaru na drugi.
Drzewa kwitną.
Pojawia się świeża zieleń.
Ciepło, owady brzęczą, kwiaty pachną.
W tych krzakach ćwiczymy chaszczowanie, żeby potem w górach chaszczować z radością.
A tu kiedyś biegałem. Były same pola... a teraz cywilizacja.
Wejście do geosfery. To tu w zeszłe wakacje zrobili parkomaty. Nieznany sprawca je po paru tygodniach porozwalał młotkiem (miały piękne wyświetlacze). Potem parkomaty owinęli folią i dali informacje, że do 1 kwietnia parkowanie jest darmowe. Jeszcze 2 dni temu dalej były owinięte folią, a teraz zniknęły. Zastanawiam się, czy na dłużej, czy też zamontują naprawione. Jeżeli tak, to ciekawe czy długo wytrzymają?
A teraz będą różne kwiotki...
Na koniec dla podniesienia poziomu relacji jesienne kolorki dla Dobromiła.
Oraz dla podniesienia poziomu relacji do kwadratu - świąteczny jeż z rzeżuchą.
Drzewo na które Tobi często wychodzi. Ostatnio nawet zatrzymała się policja i pan policjant grzecznie poprosił, żeby wyszedł jeszcze raz, a on nakręci filmik. Poszedłem na współpracę. Tobi wychodzi na to drzewo wykonując aż 4 skoki.
Tutaj wizualizacja jak przeskakuje z pierwszego konaru na drugi.
Drzewa kwitną.
Pojawia się świeża zieleń.
Ciepło, owady brzęczą, kwiaty pachną.
W tych krzakach ćwiczymy chaszczowanie, żeby potem w górach chaszczować z radością.
A tu kiedyś biegałem. Były same pola... a teraz cywilizacja.
Wejście do geosfery. To tu w zeszłe wakacje zrobili parkomaty. Nieznany sprawca je po paru tygodniach porozwalał młotkiem (miały piękne wyświetlacze). Potem parkomaty owinęli folią i dali informacje, że do 1 kwietnia parkowanie jest darmowe. Jeszcze 2 dni temu dalej były owinięte folią, a teraz zniknęły. Zastanawiam się, czy na dłużej, czy też zamontują naprawione. Jeżeli tak, to ciekawe czy długo wytrzymają?
A teraz będą różne kwiotki...
Na koniec dla podniesienia poziomu relacji jesienne kolorki dla Dobromiła.
Oraz dla podniesienia poziomu relacji do kwadratu - świąteczny jeż z rzeżuchą.
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Miejsce z krokusami muszę odwiedzić, bo mnie dziś żona ścignęła, że od paru lat je zabieram na krokusy i jakoś się nie udaje )
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Przy sobocie wybrałem się do Goleszowa, żeby poeksplorować tamtejszą okolicę.
Zacząłem od zbiornika Ton - okazał się on obiektem typowo wędkarskim, więc w lecie marne szanse na kąpiel.
Następnie poszedłem w las, który intensywnie zielenił się od dołu.
Kwiatki występowały masowo - można powiedzieć apogeum.
Niby było pełne słońce, ale widoczność fatalna - pył z nad Sahary nas odwiedził.
Wąwóz Ajsznyt.
Podpuściłem Tobiego, że nie wyjdzie na górę. Podjął wyzwanie.
Po chwili dawał z siebie wszystko na bardzo wysokich półeczkach. Nie rozumiem czemu ten pies tak lubi ryzyko... ale jakoś skurkowaniec wyszedł na samą górę i podpuścił mnie, że ja nie dam rady.
Różne głupie rzeczy robiłem w życiu, ale ta była jedną z głupszych. Bardzo krucha skała. Na dodatek wychodziłem z aparatem na szyi co znacznie ograniczało możliwości, ale dzięki temu mogłem zrobić zdjęcie, jak gdzieś tam byłem już dość wysoko.
Co ciekawe Tobi wyszedł, ale nie dał się już podpuścić, żeby zejść tą samą drogą. Ja też się nie dałem podpuścić. A tu zdjęcie z przeciwległej ścianki na tą którą zdobywaliśmy. Nasza droga jest dokładnie pośrodku (za drzewkiem).
Dalej poszliśmy sobie bezszlakowo na Wyrchgórę.
Okolica bardzo ciekawa na eksplorowanie. Wiele kamiennych ścian.
Modrzewie kwitną.
Saharyjski pył tworzy bardzo dziwne efekty. Niezbyt odległa Mała Czantoria jest ledwie widoczna. Ale nie ona była na dzisiaj celem. Plan na dalszą część wycieczki był taki, żeby poeksplorować te małe pagórki na Pogórzu Cieszyńskim, które są omijane przez wszelkie szlaki. Miałem ich kilka do zdobycia.
