W planach była jeszcze Śnieżka, koniecznie Czarnym Grzbietem, bo marzył mi się odkąd na niego spojrzałam schodząc Drogą Jubileuszową cztery lata temu. Ale ze Śnieżnych Kotłów wróciliśmy późno, trzeba było odespać, przegrać zdjęcia, kupić coś na śniadanie. O 11.00 podjechaliśmy na Okraj, żeby pospacerować tam trochę bez podejść. Parking pod schroniskiem 10PLN. Poszliśmy wolniutko czerwonym szlakiem w kierunku schroniska Jelenka. Szlak początkowo „nienagannie” i bardzo po czesku wyasfaltowany, trochę pod górkę trochę z górki i tak dokulaliśmy się do Jelenki. Tam palaczinki z jagodami i bitą śmietaną, do których kelner podał nam sztućce w nieoczekiwanym czeskim zestawie łyżka plus widelec i jeszcze nie mógł wyjść z podziwu, dlaczego Mariusz domaga się noża?
Po obiadku postanawiamy przejść się jeszcze parę kroków w kierunku Śnieżki. Ten odcinek to kamienne schody z poukładanych na sztorc kamieni prowadzące wśród morza kosówki. Miedzy kosówką dywan siódmaczków, w górze uwijają się jakieś ptaszki. Sielankę psują jedynie chusteczki pozostawiane za co drugim krzakiem kosodrzewiny – dziewczyny, litości!
Za plecami otwiera nam się coraz rozleglejsza panorama, widać ścieżkę, którą szliśmy do Jelenki, Skalny Stół, z którego zerkaliśmy na Śnieżkę, Kowary, Małą Upę, a przed nami rośnie Śnieżka. Rośnie i rośnie. No to może jeszcze kawałeczek…
Na Czarnej Kopie pytam niewinnie dwóch chłopaków, czy możemy ich wykorzystać do zrobienia nam wspólnego zdjęcia – po chwili namysłu jeden odpowiada, że tak, ale tylko do zdjęcia
Po takim nawiązaniu znajomości niedoświadczeni widać młodzianie pytają nas, co to tam widać w dole. Odpowiadamy zgodnie z prawdą, że tyle co wiemy, to Skalny Stół, Rudawy Janowickie, dalej charakterystyczny Połom w Kaczawskich a z miasteczek rozpoznajemy Kowary i Karpacz. Chłopaki idą dalej, słyszę jak mówią do siebie „ci państwo, to się nawet orientują!” – prawie mnie zdmuchnęło z Kopy, tak się napuszyłam z dumy!
Podbudowani poczłapaliśmy z wiatrem jeszcze kawałeczek. Czarny Grzbiet spełnił moje marzenie – bardzo piękny szlak. Przy punkcie widokowym utworzonym w miejscu, gdzie murawa została zupełnie zniszczona przez turystów wieje tak, że wyciągamy z plecaków wszystkie ciepłe rzeczy. Ciepłych czapek nie mamy, bo przecież nie idziemy dzisiaj na Śnieżkę. Znowu zaczepiam jakiegoś faceta – tym razem Czech, robi nam wspólne zdjęcie, jest bardzo miły, życzy szczęśliwego szlaku (o ile dobrze zaskoczyłam) i truchta dalej na Śnieżkę.
No to może i my dopełzniemy do końca Grzbietu… Widać jak na szczyt mozolnie wspina się beczkowóz. Moje palaczinki popite zimną lemoniadą buzują mi w brzuchu. To może jednak wejdziemy za tym beczkowozem… I tak to mimochodem znaleźliśmy się na szczycie.
W restauracji-ufoludku, tak jak pisaliście komercja na wysokim poziomie. Zaszaleliśmy jedną herbatę (6PLN) i porcję frytek (9PLN) na spółkę. No i poszłam do toalety (3PLN) – sama. Byłam tam mimowolnym świadkiem rozmowy po niemiecku pewnej mamy z dwójką kilkuletnich dzieci:
Mama: 3 Euro za to żeby zrobić kupę, to zdzierstwo.
Dzieci: A co to jest zdzierstwo?
Mama: To jak coś jest przepłacone.
Dzieci: A co to jest przepłacone?
Mama: Jak jest za drogo, na przykład 3 Euro za toaletę.
Dzieci: To zdzierstwo! Mamo, dlaczego zgasło światło? Nie ma prądu?
Mama: Nie, to chyba fotokomórka. Pomachaj, to się zaświeci.
Dzieci: O zaświeciło się.
Mama: Ty też chcesz kupę?
Dziecko: Tak! A Ty teraz machaj!
Mama: Rany, tyle kupy na Śnieżce, zobaczycie każą nam dopłacić!
W tym momencie wyszłam z mojej ciemnej kabiny (nie miał mi kto machać) i przyznałam się tej mamie, że siłą rzeczy podsłuchałam całą rozmowę, po czym z szerokim uśmiechem opuściłam toaletę. Zna się te języki!
Posiedzieliśmy nad naszą porcją frytek i wspólną herbatą przy widokowym oknie, po czym wzięliśmy od faceta przebranego za Rübezahla pieczątkę do książeczki GOT – za darmo - i uciekając przed chmurą zeszliśmy naszym Czarnym a raczej Łaciatym Grzbietem po misternie ułożonej kamiennej mozaice do nieczynnej już Jelenki a stamtąd Żlutą Cestą, oczywiście nienagannie wyasfaltowaną do czeskiej Horni Malej Upy, gdzie na Okraju czekał nasz bolid, oczywiście czeska Skoda.
I tak przekonaliśmy się jak wygląda Śnieżka od Upy strony, o której czytałam w relacji niejakiego
spacerowicza.
„Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach.”