Súľovské vrchy - majówka z głosami.

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Súľovské vrchy - majówka z głosami.

Post autor: Pudelek » 10 maja 2022, 11:39

Sulowskie Wierchy (Súľovské vrchy) to nieduże pasmo górskie znajdujące się w północno-wschodniej Słowacji. Wciśnięte jest pomiędzy Kotlinę Żylińską (Žilinská kotlina), dolinę Wagu oraz Góry Strażowskie (Strážovské vrchy). Co prawda według polskiego podziału stanowią one północny fragment Gór Strażowskich, ale Słowacy mają w tej sprawie inne zdanie i uznają je za osobną grupę górską, więc tej wersji będziemy się trzymać.

Góry te nie powalają wysokościami, co zupełnie mi nie przeszkadza, ale posiadają wiele punktów widokowych z fajnymi panoramami, do tego masa skał i kilka ciekawych pamiątek historycznych, więc planowałem odwiedzenie ich w majówkę już w 2020 roku, lecz wiadomo, że plan ten nie miał szans wypalić. Udało się dopiero teraz!

Ruszamy z Bastkiem wyjątkowo wcześnie, bo już 28 kwietnia, w czwartek. Powodem takiej daty były prognozy, mówiące że do soboty ma być najlepsza pogoda - dużo słońca. Prognozy mają to do siebie, że lubią się nie sprawdzać, więc w Żylinie witają nas chmury, niska temperatura i przenikliwy wiatr. Nie myśląc długo wskakujemy do autobusu miejskiego i opuszczamy centrum, przenosząc się do położonej na obrzeżach dzielnicy Bánová (węg. Zsolnabánfalva). Tam wychodzimy w nieco innym świecie - dookoła nas opuszczone ubytovňe, magazyny i centrum handlowe z materiałami budowlanymi.
Obrazek
Obrazek

Przechodzimy na drugi brzeg rzeki Rajčanki, a tam ponownie inny świat - osiedla domków jednorodzinnych i dzikie kury biegające po ulicach i trawie.
Obrazek

Pierwszy dzień majówki zaplanowałem jako "etap dojazdowo-dojściowy", więc mamy do przebycia dziś niewiele kilometrów, w dodatku jest stosunkowo młoda pora, więc na głównym placu Bánovej (włączonej do Żyliny dopiero w 1970 roku) zaglądamy do Hostinca pri potôčku. Przypominający nieco dworzec kolejowy obiekt to niezwykle sympatyczna spelunka, kumulująca w sobie większość pozytywnych cech kojarzących się z klimatem czechosłowackich knajp.
Obrazek

Zaglądają tu przypadkowi rowerzyści, chłopy wracające z pracy, ale przede wszystkim element, dla którego piwiarnia jest bardziej domowa niż własne cztery kąty. Siadamy na zewnątrz.
Obrazek

Mniej więcej po kwadransie zjawia się siwowłosy jegomość. Fachowiec, więc od razu nas rozpoznaje.
- Ja mogę mówić po słowacku, angielsku, niemiecku i po hiszpańsku. A najlepiej po rosyjsku, to taki piękny język - informuje. - Mogę się dołączyć?
Pytanie raczej retoryczne. Facet wydaje się mocno ogarnięty.
- Jesteście z Polski? Ale skąd? Ze Śląska? A to chyba nie jest już taka normalna Polska? O, prawdziwi Ślązacy - cieszy się. - A ja jestem Niemiec. Niemiec ze Śląska, lecz stąd.
Niemców mieszkało na Słowacji kiedyś sporo, dziś też trochę ich zostało, ale pierwsze słyszę o śląskich Niemcach, którzy byliby tu autochtonami ;).
Przedstawia się jako Rudolf i ubolewa, że u Słowaków nikt nie nosi takiego germańskiego imienia.
- Jak to nikt? - dziwię się. - A Rudolf Schuster?
Rudolf Schuster był słowackim prezydentem na początku tego wieku (nota bene też pochodzenia niemieckiego), ale nasz Rudolf uśmiecha się lekko zawstydzony, jakbym odkrył jakiś sekret i tylko macha ręką. Zamawia sobie przez okienko lane wino do szklaneczki i próbuje kleić jakąś rozmowę, ale w miarę upływu czasu przypomina to raczej przeskakiwanie z tematu na temat. Pytał się m.in. czy Katyń to była prawda. Potem wspólnie doszliśmy do wniosku, że Putin to **** i powinien go wykorzystać jakiś dobrze wyposażony przez naturę Murzyn :D. Następnie - dla odmiany - stwierdził, że Bandera wcale nie był taki zły. Odwoływał się też do znacznie dalszej historii - doszedł aż do podbicia terenów dzisiejszej Słowacji przez Bolesława Chrobrego (choć nie wiadomo, czy rzeczywiście się to wydarzyło). Kilkukrotnie wspominał także o polskim królu, który pokonał Turków i któremu Słowacy powinni być za to wdzięczni.
- Jan Sobieski - podpowiadam mu, ale ten kręci głową, gdyż ciągle wydaje mu się, iż to znowu jakiś Bolesław.
- To był taki dwumetrowy chłop, który jednym ruchem ścinał trzy głowy naraz! - woła z przekonaniem. Prawie jak w "Ogniem i mieczem".
Mijają kwadranse, a Rudolf zaczyna być męczący, bo ciągle nawija to samo, co prawdopodobnie wynika ze stanu jego upojenia - co prawda trzymał się nieźle, ale sam przyznał, że pije od rana. W końcu sugeruję Bastkowi, że należy przenieść się do środka lokalu, bo "tam jest ciepło". Rudolf, który przed chwilą deklarował, że da nam na piwo, teraz zaczyna prosić... o jakieś drobne centy na wino. I tak jak podejrzewałem - decyduje się poszukać innych ofiar w okolicy, więc nasze owocne spotkanie dobiega końca. Na pożegnanie życzy nam wszystkie dobrego, Bastkowi fajnej dziewczyny, a mnie... chłopaka :D.
We wnętrzu hostinca jest spokojnie, ale daję się wciągnąć w lecącą w telewizji słowacką wersję programu "Trudne sprawy" - jakieś dwie starszy baby miały ze sobą problem po śmierci jednego chłopa i dopiero po tym, jak każda znalazła sobie nowego mężczyznę, to się uspokoiły.