Najpierw idę sobie zielonym dnem dolinki w kierunku Cisownicy. Jest pięknie.
Apogeum Kaczeńców.
Pierwszy pagórek - Machowa.
Drugi pagórek - Goruszka.
Trzeci pagórek - bez nazwy, za to z ciekawymi skałkami. Z daleka, z góry nie wiedziałem co to jest. Idealnie równa powierzchnia, pod kątem 45 stopni. Wyglądało to jak coś sztucznego, jakby maty ogrodnicze. Musiałem to zbadać, a zejść tam o dziwo było bardzo trudno.
W końcu jakoś udało się podejść od boku. Tylko Tobi był w stanie po tym chodzić tak po prostu. Lita skała łupkowa.
A z tej skały wyrasta coś jakby kosówka, a to przecież niemożliwe.
No nic, idziemy dalej. Duże obszary łąkowe. Postanawiam wrócić tu przy dobrej przejrzystości powietrza, może jesienią, jak będą kolorki, jakieś białe obłoczki. Fajne kadry można upolować.
Czwarty pagórek - Kowalok. Już pod Małą Czantorią.
Na piątym pagórku (Cis), jest nawet kiosk ruchu.
Towaru w środku niewiele, wszystko wykupione. Jedynie jakieś niemieckie pornosy na VHS jeszcze się ostały. Musiały być naprawdę marne.
Zdegustowany tym znaleziskiem, oraz jakimiś chmurami, których miało nie być a były oraz tym, że jakoś późno się zrobiło podjąłem decyzję o powrocie.
W okolicach Jasieniowej znowu zrobiło się słonecznie i odkryłem opuszczoną skocznię narciarską.
Postanowiliśmy ją z Tobim zdobyć, wychodząc po zeskoku, który był pokryty starym igielitem. Igielit ze swej natury ma być śliski. Pewnie jakby był wilgotny to nie byłoby szans, a po suchym byłe przednia zabawa.
Następnie postanowiliśmy zdobyć rozbieg, również idąc po nim od dołu.
Tu zabawa była jeszcze lepsza. Byłem pewny, że Tobi przechodząc przez tory zleci na sam dół - nie zleciał.
Następnie odkryłem obok kolejną skocznię, tyle że 2x większą. Była opuszczona z pewnością dużo dawniej. Zeskok zarósł drzewami, a rozbieg był na metalowej podwyższonej konstrukcji, na wysokościu koron drzew.
Początkowe schodki były wycięte, żeby nikt się po tym nie wspinał. No ale ja i tak wylazłem. Tobi został na dole i dobrze. A ja miałem pełne gacie, bo wszystko sprawiało wrażenie jakby miało się zaraz zwalić. W takich miejscach mam lęk wysokości.
Przeżyłem. Można wracać do domu.
Jeszcze tylko wiosenne kolorki, udające jesienne kolorki, dla Dobromiła.
Taka to była wycieczka
Zacząłem od zbiornika Ton - okazał się on obiektem typowo wędkarskim, więc w lecie marne szanse na kąpiel.
Następnie poszedłem w las, który intensywnie zielenił się od dołu.
Kwiatki występowały masowo - można powiedzieć apogeum.
Niby było pełne słońce, ale widoczność fatalna - pył z nad Sahary nas odwiedził.
Wąwóz Ajsznyt.
Podpuściłem Tobiego, że nie wyjdzie na górę. Podjął wyzwanie.
Po chwili dawał z siebie wszystko na bardzo wysokich półeczkach. Nie rozumiem czemu ten pies tak lubi ryzyko... ale jakoś skurkowaniec wyszedł na samą górę i podpuścił mnie, że ja nie dam rady.
Różne głupie rzeczy robiłem w życiu, ale ta była jedną z głupszych. Bardzo krucha skała. Na dodatek wychodziłem z aparatem na szyi co znacznie ograniczało możliwości, ale dzięki temu mogłem zrobić zdjęcie, jak gdzieś tam byłem już dość wysoko.
Co ciekawe Tobi wyszedł, ale nie dał się już podpuścić, żeby zejść tą samą drogą. Ja też się nie dałem podpuścić. A tu zdjęcie z przeciwległej ścianki na tą którą zdobywaliśmy. Nasza droga jest dokładnie pośrodku (za drzewkiem).
Dalej poszliśmy sobie bezszlakowo na Wyrchgórę.
Okolica bardzo ciekawa na eksplorowanie. Wiele kamiennych ścian.
Modrzewie kwitną.
Saharyjski pył tworzy bardzo dziwne efekty. Niezbyt odległa Mała Czantoria jest ledwie widoczna. Ale nie ona była na dzisiaj celem. Plan na dalszą część wycieczki był taki, żeby poeksplorować te małe pagórki na Pogórzu Cieszyńskim, które są omijane przez wszelkie szlaki. Miałem ich kilka do zdobycia.
Najpierw idę sobie zielonym dnem dolinki w kierunku Cisownicy. Jest pięknie.
Apogeum Kaczeńców.
Pierwszy pagórek - Machowa.
Drugi pagórek - Goruszka.
Trzeci pagórek - bez nazwy, za to z ciekawymi skałkami. Z daleka, z góry nie wiedziałem co to jest. Idealnie równa powierzchnia, pod kątem 45 stopni. Wyglądało to jak coś sztucznego, jakby maty ogrodnicze. Musiałem to zbadać, a zejść tam o dziwo było bardzo trudno.
W końcu jakoś udało się podejść od boku. Tylko Tobi był w stanie po tym chodzić tak po prostu. Lita skała łupkowa.
A z tej skały wyrasta coś jakby kosówka, a to przecież niemożliwe.
No nic, idziemy dalej. Duże obszary łąkowe. Postanawiam wrócić tu przy dobrej przejrzystości powietrza, może jesienią, jak będą kolorki, jakieś białe obłoczki. Fajne kadry można upolować.
Czwarty pagórek - Kowalok. Już pod Małą Czantorią.
Na piątym pagórku (Cis), jest nawet kiosk ruchu.
Towaru w środku niewiele, wszystko wykupione. Jedynie jakieś niemieckie pornosy na VHS jeszcze się ostały. Musiały być naprawdę marne.
Zdegustowany tym znaleziskiem, oraz jakimiś chmurami, których miało nie być a były oraz tym, że jakoś późno się zrobiło podjąłem decyzję o powrocie.
W okolicach Jasieniowej znowu zrobiło się słonecznie i odkryłem opuszczoną skocznię narciarską.
Postanowiliśmy ją z Tobim zdobyć, wychodząc po zeskoku, który był pokryty starym igielitem. Igielit ze swej natury ma być śliski. Pewnie jakby był wilgotny to nie byłoby szans, a po suchym byłe przednia zabawa.
Następnie postanowiliśmy zdobyć rozbieg, również idąc po nim od dołu.
Tu zabawa była jeszcze lepsza. Byłem pewny, że Tobi przechodząc przez tory zleci na sam dół - nie zleciał.
Następnie odkryłem obok kolejną skocznię, tyle że 2x większą. Była opuszczona z pewnością dużo dawniej. Zeskok zarósł drzewami, a rozbieg był na metalowej podwyższonej konstrukcji, na wysokościu koron drzew.
Początkowe schodki były wycięte, żeby nikt się po tym nie wspinał. No ale ja i tak wylazłem. Tobi został na dole i dobrze. A ja miałem pełne gacie, bo wszystko sprawiało wrażenie jakby miało się zaraz zwalić. W takich miejscach mam lęk wysokości.
Przeżyłem. Można wracać do domu.
Jeszcze tylko wiosenne kolorki, udające jesienne kolorki, dla Dobromiła.
Taka to była wycieczka
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Miała być rodzinna wycieczka na Jurę, ale Ukochana zrezygnowała i se pojechałem tylko z Tobkiem. Dolina Racławki.
Tobi sporo się naskakał po pieńkach dzisiaj.
Widać po minie jak bardzo go to męczy.
Potok Racławka. Ładny, ale ewidentnie wiele domów z Racławic wypuszcza do niego ścieki, lekko zalatuje szambem. Wina Tuska!
Pień wsiąknął w runo leśne.
Troszkę flory.
Kapliczka jakich wiele.
Ta jednak miała taką karteczkę. Myślałem, ze to twórczość własna, ale jednak nie, to twórczość prawdziwego artysty. "Po smokach stąpasz bezpieczna" - to mi się podoba najbardziej
Założyłem sobie odnaleźć Kozłowe Skały i je nieco zeksplorować. Odnaleźć się udało, przyszła pora zdobyć tą po prawej.
Tobi nie zdobył! Patrzył tylko z zazdorścią, jak ja zdobywam.
A na samej górze mieszka taki oto potwór. Każdy chyba kojarzy małego czerwonego robaczka. Taki malutki, mniejszy niż główka od zapałki. Lądzień czerwonatka się nazywa. Wiem, że wstyd zamieszczać zdjęcie zrobione cropowym obiektywem, ale musi wystarczyć.
Tobi skałki nie zdobył, ale na ambonkę wylazł. Na razie jeszcze go nie oddam do schroniska.
Ehh ten pył saharyjski... niech już idzie sobie.
Na koniec jeszcze Jaskinia Żarska.
W jesiennych kolorkach dla Dobromiła
Taka to była wycieczka
Trzeba wykorzystywać upały wiosenne
Tobi sporo się naskakał po pieńkach dzisiaj.
Widać po minie jak bardzo go to męczy.