Tymczasem na dworze pogoda bez większych zmian - dominują chmury. Zerkamy na prognozy, bo może coś się zmieniło, ale nie - według czołowych stron pogodowych mamy w tej chwili mieć nad sobą niemal bezchmurne niebo, co widać na załączonym obrazku.
Obrazek

O siedemnastej - tak jak zakładałem - zarzucamy plecaki. Co prawda okazało się, że kawałek dalej znowu jest jakiś bar, ale niestety (lub na szczęście) chyba już od dawna nie działa.
Obrazek

Na horyzoncie bieleją szczyty Małej Fatry. Cieszę się, że nie będziemy wspinać się aż tak wysoko, bo śnieg w majówkę do szczęście nie jest mi potrzebny.
Obrazek

Nasz dzisiejszy cel jest znacznie bliżej - w pewnym momencie pojawia się przed nami, po lewej.
Obrazek

Idziemy sobie niespiesznie zielonym szlakiem, mijamy cmentarz oraz farmę z pozującymi kozami.
Obrazek

Nagle wyprzedza nas jakiś samochód, gwałtownie hamuje i wyskakuje z niego brodaty facet. Myślałem, że może ktoś z farmy i nie spodobało mu się, że fotografujemy jego kozy
- Dokąd idziecie?
- Na zamek - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A potem?
- W Sulowskie Wierchy.
- A jaki jest wasz punkt końcowy?
Przesłuchanie, czy co? Z trudem przypominam sobie nazwę miejscowości, gdzie będziemy wchodzić na pociąg.
- Czyli nie idziecie do Santiago de Compostela? - kierowca wyraźnie się rozczarował. - Bo wyglądacie jakbyście udawali się w tak daleką podróż i pomyślałem, że może potrzebujecie jakiejś pomocy...
To miłe, ale aż tak ambitnych planów nie mieliśmy.
- Ja kiedyś szedłem aż do Santiago - mówi z uśmiechem. - Trzy tysiące kilometrów! Ale nie miałem namiotu i dużego plecaka.
- Bo w plecaku nosimy dużo piwa - zdradzam mu sekret, na co ten śmieje się (zdaniem Bastka niezbyt szczerze).
Pożegnał się z Panem Bogiem na ustach, wsiadł do auta i zawrócił.
- Widziałeś jego krzyż? - pyta się Bastek. Nie widziałem. Ponoć sięgał mu prawie do pasa, ale był z drewna, więc w ogóle go nie zauważyłem.

Po tym sympatycznym przerywniku opuszczamy teren zabudowany i przechodzimy pod autostradą D1. Na mapie ta okolica oznaczona jest jako Laziská.
Obrazek

Podchodzimy na górkę, gdzie uskuteczniamy krótką przerwę. Słońce wreszcie zaczyna wygrywać z chmurami.
Obrazek
Obrazek

Po połączeniu z niebieskim szlakiem robi się naprawdę ładnie. Między bliższymi kopcami znowu ukazuje się grań Małej Fatry - nadajniki to szczyt Veľká lúka.
Obrazek
Obrazek

Przed nami wschodnia część wioski Lietava (węg. Zsolnalitva) rozłożona pod zamkiem o tej samej nazwie.
Obrazek

Na tę polanę będziemy musieli się za chwilę wdrapać, po czym skręcimy w prawo.
Obrazek

Kamenné dvojkreslo, czyli lokalna atrakcja, którą jednak wyobrażałem sobie jako ciut bardziej okazałą. Jest to skałka, którą do takiego stanu przerobili ludzie - najprawdopodobniej włoscy kamieniarze, którzy kilka wieków temu pozyskiwali w okolicy surowiec. Istnieje też legenda, że to dawne miejsce kultowe sprzed czterech tysięcy lat.
Obrazek

Sądziłem, że przez Lietavę tylko przemkniemy, ale niespodziewanie widzimy, że tuż obok szlaku działa jakaś knajpa! Wygląda na sezonowy bufet, dookoła pełno jakiś kamieni, ale zimne piwo mają!
Obrazek

Grzechem byłoby nie wpaść na jedno! Siedzimy w promieniach wieczornego słońca, z trzeszczących głośników płyną słowackie szlagiery... Ech, dla takich chwil się żyje.
Obrazek

Dolina Lietavy to granica pomiędzy Kotliną Żylińską a Sulowskimi Wierchami, konkretnie podgrupą Skalky. Według szlakowskazu mamy jeszcze pół godziny podejścia na zamek. Mozolnie wdrapujemy się na wzdłuż polany co chwilę oglądając się za siebie, bo z każdym metrem wyłania się coraz więcej górek.
Obrazek
Obrazek

Z przełęczy spoglądamy na południe, gdzie jest kolejna dolina oraz szczyty Skalki i Biela skala. Według pierwotnego planu właśnie tam miał wypaść pierwszy wyjazdowy nocleg, potem zmieniłem go na bardziej emocjonującą wersję.
Obrazek

Jesteśmy prawie pod zamkiem. Prawie, gdyż musimy obejść dookoła górę o nazwie Cibuľník; strasznie nam się to dłuży.
Obrazek

Wreszcie, kwadrans przed dwudziestą, stajemy pod murami zamku Lietava (Lietavský hrad).
Obrazek

Zamek jest jednym z największych w kraju, być może nawet drugi po Zamku Spiskim. Już od końca XVII wieku nie był na stałe zamieszkały, potem mieściło się tu przez jakiś czas archiwum Komposesoratu Orawskiego, aż wreszcie od 18. stulecia zaczął stopniowo zmieniać się w ruinę. Obecnie jest własnością prywatnego stowarzyszenia, które się nim opiekuje i prowadzi powolne prace konserwatorskie. Jednocześnie za wizytę nie pobiera się żadnych opłat, ruiny są dostępne bez ograniczeń przez całą dobę i cały rok. Zatem doskonałe miejsce na nocleg!
Obrazek
Obrazek

Nigdy nie spałem w ruinach zamku, więc myśl o Lietavie podnosiła mi ciśnienie już od paru dni. Nie byłem pewien, jak w rzeczywistości wyglądają tu warunki, czy znajdzie się jakiś kąt dla dwóch osób, bo przecież nie rozbijemy namiotu. Zaglądamy do drewnianej komórki, ale tam ciasno i dość brudno. Lepiej wygląda główny dziedziniec. W kącie stoi wiata, lecz nasz wzrok przykuwa wieża starej bramy po przeciwległej stronie - u jej podstawy znajduje się częściowo osłonięte pomieszczenie ze stołem i dwoma ławami oraz drewnianą podłogą! Idealne!
Obrazek

Zrzucamy klamoty i wybieramy miejsce na ognisko - decydujemy się również na główny dziedziniec, bo są tu dwa przygotowane paleniska, nie wieje wiatr i nikt nas nie będzie widział. Chyba, bo choć szukaliśmy, to nie dostrzegliśmy żadnych kamer.
Potem idziemy pokręcić się jeszcze po ruinach - czysta przyjemność w tych warunkach: koniec dnia i nikogo obcego.
Obrazek
Obrazek

Żylina całkiem niedaleko... Ładnie można stąd podziwiać jej górskie otoczenie.
Obrazek

Nie mieliśmy szans obejrzeć zachodu słońca, pozostaje nam delektowanie się ostatnimi kolorami kończącego się dnia.
Obrazek
Obrazek

Poszarpane skałki będziemy oceniać jutro ze znacznie mniejszej odległości.
Obrazek

Sądziłem, że może kogoś tu spotkamy, bo ponoć Lietavský hrad jest popularnym miejscem wieczornych spacerów, ale nie. No, prawie nie, gdyż w pewnym momencie spotkałem rowerzystę siedzącego na murku jednego z bastionów, czym zresztą mnie wystraszył. Po chwili i on zniknął, więc zabraliśmy się do gospodarzenia na zamku.