Potok Racławka. Ładny, ale ewidentnie wiele domów z Racławic wypuszcza do niego ścieki, lekko zalatuje szambem. Wina Tuska!
Pień wsiąknął w runo leśne.
Troszkę flory.
Kapliczka jakich wiele.
Ta jednak miała taką karteczkę. Myślałem, ze to twórczość własna, ale jednak nie, to twórczość prawdziwego artysty. "Po smokach stąpasz bezpieczna" - to mi się podoba najbardziej
Założyłem sobie odnaleźć Kozłowe Skały i je nieco zeksplorować. Odnaleźć się udało, przyszła pora zdobyć tą po prawej.
Tobi nie zdobył! Patrzył tylko z zazdorścią, jak ja zdobywam.
A na samej górze mieszka taki oto potwór. Każdy chyba kojarzy małego czerwonego robaczka. Taki malutki, mniejszy niż główka od zapałki. Lądzień czerwonatka się nazywa. Wiem, że wstyd zamieszczać zdjęcie zrobione cropowym obiektywem, ale musi wystarczyć.
Tobi skałki nie zdobył, ale na ambonkę wylazł. Na razie jeszcze go nie oddam do schroniska.
Ehh ten pył saharyjski... niech już idzie sobie.
Na koniec jeszcze Jaskinia Żarska.
W jesiennych kolorkach dla Dobromiła
Taka to była wycieczka
Trzeba wykorzystywać upały wiosenne
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Przy sobocie pojechaliśmy na małą wycieczkę w południowe rejony Ojcowskiego Parku Narodowego. Zaczęliśmy w Białym Kościele, przy kościele, który wcale nie jest biały, tylko taki kremowy, a z boku ma jakąś starą kapliczkę z cegły.
Potem idziemy sobie polami. W oddali widać Dolinę Prądnika do której zmierzamy.
Szukamy w lesie skałek, znajdujemy mnóstwo zieleni.
To już teren parku. Dno doliny.
Chcieliśmy zwiedzić jakiś obiekt sakralny "Kaplica zstąpienia Chrystusa Pana do otchłani", ale zamknięty.
Obok inny obiekt - pustelnia.
Tu już można więcej zobaczyć. Choć sama pustelnia również zamknięta. Ciekawe miejsce - chatka w jaskini.
Skała Łaskawiec - zdobywamy.
Widok z góry.
Potem chodzimy trochę po lesie. Ale piękna majowa zieleń.
Tobi zażywa kąpieli w Prądniku.
A potem schnie.
Idziemy dalej.
Wąwóz prowadzący do jaskini Dziurawiec.
Jaskinia Dziurawiec.
Matka Boska.
Widok na jaskinię od drugiej strony, całkiem spora. Ukochana z Tobkiem pozują na górze, dla wyobrażenia skali.
Próbujemy wyjść z wąwozu w górę.
Wchodzimy w rzepak - już kwitnie.
W zeszłym roku piękne rzepakowe pola były 27 maja, czyli półtora miesiąca później.
Wracamy do Białego Kościoła.
Łąki umajone.
Na koniec jeszcze zaglądamy do kościoła.
Co to się z tą pogodą porobiło. Wycieczka mocno majowa, choć w pierwszej połowie kwietnia
Potem idziemy sobie polami. W oddali widać Dolinę Prądnika do której zmierzamy.
Szukamy w lesie skałek, znajdujemy mnóstwo zieleni.
To już teren parku. Dno doliny.
Chcieliśmy zwiedzić jakiś obiekt sakralny "Kaplica zstąpienia Chrystusa Pana do otchłani", ale zamknięty.
Obok inny obiekt - pustelnia.
Tu już można więcej zobaczyć. Choć sama pustelnia również zamknięta. Ciekawe miejsce - chatka w jaskini.
Skała Łaskawiec - zdobywamy.
Widok z góry.
Potem chodzimy trochę po lesie. Ale piękna majowa zieleń.
Tobi zażywa kąpieli w Prądniku.
A potem schnie.
Idziemy dalej.
Wąwóz prowadzący do jaskini Dziurawiec.
Jaskinia Dziurawiec.
Matka Boska.
Widok na jaskinię od drugiej strony, całkiem spora. Ukochana z Tobkiem pozują na górze, dla wyobrażenia skali.
Próbujemy wyjść z wąwozu w górę.
Wchodzimy w rzepak - już kwitnie.
W zeszłym roku piękne rzepakowe pola były 27 maja, czyli półtora miesiąca później.
Wracamy do Białego Kościoła.
Łąki umajone.
Na koniec jeszcze zaglądamy do kościoła.
Co to się z tą pogodą porobiło. Wycieczka mocno majowa, choć w pierwszej połowie kwietnia
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Parę lat minęło, znajomy zagadał o Dusiołku i znowu się udało spotkać
Impreza się rozrasta. Na zapisanie zdecydowaliśmy się w srodę i okazało się, że listy startowe są już zamknięte z powodu zbyt dużej ilości chętnych (350 osób). Na szczęście znajomy zna organizatora i zapisał nas po znajomości
Organizator celowo obniża poziom sportowy Dusiołka. Trasa profesjonalna (50 km), została zlikwidowana i w zamian pojawiła się trasa rodzinna (20 km). Znajomy z powodu braku formy chciał iść właśnie na rodzinną, ale przekonałem go, że nie opłaca się, bo trasa klasyczna (35 km) wychodzi taniej za 1 km, poza tym chodzi się dłużej za te same pieniądze. Ustaliliśmy więc komisyjnie, że idziemy trasą klasyczną w tempie rekreacyjnym
Tłum wyruszył. Już na początku wybraliśmy własny wariant, bardziej polami niż drogami. Podejście pod Księżą Górę na rozgrzewkę. Nasze ekipa ma 5 osób i 2 psy
Zarąbiście piękna wiosna, majowa zieleń w pełni
Odwiedzamy siostrę znajomego, która mieszka w pobliżu. Jest szybka mała kawka i imprezka. Jeden pies kończy tutaj udział w Dusiołku, ale nie jest to Tobi.
Potem "skrótami" wracamy na trasę
Pięknie jest trzeba przyznać.
Stamtąd przyszliśmy (Ciecień).
Tam idziemy (Śnieżnica).
Tam też będziemy później (Dzielec, Wierzbanowska Góra)
Na 3 (przedostatnim punkcie kontrolnym), oprócz wody, drożdżówek, batoników, organizator tradycyjnie częstuje wiśniówką. Zwykle była to uśmiechnięta pani Indianka, dobry duch Dusiołka. Niestety teraz jej zabrakło, nie żyje. Jej zamiennik też chętnie polewa mi dodatkowy kieliszek.
Żartuję, że już prawie koniec, bo został już tylko 1 punkt kontrolny, ale to nie do końca tak. Odległości miedzy punktami są nierówno rozłożone, do najbliższego mamy 15 km. Ruszamy torami.
A potem seria podejść i zejść. Dzielec, Szklarnia, Wierzbanowska Góra. Z każdą górką można poczuć narastające zmęczenie. Ekipa nam się trochę wykrusza. Jeden kolega, taki największy i najsilniejszy z początku, został gdzieś z tyłu, ale telefonicznie zapewnia, że nas goni.
Rozpoczynamy ostatnie najbardziej mordercze podejście na Lubomir. Pod Lubomirem otworzyła się knajpa. Jest konflikt z lokalnymi mieszkańcami. Mijamy kilkanaście oznaczeń, że jest zakaz wjazdu i droga prywatna tylko dla mieszkańców.
Ale jest też taka tablica.
Dowiadujemy się, że jeden z mieszkańców ma w zwyczaju blokować drogę po 22 i uniemożliwiać powróz z knajpy ostatnich klientów. Oczywiście chodzi o ruch samochodowy. Tu jest Polska
Na Lubomir docieramy już mocno rozciągnięci. Tobi ma najlepsza formę, co nikogo nie dziwi. Ukochana trzyma się w czołówce, a szczerze mówiąc obawiałem się o nią. Oczywiście na zmęczenie narzekamy wszyscy, ale wychodzimy na Lubomir stabilnym tempem. 10 minut czekamy na jednego kolegę, a ten najmocniejszy, który miał nas dogonić wciąż goni, ostatecznie nie uda mu się ta sztuka, tempo dusiołkowe nie jest takie wolne.
Pozostało tylko zejść z Lubomira. Pędzimy na kotleta z kapustą, który po Dusiołku zawsze smakuje najlepiej!
Potem można odpocząć, zjeść loda, który też jest w "pakiecie startowym". Większość ludzi odbiera dyplom ukończenia i jedzie do domu.
My też jedziemy, odwiedzić Strzępka, który mieszka na Dusiołkowych terenach. Zawsze kiedy tam idę, odżywają wspomnienia. To już 10 lat.
Grób zastajemy w dobrym stanie. Ciche spokojne miejsce.
Chwila na małe porządki. Straż honorowa.
Ukochana wpada ma pomysł, że Tobka też tu pochowamy.
Wracając zastajemy właściciela, który kręci się przy domu. Jak zawsze chwilę rozmawiamy. Akurat mamy przy sobie 6-ścio pak piwka, który zostawiamy jako opłata za dzierżawę terenu
A potem wracamy na ognisko i oficjalne zakończenie z wręczeniem dyplomów. Miejsce mamy w połowie stawki. Czas 8:20 cieszy, bo zakładałem 10-11 godzin.