Znając zamiłowanie ludzi do wszelkich zakazów próbowałem dowiedzieć się jak formalnie wygląda kwestia nocowania i rozpalania ognia, lecz nigdzie nie było żadnej wzmianki, że nie wolno tego robić. Jedyny zakaz, jaki pojawił się na tabliczkach, to wchodzenia na mury, co wydaje się zrozumiałe, bo na niektórych można skręcić kark, podobnie jak w wielu innych miejscach.

Bastek rozpala ognisko. Staraliśmy się nie pobierać przygotowanego tutaj drewna, aby przypadkiem ktoś nie czepiał się, iż korzystamy z cudzej własności, więc przytargaliśmy je z lasu.
Obrazek

Zrobiło się całkiem ciemno. Klimat niesamowity, w dole migoczą światełka, Żylina jawi się prawie jak metropolia.
Obrazek

Nagle wpada nam do głowy pytanie: a co, jeśli tu straszy? O tym wcześniej nie myślałem :P. Pocieszamy się tym, że o żadnej białej damie nie czytałem, a zazwyczaj zamki się tym chwalą. Nie mniej nasz spokój co jakiś czas jest zakłócany różnymi dochodzącymi dźwiękami: głosy, rozmowy, śmiechy. Chichoty kobiet i nawoływania dzieciaków. Ze dwa razy jestem przekonany, że idzie do nas jakaś grupa, są już za bramą, więc wychodzę im naprzeciw, a tam pusto...W pewnym momencie słyszymy warkot motorka i znów mam pewność, że zaraz do nas wpadnie, ale ten powoli cichnie... Dziwnym trafem te hałasy tak wyraźne docierały jedynie do moich uszu, Bastek słyszał jakiś szum i tym podobne, więc albo wiatr przynosił odgłosy z pobliskich wiosek, albo...

Wpatrując się w ciemność dostrzegam, że w jednej z wnęk świeci się słabe światło. Ki diabeł? Podchodzę z lekką nieśmiałością - w kącie ustawiono portret jednego ze współzałożycieli stowarzyszenia, który zmarł tragicznie. To znicz pod zdjęciem się pali, choć wcześniej nie zauważyłem, aby się świecił.
Taak, nocleg w ruinach zamku ma swój klimat.

Na ognisku smażymy kiełbaskę, gotuje się woda, podnosimy ciśnienie piwami i cytrynówką. Jest pięknie.
Obrazek
Obrazek

Noc minęła spokojnie, pobudka była wczesna, bo chcemy zaliczyć wschód słońca.
Obrazek

Niebo jest już kolorowe, wkrótce nad Żyliną pojawi się czerwona tarcza.
Obrazek

Patrzę sobie na te kopce za miastem, należące do Gór Kysuckich (Kysucká vrchovina) i myślę, że po nich też warto byłoby kiedyś się pokręcić. A jeśli chodzi o bardziej znajome tereny, to na środku horyzontu mamy Wielką Raczę, oddaloną o nieco o ponad trzydzieści kilometrów.
Obrazek

Słońce leniwie zaczyna swą wędrówkę... Z powodu drzew wschód nie jest imponujący, ale na pewno można zaliczyć go do ładnych.
Obrazek
Obrazek

Zamek także zaczyna robić się jaśniejszy. Z tej perspektywy dobrze widać, że była to potężna twierdza, nigdy nie zdobyta.
Obrazek

Wracamy do śpiworów jeszcze nieco pospać, a po drugiej pobudce słońce jest już w pełni i przygrzewa. Na zdjęciu poniżej znajdują się miejsca ogniskowe oraz wiata na głównym dziedzińcu. Z kolei za bramą po prawej mieszczą się dwa wychodki, zatem nie grozi nam latanie po krzakach. W przeszłości jeden z wychodków zamkowych funkcjonował w wieży, pod którą spaliśmy - odchody po prostu przelatywały za mury.
Obrazek

Podczas porannej toalety rozbijam lusterko! Cholera. Ostatnie takie stłukłem w 2015 roku i potem nastąpiło siedem lat nieszczęścia, oby tym razem to się nie powtórzyło. Oprócz tego wydarzenia innych strat nie odnotowano, natomiast my mamy pierwszych gości, bo pojawiła się jedna parka i poszła za róg zjeść śniadanie. Ruszam się także i ja, aby z wysokości sfotografować położoną na południu wioskę Lietavská Svinná (Litvaszinye).
Obrazek

Boisku klubu TJ Iskra.
Obrazek

Spostrzegliśmy, że jednak na zamku jest kamera - przymocowano ją obok okna, kilka metrów nad naszym legowiskiem ;).
Obrazek

Ciekawostka mocno historyczna - w latach 60. po usunięciu warstw ziemi archeolodzy odkryli na jednej ze skał dziedzińca wykute znaki runiczne. Jedne mają mieć pochodzenie celtyckie, inne germańskie. Być może był to kiedyś ołtarz ofiarny, co może tłumaczyć ludowe podania, że dawno temu zamiast zamku istniało miejsce kultu bogini Łady albo Lietvy.
Mam nadzieję, że runy są dobrze widoczne na zdjęciu :).
Obrazek

Zbieramy się niespiesznie. Na częściowo odbudowanym bastionie robimy sobie pamiątkową fotkę z faną.
Obrazek

Rzut oka na Żylinę...
Obrazek

...oraz na cel dzisiejszej wędrówki: wioska Podhorie i chwilowo zacienione "jądro" Sulowskich Wierchów.
Obrazek

Jeśli chodzi o zamek Lietava to mnie zachwycił, a spędzona tu noc była jedną z najciekawszych w czasie górskich wędrówek. Czasem spotyka się opinie, że za bardzo przesadzono z rekonstrukcją ruin, że są zbyt nowe; jestem bardzo wyczulony w tej kwestii i bardzo mnie drażnią takie "nowe-stare" konstrukcje, ale w przypadku Lietavy nie odniosłem takiego wrażenia. Wydaje się, że - przynajmniej na razie - prace prowadzone są w taki sposób, aby zabezpieczyć najbardziej newralgiczne fragmenty i nie ma zagrożenia, że powstanie tutaj słowacka wersja Bobolic.
Obrazek

Wychodząc spotykamy maszerującą na ruiny rodzinę z dwójką dzieci. W weekend pewnie będzie tu bardzo tłoczno, czasem otwierany jest również niewielki sklepik z pamiątkami i przekąskami.

Kolejne kilka kilometrów to niezbyt emocjonujący niebieski szlak przez las.
Obrazek

Idziemy spokojnym tempem, Bastek męczy aparat robiąc zdjęcia różnym kwiatkom i chwastom. Mą uwagę przyciąga natomiast tablica, informująca, że Lietava wchodzi w skład trójkąta zwanego Beskydský hradný triangel. Pozostałe dwa zamki to Súľov i Hričov. Wszystko fajnie, tylko żaden z nich nie jest położony w Beskidach, bo Sulowskie Wierchy do nich nie należą! Co prawda jest to Euroregion Beskidy, ale pisanie o "beskidzkich zamkach" to po prostu bzdura.

Gdy las się skończył popełniamy błąd - zamiast w lewo, skręcamy w prawo. Na nasze usprawiedliwienie dodam, że tak pokazywał znaczek szlakowy, ale zastanawiam się, czy ktoś go czasem nie przestawił. W efekcie musimy przebijać się przez pole i manewrować wzdłuż ogrodzeń pod napięciem, a także płoszymy sarnę.
Obrazek

Ruiny z oddalenia.
Obrazek

Docieramy do drogi. Cały czas sądzę, że jesteśmy w innym miejscu, więc znowu cisnę w prawo i z zaskoczeniem widzę tablicę nie tej wioski, co trzeba. Na szczęście nie nadłożyliśmy wielu kilometrów, więc zawracamy i po chwili przekraczamy granicę Podhoria (Zsolnaerdőd).
Obrazek

Na ulicach pusto, bo słońce mocno przygrzewa, więc ludzie pochowali się w domach. W centrum miejscowości znajdujemy market. Na piętrze zlokalizowano knajpę, ale ta działa tylko w sobotę i niedzielę. Na pobliskim słupie reklamuje się jakiś szynk, zatem idę go sprawdzić, lecz okazuje się, że szykują się do imprezy. No cóż, pozostaje nam sklep.
Obrazek

Niektórzy z mieszkańców ostro przygotowują się do weekendu, bo facet przede mną targał trzy skrzynki piwa, a więc sześćdziesiąt butelek Kelta. My aż takich ambicji nie mamy; w cieniu samochodu spożywamy obiad.
Obrazek

Za rogiem czai się kościółek o dziwnej sylwetce, przypominającej bardziej remizę strażacką, niż świątynię.
Obrazek

Po opuszczeniu Podhoria gramolimy się powoli pod górę szeroką łąką. Za plecami mamy widoki na zamek oraz góry, z każdym metrem coraz rozleglejsze.
Obrazek
Obrazek

Mała Fatra: Rozsutec, Stoh, Krywań... Zapewne jeszcze dzisiaj jest tam spokojnie, ale jutro zwali się sporo turystów.
Obrazek

Z boku rozłożyła się Lietavská Závadka (Szúnyogfalu), administracyjnie część Lietavy.
Obrazek

Odkryty teren się kończy, więc ostatnie spojrzenia na Żylinę, zamek i Fatrę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W lesie czeka na nas Droga Krzyżowa - dosłownie i w przenośni - która zaprowadzi do punktu, gdzie zacznie się najciekawszy fragment wędrówki przez Sulowskie Wierchy.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Súľovské vrchy - majówka z głosami.

Post autor: Pudelek » 16 maja 2022, 17:21

Najciekawszym fragmentem Sulowskich Wierchów (Súľovské vrchy) są Sulowskie Skały (Súľovské skaly). Jak sama nazwa wskazuje jest to teren licznych skał występujących w najróżniejszych formach: turniach, maczugach, ambonach, masztach, bramach i tym podobnych. Jeśli dodamy do tego częste punkty widokowe, to można być pewnym, że jako turyści spędzimy tu czas miło i pożytecznie.
Obrazek

W przeciwieństwie do większości odwiedzających przybyliśmy w Sulowskie Skały od wschodu, niebieskim szlakiem z Podhoria. Po nieco wyczerpującym wspinaniu się wąwozem wzdłuż drewnianej Drogi Krzyżowej robimy odpoczynek pod wiatą na przełęczy Roháčske sedlo. Domek jest słusznych rozmiarów i nawet się zastanawiałem, czy czasem nie spędzić pod nim jednej z nocy.
Obrazek

Spodziewałem się, że na tym odcinku w końcu spotkamy jakiś innych wędrowców i rzeczywiście: ledwo się rozsiedliśmy, a pojawiła się pierwsza dwójka. Oczywiście z Polski.

Przejście Sulowskich Skał przeważnie oznacza zrobienie okręgu dookoła północnej części Kotliny Sulowskiej (Súľovská kotlina), gdzie w dole leży wioska Súľov-Hradná (jeśli chodzi o nazewnictwo, to Słowacy zbytnio się nie wysilali, ważne aby występował człon Súľov ;)). To właśnie w tę stronę skierowane są wszystkie punkty widokowe. I tu lekko pomarudzę - ponieważ często musiałem robić zdjęcia pod słońce, w dodatku z powodu jego promieni i wysokiej temperatury kolory są lekko pobladłe i mało efektowne. Aczkolwiek i tak wyglądało to pięknie!
Obrazek
Obrazek

Dotarliśmy na wysokość przekraczającą 700 metrów n.p.m., a więc nie grożą nam już wielkie podejścia. Pomykamy wzdłuż urwiska, czasem trzeba tylko wdrapać się na jakąś skałkę, aby nacisnąć spust migawki.
Obrazek
Obrazek

Poszarpane kamienie to szczyt Brada, najbardziej charakterystyczna formacja okolicy; podziwialiśmy ją z murów zamku Lietava. I tak sobie myślę - wczoraj były Laziská, dzisiaj Brada, ewidentnie nawiązanie do moich rodzinnych stron.
Obrazek

Powoli zmienia nam się perspektywa, bo jesteśmy na północnych ścianach ograniczających kotlinę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Skały z daleka, ale też z bliska. Kształty rozmaite.
Obrazek
Obrazek

Wiele punktów widokowych częściowo już pozarastało, więc czasem trzeba się pomęczyć, aby zrobić zdjęcie bez gałęzi.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na szczyt Brady nie można legalnie wejść, bo znajdujemy się w rezerwacie przyrody. Tuż pod nim ulokowany jest jeden z najlepszych punktów widokowych.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przyznam się szczerze, że czasami miałem miękkie nogi, kiedy trzeba się było trochę wychylić ;).
Obrazek
Obrazek

Jak już wspominałem - spodziewałem się zwiększonej frekwencji na szlaku, ale spotkaliśmy w sumie z dziesięć osób. Niektórzy ludzie koniecznie chcieli z nami pogadać.
- Skąd idziecie? Aż z Lietavy??! - nie kryli zdziwienia. - Ile wam to zajęło?
- Trzy godziny - niechcący trochę skłamałem, bo w rzeczywistości szliśmy pół godziny dłużej.
- To świetny wynik! - kiwała z uznaniem kobieta.
- Ale to tylko dziesięć kilometrów - tłumaczę, lecz nasi rozmówcy zaczęli nas traktować niemal jak jakiś superbohaterów :P. Co prawda jako jedyni targaliśmy wielkie plecaki, ale bez przesady... Chcieli się jeszcze dowiedzieć, gdzie leży Koliba. Nie skojarzyłem o co chodzi i dopiero później przypomniałem sobie, że w dolinie jest taka knajpa, ponoć ze świetnym jedzeniem. Jak do niej dojść opisał inny facet, który pojawił się z wielkim psem - zwierzę trzeba było przywiązać, bo niebezpiecznie zbliżało się do przepaści.