Można wciągnąć kiełbaskę, wypić piwko. Zaczynają się śpiewy, ale na nocną część już nie zostajemy. Taki to był 6-sty Dusiołek, w którym brałem udział
Impreza się rozrasta. Na zapisanie zdecydowaliśmy się w srodę i okazało się, że listy startowe są już zamknięte z powodu zbyt dużej ilości chętnych (350 osób). Na szczęście znajomy zna organizatora i zapisał nas po znajomości
Organizator celowo obniża poziom sportowy Dusiołka. Trasa profesjonalna (50 km), została zlikwidowana i w zamian pojawiła się trasa rodzinna (20 km). Znajomy z powodu braku formy chciał iść właśnie na rodzinną, ale przekonałem go, że nie opłaca się, bo trasa klasyczna (35 km) wychodzi taniej za 1 km, poza tym chodzi się dłużej za te same pieniądze. Ustaliliśmy więc komisyjnie, że idziemy trasą klasyczną w tempie rekreacyjnym
Tłum wyruszył. Już na początku wybraliśmy własny wariant, bardziej polami niż drogami. Podejście pod Księżą Górę na rozgrzewkę. Nasze ekipa ma 5 osób i 2 psy
Zarąbiście piękna wiosna, majowa zieleń w pełni
Odwiedzamy siostrę znajomego, która mieszka w pobliżu. Jest szybka mała kawka i imprezka. Jeden pies kończy tutaj udział w Dusiołku, ale nie jest to Tobi.
Potem "skrótami" wracamy na trasę
Pięknie jest trzeba przyznać.
Stamtąd przyszliśmy (Ciecień).
Tam idziemy (Śnieżnica).
Tam też będziemy później (Dzielec, Wierzbanowska Góra)
Na 3 (przedostatnim punkcie kontrolnym), oprócz wody, drożdżówek, batoników, organizator tradycyjnie częstuje wiśniówką. Zwykle była to uśmiechnięta pani Indianka, dobry duch Dusiołka. Niestety teraz jej zabrakło, nie żyje. Jej zamiennik też chętnie polewa mi dodatkowy kieliszek.
Żartuję, że już prawie koniec, bo został już tylko 1 punkt kontrolny, ale to nie do końca tak. Odległości miedzy punktami są nierówno rozłożone, do najbliższego mamy 15 km. Ruszamy torami.
A potem seria podejść i zejść. Dzielec, Szklarnia, Wierzbanowska Góra. Z każdą górką można poczuć narastające zmęczenie. Ekipa nam się trochę wykrusza. Jeden kolega, taki największy i najsilniejszy z początku, został gdzieś z tyłu, ale telefonicznie zapewnia, że nas goni.
Rozpoczynamy ostatnie najbardziej mordercze podejście na Lubomir. Pod Lubomirem otworzyła się knajpa. Jest konflikt z lokalnymi mieszkańcami. Mijamy kilkanaście oznaczeń, że jest zakaz wjazdu i droga prywatna tylko dla mieszkańców.
Ale jest też taka tablica.
Dowiadujemy się, że jeden z mieszkańców ma w zwyczaju blokować drogę po 22 i uniemożliwiać powróz z knajpy ostatnich klientów. Oczywiście chodzi o ruch samochodowy. Tu jest Polska
Na Lubomir docieramy już mocno rozciągnięci. Tobi ma najlepsza formę, co nikogo nie dziwi. Ukochana trzyma się w czołówce, a szczerze mówiąc obawiałem się o nią. Oczywiście na zmęczenie narzekamy wszyscy, ale wychodzimy na Lubomir stabilnym tempem. 10 minut czekamy na jednego kolegę, a ten najmocniejszy, który miał nas dogonić wciąż goni, ostatecznie nie uda mu się ta sztuka, tempo dusiołkowe nie jest takie wolne.
Pozostało tylko zejść z Lubomira. Pędzimy na kotleta z kapustą, który po Dusiołku zawsze smakuje najlepiej!
Potem można odpocząć, zjeść loda, który też jest w "pakiecie startowym". Większość ludzi odbiera dyplom ukończenia i jedzie do domu.
My też jedziemy, odwiedzić Strzępka, który mieszka na Dusiołkowych terenach. Zawsze kiedy tam idę, odżywają wspomnienia. To już 10 lat.
Grób zastajemy w dobrym stanie. Ciche spokojne miejsce.
Chwila na małe porządki. Straż honorowa.
Ukochana wpada ma pomysł, że Tobka też tu pochowamy.
Wracając zastajemy właściciela, który kręci się przy domu. Jak zawsze chwilę rozmawiamy. Akurat mamy przy sobie 6-ścio pak piwka, który zostawiamy jako opłata za dzierżawę terenu
A potem wracamy na ognisko i oficjalne zakończenie z wręczeniem dyplomów. Miejsce mamy w połowie stawki. Czas 8:20 cieszy, bo zakładałem 10-11 godzin.
Można wciągnąć kiełbaskę, wypić piwko. Zaczynają się śpiewy, ale na nocną część już nie zostajemy. Taki to był 6-sty Dusiołek, w którym brałem udział
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Po Dusiołku Ukochana postanowiła zregenerować się w domu, a ja postanowiłem zregenerować się w górach. Podjechałem do Czernichowa w Beskidzie Małym i poszedłem sobie na Czupel.
No jakże pięknie, zielono.
Widok na Jawornicę, Maleckie, Cisowe Grapy, Kiczerę.
Nawet Babia jest i Łysy Groń.
Siedziałem na łące i regenerowałem się długo patrząc na te wiosenne widoki, aż nadleciał samolot i zastanawiałem sie, czy będzie ostrzeliwał, czy bombardował.
Ruszyłem w górę. Podejście na Czupel jest niczego sobie. W lesie dalej zielono.
I nagle pstryk, kolorki zniknęły. Na Rogaczu wiosny nie ma. Szok. Lepiej teraz nie wychodzić zbyt wysoko, bo brzydko.
Idę na Czupel, ale spotykam tam takie tłumy, że jestem zdegustowany.
Mój główny plan na ten dzień to odnaleźć miejsce, gdzie na jesieni się zgubiłem. Plan prosty, ale realizacja trudna. Przeczesuję północne zbocza Czupla, drogi jakieś inne niż pozaznaczane na mapy.cz. Niektóre pozawalane gałęziami. Długo trwało szukanie miejsca zgubienia, ale się finalnie udało.
Udało się nawet znaleźć taki obiekt.
Potem schodzę niżej, gdzie znowu jest pięknie zielono.
Diabli Kamień. Jesienią był plan go zaliczyć, ale właśnie wtedy się nie udało.
Na koniec eksploruje grzbiet między Soliskiem, a Soliskami. Ładne tatrzańskie nazwy.
Przyjemne drogi zmieniają się w malownicze wąwozy. Na zdjęciu nawet ładnie to wygląda, na żywo zastanawiałem się, po co ja po tym łażę.
W końcu udało się wrócić na szlaki.
I wtedy prawie potrąciła mnie Amazonka galopująca na koniu. To większe zagrożenie niż motory i quady, większe niż niedźwiedzie i wilki. Realne niebezpieczeństwo na szlaku. Niestety nie było tablicy rejestracyjnej na zadzie.
Udało się wrócić do auta po całym dniu w górach, choć trasa jakaś taka bardzo niepozorna wyszła.
Regeneracja zakończona sukcesem. Byłem bardziej zmęczony na początku wycieczki niż na końcu
No jakże pięknie, zielono.
Widok na Jawornicę, Maleckie, Cisowe Grapy, Kiczerę.
Nawet Babia jest i Łysy Groń.
Siedziałem na łące i regenerowałem się długo patrząc na te wiosenne widoki, aż nadleciał samolot i zastanawiałem sie, czy będzie ostrzeliwał, czy bombardował.
Ruszyłem w górę. Podejście na Czupel jest niczego sobie. W lesie dalej zielono.
I nagle pstryk, kolorki zniknęły. Na Rogaczu wiosny nie ma. Szok. Lepiej teraz nie wychodzić zbyt wysoko, bo brzydko.
Idę na Czupel, ale spotykam tam takie tłumy, że jestem zdegustowany.
Mój główny plan na ten dzień to odnaleźć miejsce, gdzie na jesieni się zgubiłem. Plan prosty, ale realizacja trudna. Przeczesuję północne zbocza Czupla, drogi jakieś inne niż pozaznaczane na mapy.cz. Niektóre pozawalane gałęziami. Długo trwało szukanie miejsca zgubienia, ale się finalnie udało.
Udało się nawet znaleźć taki obiekt.
Potem schodzę niżej, gdzie znowu jest pięknie zielono.
Diabli Kamień. Jesienią był plan go zaliczyć, ale właśnie wtedy się nie udało.
Na koniec eksploruje grzbiet między Soliskiem, a Soliskami. Ładne tatrzańskie nazwy.
Przyjemne drogi zmieniają się w malownicze wąwozy. Na zdjęciu nawet ładnie to wygląda, na żywo zastanawiałem się, po co ja po tym łażę.
W końcu udało się wrócić na szlaki.
I wtedy prawie potrąciła mnie Amazonka galopująca na koniu. To większe zagrożenie niż motory i quady, większe niż niedźwiedzie i wilki. Realne niebezpieczeństwo na szlaku. Niestety nie było tablicy rejestracyjnej na zadzie.
Udało się wrócić do auta po całym dniu w górach, choć trasa jakaś taka bardzo niepozorna wyszła.