Za Bradą właściwie kończą się punkty widokowe, a szlak zaczyna się mocno obniżać.
Obrazek

Jedna z nielicznych przebitek na to, co już za nami.
Obrazek

Na rozwidleniu szlaków o przykrótkiej nazwie Lúka pod hradom, prameň musimy zdecydować, czy schodzimy do wioski, czy wbijamy jeszcze na pobliski zamek Súľov. Przejście przez ruiny i skały nie jest wiele dłuższe jeśli chodzi o odległość, ale - według szlakowskazu - zajmie godzinę więcej. Co prawda pora jeszcze niezbyt późna, ale zmęczenie robi swoje, więc decyzję o wyborze dalszej drogi zostawiam Bastkowi. To bardzo sprytne rozwiązanie - będzie później można zwalić na niego winę, jeśli coś pójdzie nie tak :D. Po krótkim zawahaniu Bastek sugeruje zejście do wioski. Zamek odwiedzimy jutro z rana i okaże się, że to był dobry wybór!

Teren się zupełnie wypłaszczył, więc metry połykamy szybko. Na jednej z polanek można podziwiać Bradę w większej swej okazałości.
Obrazek

Przed nami Súľov-Hradná (Szulyóváralja), miejscowość z myślnikiem, gdyż składa się z dwóch dawniej niezależnych wsi. My będziemy w części północnej, czyli w Súľovie.

Już na początku witają nas dwa zabytkowe obiekty. Pierwszy z nich to kościół Michała Archanioła, renesansowy z dobudowaną później wieżą. Drugi to tzw. Wielki Kasztel z początku XVII wieku, opuszczony i zaniedbany.
Obrazek
Obrazek

Kolory wreszcie zaczęły się robić bardziej soczyste.
Obrazek

W centrum wioski znajduje się druga świątynia - ewangelicka z połowy 18. stulecia, postawiona jako kościół artykularny, czyli w drodze wyjątku po spełnieniu określonych warunków. Jego dzisiejsza sylwetka to efekt przebudów.
Warto przy okazji wspomnieć, że obecny kościół katolicki także został wybudowany przez luteran i dopiero potem odebrano go w czasie kontrreformacji, jednak nie zmieniło to charakteru religijnego miejscowości - jeszcze w ubiegłym stuleciu opisywano obydwie wioski jako zamieszkałe głównie przez ewangelików.
Obrazek

Ponieważ odpuściliśmy zamek, więc dotarliśmy na tyle wcześnie, że zastaliśmy jeszcze otwarty sklep. Na słowackiej prowincji najczęściej działają one maksymalnie do godziny osiemnastej w dni robocze i do południa w soboty. W niedzielę otwarte są jedynie markety międzynarodowych sieci, a i to nie zawsze. I wiecie co? Słowacy żyją. Nie wyginęli, nie zostali bez zapasów i z pustymi lodówkami. Wspominam o tym, bo niektórym może wydawać się niepojęte, aby nie móc zrobić zakupów późnym wieczorem albo w sobotnie popołudnie.
Nadrobiony czas przeznaczamy na wypicie jednego małego przed sklepem.
Obrazek

Boczną drogą idziemy kawałek do góry, skąd można ocenić jak pięknie jest Súľov położony!
Obrazek

Wymyśliłem, że dzisiejszą noc spędzimy... na kempingu! Tak, nie w żadnych ruinach, w chatce czy w krzakach. Uznałem, że przyda się trochę luksusu w postaci ciepłego prysznica oraz zostawienia bezpiecznie namiotu i przejścia się na lekko na kolację.
W Súľovie jest kemping zlokalizowany przez pensjonacie. Nocleg pod dachem przekraczał nasze możliwości finansowe (zwłaszcza, że trzeba obowiązkowo zamawiać wyżywienie), ale pole namiotowe w cenie poniżej 10 euro za osobę to nie tragedia. No i te widoki...
Obrazek

Sprawy w recepcji załatwiamy szybko, jeszcze się dopytuję, czy jeśli rano pójdziemy na zamek, to nikt nam namiotów nie zdemontuję, bo przekroczymy czas wymeldowania się. Uśmiechnięta młoda dziewczyna mówi, że nie będzie żadnych problemów.

Na trawie oprócz nas stacjonuje jeden kamper i jeden samochód - ten drugi na bielskich blachach. Rozstawiamy namioty i idziemy się ogarnąć, a także wyłapać wszystkie minusy kempingu, a jest ich sporo. Po pierwsze - prysznic jest tylko na żetony, ograniczony czasowo. Na szczęście dostaliśmy po jednym darmowym żetonie w czasie rejestracji. Po drugie - innej ciepłej wody nie doświadczymy, nawet w kranie. Po trzecie - brak jakiegokolwiek gniazdka, oprócz tych płatnych. Po czwarte - brak jakiegokolwiek zaplecza kuchennego i tym podobnego. Po piąte - obiekt sanitarny to taka prowizorka, wieje spod drzwi i znad drzwi, nawet zamknąć się nie można. Słowem - bieda-kemping. Na plus trzeba docenić, że są ze dwa miejsca ogniskowe i jakieś skromne ławeczki.

Umyci i pachnący uderzamy do "śródmieścia" oddalonego o kilkaset metrów, gdzie wpadamy do restauracji, mającej trochę niższe ceny niż lokal przy kempingu. Wypytujemy panią o menu, a ta z głowy rzuca kilka pozycji. Wybieram smażony ser (czego zazwyczaj nie robię, bo dawno mi się przejadł), a Bastek boršč, który okazał się wariacją na temat kwaśnicy. Napiszę tak - szału nie było, ale brzuch się ucieszył z wizyty czegoś ciepłego.
Obrazek

Knajpa to centrum wieczornego życia wioski - oprócz turystów, których nie ma jakoś dużo, przesiadują miejscowi. Jeden dziadek dorwał pilota i przeskakuje z kanału na kanał, oglądając trzy mecze hokeja na raz i jeszcze zahaczając o wiadomości ;).

Po wyjściu czujemy, że dzisiejsza noc będzie zimniejsza niż wczorajsza. Dużo zimniejsza. Już wcześniej pewien facet pytał się, czy nie zamarzniemy, ale wtedy wydawało się to żartem :D. Tęsknym wzrokiem patrzę w kierunku świecących się okien pensjonatu, wypijamy po czymś szybkim przy mokrej ławeczce i ładujemy się do namiotów.

Fakt, było zimnawo, ale do zamarznięcia daleko. Wstajemy dość wcześnie, wszystko dookoła pokryte rosą, tropiki ociekają wilgocią, lecz z każdym kwadransem temperatura będzie rosnąć.
Zjadamy szybkie śniadanie, a tymczasem kwadrans po ósmej na kempingu zjawiają się pierwsi nowi goście. Ciekawe, o której mieli pobudkę?

Wydawało się, że wkrótce niebo zrobi się czyste, ale nie - dużą jego część pokrywa chmurne mleko...
Obrazek

Na zamek Súľov wejdziemy od drugiej strony niż poszlibyśmy wczoraj - z parkingu przy drodze w Wąwozie Sulowskim (Súľovská tiesňava). I już tam spotykamy tyle samo ludzi, co w piątek przez cały dzień...
Zielony szlak już na samym początku zaczyna mocno wpiąć się w górę po kamieniach - w jednym miejscu Bastek musi wręcz podnieść mi nogę, abym wskoczył na szczyt. I od razu mówimy do siebie:
- Jak byśmy tutaj schodzili z plecakami? Byłaby masakra!
Po pewnym czasie dochodzimy do pierwszego dużego skupiska skał ze słynną formacją Gotycka brama (Gotická brána).
Obrazek

Patrząc na zachód widzimy w dole Jablonové (Almásfalu) i kamieniołom, a dalej dolinę Wagu i Jaworniki.
Obrazek
Obrazek

Brada od południowej strony.
Obrazek

Bywa wąsko, bywa stromo, bywa ciasno. Pojawiają się drabinki i metalowe kółka do łapania się (może kiedyś były tu łańcuchy?). Nie powiem, przydadzą się... I znowu wiemy, że wczoraj z plecakiem mielibyśmy niezłą przeprawę.
Obrazek

Wreszcie stajemy na nieco szerszej półce skalnej, czyli w miejscu dawnego zamku Súľov (Súľovský hrad, a wcześniej Roháč). Nie zostało z niego zbyt wiele, ale w końcu przestał być zamieszkały już w połowie XVIII wieku.
Obrazek
Obrazek

Największa jazda to wejście na zamek górny. Przejście przez przekutą skałę przy pomocy uchwytów, następnie dyndająca drabinka i przeciskanie się przez dziurę. Tak, przeciskanie się, osoby z większą nadwagą miałyby poważne problemy z przebiciem się :D.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z samej góry są też widoki, ale nie tak spektakularne, jak z wczorajszych skał, a po za tym w mleku nie robią większego wrażenia.
Obrazek
Obrazek

Zejście z zamku do przełęczy jest krótkie, ale także okraszone uchwytami i drabinkami.
Obrazek

Na szlakach robi się coraz większy tłum, więc nie ma co zwlekać, tylko trzeba wracać do Súľova. W wiosce zaglądamy przez kratę do kościoła oraz ponownie na sypiący się kasztel (jeden z trzech w miejscowości, lecz tamte są wyremontowane).
Obrazek
Obrazek

Ostatnie zakupy w sklepie, który zamykają punktualnie w południe (właściwie przedostatnie, gdyż jeszcze rzutem na taśmę wrócę się po piwo na drogę ;)) i uderzamy na kemping, gdzie namioty ładnie już przeschły. Pakujemy się niespiesznie, a tymczasem zjawia się coraz więcej weekendowych turystów. Także samochód z Polski, a ja próbuję odgadnąć, jaki jest cel ich wizyty. Prawdopodobnie kulinarno-telefoniczny, gdyż facet ciągle coś je, a dziewczyna nieustannie nadaje przez smartfona obdzwaniając kolejnych znajomych i informując, że żyje.

Jeszcze zdjęcie z faną i rozpoczniemy trzeci etap wędrówki majówkowej, w którym również nie będziemy się nudzić :).
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Súľovské vrchy - majówka z głosami.

Post autor: Pudelek » 01 czerwca 2022, 22:30

Na południe z Súľova prowadzą dwa szlaki turystyczne - czerwony i zielony. Ten drugi zdaje się być krótszy i biegnie obok kempingu, więc wybieramy jego. Przypomina mi trochę Beskid Niski.
Obrazek

Na mapie szlak wydawał się niemal płaski, ale jednak w lesie czekało nas podejście na przełęcz. Zasapani i spoceni spotykamy na niej dwójkę rowerzystów (takich prawdziwych, a nie na elektrycznym dopingu).
- Dobrze, że macie piwo - uśmiecha się facet widząc, że targam w ręku półtoralitrowy plastik Corgoňa. Oj, dobrze.

Przełęcz jest granicą pomiędzy krajem żylińskim i trenczyńskim, a także pomiędzy powiatami Bytča i Powaska Bystrzyca.
Obrazek

W dół schodzi się przyjemnie. Przed nami Vrchteplá (Felsőhéve), wioska licząca nieco ponad dwustu mieszkańców, przeważnie ewangelików. Pod herbem znajduje się informacja, że odpady należy wrzucać do kosza. Dziwne mają pomysły...
Obrazek

Przecinamy miejscowość, aby w centrum natknąć się na najważniejszy budynek, czyli gospodę ;).
Obrazek

W takich miejscach można sobie przypomnieć, dlaczego knajpy pełniły kiedyś ważną funkcję w małych miejscowościach - tam spotykała się miejscowa społeczność zamiast siedzieć w domach. U nas już się o tym zapomniało, na wioskach ten widok to już rzadkość...
Tu siedzą autochtoni, przyjezdni z okolicy i turyści - rowerzyści oraz dwóch plecakowców, którym przyglądamy się podejrzliwie. Pewien starszy facet przyjechał piękną Čezetą.
Obrazek

Na pobliskiej górce wznosi się pomnik Słowackiego Powstania Narodowego z dorodną czerwoną gwiazdą. Początkowo chciałem się pod niego wdrapać, lecz jednak ostatecznie zadowoliłem się zdjęciem spod knajpy.
Obrazek

Na ulicy panuje ruch - specyficzny, bo zamiast samochodów jeżdżą nieustannie traktorki, wózki i tym podobne. Jeden z nich hałasuje i wygląda, jakby go złożono z fragmentów ruskich czołgów rozwalonych na Ukrainie.
Obrazek

Wdajemy się w pogawędkę z dwoma chłopakami na temat różnic pomiędzy językiem słowackim, czeskim i polskim oraz o słowackich dialektach (kodyfikacja nowoczesnego języka słowackiego w XIX wieku nastąpiła na podstawie odmiany zachodniej i centralnej, najbardziej zbliżonych do czeskiego). Pytają również, gdzie idziemy.
- Ooo - rzucili, gdy usłyszeli dzisiejszy cel. - To będzie dużo wspinania!
Tyle to i my wiemy, wcale nas nie pocieszyli ;).