Regeneracja zakończona sukcesem. Byłem bardziej zmęczony na początku wycieczki niż na końcu
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Pasmo Witowa z przyległościami w Beskidzie Wyspowym to bardzo nietypowe strony jak na Polskę. Rozległe łąki, cisza i spokój, tak bym to w skrócie scharakteryzował. Byłem tam czwarty raz, zahaczyliśmy o tereny najbardziej wysunięte na południe. Rozpoczynamy w Mszanie Górnej. Mijamy parę domów i wchodzimy na łąki.
Widok wstecz, na ostatnim planie Ćwilin.
Na górce Kobylica zaskakuje nas wypasiona wiatka grillowa. W tle Luboń Wielki.
Widoki z pod wiatki. W tle Gorce - Turbaczyk, Wierch Spalone.
Idziemy dalej łąkami. Krokusów nie ma, ale też jest zajebiście.
To chyba niedźwiedzie - wielkie zwierzęta, oddzielało nas od nich elektryczne ogrodzenie.
W drodze na wzgórek Pasternik.
W drodze na wzgórek Pieronka.
Na Pieronkę jest pierońskie podejście.
W oddali Babia, Polica
Łączki kończą się, przed nami Gorce.
Żeby sobie urozmaicić wycieczkę wchodzimy w nie. Podejście na szczyt Gębowa jest bardzo strome.
A potem wędrujemy bezszlakowym gorczańskim grzbietem przez nieznane szczyty Grzędowa i Kiełbaśna.
Dochodzimy do czarnego szlaku z Lubomierza na Kudłoń i nim schodzimy w dół.
Znowu wychodzimy na łąki, porzucamy szlak.
Apogeum zieleni
Widok wstecz, na Kudłoń.
Idziemy na Marków Groń. Na szczycie widać dziwna budowlę, wygląda jak jakieś zadaszone zagrody dla owiec, za duże na bacówkę.
Okazuje się to być taką wypasioną bacówką. Wygląda jak obiekt turystyczny dopiero co oddany do użytku, wszystko nowe, w środku duży piec, miejsce biesiadne przy wielkim stole. Wszystko dostępne, choć jest tabliczka "teren prywatny". Brak drogi dojazdowej. Obiekt nie jest oznaczony na googlach. Dziwne.
Taki widok z wnętrza.
Wracamy do auta, jest jeszcze wcześnie, więc wydłużamy sobie na spacer po przeciwległym łąkowym grzbiecie, w kierunku góry Cyrki.
Tu tez jest ładnie.
Pora wracać. Niezapomnajki przy domach
Na koniec mycie psa.
Ostatni dzień kwietnia, a temperatury jak w środku lata. Fajna sprawa to globalne ocieplenie
Widok wstecz, na ostatnim planie Ćwilin.
Na górce Kobylica zaskakuje nas wypasiona wiatka grillowa. W tle Luboń Wielki.
Widoki z pod wiatki. W tle Gorce - Turbaczyk, Wierch Spalone.
Idziemy dalej łąkami. Krokusów nie ma, ale też jest zajebiście.
To chyba niedźwiedzie - wielkie zwierzęta, oddzielało nas od nich elektryczne ogrodzenie.
W drodze na wzgórek Pasternik.
W drodze na wzgórek Pieronka.
Na Pieronkę jest pierońskie podejście.
W oddali Babia, Polica
Łączki kończą się, przed nami Gorce.
Żeby sobie urozmaicić wycieczkę wchodzimy w nie. Podejście na szczyt Gębowa jest bardzo strome.
A potem wędrujemy bezszlakowym gorczańskim grzbietem przez nieznane szczyty Grzędowa i Kiełbaśna.
Dochodzimy do czarnego szlaku z Lubomierza na Kudłoń i nim schodzimy w dół.
Znowu wychodzimy na łąki, porzucamy szlak.
Apogeum zieleni
Widok wstecz, na Kudłoń.
Idziemy na Marków Groń. Na szczycie widać dziwna budowlę, wygląda jak jakieś zadaszone zagrody dla owiec, za duże na bacówkę.
Okazuje się to być taką wypasioną bacówką. Wygląda jak obiekt turystyczny dopiero co oddany do użytku, wszystko nowe, w środku duży piec, miejsce biesiadne przy wielkim stole. Wszystko dostępne, choć jest tabliczka "teren prywatny". Brak drogi dojazdowej. Obiekt nie jest oznaczony na googlach. Dziwne.
Taki widok z wnętrza.
Wracamy do auta, jest jeszcze wcześnie, więc wydłużamy sobie na spacer po przeciwległym łąkowym grzbiecie, w kierunku góry Cyrki.
Tu tez jest ładnie.
Pora wracać. Niezapomnajki przy domach
Na koniec mycie psa.
Ostatni dzień kwietnia, a temperatury jak w środku lata. Fajna sprawa to globalne ocieplenie