Po osuszeniu szklanek ruszmy dalej. Bastek targa ze sobą wielki kij, który znalazł w lesie.
Obrazek

Co jakiś czas mijają nas traktory, a my - patrząc na horyzont - zastanawiamy się, czy to jest ta góra, na którą będziemy musieli się wdrapać, czy jeszcze nie.
Obrazek

Za tabliczką z nazwą miejscowości ciągną się zabudowania dawnego JRD (Jednotné roľnícke družstvo).
- Ciekawe miejsce na nocleg i chyba nie pilnowane - stwierdza Bastek, po czym jakby w odpowiedzi widzimy tabliczkę z napisem "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony".
A w wielkim śmietniku dostrzegamy... samochód. Zdaje się, że to przewrócona Škoda 120!
Obrazek
Obrazek

Kombinowaliśmy, czy następny odcinek przebyć drogą, czy może wejść jeszcze na grupę skał o nazwie Bosmany. Ponoć jest z nich fajny widok, ale to dodatkowe metry do zdobycia. Decyzję, podobnie jak wczoraj w przypadku zamku Súľov, zostawiam Bastkowi. Ten jednak się waha, więc rzucam niewinne zdanie:
- Skoro jeszcze czeka nas ściana płaczu na sam koniec, to może tę odpuścimy?
No i odpuściliśmy ;). Trzeba jednak przyznać, że i asfaltem szło się przyjemnie, bo ruch był mały, a z pieszych spotkaliśmy jednego dziadka, który śmigał z naprzeciwka z taśką na zakupy. Pewną zagadkę stanowiła leżąca na środku szosy... cebula.
Obrazek
Obrazek

Bosmany prezentują się ciekawie.
Obrazek

Wchodzimy na teren administracyjny Kostolca (Kosfalu), o podobnej liczbie ludności co Vrchteplá. W gospodzie pytaliśmy się chłopaków, czy mamy tu szansę na knajpę.
- Jest, ale przy głównej drodze, na pewno ją zauważycie - tłumaczyli.
No ale my idziemy i idziemy, a jej ani widu. W końcu zaczepiam dziewczynę w różowym ubraniu, prowadzącą sportowy tryb życia polegający na podejściu pod górkę i zbieganiu z jej. Popatrzyła trochę lękliwie (może się bała, iż damy jej plecak do niesienia) i powiedziała, że knajpa jest za zakrętem.
Faktycznie była.
Obrazek

Pensjonat z restauracją, dość popularny biorąc pod uwagę ilość ludzi. Siadamy do środka, gdzie zamawiam czosnkową, a Bastek loda. Zupa była jedną ze smaczniejszych, którą jadłem z tego gatunku w ostatnich latach.
Obrazek

Lokal to dawna drewniana szkoła. Przypominają o tym powieszone obok toalety pamiątki: herb Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej oraz tablice, w tym ta informująca, że przez pewien czas uczył w niej niejaki Peter Jilemnický "narodowy artysta, pisarz i komunista" - jak głoszą napisy.
Obrazek

Nawiązań do historii jest w restauracji więcej, m.in. przyklejone w formie tapety fragmenty miejscowego dziennika, a także zdjęcie szkoły, pochodzące - na oko - z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dla porównania - tak wygląda dzisiaj.
Obrazek
Obrazek

Właściwy Kostolec mijamy drogą, gdyż większość domów leży z boku. Ładne tu mają widoki z okien.
Obrazek

Asfalt wije się wśród blisko położonych skał - to Wąwóz Kościelecki (Kostolecká tiesňava), przełom Marińskiego potoku.
Obrazek

Wikipedia informuje, że wąwóz charakteryzuje się imponującą skalną scenerią, w tym największą przewieszką skalną na Słowacji (i jedną z największych w całych Karpatach) oraz imponującym stożkiem piargowym pod nią. No i faktycznie, skały i ta wielka dziura robią wrażenie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na końcu ulicy widzimy w końcu górę, na którą wkrótce będziemy się wspinać - Veľký Manín, czyli najwyższy szczyt Sulowskich Wierchów (890 metrów n.p.m.). Co prawda nie musimy zdobywać samego wierzchołka, ale trasa i tak pewno da nam w kość.
Obrazek

Ostatnia odwiedzana dzisiaj wioska - Záskalie (Sziklahá) - robi wrażenie najbiedniejszej. Sporo walących się chałup, stare samochody wyglądające zza rogu, wałęsający się bez celu ludzie... Po cichu liczyliśmy na jakąś knajpę, ale żadnej nie spotkaliśmy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Odbijamy w bok, mijamy imprezującą na ulicy młodzież i zaczynamy mozolnie piąć się w górę. Powoli, krok po kroku. Na skraju polanki robimy postój z pięknym widokiem na dolinę i skalną dziurę.
Obrazek

Przed nami jeszcze jedno męczące podejście i wreszcie pokazują się znaczki żółtego szlaku. Znowu chwila na złapanie oddechu i po chwili skręcamy w kierunku przepaści, aby zobaczyć pobliską jaskinię. Ścieżka momentami biegnie nad samym urwiskiem, trzeba uważać, aby nie polecieć z plecakiem w dół.
Obrazek

Partizánska jaskyňa służyła jako kryjówka w czasie Słowackiego Powstania Narodowego. Jest długa na ponad dwadzieścia metrów, więc nawet przyszło mi do głowy, aby w niej spać! Obejrzenie jej na żywo zweryfikowało ten pomysł: w dolnej części była bardzo wilgotno i zimno, a przy wejściu prawdopodobnie ktoś się załatwiał, bo leżały kawałki papieru, a na piasku wiła się ciemna stróżka.
Obrazek

Idziemy dalej wzdłuż urwiska. Trafiamy na okno skalne, a kawałek dalej na ładne widoki na wioskę pod nami, wąwóz, Sulowskie Skały i jeszcze zaśnieżoną Fatrę na końcu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na tym odcinku nie ma szlaku, więc ciśniemy na wyczucie, aby wrócić do żółtych znaczków. I w tym momencie można zadać pytanie: po co w ogóle pchaliśmy się tu o tej porze, zwłaszcza, że nie wchodzimy na Veľký Manín? Otóż na jego północnych zboczach znajduje się chata Severák, niewielka útulňa, jedyna w tych rejonach górskich. Nie prowadzą do niej znaki, nie ma jednej wyznaczonej ścieżki, wiem tylko, że z mało wybitnej przełęczy należy zejść gdzieś w dół. Nie spodziewałem się jednak, że aż tak w dół - przede mną znajduje się ostro obniżająca się ściana pełna liści i sypkiej ziemi. Mam mapę, lecz początkowo nie jestem pewien jak iść i nagle dochodzą do mnie odgłosy męskich śmiechów i rozmów, a także muzyka... No tak, ani chybi z chatki, jest pewnie zajęta! Niech to szlag - mówię. - Czy my się tam w ogóle zmieścimy?
Podążając za głosami i muzyką zaczynamy powoli schodzić w kierunku położonych niżej skałek. Trzeba uważać, zimą albo po deszczu bym się tu nie pchał. Hałasy stają się coraz słabsze, ale pokazuje się dach chatki, więc wiem, że idziemy dobrze. W pewnym momencie zapanowała cisza i stajemy pod chatką Severák. Jest zamknięta i pusta!
Obrazek

- Ciekawe skąd zatem pochodziły te głosy? - mówię do Bastka, ale ten kręci głową.
- Jakie głosy?! Ja nic nie słyszałem!
Znowu? Na zamku Lietava też tylko do mnie dochodziły dźwięki! Ale przecież wyraźnie słyszałem jakiś facetów i muzykę, przecież to one kierowały mnie do chatki! Może dochodziły z dołu? Ale nie, tam spokój, z rzadka tylko zabrzmi słaby warkot silnika...

Severák to naprawdę mała chatka. Na dole są prycze dla dwóch nocujących, do tego stolik i piec. Na pięterko wejdzie jeszcze kilka osób, więc w przypadku grupy może być problem, żeby się zapakować. Cieszymy się zatem, że jesteśmy tu sami, choć przez pewien czas podejrzewaliśmy, że dwóch facetów z plecakami, których spotkaliśmy i w gospodzie i potem w restauracji, zmierza właśnie tutaj. Nikt się już dzisiaj nie zjawi, a mamy sobotę.
Obrazek

Podchodzimy na skałę powyżej chatki. Dzień kładzie się do snu, mój ulubiony moment. Pod nami dolina Wagu, Považská Teplá, za nią Jaworniki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nieco z boku sterczy Malý Manín, mniejszy brat Veľkiego, tworzący wspólnie u dołu kolejny wąwóz (Manínska tiesňava).
Obrazek

Do skały przymocowano tabliczkę ze zdjęciem i postawiono znicz. Upamiętniają młodego chłopaka, który zginął tu tragicznie w 2011 roku. Jest podana nie tylko data, ale i godzina - 2.15 w nocy. Sprawdziłem, to była niedziela... Czyżby jakaś impreza? Nie da się ukryć, że w tym miejscu można łatwo spaść, zwłaszcza po ciemku. Dodatkowo w chatce umieszczono fotografie śmigłowca... transportującego jego zwłoki. Lekko makabrycznie i nie bardzo wiem, po co??

Kręcę się po najbliższej okolicy szukając wychodka, ale go nie ma. Zamiast niego spotykam... czarną kozę! Pojawiła się nie wiadomo skąd i gapi się na mnie. Wołam Bastka. Nie reaguje, choć jest w linii prostej dziesięć metrów ode mnie, ale za górką. Więc dzwonię. Ten już myślał, że gdzieś zleciałem i potrzebuję pomocy ;). Tymczasem koza pobiegła na skałki i tyle jej widzieliśmy. Tutaj prawie wszędzie jest stromo, ale kozie to oczywiście nie przeszkadzało.

Robi się ciemno, a Bastek rozpala piec i otwiera puszkę tachaną aż ze Śląska. Mógł ja zjeść w pierwszy wieczór na zamku, lecz wolał nosić :D.
Obrazek

Chatkę otula cień, aby zobaczyć jakieś światła trzeba udać się na skałki. Pojedyncze punkciki przemykają ulicami miejscowości oraz autostradą. Głosów ludzkich nie słychać, muzyki także...
Na ścianie zdjęcia pokazujące wnoszenie komina i pieca. Zaawansowana operacja wymagająca zaangażowania grupy ludzi.
Obrazek

Po rozłożeniu się na pryczach spokój nie trwał długo, bo nagle pojawiło się jakieś szeleszczenie. Włączam czołówkę - mysz. Brązowa, spora. Siedzi na ziemi i gapi się na mnie.
- Won! - rzucam. - Raus! Paszli!
Chyba nie rozumie języków, bo podziałało dopiero machanie rękami. Na chwilę. Potem słychać, że mysz dalej łazi. Zawieszamy jedzenie pod sufitem i trochę się pohamowała, choć Bastek twierdził, że w pewnym momencie, gdy zapalił latarkę, mysz siedziała kawałek koło jego gęby i uważnie go obserwowała.

Ledwo się rano obudziliśmy, a zjawiło się dwóch facetów. Trochę zdziwieni na nasz widok, wpisali się do księgi, uważnie lustrowali chatkę i jej otoczenie. Chyba nieformalni opiekunowie. Na szczęście żadnych uwag nie mieli. Kolejnym gościem był dorodny bąk (zwierzątko, nie pierd). Pobzykał, pobzykał i zniknął.

Dzień zapowiada się ciepły (noc też taka była), jest nawet trochę słońca.
Obrazek

Widoki w kierunku Sulowskich Skał oraz na zachód: Považský hrad, Wag, autostrada D1 i linia kolejowa, do której zdążamy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Chata zostaje posprzątana i zamknięta. Do przełęczy podchodzimy trochę inaczej niż wczoraj schodziliśmy, ale i tak jest fest stromo. Tutaj po prostu brak płaskich miejsc, jedynym takie znajduje się pod chatą Severák. Będziemy ją mile wspominać.
Obrazek

Na Veľký Manín nie prowadzi żaden szlak, nie ma też z niego widoków, więc odpuszczamy szczyt i zaczynamy zygzakami schodzić w dół. Musimy zbić pięćset metrów wysokości na niezbyt długim odcinku.
Obrazek

Co jakiś czas trafiają się punkty widokowe - do panoramy spod chatki doszła jeszcze strefa przemysłowa w Považskiej Bystricy.
Obrazek
Obrazek

Jako, że mamy niedzielę i w dodatku Święto Pracy, więc w górę pcha się już trochę osób, niektórzy wyglądają, jakby właśnie przechodzili zawał. Trochę im współczuję.
W dole skracamy trasę przechodząc przez nieczynny ośrodek wypoczynkowy.
Obrazek

Zaczyna się zabudowa Považskej Tepli (Vághéve). Po drodze śmigają pojedynczy rowerzyści, a na chodnikach elegancko ubrani ludzie wracający z mszy. Plus kilku wyraźnie niedopitych facetów, snujących się między domami. Nad wszystkim góruje Veľký Manín.
Obrazek

W centrum widzimy otwartą knajpę. Szybka lustracja zegarków - mamy czas na pożegnalne piwo, tym bardziej, iż leją tu Poppera, kiedyś produkowanego w Bytčy. Mimo, że nie ma jeszcze południa, to za plecami pojawia się już spora grupa osób, zapewne szykująca na urodziny lub inną imprezę.
Obrazek

Do stacji kolejowej mamy z lokalu niecałe dziesięć minut spaceru. Na rozgrzanym peronie panuje senna cisza, taka, jaka kojarzy mi się z majówkowymi wyjazdami na Słowację. Budynki dworca - stary i nowy - są zamknięte, więc bilety kupimy w pociągu.
Obrazek

Ostatnie spojrzenie na dwa Maníny - Malý (po lewej) nadal wygląda groźnie, Veľký jakby trochę się wypłaszczył...
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